sobota, 1 maja 2021

Rozdział 27

 

26.03.2021


Z coraz mocniej narastającym z każdą kolejną sekundą zdenerwowaniem i jeszcze większą frustracją, wpatruję się nieruchomo w ten niemal upiornie biały szpitalny sufit, tracąc powoli poczucie czasu, gdy za wszelką cenę próbuję sobie przypomnieć, co tak właściwie się wydarzyło i dlaczego się tutaj w następstwie znalazłam. Kończąc przykuta do łóżka bez grama jakichkolwiek sił na cokolwiek innego poza bezwiednym leżeniem. Moje mięśnie, ścięgna, stawy i wszystko inne co odpowiadało za ruch ciała, znajdowały się w opłakanym stanie po spędzeniu tylu dni w śpiączce i nieruchomej pozycji. Byłam przekonana, że choćbym nie wiem, jak próbowała, nie dałabym teraz rady zrobić nawet najmniejszego kroku, a o podniesieniu się z tego szpitalnego łóżka w ogóle nie wspominając. Miałam nieodparte wrażenie, że nawet tak prozaiczna i mimowolna czynność jak oddychanie, przekracza aktualnie moje nikłe możliwości, skoro każdy oddech przyprawiał mnie o bardzo niekomfortowy ucisk w klatce piersiowej i niemiłosierny ból pewnie porządnie połamanych żeber. Nigdy w życiu nie podejrzewałabym, że można doświadczyć tak okropnego uczucia, kiedy nie ma się praktycznie żadnej kontroli nad swoim ciałem, które wydaje się zupełnie bezużyteczne i absolutnie do niczego.  


Przez to, że czułam się tak okropnie bezsilna i obolała, podświadomie bałam się zmusić do poruszenia, chociażby dłonią, aby tylko nie narazić się na dodatkową dawkę bólu, którą mógł wywołać każdy jakiś najmniejszy ruch. O przekręceniu się, czy też jakiejkolwiek zmianie pozycji mogłam sobie dlatego tylko pomarzyć. Dzięki temu wszystkiemu nabierałam coraz większego przekonania, że obudziłam się w jakimś koszmarze, z którego nie ma żadnej drogi ucieczki, a następne dni będą stanowić dla mnie niemałą mordęgę. Ta sala już działa na mnie klaustrofobicznie, a na samą myśl, że będę musiała spędzać w niej samotnie nadchodzące długie dni, robiło mi się słabo. Na jakieś bliższe towarzystwo nie miałam jednak co liczyć, chyba że innej pacjentki, która zaczęłaby ze mną dzielić salę. Nie miałam przecież żadnych przyjaciół, a te kilka osób będące marną imitacją znajomych na pewno nie zadadzą sobie takiego trudu, aby mnie tutaj przynajmniej raz odwiedzić. To byłoby dla nich zbyt wielkie poświęcenie. Na swoją rodzicielkę również nie miałam zamiaru przesadnie liczyć. Nasza rzekoma więź i pokrewieństwo znajdowało się jedynie na papierze i szczerze wątpiłam, że jakkolwiek obeszło ją to, co mnie ostatnio spotkało. Nie potrzebowałam też żadnych potwierdzeń ze strony lekarzy, aby mieć pewność, że powrót do względnego zdrowia będzie kosztował mnie mnóstwo czasu, cierpliwości i przede wszystkim wysiłku. Gorzej być po prostu nie mogło. Czy mogłam mieć jeszcze większego pecha w tym swoim marnym życiu? 


Sunąc wzrokiem po tej niemal irytująco nieskazitelnej powierzchni sufitu, nie wiedziałam już, czy od mojego wybudzenia minęły minuty, czy może jednak godziny. Aktualnie liczyło się dla mnie tylko złapanie się, choćby skrawka ostatniego wspomnienia dotyczącego wypadku albo momentu tuż przed nim, które mogłyby mi pomóc zrozumieć całą tę niejasną sytuację, ale raz po raz odnosiłam spektakularną klęskę. W głowie miałam jedną wielką pustkę, a każda myśl dotycząca jakieś niedalekiej przeszłości była zasnuta gęstą i niemal lepką mgłą, która wszystko skutecznie oplatała swoimi podstępnymi mackami, doprowadzając mnie do skraju cierpliwości. Niczego nie ułatwiał także pulsujący i stający się powoli nie do wytrzymania ból u podstawy czaszki, który rozlewał się stopniowo na niemal całą głowę, uniemożliwiając jakiegoś większego skupienia na moim najważniejszym celu. Czułam się co najmniej tak, jakbym odbyła wyjątkowo niefortunne starcie z przynajmniej kilkutonową ciężarówką, co zresztą wcale nie było takie nieprawdopodobne. Może to właśnie poprzez potrącenie przez samochód się tutaj znalazłam? Jakie mogło być inne logiczne wytłumaczenie moich licznych obrażeń? Cóż innego mogło się niby stać? Z reguły starałam się przecież unikać jakiś większych niebezpieczeństw i aż do niedawna skutecznie mi się to udawało. Widocznie jednak i ten ułamek farta postanowił mnie w końcu skutecznie opuścić. 


Oprócz znalezienia przyczyny swojego stanu wciąż starałam się również skutecznie wydedukować, kim jest ten tajemniczy brunet, który był przy mnie, gdy się wybudziłam. Dlaczego najpierw tak usilnie upierał się, że go znam, a na dodatek sprawiał wrażenie, jakbym była dla niego kimś niezwykle ważnym? Potem za to uciekł stąd niczym po zobaczeniu ducha, zostawiając mnie samą z całą masą niewypowiedzianych pytań w jego kierunku. Niczego z tego nie rozumiałam, a przede wszystkim bardzo nie podobały mi się te wszystkie niewytłumaczalne do końca odczucia, które odczuwałam w stosunku do niego, mimo że był dla mnie zupełnie obcą osobą, widzianą po raz pierwszy na oczy. Z jakiego niby powodu nadal czułam ciepło jego dłoni na swojej, czy też odtwarzałam ten pełen ulgi uśmiech, który mu towarzyszył, gdy nasze spojrzenia się spotkały tuż po moim obudzeniu, albo co gorsza czemu bez żadnego zastanowienia chciałam mu się zwierzyć, że wszystkich swoich przemyśleń i towarzyszących im emocji? Przecież z reguły nikomu nigdy nie ufałam do tego stopnia, aby umieć się tak otworzyć, choćby i po kilku latach znajomości. Będąc święcie przekonaną, że w tym życiu jestem zdana tylko na siebie i nie ma nikogo, kto przejmowałby się moim losem. Dlaczego więc właśnie teraz tak nagle i nieświadomie postanowiłam zrobić od tego wyjątek? Co takiego było w tym chłopaku, że udało mu się przedrzeć bez żadnego wysiłku przez mój szczelny mur niechęci do kontaktów międzyludzkich? To nie miało prawa się w ogóle nigdy wydarzyć, jeśli nie chciałam narazić się na jeszcze jedno bolesne rozczarowanie. Miałam dlatego cichą nadzieję, że to jedynie skutek mojego oszołomienia, zdezorientowania i fatalnego samopoczucia oraz faktu, że był pierwszą osobą, którą ujrzałam po powrocie do rzeczywistości po kilkunastu dniach. To na pewno było tylko krótkotrwałe zaćmienie, które za chwilę minie. Nie dopuszczałam do siebie innej opcji. Nie mogłam przecież w jakiś niewytłumaczalny sposób tak po prostu oszaleć na punkcie kogoś, kogo kompletnie nie znam. Chyba że najzwyczajniej w świecie przez ten wypadek zwariowałam.  


Po krótkim zawahaniu zbieram się w końcu na odwagę i jak najdelikatniej przekręcam głowę w bok, starając się nie syczeć z bólu. Zaczynam wpatrywać się ze sporym zainteresowaniem w jedyne w tej sali okno, za którym dostrzegam wyjątkowo mocno zachmurzone niebo. Staram się nie wpadać w przesadną panikę, gdy orientuję się, że za nic nie potrafię przypomnieć sobie, jaki jest dziś dzień, miesiąc, a co najgorsze i rok. Im dłużej o tym myślałam, tym odnajdywałam coraz więcej luk w swojej pamięci. Powoli zaczynała do mnie dochodzić brutalna prawda, że nie pamiętam o wiele więcej niż tylko dnia samego wypadku. Desperacko próbuję więc dotrzeć do jakiegoś ostatniego według chronologii wspomnienia, ale okazuje się to zwyczajnym fiaskiem. Wszystko mi się plącze i zlewa w jedną chaotyczną całość. Przebłyski porannych wykładów, gdy zmęczona i niewyspana po pracy na nocnej zmianie, skupiam się na skrupulatnym robieniu notatek i upewnianiu samej siebie, że moje studiowanie rzeczywiście ma sens i pomoże mi w wyjściu na prostą. Kłótnie z matką o brak pieniędzy na zapłatę czynszu za nasz nędzny dach nad głową, a w końcu utrata mojego jedynego źródła dochodu za pracę w tym paskudnym barze z jeszcze paskudniejszymi właścicielami i desperackie poszukiwanie czegoś nowego z marnym skutkiem. Byłam niemal pewna, że to działo się dosyć niedawno, a przynajmniej było chyba ostatnim, co jeszcze w jakiś sensowny sposób pamiętałam. Kiedy mogłam stracić swoją posadę? Tydzień przed wypadkiem? Dwa? A może miesiąc? Jakiego okresu swojego życia nie umiałam sobie odtworzyć? Brak wspomnień sprzed kilku tygodni nie byłby jakąś ogromną katastrofą, ale co zrobię, gdy okaże się, że ten okres jest znacznie dłuższy? Jak ja sobie będę miała z tym wszystkim sama poradzić? Nie miałam również pojęcia, jak bardzo źle było z moją sytuacją finansową. Co zrobię, gdy naprawdę znajdziemy się z matką na bruku, a tak pewnie się stanie, skoro w najbliższych tygodniach będę mogła sobie co najwyżej pomarzyć o jakiejkolwiek pracy. Kiedy mam już się rozpłakać z powodu natłoku tych pytań bez odpowiedzi, poczucia bezsilności i całkowitego zagubienia w swoim własnym życiu. Drzwi od sali niespodziewanie się otwierają, a w pomieszczeniu pojawia się, jak podejrzewam lekarz zajmujący moim beznadziejnym przypadkiem, który spogląda na moją osobę z mocno nieodgadnionym wyrazem twarzy. 


- Dzień dobry. Cieszę się, że jest pani z powrotem z nami. Trochę to trwało, ale najważniejsze, że się udało, choć nie ukrywam, że niekiedy traciliśmy powoli nadzieję. Napędziła pani swoim bliskim ogromnego strachu - podchodzi bliżej, przypatrując się mojej karcie pacjenta, na której zaczyna coś ze skupieniem notować. - Wszystko w porządku z czuciem w kończynach? Nie pojawił się przypadkiem jakiś niedowład? Może pani nimi bez żadnego problemu poruszać? - od razu zapewniam, że tak, ale mimo tego muszę mu to zademonstrować, co kosztuje mnie mnóstwo wysiłku i pozbawia ostatku sił. Jedyne, na co miałam aktualnie ochotę to zapadnięcie w długi i zbawienny sen, który pomógłby mi nabrać trochę energii i pozwolił znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie wcale niemałych problemów. 
- Jak się pani czuje? Jakieś zawroty głowy? Nudności? Niewyraźne widzenie? Ogólne rozbicie? - dopytuje, przyglądając się uważnie moim źrenicom. 
- Nic z tego raczej jeszcze nie wystąpiło, ale czuję się nadzwyczaj fatalnie - odpowiadam zgodnie z prawdą. Nie chodziło już nawet o fizyczne dolegliwości, a o utratę tych przeklętych wspomnień, co było o wiele bardziej dotkliwe niż nawet największy ból. Poczucie, że tak naprawdę nie do końca wie się wszystko o sobie, było wyjątkowo przytłaczające. 
- Niczego innego nie spodziewałem się usłyszeć. To i tak cud, że po upadku z takich schodów i tym rozległym urazie głowy nadal mogę z panią normalnie rozmawiać. Niewielu moich współpracowników wierzyło, że to będzie kiedykolwiek możliwe. Na całe szczęście nasz trud nie poszedł na marne. Jestem pewien, że ma pani ogromną szansę wrócić do pełni zdrowia. Za kilka tygodni po tym feralnym wydarzeniu nie powinno być już na szczęście śladu - wyłapuję z jego odpowiedzi pojedyncze słowa, które raz po raz rozbrzmiewają w mojej głowie. To upadek ze schodów przypłaciłam prawie życiem, a w konsekwencji prawdopodobnie amnezją? Jakim cudem mogłam być tak nieostrożna, żeby spaść ze schodów? Co ja najlepszego narobiłam? - Będziemy musieli w ciągu najbliższych godzin zrobić kilka badań, aby ostatecznie upewnić się, że najgorsze już rzeczywiście za nami, ale zanim to nastąpi, zadam pani jeszcze kilka pytań, zgoda? - kiwam ledwie zauważalnie głową, zaczynając odczuwać spory strach. Czyżby ten lekarz się domyślał, że tak naprawdę nic nie jest ze mną w porządku, a może nawet już wie, że nie pamiętam tylu istotnych dla mnie rzeczy? Być może od samego początku podejrzewał, że właśnie to się stanie ze mną po wybudzeniu ze śpiączki. 


Następne niezmiernie długie dla mnie minuty poświęcamy na wymianę ze sobą podstawowych pytań i odpowiedzi, które nie sprawiają mi ku lekkiemu zaskoczeniu żadnego problemu. Mężczyzna najpierw wypytuje mnie o imię, nazwisko, datę urodzin, czy o to czym się zajmuję i gdy wszystko idzie niezwykle zgrabnie. Nadchodzi czas najbłahszego pytania pod słońcem o dzisiejszą datę, które bardzo szybko przypomina mi, że mam ze sobą nie lada problem. 
- Nie jestem pewna. Nie wiem, ile czasu byłam nieprzytomna - wymiguję się od odpowiedzi, najzwyczajniej w świecie wstydząc powiedzieć prawdę. 
- W porządku. Proszę więc jedynie powiedzieć, jaki mamy przypuszczalnie miesiąc albo najlepiej rok? - nie odpuszcza, pozostawiając mnie w sytuacji bez wyjścia. 
- Jest grudzień dwa tysiące osiemnastego? A może już styczeń i sam początek dwa tysiące dziewiętnastego roku? - odpowiadam wyjątkowo niepewnie i ledwie dla niego słyszalnie. Po prostu strzelając na oślep. Rozpaczliwie wręcz bojąc się, że za chwilę zdecydowanie zaprzeczy tej odpowiedzi, a moje najgorsze obawy się ziszczą. 
- Jest pani tego pewna? - stara się upewnić, co jawnie mi sugeruje, że błędnie odpowiedziałam. 
- Tak - odpowiadam bez żadnego przekonania. Nie było sensu dalej brnąć w te marne spekulacje, skoro nie miałam żadnego punktu zaczepienia.
- Cóż, mamy rok dwa tysiące dwudziesty pierwszy. Dokładnie dwudziesty szósty marca - zwyczajnie odbiera mi mowę, gdy lekarz mnie tak dosadnie i szczegółowo poprawia, przypatrując z wyraźnym zmartwieniem. To nie mogła być prawda. Nie mogłam, ot tak zapomnieć ponad dwóch lat swojego życia. To było po prostu niemożliwe. 
- Co takiego? To jakiś żart? - nie potrafiłam otrząsnąć się z szoku, który mi tak gwałtownie i bez żadnego uprzedzenia zafundował. 
- Przykro mi, ale wygląda na to, że pewne podejrzenia się rzeczywiście potwierdziły i w wyniku powikłań po upadku doszło u pani do wystąpienia amnezji wstecznej. To nie za często, jednak w niektórych przypadkach się zdarza. Zwłaszcza gdy obrażenia mózgu były tak rozległe, jak w tym przypadku. Przypuszczam, że akurat ta część mózgu odpowiedzialna za wspomnienia najbardziej u pani ucierpiała albo to jeden ze sposobów na jego samoregenerację. Pozbywa się on nadmiernych obciążeń i blokuje dostęp do wspomnień, które go przytłaczają, bądź dostarczają zbyt dużo bodźców. W ten sposób stara się przywrócić sam sobie prawidłową pracę. Proszę mi wierzyć, że sama amnezja to wciąż dla całej medycyny spora zagadka. Nie dość, że ma różne i całkowicie odmienne od siebie rodzaje, to jeszcze każdy przypadek jest zupełnie inny. Niektórzy zapominają swoje dzieciństwo, inni tylko kilka wybranych lat życia, a niekiedy ktoś nie pamięta nawet, jak się nazywa. Zdaję sobie sprawę, jaka to tragedia dla każdego, kto musi się z tym zmierzyć. Wiem też, że to bardzo trudne, ale musi pani zachować przede wszystkim spokój. Stres tylko pogorszy sprawę. Teraz musi się pani skupić na odzyskaniu zdrowia - stara się mi wszystko cierpliwie wytłumaczyć, ale ja nie chciałam tego dłużej słuchać. Dla tego lekarza było to jedynie jeszcze jedno powikłanie medyczne u kolejnego pacjenta, których miał pewnie pełno każdego dnia. Za to ja czułam się, jak w jakieś innej rzeczywistości, w której za nic nie potrafiłam się odnaleźć. Jedyne co mnie obchodziło to to, że nie pamiętałam przynajmniej dwudziestu czterech miesięcy swojego życia, które stanowiły dla mnie jedną wielką czarną dziurę niemającą dna. Podczas nich mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Jak miałam niby teraz normalnie funkcjonować bez ich znajomości i udawać, że jest w porządku. W dodatku wydarzenia, które rzekomo powinnam świetnie pamiętać, również mi się niesamowicie mocno mieszały i myliły. Tak naprawdę już niczego nie byłam pewna i ani za grosz nie ufałam samej sobie. O ile można w ogóle było mówić, że obecna ja to wciąż ja, a nie tylko jakaś pusta wydmuszka. 
- Jak długo to może potrwać? Co mam zrobić, aby uporać się z tą całą amnezją? Musi być jakiś sposób. Rozumie pan, że ja nie mogę funkcjonować z taką wyrwą w swoim życiorysie? To jest nie do zaakceptowania - desperacko szukam u niego pomocy i zdecydowanego zapewnienia, że to nie permanentny stan i nie utraciłam swoich wspomnień bezpowrotnie. Bez względu na to, jakie by one nie były. 
- Spokój, a przede wszystkim cierpliwość to jedyne, co mogę na razie poradzić. Nie ma żadnego cudownego leku na amnezję. Wszystko zależy jedynie od pani mózgu. Niektórym pacjentom pamięć samoistnie wraca po kilku dniach, a niektórzy nigdy nie odzyskują swoich wspomnień. Tego nie da się przewidzieć - ta diagnoza jest dla mnie wprost druzgocąca. - Oczywiście istnieją terapie, które mogą pomóc w odzyskaniu, przynajmniej ułamka wspomnień, ale o tym więcej opowie pani nasz szpitalny psychiatra. Amnezja to jego dziedzina, na której zna się o wiele lepiej ode mnie. Na razie jednak proszę się na tym zbytnio nie skupiać. Bliscy na pewno pomogą oswoić się pani z całą aktualną sytuacją i postarają się uzupełnić wszystkie nieprzyjemne luki w pamięci. Dla nich najważniejsze jest, że pani żyje. Wszyscy bardzo przeżyli ten wypadek, a już zwłaszcza pani życiowy partner. Na pewno już nie może się doczekać, aby w końcu normalnie z panią porozmawiać. Czekał na to od wielu dni, nie odstępując tej sali praktycznie na krok. Poproszę pielęgniarkę, aby zaraz przyniosła coś przeciwbólowego, to powinno trochę pomóc na ten silny ból głowy. Tymczasem pozwolę państwu się sobą nacieszyć - zanim zdążę dopytać lekarza, o kim on w ogóle mówił. Opuszcza błyskawicznie moją salę. Miałam tylko nadzieję, że zaszła tu jakaś gigantyczna pomyłka i temu mężczyźnie coś się zwyczajnie pomyliło. Tematy związków, uczuć i tego wszystkiego, co wiąże się z całą tą wielce osławioną miłością, były dla mnie istnym tabu. Chyba nie mogłam w ciągu ostatnich dwóch lat postradać na tyle rozumu, aby związać się na poważnie z Leo, czy kimś innym jego pokroju. Zresztą, to na pewno nie mógł być on. Jakiekolwiek zamartwianie się o inną osobę poza nim samym nie było w jego stylu. A kto inny poza osobami z kręgów, w których się wychowywałam, chciałby się ze mną wiązać? To musiało być zwyczajne nieporozumienie, jak wszystko odkąd się dzisiaj obudziłam. 


Zanim zdążę dłużej się nad tym wszystkim zastanowić, drzwi od sali znowu się otwierają. Informując tym samym, że mam następnego gościa, którego osoba wprawia mnie w ciągu ostatnich kilkunastu minut w następny ogromny szok. Wpatrując się bez słowa w znanego mi już bruneta, powoli zaczynam łączyć ze sobą te dość nielogiczne fakty, co przypłacam ogromną falą złości skierowaną w stronę jego osoby. 


- Więc to ty?! Dlaczego naopowiadałeś lekarzowi bzdur, że niby jesteśmy razem? Po co? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Przecież ja cię nawet nie znam! Kim ty w ogóle jesteś i czego ode mnie chcesz? - atakuję go nieprzyjemnie, nie rozumiejąc ani za grosz jego intencji. Co tu się w ogóle najlepszego wyprawiało?
- Heidi, spokojnie. Nie powinnaś się teraz denerwować, to na pewno dobrze nie wpłynie na twój stan - stara się mnie uspokoić z wyjątkowo marnym skutkiem. 
- Jak mam się nie denerwować? Omal nie zginęłam, nie pamiętam sporej części swojego życia, a na dodatek dowiaduję się jeszcze, że jestem podobno w związku. Chcesz się ze mną zamienić? Zobaczymy, czy wtedy zachowasz spokój - czułam, że nie powinnam wyładowywać na nim swoich frustracji, ale to było silniejsze ode mnie. Tak bardzo miałam dość całej tej sytuacji, że nie zastanawiałam się, co mówię i do kogo. Nic mnie to nie obchodziło. 
- Wiem, że jesteś strasznie zagubiona. Każdy na twoim miejscu by był. Pozwól mi dlatego, że wszystko ci po kolei wyjaśnię. Wtedy powinno zrobić się o wiele łatwiej - siada niepewnie na krześle przy łóżku, a na twarzy rysuje mu się doskonale widoczna troska. Za to ja próbuję za wszelką cenę zignorować to jakieś niewytłumaczalne ciepło, które przepływało przez moje ciało od kiedy tylko znowu się tutaj pojawił. Co się ze mną do jasnej cholery działo? Dlaczego reagowałam w tak dziwaczny sposób na jego obecność? - Niczego nikomu nie zmyślałem ani tym bardziej nie kłamałem. Heidi, to wszystko, co powiedział ci lekarz jest prawdą. Wiele przeszliśmy, ale jesteśmy ze sobą razem od jakiegoś już czasu. Zapewniam cię, że to nie jest nic na chwilę i chcemy budować wspólną przyszłość. Całkiem dobrze nam to nawet wychodziło, a potem przydarzył się ten okropny upadek. Wcześniej przez długi czas byliśmy przyjaciółmi. Naprawdę zupełnie mnie nie pamiętasz? - patrzy na mnie z wyczekiwaniem i jawną nadzieją, że zaprzeczę. To wszystko wydawało się być niezwykle trudne dla jego osoby. Chyba że tak świetnie potrafił grać. Skąd miałam wiedzieć, czy mogę mu ufać?
- Przykro mi, ale nie. Nie pamiętam bardzo wielu rzeczy. To po prostu jakiś koszmar. Mimo tego to niemożliwe, abyśmy byli razem. Ja się nie bawię w żadne związki. To zwyczajnie nie dla mnie. Wybacz, ale za nic nie dam temu wiary. Miłość jest mi całkowicie obca - upieram się przy swoim. Nie wierząc, że mogłabym kiedykolwiek zmienić zdanie akurat w tej kwestii. Tak samo jak w to, że ktoś taki jak on, mógłby związać się ze mną na poważnie. Już na pierwszy rzut oka dało się przecież dostrzec, jak bardzo byliśmy od siebie różni. 
- Kiedyś tak uważałaś, ale to uległo zmianie. Uwierz, że naprawdę jesteśmy ze sobą szczęśliwi. Każdego dnia od kiedy się tu znalazłaś, odchodziłem od zmysłów. Czekając tylko na odzyskanie przez ciebie przytomności. Kocham cię jak nikogo innego. Bez względu na to czy mnie pamiętasz, czy też nie. Nic tego nie zmieni - to wyznanie uczuć wprawia mnie w ogromną niezręczność i ostatecznie przytłacza. Nikt nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Nie usłyszałam tego nawet od własnej matki. Tym bardziej nie wierzyłam, że on mógłby mnie pokochać. Na pewno nie kogoś takiego, jak ja. - Obiecuję, że przejdziemy przez to razem. Jestem pewien, że wkrótce uda ci się odzyskać pamięć. Wszystko się jakoś poukłada, zobaczysz - dotyka niepewnie mojej dłoni, którą niemal natychmiast od niego odsuwam, gdy przechodzi mnie przyjemny prąd. To było dla mnie zwyczajnie za trudne. Mętlik panujący w mojej głowie był nie do opanowania. 
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Ja zupełnie cię nie pamiętam. Wszystko, co z tobą związane jest mi zupełnie obce. Nie wiem nawet, czy to, co mówisz jest prawdą, czy wszystko sobie zmyśliłeś. Mam ci, ot tak zaufać? To się po prostu nie uda - nie pozostawiam mu większych złudzeń. Woląc od razu postawić sprawę jasno. - Przepraszam, ale chciałabym zostać sama. Tego jest dla mnie po prostu za wiele i muszę spróbować jakoś to sobie poukładać. Wtedy dopiero porozmawiamy, zgoda? - dalsze przebywanie w jego towarzystwie było zbyt wymagającym dla mnie doświadczeniem. Chciałam te wszystkie rewelacje sobie na spokojnie i w samotności przetrawić, a potem zastanowić, jak to wszystko na nowo poskładać w całość. Byłam jednak pewna, że już nic nie będzie takie samo jak przedtem. 
- W porządku. Masz rację. Powinnaś odpocząć - choć starał się to ukryć, od razu można było zauważyć, że moja prośba go lekko zraniła. Nie mogłam się zresztą temu dziwić. Jeśli rzeczywiście jakimś cudem mówił prawdę i ze sobą byliśmy, to na jego miejscu pewnie również czułabym się w takiej sytuacji wyjątkowo źle. 


Gdy posłusznie i wyraźnie pogodzony z moją decyzją zmierza do opuszczenia sali, udaje mi się nareszcie przypomnieć należące do niego imię, które wypłynęło podczas naszej pierwszej dzisiejszej rozmowy. Postanawiam dlatego wystosować prośbę w jego kierunku, którą liczyłam, że uda się mu spełnić. 
- Stefan, mogłabym cię o coś poprosić? To nic wielkiego, ale bardzo mi zależy - odwraca się natychmiast w moim kierunku z pełną gotowością do pomocy. Skąd brały się u niego takie pokłady życzliwości i dobroci? Zwłaszcza że przed chwilą potraktowałam go w tak nieprzyjazny i niemal wredny sposób. 
- O co tylko zechcesz - deklaruje z delikatnym uśmiechem. 
- Mógłbyś skontaktować się jakoś z moją matką i powiedzieć, że chciałabym się z nią zobaczyć? - jak nigdy potrzebowałam zobaczyć jakąś znajomą mi twarz, która nadal była żywo obecna w mojej pamięci. Nieważne dla mnie nawet było, że kompletnie się nie dogadywałyśmy i wyrządziła mi tyle nie do zapomnienia krzywd. Byłam gotowa choćby i na toczenie z nią awantury stulecia, byleby upewnić samą siebie, że to wciąż moje życie, a nie jakaś alternatywa rzeczywistość, w której się przez przypadek znalazłam. Mina Stefana nie wróżyła jednak, aby było to do zrealizowania. Być może zerwałam z nią kontakt i nigdy jej nie poznał? Albo jeszcze coś gorszego stało na przeszkodzie zjawienia się jej tutaj. 


- Bardzo mi przy przykro, ale to niemożliwe. Twoja mama... ona zmarła kilka tygodni temu - usłyszane słowa odbijają się głuchym echem w mojej głowie, siejąc w niej kompletne spustoszenie. Gdy dochodzi do mnie pełna świadomość jego słów, ten cios ostatecznie mnie załamuje i dobija. Jak to mogło się stać? Jak mogłam nie pamiętać o śmierci własnej matki? Co był ze mnie za człowiek? 
- Jak to jest możliwe? Przecież to nie może być prawda. Musiała zajść jakaś pomyłka - nie potrafiłam dopuścić do siebie tej druzgocącej wiadomości, że zostałam całkiem sama na tym świecie. Bez grama jakiejkolwiek rodziny. Ze łzami cieknącymi mi po policzkach, czekałam na wyjawienie przez Stefana jakichkolwiek większych szczegółów. 
- Niestety, ale twoja mama była nieuleczalnie chora. Miała nowotwór z wielokrotnymi przerzutami. Byłaś przy niej do samego końca. Bardzo to przeżyłaś, ale przed jej śmiercią udało się wam pogodzić - opowiada mi pokrótce. Starając się jakoś pocieszyć. 
- Rozumiem - wyduszam z ledwością. Wciąż starając się oswoić z najnowszymi rewelacjami. 
- Na pewno nadal chcesz zostać sama? - pyta ze sporym zawahaniem, wyraźnie nie chcąc mnie opuszczać. 
- Tak. Poradzę sobie. Nie musisz się martwić - uspokajam go, patrząc załzawionymi oczami, jak walcząc sam ze sobą ostatecznie wychodzi na korytarz. Dopiero wtedy pozwalam sobie na całkowite rozklejenie i rozpacz. Płakałam z powodu śmierci mojej rodzicielki, choć nie potrafiłam wydobyć z siebie odpowiednich pokładów smutku. Podświadomie czułam, że największa żałoba już za mną. Widocznie mój podstępny mózg wymazał wspomnienia jej śmierci, ale na przeżywanie wszystkiego po raz drugi nie miał zamiaru pozwolić. Roniłam łzy, bo nie umiałam poradzić sobie z poczuciem wyobcowania we własnym życiu i przekonaniem, że to już nie jest mój świat. Wszyscy otaczający mnie ludzie byli mi zupełnie obcy. Sama dla siebie byłam kimś obcym. Zupełnie nie poznawałam tej dziewczyny, którą rzekomą się stałam w ostatnich miesiącach. To nie byłam ja. Nie wierzyłam, że mogłam się zakochać, mieć normalne życie i być tak po prostu szczęśliwą. To były dla mnie zbyt odległe marzenia. Zaczynałam żałować, że lekarzom udało się mnie uratować, a następnie wybudzić z tej cholernej śpiączki. Trwanie w niebycie wydawało się o wiele bardziej kuszącą perspektywą od tego, co aktualnie mi tutaj serwowano.


Wykończona płaczem i tym koszmarnym horrorem dziejącym się na jawie w końcu zapadam w niespokojny sen. Ostatkiem świadomości w myślach błagając, aby jakimś cudem obudzić się w swoim dawnym życiu. Mimo że nie było ono ani przyjemne, ani wymarzone, to i tak wydawało się milion razy lepsze od tego, w którym miałam zostać zmuszona aktualnie funkcjonować. 


💖💖💖💖


26.03.2021


Po opuszczeniu sali, na której znajdowała się Heidi i odbyciu z dziewczyną jednej z najtrudniejszych rozmów w swoim życiu, która obydwoje z nas kosztowała niezwykle dużo i na pewno nie była ostatnią tak wymagającą w nadchodzących dniach. Z prawdziwą bezsilnością siadam na przypadkowym krześle, których na tym szpitalnym korytarzu nigdy nie brakowało, chowając twarz w dłoniach, nie mając pomysłu, co ze sobą zrobić. Byłem załamany takim niespodziewanym obrotem spraw i nie miałem najmniejszego pojęcia, jak to wszystko teraz sensownie poukładać. Zwłaszcza że rokowania lekarza po rozmowie z Heidi nie były zbyt optymistyczne w kwestii możliwego cofnięcia się amnezji dziewczyny w najbliższym czasie. Nie miałem złudzeń, że na obecny stan rzeczy nie było żadnego dobrego rozwiązania. Brak tak wielu istotnych wspomnień prędzej czy później odbije się na życiu Heidi i naszym związku, o ile w ogóle można jeszcze było o nim mówić, skoro dziewczyna nie dopuszczała do siebie w najmniejszym stopniu takiej możliwości, uważając ją za coś wyjątkowo abstrakcyjnego i nierealnego. Przekonanie jej do prawdziwości moich intencji będzie graniczyło z cudem, biorąc pod uwagę jej doskonale znaną mi upartość i brak wiary w ludzką uczciwość.


Nie potrafiłem pogodzić się z tym, jak perfidnie los postanowił sobie z nas po raz kolejny zakpić. To wszystko przecież nie tak miało wyglądać. Heidi doświadczyła już dość cierpienia, bólu i krzywd, aby teraz zmagać się jeszcze z taką tragedią, jaką niewątpliwie była utrata przez nią pamięci. Nie musiała nic mówić, abym widział, jak bardzo była zagubiona i przestraszona tym wszystkim, z czym musiała się tak nagle zmierzyć bez żadnego przygotowania. Nikt nie byłby gotowy na otrzymanie takiego ciosu i na pewno nie chciałby znaleźć się na jej miejscu. Te wszystkie nieznane informacje, które otrzymywała niczym prawdziwa fala tsunami, musiały kosztować ją wiele stresu, niezrozumienia i goryczy. W dodatku otaczali ją, jak się jej wydawało sami obcy ludzie, do których nie miała ani za grosz zaufania. Najgorsze w tym było jednak, że ja również zaliczałem się do tego grona, w żaden sposób nie mogąc spróbować pomóc przetrwać jej ten niezwykle trudny czas. Norweżka nie pamiętała, chociażby ułamka naszej znajomości, co niewątpliwie mocno bolało. Świadomość, że ukochana osoba zupełnie nie wie, kim jesteś była wprost nie do zniesienia. Próba, na jaką został tym razem wystawiony nasz związek była przez nas wprost nie do pokonania. Czego byśmy nie zrobili i tak w konsekwencji obróci się to przeciwko nam. Nigdy bym nie przypuszczał, że wybudzenie Heidi zamiast być dla nas pełnym radości i szczęścia momentem, okaże się jedynie przedłużeniem koszmaru, który trwał od kilku niezwykle długich tygodni. Jedyną pocieszającą wieścią była ta dotycząca braku zagrożenia życia dziewczyny. Tylko to przynosiło mi jakikolwiek poczucie ulgi.


Ignoruję dość spory ruch panujący dookoła mnie, co było tutaj codzienną normą w przedwieczornych godzinach. Pogrążając się w snuciu możliwych scenariuszy na najbliższą przyszłość. Dochodząc do wyjątkowo dołującego wniosku, że żaden z nich nie był przesadnie udany, czy też szczęśliwy. Z tych pełnych pesymizmu i rozpaczy myśli wyrywa mnie dopiero pojawienie się Inge z Sophie, które w przeciwieństwie do mnie wprost tryskały optymizmem i zadowoleniem, co bardzo szybko mi przypomina, że one nadal nie wiedziały nic o amnezji Heidi. Byłem w takim szoku, gdy to odkryłem, że nie miałem bladego pojęcia, jak im to przekazać. Przez co poinformowałem je wyłącznie o wybudzeniu się ze śpiączki ich najbliższej przyjaciółki. Teraz znowu czekało mnie przekazanie tych niezbyt miłych wieści. Ostatnio stałem się posłańcem przekazującym innym właściwie jedynie takie wiadomości.


- Stefan, co ty tu robisz? Nie powinieneś być teraz z Heidi? Coś się stało? - Inge zatrzymuje się przede mną, dopytując z wyraźnym zmartwieniem, a na ich twarzach pojawia się spora obawa.
- Niestety, ale okazało się, że u Heidi doszło do pewnych powikłań... - zacinam się, zwyczajnie nie umiejąc dokończyć tego zdania. To było dla mnie zbyt trudne.
- Błagam cię, wykrztuś to z siebie. Inaczej zaraz odejdziemy od zmysłów - obydwie z Sophie martwiły się w równym stopniu co ja o zdrowie Norweżki.
- Wszystko wskazuje na to, że Heidi doznała amnezji. Lekarz szacuje, że nie pamięta co najmniej dwóch lat swojego życia, a i wydarzenia sprzed tego okresu stanowią dla niej problem - mówię na jednym wydechu, ogromnie je szokując tymi niezwykle dołującymi nowinami. Szczerze wątpiłem, że ktokolwiek byłby gotowy na dowiedzenie się czegoś takiego.
- To jakiś żart? Powiedz, że masz ostatnio okropne poczucie humoru i tylko sobie żartujesz - Inge wyglądała na naprawdę przerażoną. - Przecież to coś okropnego. Jak ona się musi teraz czuć?
- Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo chciałbym, aby to był tylko paskudny żart - spuszczam głowę, będąc wprost wykończony ostatnimi kilkunastoma minutami. Tego wszystkiego było po prostu dla mnie za wiele. Nie miałem już dłużej siły nawet udawać, że jakoś się trzymam i radzę z lawiną przytłaczających mnie problemów.


- Czy to oznacza, że Heidi nikogo z nas nie pamięta? - Sophie jako pierwsza odzyskuje zdolność racjonalnego myślenia i stara się jakoś odnaleźć w tej całkiem nowej dla nas wszystkich sytuacji.
- Nie mam co do tego pewności. Na pewno nie pamięta mnie i raczej nie życzy sobie mojego towarzystwa. Całkowicie mi nie ufa. Jest strasznie zagubiona i przestraszona. Nie ma się zresztą czemu dziwić - zwierzam się, a przed oczami staje mi obojętność i ten brak poczucia bezpieczeństwa Heidi, z jakimi reagowała na moją osobę. Wyglądało na to, że w najbliższych dniach będę musiał się z tym spróbować oswoić i jakoś odnaleźć w całkiem nowej roli. Za nic nie mogłem się jednak poddać. Musiałem zrobić wszystko, aby Heidi mi na nowo zaufała i uwierzyła, że zawsze może na mnie liczyć i ma moje pełne wsparcie w każdej sytuacji.
- To wprost niewiarygodne. Dlaczego to znowu musiało spotkać akurat ją? Czy ten paskudny pech przestanie ją w końcu prześladować? - Inge za nic nie mogła się z tym pogodzić.
- Sam chciałbym to wiedzieć. Czasami mam tego po prostu dość. Życie chyba nie mogłoby być jeszcze bardziej niesprawiedliwe. Co my w ogóle mamy teraz zrobić? Jak mamy pomóc Heidi, jeśli ona nie ma bladego pojęcia kim my w rzeczywistości jesteśmy - szukam u nich jakiejś rady albo pocieszenia. Licząc naiwnie, że posiadają cudowne rozwiązanie na taki nieoczekiwany obrót spraw.
- Musimy ją przede wszystkim wspierać i przy niej być. Bez względu na wszystko. Poza tym bądźmy dobrej myśli. Wiele osób podobno odzyskuje pamięć i to w krótkim czasie po jej utracie. Trzeba wierzyć, że tak samo będzie w przypadku Heidi - Sophie stara się wykrzesać z siebie nutkę optymizmu, której mnie tym razem zdecydowanie brakowało.
- Pójdziemy teraz do niej, a ty wrócisz do mieszkania i porządnie wypoczniesz - patrzę na Inge z całkowitym niezrozumieniem. Na pewno nie miałem zamiaru tym razem jej posłuchać. To nie wchodziło w grę.
- Nie ma takiej mowy! Na pewno nie zostawię Heidi samej - protestuję. - Poza tym nie jestem zmęczony i nie potrzebuję żadnego odpoczynku. Nic mi nie jest - upieram się przy swoim. Nie przewidywałem ruszać się z tego korytarza ani na krok w ciągu przynajmniej najbliższych kilku godzin. Przynajmniej dopóki nie poznam pełnych wyników badań Heidi, które miały zostać przeprowadzone.
- Stefan, przestań oszukiwać samego siebie. Ledwo się trzymasz. Od wypadku Heidi praktycznie spędzasz tu cały czas. Nie śpisz, nie jesz, żyjesz tylko na kawie. To nie może dłużej tak wyglądać. Chcesz się wykończyć? Musisz pomyśleć też o sobie - blondynka stanowczo mnie upomina. Posyłając karcące spojrzenie. - Myślisz, że Heidi będzie zadowolona, że zamieniasz się w chodzące Zombie?
- Inge ma rację. Teraz gdy Heidi już nic nie zagraża, możesz iść spokojnie trochę odespać. My z nią zostaniemy. Obiecuję, że gdyby coś się działo od razu damy ci znać. Stefan, to naprawdę najlepsze rozwiązanie. Musisz nabrać trochę sił - Sophie wtóruje jej w przekonywaniu, a ja w końcu kapituluję. Nie mając siły dłużej z nimi walczyć. I tak stałem na straconej pozycji.
- Niech będzie, ale to jeden jedyny raz. Jutro na pewno się mnie stąd nie pozbędziecie - od razu zapowiadam, zaczynając się z nimi żegnać. Będąc pewnym, że i tak nie uda mi się zasnąć ani odpocząć. Na pewno nie z tym chaosem myśli i zmartwień, które  coraz bardziej piętrzyły mi się w głowie i doprowadzały powoli do skraju wytrzymałości. Liczyłem jedynie, że może rozmowa z Michaelem, który pewnie już na mnie czekał, pomoże mi się trochę uspokoić.


Niestety w drodze do mieszkania Inge jedyne, o czym potrafię myśleć, to nie dający mi spokoju strach o to, co zrobię, gdy Heidi oznajmi mi, że nasz związek w obecnej sytuacji jest czymś niemożliwym do kontynuacji i postanowi mnie definitywnie zostawić, stanowczo od siebie odsuwając. Jak miałbym sobie z czymś takim poradzić, skoro od dawna nie wyobrażałem już sobie bez niej życia? 


💖💖💖💖


26.03.2021


Mimo przyjęcia już jakiś czas temu porządnej dawki leków, mających w założeniu pomóc mi się lepiej poczuć, koszmarny ból głowy po raz kolejny w ciągu ostatnich minut wybudza mnie z wyjątkowo niespokojnego i płytkiego snu. Otwieram ze sporym trudem oczy, nie najlepiej radzące sobie z ostrym światłem płynącym z sufitowych jarzeniówek, które tylko dodatkowo potęgują mój dyskomfort i fatalne samopoczucie. Gdy udaje mi się oswoić jako tako ze światłem i przesadną wrażliwością na nie, co było kolejnym skutkiem ubocznym mojego urazu głowy oraz uświadomić sobie, że jest już dość późny wieczór. Zauważam, że w drugim krańcu sali przy oknie znajdują się jakieś dwie odwrócone do mnie tyłem dziewczyny, które cicho ze sobą rozmawiają w naszym ojczystym języku, co musiałam przyznać, że było miłą odmianą od dyskusji ze Stefanem. Nie miałam jednak najmniejszego pojęcia ani kim one są, ani co tutaj przede wszystkim robią. Widocznie wcześniejsze rewelacje nie były końcem dzisiejszych niespodzianek i czekała na mnie kolejna. Zapewne równie mocno nieprzyjemna co poprzednie, którą najchętniej bym sobie po prostu odpuściła. Nie miałam już sił na dowiadywanie się, że są kolejne osoby, których kompletnie nie pamiętam. Nie chciałam więcej oglądać zawiedzionych twarzy i tej całej niezręczności, która temu towarzyszyła, gdy żadne z nas nie wiedziało, jak ma się zachować. 



Nieumiejętne powstrzymanie kaszlu nie dość, że naraża mnie na kolejne nadwyrężenie tych przeklętych żeber, to na dodatek bardzo szybko niweczy mój plan udawania dalszego snu. Duet tajemniczych dla mnie dziewcząt, niczym zsynchronizowane odwracają się natychmiast po usłyszeniu tego w moją stronę, podchodząc bliżej łóżka. Przez wyjątkowo długi moment wpatrujemy się bez słowa w siebie, a ja z niezwykłą uwagą przypatruję się im twarzom. Starając wydobyć z okropnie poszatkowanej pamięci jakieś wspomnienia związane z nimi i o ile w przypadku blondynki nic takiego nie następuje, a jej osoba pozostaje mi na nieszczęście całkowicie obca, o tyle brunetka wydaje mi się mgliście znajoma. Byłam przekonana, że kiedyś się już gdzieś widziałyśmy, dlatego też desperacko próbuję zmusić mój fatalnie pracujący mózg do wytężonej pracy i znaleźć właściwe fragmenty tego wspomnienia oraz należące do dziewczyny imię, które staram się odnaleźć w morzu innych, jakie przelatują mi przez głowę, aż natrafiam na to wydające się właściwym.


 
- Sophie, to ty? - pytam cichutko i bez większego przekonania. Czując, że to pewnie tylko zbieg okoliczności i ta dziewczyna jest wyłącznie podobna do tej, którą pamiętałam. Świadczyła o tym, chociażby ich spora konsternacja i zamarcie w jednym miejscu.
- Oczywiście, że to ja. Naprawdę mnie pamiętasz? Co za ulga - uśmiecha się radośnie i z ogromnym zadowoleniem, jakby w to zwyczajnie nie dowierzając.
- Pamiętam to chyba zbyt duże słowo. Kojarzę tylko, że znalazłam pewne ogłoszenie i rozmawiałam z tobą w sprawie pracy, ale nasz temat z omawiania moich potencjalnych obowiązków, bardzo szybko zszedł na ten chyba dotyczący muzyki z powodu piosenki granej w radiu. Polubiłam cię od razu, gdy tylko powiedziałaś, że muzyka z lat osiemdziesiątych jest twoją ulubioną - po raz pierwszy od wybudzenia na moich ustach pojawia się coś na kształt imitacji uśmiechu.
- Z wzajemnością. Dodam jeszcze, że oczywiście dostałaś tę pracę, która była początkiem naszej przyjaźni. Od samego początku wiedziałam, że chcę cię zatrudnić - zdradza pokrótce, a ja dochodzę do wniosku, że to musiał być ten punkt zwrotny, który zapoczątkował lawinę zmian w moim życiu. - A co z Inge? Może kojarzysz coś związanego i z nią?
- Przepraszam, ale nic takiego sobie nie przypominam. To jednak żadna nowość. Przykro mi - szczerze żałowałam, że nie potrafiłam sobie przypomnieć również tej blondynki. Wydawała się całkiem sympatyczna i odczuwałam do niej jakąś niewytłumaczalną sympatię, choć nie zmieniłyśmy ze sobą jeszcze nawet jednego słowa.


- To teraz nieważne. Heidi, tak bardzo się cieszę, że znowu jesteś z nami. Nie masz pojęcia, jak się o ciebie wszyscy martwiliśmy. Tak strasznie się bałam - blondynka w końcu zabiera głos, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Była pełna empatii.
- Już nie musisz. Jakoś się z tego wykaraskam. Wszystko się ułoży. Chyba - nie wiedziałam, czy bardziej próbuję o tym zapewnić siebie, czy może ją.
- Masz rację. Razem przez to przejdziemy. Radziłyśmy sobie już nie z takimi rzeczami - stara się mnie pocieszyć, a z jej słów bije taka pewność, że powoli i sama zaczynam w to wierzyć. - Zresztą, już ja się postaram, żebyś jak najszybciej sobie mnie przypomniała. Opowiem ci wszystko z najmniejszym szczegółami. Po tym nie będziesz już miała żadnego wyjścia. Jestem straszną paplą i przekonasz się o tym po raz drugi.
- Czekam na to z niecierpliwością - chciałam coraz bardziej poznać brakujące wspomnienia. Dowiedzieć się, jak teraz wygląda moje życie. Po oswojeniu się z tym, że doznałam amnezji, zaczynała pojawiać się mozolna tego akceptacja i to najzwyklejsze ludzkie zaciekawienie.
- Zanim jednak to nastąpi. Możemy cię przytulić? Obiecujemy, że będziemy uważać - pytają z proszącymi wyrazami twarzy, które przyprawiają mnie o delikatny wybuch śmiechu.
- Skoro chcecie. Nie przepadam za zbytnimi czułościami, ale ten jeden raz możemy zrobić wyjątek - odpowiadam im żartobliwie.
- To cała ty. Nawet utrata pamięci nie zmieniła cię nic a nic - teraz już wszystkie się śmiejemy na przekór niepewności o przyszłość, smutku i masie innych emocji, a ja zaczynam dochodzić do wniosku, że może rzeczywiście amnezja to jeszcze nie koniec świata i uda mi się jakoś z tym uporać. Zwłaszcza gdy będę miała przy sobie takie osoby jak właśnie Inge i Sophie, które mimo braku z nimi praktycznie jakichkolwiek wspomnień, nadal wydają mi się niezwykle bliskimi osobami.