29.05.2021
Ze sporym poczuciem ulgi, staram się szybko i sprawnie pokonać ostatnie wyjątkowo wąskie schody tej mocno wiekowej już kamienicy, położonej w jednej z tych kilku obrzeżnych i bardzo malowniczych, aczkolwiek dość niechętnie unowocześnianych dzielnic Salzburga, gdzie winda w takim budynku jak ten, które można było tutaj spotkać na każdym kroku, była wyłącznie luksusowym marzeniem jego mieszkańców, niestety niemożliwym w żaden sposób do spełnienia. Szczerze podziwiałem i zarazem współczułem każdemu, kto musiał mierzyć się z tym sporym wyzwaniem na co dzień i to po kilka razy. To musiał być istny koszmar, w którym za nic nie chciałbym brać udziału. Uśmiecham się dlatego sam do siebie z niemałą satysfakcją, kiedy znajduję się nareszcie na szczycie tych upiornych i kompletnie niefunkcjonalnych schodów. Kończąc tym samym tę porządną i dość wymagającą wspinaczkę przez sześć wyjątkowo długich pięter z piekielnie ciężką walizką Eileen, którą kilka minut temu ochoczo zobowiązałem się wnieść, nie wiedząc jeszcze, co dzięki temu mnie czeka. Nie miałem pojęcia, co takiego zostało tam przez dziewczynę wcześniej spakowane, że ten bagaż ważył teraz niemal tonę. Sprawiając mi w niektórych momentach nie lada problem oraz poważnie męcząc, o czym świadczyła, chociażby posiadana przeze mnie spora zadyszka. Ta w pierwotnych założeniach niewinna przebieżka, dała mi lepszy wycisk niż niejeden dość wymagający spacer z Effim albo rozgrzewka przed skokiem, co wyłącznie utwierdzało mnie w przekonaniu, że moja fizyczna forma nadal odbiegała daleko od ideału. Tak samo zresztą jak codzienny nastrój, który potrafił kilka razy na dzień zaliczać spektakularne wahania, to w jedną to w drugą stronę. Często nie poznawałem przez to samego siebie, a to wyjątkowo mi się nie podobało i było przyczyną głównych frustracji. Równocześnie kompletnie nie wiedziałem, jak miałbym nad tym niby zapanować, skoro moje rozchwianie mogłaby naprawić tylko jedna osoba, aktualnie zupełnie niepamiętająca mojej osoby i niechcąca mieć ze mną niczego wspólnego. Szybko przestaję dlatego myśleć o swoim nie najlepszym stanie, nie mając zamiaru znowu zaczynać się nad sobą użalać. Na pewno nie teraz, gdy ledwie dochodziło południe i miałem jeszcze coś do zrobienia.
Nie mogłam się również pogodzić z tym, że mimo odbywania niezwykle intensywnej terapii, nadal niczego sobie nie przypomniałam. Amnezja miała się u mnie w najlepsze, a ja tylko niepotrzebnie zużywałam siły na stosowanie tych wszystkich przeklętych mnemotechnik i pobudzanie swoich synaps, które odpowiadały za pamięć wsteczną, zamiast spożytkować je na naukę. Z każdej sesji z doktorem Andersenem wychodziłam wykończona i niemal zasypiałam na stojąco. Poligon jaki serwował mojemu umysłowi trzy razy w tygodniu, był dla niego niemal zabójczy. Podczas sesji nie odpuszczał mi nawet na sekundę, zmuszając mój mózg do pracy na najwyższych obrotach. Zarzekając się, że wkrótce przyniesie to oczekiwane przez nas efekty, a tama trzymająca moje wspomnienia z dala od mojego zasięgu, zacznie się powoli rozszczelniać. Chciałam w to głęboko wierzyć, ale z każdym następnym tygodniem mój entuzjazm zaczynał słabnąć. Coraz częściej pojawiały się u mnie chwile zwątpienia i pogodzenia z tym że nigdy nie odzyskam pełni pamięci. To trwało zwyczajnie zbyt długo, a mi zaczynało powoli brakować sił do walki. Pojawiała się we mnie powolna akceptacja takiego stanu rzeczy i świadomość, że nie wrócę do dawnego życia, bo jego już nie da się odzyskać. Czas płynął nieubłaganie i nie stanie dla mnie w miejscu. Tak samo ludzie, którzy żyli dalej. To było w tym wszystkim chyba najgorsze. Nie dający się niczym ukoić żal, że straciłam szansę na szczęście u boku kogoś, kto być może był miłością mojego życia. Starałam się jak najmniej myśleć o Stefanie i naszej zakończonej relacji. Wciąż nie wiedząc, czym ona tak naprawdę dla mnie kiedyś była. Kochałam go, czy może tylko tak mi się jedynie wtedy wydawało? Czy naprawdę byłam zdolna kogoś pokochać i pojąć coś tak na nowo mi obcego, jak miłość? A jeśli drugi raz już nie uda mi się tego nauczyć?
- Wiele w życiu już widziałem, ale za nic bym nie przypuszczał, że pod gabinetem mojego ojca spotkam fascynatkę historii sztuki - nieznajomy głos odrywa mnie gwałtownie od czytania i rozmyślania nad swoją obecną sytuacją. Spoglądam na wysokiego blondyna o niemal posągowej twarzy modela, który przyglądał się mi z nieukrywanym zaciekawieniem, jakbym była jakimś okazem w zoo.
- Chcesz mi powiedzieć, że też nim jesteś? Nie powinieneś raczej szaleć na punkcie medycyny, jak twój tata? - pytam, przypatrując się dokładniej jego twarzy, dostrzegając lekkie podobieństwo z tą należącą do doktora Andersena.
- Niestety wdałem się całkowicie w mamę. Staruszek nadal nie może się do końca pogodzić z tym, że wybrałem malarstwo, a nie lekarski kitel. Dwóch artystów w rodzinie, to dla niego chyba trochę za dużo - szepcze konspiracyjnie, zaczynając się po chwili śmiać. - Tak w ogóle jestem Thomas. Thomas Andersen przyszły wybitny malarz.
- Nie wiem jak z talentem, ale pewności siebie, to ci na pewno nie brakuje - śmieję się z niego. - Jestem Heidi i mimo wszystko miło mi cię poznać - witam się z nim lekkim uściskiem dłoni.
- Ładne imię, ale nie mogło być inaczej - patrzy głęboko w moje oczy, lekko mnie tym pesząc. Zuchwałość i przekonanie o swojej wartości wprost z niego emanowała.
- Dziękuję - wypowiadam lekko się rumieniąc w momencie, gdy drzwi od gabinetu się otwierają.
- Thomas? Co ty tutaj robisz? Byliśmy chyba umówieni na szesnastą, prawda? Mam jeszcze jedną pacjentkę - doktor Andersen wpatrywał się w syna z lekką konsternacją.
- Zgadza się, ale skończyłem wcześniej zajęcia. Nie martw się, poczekam aż wasza sesja dobiegnie końca. Najwyżej porozmawiam przez ten czas ze Stiną - mruga do mnie porozumiewawczo.
- Jak chcesz. Zapraszam - ostanie słowa doktor kieruje do mnie, znikając następnie we wnętrzu gabinetu.
- Owocnej wizyty. Nie wiem, z czym się zmagasz, ale jestem pewien, że mój staruszek ci w tym pomoże. On zdecydowanie zna się na swoim fachu. Zaufaj mi, wiem co mówię - Thomas obdarza mnie ostatnim rozbrajającym uśmiechem, aby następnie udać się w stronę recepcji. Ten chłopak był po prostu niemożliwy. Inaczej nie dało się go po prostu opisać.
Po ponad godzinie opuszczam w końcu gabinet z towarzyszącą mi migreną i ogólnym wyczerpaniem. Marzyłam jedynie o długim i spokojnym śnie. Chyba już nigdy nie przyzwyczaję się do intensywności tych sesji. Za każdym razem miałam wrażenie, że przesuwam granicę swojej psychicznej wytrzymałości, a i tak po skończeniu czułam, że zamiast mózgu mam gotującą się papkę. Udając się korytarzem do wyjścia, zauważam na krześle swój podręcznik, który musiałam tu zostawić przez to całe zamieszanie tuż przed sesją. Podnoszę go, dostrzegając że wystaje z niego jakaś kartka, której wcześniej tam na pewno nie było. Biorę ją zaintrygowana do ręki, a na moich ustach pojawia się spory uśmiech rozbawienia.
Kręcę z niedowierzaniem głową, chowając karteczkę do torebki. Nic dziwnego, że to miejsce przez wiele osób było uważane za dziwne, skoro całkowitym przypadkiem miało się w nim okazję na spotkanie na przykład kogoś takiego jak Thomas. Wychodząc na zewnątrz, musiałam jednak przyznać przed samą sobą, że jakimś cudem obdarzyłam tego chłopaka maleńką nutką sympatii. Kto wie, czy to rzeczywiście nie była szansa na nową niezwykle interesującą znajomość.
Dzięki Thomasowi jakimś cudem zaczęłam się ostatnio dużo częściej uśmiechać i przestać zamartwiać wszystkim dookoła, co nie umknęło uwadze moich przyjaciół, chcących poznać każdy szczegół mojej nowej znajomości. Przede wszystkim czułam się jednak przy Thomasie niezwykle swobodnie, co wynikało z tego, że nie miałam z nim żadnych utraconych wspomnień, a to bardzo wiele ułatwiało. W dodatku mogłam z nim w pełni dzielić się swoją pasją, jaką niezmiennie było zamiłowanie do sztuki i historii, co w kontaktach z innymi osobami nie zdarzało się niestety zbyt często. Thomas faktycznie wydawał się być moją bratnią duszą, przez co na przekór swoim uprzedzeniom, zaczynałam mu powoli ufać i coraz bardziej się przed nim otwierać. Gdy zdradziłam mu prawdę na temat swojej amnezji, wydawał się być mocno poruszony, ale kiedy tylko zrobiło się trochę z tego powodu niezręcznie, bardzo szybko obrócił wszystko w żart. Ani przez moment nie żałowałam, że go poznałam, bo czułam, że dzięki niemu zaczynam się powoli otrząsać z tego nieszczęśliwego wypadku i wszystkich innych złych rzeczy, które za sobą niósł. Odczuwałam nawet pierwsze oznaki radości z życia i próbowałam znowu cieszyć z małych rzeczy. Uczyłam się doceniać, że nadal tu jestem i tłumaczyłam samej sobie, że ten upadek mógł skończyć się o wiele gorzej niż tylko utrata pamięci.
Z radością wchodzę do restauracyjnej sali, rozglądając się za Malcolmem. Zdziwiona, że jeszcze go nie ma. Od kilku już dni w miarę swoich możliwości pomagałam mu w przygotowaniach do otwarcia restauracji, dobrze się przy tym bawiąc. Lubiłam spędzać czas na tej sali, czując się tutaj w pełni swobodnie i bezpiecznie. Podświadomie pewnie wyczuwałam, że kiedyś znałam to miejsce na wylot. Liczyłam więc, że być może jakimś cudem coś sobie tutaj wkrótce przypomnę. Doktor Andersen również uważał, że przebywanie w takich miejscach, pomoże mi w walce z amnezją. Poza tym chciałam się też powoli wdrażać na nowo w stare obowiązki. Mając ogromną nadzieję, że Sophie znajdzie dla mnie tutaj miejsce. Musiałam gdzieś pracować, a to miejsce wydawało się na razie do tego idealne.
- Widziałaś gdzieś Malcolma? Szukałam go chyba wszędzie - pytam Sophie, zaglądając do restauracyjnej kuchni. Zwabiona cudownym zapachem gotujących się potraw.
- Spóźni się. Ma podobno jakiś nagły wypadek w domu - zdradza, nie odrywając się od swojej pracy.
- Rozumiem. Nie ma jednak żadnego problemu. Sama poradzę sobie z przygotowaniami - chciałam się wykazać i udowodnić przede wszystkim samej sobie, że wracam do pełni sił.
- Jesteś pewna, że dasz radę? Nie powinnaś się jeszcze przemęczać - Sophie wpatruje się we mnie z troską. Jak zawsze bojąc, że coś mi się stanie.
- Nie martw się. Naprawdę sobie poradzę. Z każdym dniem mam coraz więcej energii. W razie czego cię zawołam - posyłam jej uspokajający uśmiech, zabierając się następnie ochoczo za nakrywanie pierwszych stolików.
Kiedy wszystko jest prawie gotowe. Do restauracji wpada zdyszany Malcolm ze swoją ukochaną córeczką na rękach.
- Heidi, jesteś naszą ostatnią nadzieją. Zajmiesz się dzisiaj Carlą? Opiekunka zachorowała i nie miał kto z nią zostać, a Marie ma dzisiaj ważne zajęcia na uczelni od rana i nie da rady się wyrwać. Proszę cię, zgódź się. Nikt inny mi nie został - patrzy na mnie błagalnie.
- Oczywiście, że się zgadzam. Przecież to dla mnie będzie czysta przyjemność. Dobrze wiesz, że uwielbiam spędzać czas z Carlą. Po co w ogóle o to pytasz?
- Chodź do cioci - przejmuję dziewczynkę od Malcolma, co wywołuje u niej pełnie zadowolenia.
- Dajmy tatusiowi trochę popracować, a same może obejrzymy na początek Kopciuszka? To w końcu twoja ulubiona bajka - nie raz już ją wspólnie oglądałyśmy, gdy Carla była pod moją opieką. To była nasza mała tradycja.
- Tak! Ciociu, ciem bajkę - wtula się we mnie mocniej.
- Będziemy w takim razie na górze - informuję Malcolma, ale mnie niespodziewanie zatrzymuje.
- Heidi, ty pamiętasz - mówi z olbrzymią radością. - Pamiętasz, że opiekowałaś się już nie raz Carlą i która bajka jest jej ulubioną.
- Malcolm, dobrze się czujesz? Dlaczego niby miałabym tego nie... - urywam, gdy i do mnie dochodzi ta porażająca świadomość. Nie powinnam była tego przecież pamiętać, bo te wspomnienia pochodziły z okresu objętego amnezją. Ta rewelacja niemal zwala mnie z nóg. - Nie wierzę. Naprawdę coś sobie w końcu przypomniałam. To chyba jakiś cud - miałam ochotę wprost skakać ze szczęścia. Gdy już prawie traciłam nadzieję, dostałam najlepszą motywację do dalszej walki i jeszcze cięższej pracy. Jeśli udało mi się odzyskać wspomnienia związane z Carlą, to jestem w stanie przypomnieć sobie wszystkie. Terapia naprawdę działała i zaczynała przynosić upragnione od dawna efekty.
- Wiedziałem, że ci się uda. Zobaczysz, wkrótce odzyskasz całą pamięć, to teraz tylko kwestia czasu, aż wspomnienia wrócą na odpowiednie miejsce układanki - Malcolm wydawał się być nie mniej szczęśliwy z tego powodu ode mnie, a ja miałam zamiar trzymać go za słowo w tej kwestii. Zrobiłam dziś pierwszy krok w pełnym powrocie do normalności i szczerze liczyłam, że niedługo będzie ich o wiele więcej.