niedziela, 6 września 2020

Rozdział 19


11.01.2021


Trzęsąc się cała z nerwów i wciąż ogromnego zaszokowania, że Max wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, naprawdę postanowili przed kilkoma godzinami bez żadnych skrupułów, czy choćby najmniejszych wyrzutów sumienia, a przede wszystkim z jawną premedytacją, włamać się do kawiarni pani Anne w celu zapewne przywłaszczenia sobie znajdujących się w niej pieniędzy, na które bezpodstawnie na pewno liczyli i to w pokaźnej sumie, a gdy zrozumieli, że się to im zwyczajnie nie uda, w akcie zemsty i wściekłości zdemolowali całe wnętrze. Niszcząc tym samym wiele lat wytrwałej pracy, wysiłku i poświęcenia, jakie właścicielka wkładała w to miejsce każdego dnia. Patrzyłam coraz bardziej szklącymi się od łez oczami na przesłuchującego mnie od dobrych kilkudziesięciu już minut, wyjątkowo wrogo nastawionego do mojej osoby policjanta. Usilnie próbującego na wszelkie możliwe sposoby udowodnić, że byłam z nimi w zmowie i w pełnej zgodzie oraz porozumieniu współpracowałam z niestety dobrze mi znaną dwójką, jak się okazało włamywaczy i najzwyklejszych przestępców. Rzekomo zdradzając im przy tym wszystkie cenne informacje, które mogły pomóc w tym, wciąż dla mnie niepojętym i nie do końca sensownym włamaniu. Na nic wydawały się zdawać moje usilne zaprzeczania i zapewnienia, że nigdy nie zrobiłabym czegoś tak okropnego. Ten stróż prawa siedzący naprzeciw mnie przy ostatnim ocalałym kawiarnianym stoliku, wydawał się być nieprzejednany i zdeterminowany w udowodnieniu mi nieistniejącej winy, jaką od samego początku bez żadnego zawahania mnie obarczył.



Wraz z każdym następnym pytaniem, brzmiącym niczym najcięższe oskarżenie. Nieprzerwanie modliłam się, aby to wszystko okazało się jedynie wyjątkowo złym snem, z którego za kilka sekund po prostu się obudzę. Znajdując w swoim bezpiecznym łóżku z dala od całej tej okropnej i przytłaczającej mnie z każdej strony sytuacji. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to właśnie moją osobę na każdym kroku spotykają takie przykre i często nie do wyobrażenia sobie rzeczy, a gdy na jakiejś płaszczyźnie życia zaczynało się mi powoli względnie układać, to natychmiast sypały się inne. Ta reguła była po prostu niezmienna od lat. Nigdy nie mogłam liczyć na odrobinę wytchnienia, czy tak bardzo upragnionego od zawsze spokoju. Zastanawiało mnie tylko, co aż tak złego wyrządziłam w swoim dotychczasowym życiu, że los raz po raz rzucał mi tak niesprawiedliwe kłody pod nogi, z którymi czasami nie miałam już zwyczajnie siły walczyć. Wczoraj Nelle i jej perfidne gierki, a teraz Max. Wprost wymarzona kumulacja kłopotów. Tego wszystkiego było dla mnie zwyczajnie za wiele.


- Zapytam panią jeszcze raz, proszę się dlatego bardzo dokładnie zastanowić. Czy na pewno nie ma pani nawet mglistego pojęcia o tym, co się tutaj dziś wydarzyło? Albo o możliwym miejscu ukrycia się Maxa Jensena? Przypominam, że zatajanie istotnych informacji jest karalne - chyba po raz trzeci słyszę to samo pytanie, zadane tylko innymi słowami. To się chyba miało już nigdy nie skończyć. Przez resztę życia będę odpowiadać na jedno i to samo pytanie. 
- Ile razy mam jeszcze powtórzyć, że nie miałam żadnego pojęcia o planach Maxa i Matthiasa, czy też kogokolwiek innego zamieszanego w to wszystko? Gdyby było inaczej, na pewno zrobiłabym co w mojej mocy, aby ich powstrzymać. W życiu bym do tego nie dopuściła. Nie pamiętam jednak, kiedy nawet ostatni raz rozmawiałam z Maxem. Nie mam z nim nic wspólnego. Nasza relacja zakończyła się dawno temu i to w niezbyt przyjemny sposób. Tym bardziej nie wiem nic o miejscu jego możliwej kryjówki. Jedyną osobą, która ma taką wiedzę, jest z całą pewnością Matthias. To jego proszę zapytać - staram się powstrzymać drżenie swojego głosu, co i tak na niewiele się zdaje. Byłam zbyt roztrzęsiona, aby zachować właściwy spokój w tej niemającej końca rozmowie. Doprowadzającej mnie do granic wytrzymałości. Raz po raz przeklinałam też Maxa, któremu jakimś cudem udało się uciec podczas pościgu policji za nim i Matthiasem, który nie miał już jednak tyle szczęścia i w pełni zasłużenie przebywał teraz w areszcie. Mimo wszystko liczyłam, że również i Max bardzo szybko odpowie za swoje czyny i spędzi długie lata w należnym mu miejscu. 
- Proszę wybaczyć, ale jakoś ciężko mi uwierzyć w pani nieustanne i gorliwe zaprzeczenia. Coś za dużo tych zbiegów okoliczności łączących się z pani osobą, jak na jedno przestępstwo, w którym dodatkowo rzekomo nie brała pani udziału. Jakby tego było mało wstępne zeznania Matthiasa Krauze, są dla pani mocno obciążające. Nie sądzę też, aby były one zwykłymi kłamstwami, gdyż nie dają mu one żadnej korzyści. To by zwyczajnie nie miało sensu - mężczyzna w podeszłym już wieku patrzył na mnie z jawnym oskarżeniem i coraz większą irytacją w oczach. Zaciskam dlatego dłonie schowane pod stolikiem z bezsilności w pięści, będąc pewną, że Matthias próbował mnie w to wszystko wrobić z polecenia Maxa, w którego był wpatrzony, jak w jakiś obrazek. Co dostrzegał chyba każdy, kto choć raz miał z nimi styczność. Miałam jedynie nadzieję, że brak innych dowodów oczyści mnie z tych fałszywych insynuacji i jak najszybciej zapomnę o całym tym koszmarze. 
- To również już panu tłumaczyłam. Max kilkukrotnie mi groził, że pożałuję swojej decyzji o końcu naszej relacji. Widocznie postanowił wcielić swój plan w życie i narobić mi kłopotów - wzruszam ramionami z rezygnacją. Było mi już właściwie wszystko jedno. Marzyłam wyłącznie o końcu tej wyjątkowo niekomfortowej oraz nieprzyjemnej rozmowy z funkcjonariuszem policji. 
- Nie chcę być niemiły, ale to brzmi niedorzecznie. Tym bardziej że Krauze utrzymuje, że wcale się pani nie rozstała ze zbiegłym podejrzanym i nadal pozostajecie w wyjątkowo zażyłym związku. Na pani miejscu przestałbym w końcu kłamać i pogarszać swoją sytuację. To nie pierwsza taka sprawa podczas mojej służby, gdy ktoś chciał się wymigać od odpowiedzialności. Zapewniam jednak, że jeszcze nikomu się to nie udało - pewny siebie uśmieszek gościł na twarzy policjanta. Przyprawiając mnie o kolejne bolesne ukłucie serca. Dlaczego nikt nigdy nie wierzył w prawdziwość moich słów i z góry zakładał, że nie można mi ufać? Czy naprawdę wyglądałam na aż tak bardzo niewiarygodną osobę?
- Co mam zrobić, aby ktoś mi uwierzył? Przysięgam, że nie miałam z tym nic wspólnego! Nie wiem, dlaczego ktoś chce, aby wszyscy uważali inaczej. Powiedziałam już również wszystko, co wiem. Nieważne, ile jeszcze razy usłyszę te same pytania, moja odpowiedź i tak się nie zmieni - podnoszę lekko swój głos. Dobrze wiedząc, że gdybym tego nie zrobiła, wybuchnęłabym głośnym płaczem pełnym histerii, a za nic nie chciałam dać takiej satysfakcji temu policjantowi.



- Myślę, że już wystarczy. Mamy zabezpieczone wszystkie dowody. Zbieramy się. Nic tu po nas - nieoczekiwanie podchodzi do nas kolejny policjant, patrzący na mnie o wiele łagodniejszym i przychylniejszym wzrokiem od swojego kolegi. Byłam mu niezwykle wdzięczna, że postanowił przerwać ten piekielny ogień pytań swojego współpracownika. 
- Ale ja nie skończyłem. Mam jeszcze kilka istotnych pytań - upiera się przy dalszym ciągnięciu tego przesłuchania. Choć nie miało ono większego sensu i każdy z nas doskonale o tym wiedział. 
- Zadasz je więc przy innej okazji. Dobrze wiesz, że wszyscy świadkowie i tak będą ponownie wzywani. Nie sądzę również, aby ta pani miała coś więcej do powiedzenia, prawda? - ostatnie słowa kieruje bezpośrednio do mojej osoby. 
- Zgadza się - odpowiadam bez najmniejszego zawahania. Licząc, że to mi w jakiś sposób pomoże i uwolnię się od następnych minut spędzonych w towarzystwie tego wyjątkowo negatywnie do mnie nastawionego policjanta. 
- W porządku. Niech już będzie. Gdyby jednak zechciała się pani przed nami zdecydowanie bardziej otworzyć i rzeczywiście pomóc, to proszę się odezwać. My także się wkrótce z panią skontaktujemy.  To jeszcze na pewno nie koniec. Do widzenia - przesłuchujący mnie funkcjonariusz niechętnie kapituluje. Zmierzając wraz ze swoim współpracownikiem w stronę wyjścia. Na odchodnę obdarzając mnie pełnym wyrzutów  i podejrzeń spojrzeniem. Gdy tylko zostaję sama, oddycham głęboko z niewyobrażalną ulgą, która jednak znika tak szybko, jak się pojawiła. Dobrze w końcu wiedziałam, że czekała mnie jeszcze jedna niezwykle trudna rozmowa z panią Anne. Być może nawet dużo gorsza od tego, co zostało mi zaserwowane w ostatnich minutach. Nie miałam pojęcia, jak w ogóle spojrzę jej w oczy po tym, co się tu wydarzyło i to z mojej winy.



Nie widząc sensu w dalszym odciąganiu tego, co było nieuniknione. Zbieram się w końcu na odwagę i podążam w stronę pani Anne, która wraz z Louisą starały się zacząć sprzątać ten wszechobecny chaos, co niestety było dosyć mozolną i przynoszącą niezbyt duże efekty pracą. Na samą myśl, że to wszystko było przeze mnie, miałam ochotę uciec stąd jak najdalej i zapaść się głęboko pod ziemię. Jak mogłam być taka głupia i wcześniej nie zorientować się, kim tak naprawdę jest Max? Już dawno powinnam się była domyślić, że te wszystkie jego rzekome dorywcze prace, to tak naprawdę włamania i kradzieże, za które nie raz już odpowiadał prawnie. Gdyby nie moja absurdalna przypadłość zadawania się z niewłaściwymi osobami do niczego by nie doszło, a kawiarnia nie wyglądałaby teraz, jak po przejściu jakiegoś wyjątkowo silnego tornada. Świadomość, że to znowu ktoś będzie ponosił konsekwencje moich nieodpowiedzialnych wyborów była zwyczajnie nie do zniesienia.


- Tak strasznie panią przepraszam. To wszystko moja wina. Gdybym tylko wiedziała, że tak się to wszystko potoczy, na pewno nie przyjęłabym tej posady. Dała mi pani szansę, a ja odpłaciłam się czymś takim. Chcę jedynie, aby pani wiedziała, że nigdy nie miałam zamiaru sprawiać żadnych problemów. Szkoda, że znowu mi się nie udało - kręcę zrezygnowana głową, a pierwsze tak bardzo niechciane łzy zaczynają mi spływać po policzkach. Dłużej nie byłam w stanie ich powstrzymywać. Gorycz i żal były zbyt wielkie. Max nie miał prawa wyrządzać krzywdy innym w ramach zemsty na mnie. To była najpodlejsza rzecz, jaką mógł zrobić. - Zabiorę swoje rzeczy i więcej nie będę się już naprzykrzać. Mam również nadzieje, że uda się pani, jak najszybciej ponownie otworzyć kawiarnię. To miejsce jest zbyt ważne dla sporej ilości osób, aby mogło go przypadkiem zabraknąć - obdarzam panią Anne ostatnim przepraszającym spojrzeniem z zamiarem, jak najszybszego opuszczenia kawiarni. Będąc pewną, że nie jestem tu już mile widziana. Szczerze również wątpiłam, aby Louisa nadal chciała się ze mną przyjaźnić po czymś takim. Czułam, że podczas tego poranka straciłam o wiele więcej niż tylko pracę. 
- Heidi, o czym ty w ogóle mówisz? Nie masz, za co mnie przepraszać. To nie ty odpowiadasz za to, co się stało. Nic z tego, co się wydarzyło, nie jest twoją winą, rozumiesz? - nieoczekiwanie pani Anne podchodzi bliżej mnie. Bez żadnego zawahania przytulając do siebie. - Nawet przez myśl by mi nie przeszło, że współpracowałaś z tymi bandytami. W życiu nie uwierzę w to, że miałaś z tym włamaniem cokolwiek wspólnego. Jesteś na to zbyt dobrym i uczciwym człowiekiem. Tysiące razy dałaś na to dowody - zapewnia ku mojemu ogromnemu zdziwieniu. 
- Naprawdę tak pani myśli? - nie dowierzam, wciąż cicho szlochając. 
- Oczywiście, dziecko. Od samego początku czułam, że mogę ci zaufać i na pewno nie mam zamiaru czegokolwiek zmieniać w tej kwestii. Nie chcę dlatego nawet słyszeć o jakiejkolwiek twojej rezygnacji z pracy - do reszty zaskakuje mnie swoją stanowczą decyzją. - Ubezpieczenie powinno pokryć prawie wszelkie koszty remontu i napraw, które trzeba będzie tutaj wykonać. Zobaczysz, że dzięki temu za parę tygodni będzie nawet ładniej niż przedtem. Wszystko będzie dobrze, nie płacz. W mig przywrócimy do ładu to miejsce. Tylko ktoś będzie musiał mi pomóc uporać się z całym tym stosem papierów do wypełnienia, których nie cierpię - uśmiecha się promiennie, starając mnie pocieszyć. Pani Anne mimo tego, co ją spotkało w zadziwiający sposób i tak miała w sobie o wiele więcej optymizmu ode mnie. Wiele bym oddała, aby być tak dobrze nastawioną do życia osobą, jak ona i nie załamywać się, choćby nie wiadomo, jak bardzo źle było. 
- Heidi, wiesz że bardzo rzadko zgadzam się z moją mamą, ale teraz ma zupełną rację. Jakoś sobie poradzimy z doprowadzeniem do ładu kawiarni. Mam dlatego nadzieję, że zostaniesz z nami. Pamiętaj, że tylko szczury uciekają z tonącego pokładu - Louisa dołącza do naszej rozmowy. Na swój własny sposób również próbując mnie pocieszyć. Nie miałam pojęcia, co ja bym bez nich zrobiła. Ich wsparcie i wiara we mnie były po prostu nieocenione. 
- Dziękuję - jedynie to jestem w stanie z siebie wykrztusić, niezwykle poruszona ciepłymi uczuciami, jakimi mnie obdarzyły. 
- Nie masz za co nam dziękować i dobrze o tym wiesz. Od tego ma się bliskie osoby - zapewniają niemal równocześnie. - A teraz zbieraj się, Inge pewnie już na ciebie czeka na zewnątrz. Powinnaś porządnie odpocząć po tym, co zaserwował ci ten dupkowaty policjant. Myślałam, że coś mu zrobię, gdy tak cię bezpodstawnie maglował. Na jakim świecie żyje ten typ? A na mózgi to chyba z Amebą się zamienił. Czy on naprawdę nie wie, do czego są zdolni świrnięci byli? Z chęcią mogę go uświadomić. To, co odwalił Max to i tak pestka - dziewczyna mówi z grymasem niezadowolenia i nieukrywanego oburzenia na zachowanie funkcjonariusza. 
- Louisa, słownictwo! - pani Anne standardowo upomina swoją córkę, co wywołuje na mojej twarzy nikły uśmiech. Miło było doświadczyć, choć odrobiny normalności podczas tego fatalnego poranka. - Nabrałabyś w końcu trochę ogłady. 
- Spokojnie, mamo. Pracuję nad tym, a związek z Domenico bardzo mi w tym pomaga - uspokaja ją, siląc się na zachowanie powagi.



- Inge tutaj jest? - dopytuję Louisy zaskoczona takim obrotem sprawy. 
- Tak, zadzwoniłam do niej jakieś pół godziny temu. Byłam pewna, że jej obecność będzie dla ciebie bardzo przydatna po tym beznadziejnym przesłuchaniu - ta dziewczyna chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Zwłaszcza że kolejny raz udowodniła, jak świetnie zdążyła mnie już poznać. - Natychmiast zmykaj trochę od tego wszystkiego odetchnąć, a my zajmiemy się tutaj resztą. Zdzwonimy się wieczorem, dobrze? Przestań się też zamartwiać - kiwam na zgodę głową, po czym żegnam się jeszcze z panią Anne, wychodząc na zewnątrz, gdzie pogoda absolutnie nie zachęcała do dłuższego przebywania na otwartej przestrzeni.



- Heidi, jesteś nareszcie. Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? - nawet nie zdążam się dobrze rozejrzeć za swoją przyjaciółką, gdy pojawia się przede mną znikąd i przytula do siebie z całej siły. 
- Chyba nie - odpowiadam niezbyt przekonana. Na samo wspomnienie o tym, czego dopuścił się Max, robiło mi się zwyczajnie słabo. 
- Tak strasznie mi przykro, że znowu spotykają cię takie przykre rzeczy. Niczym sobie na coś takiego nie zasłużyłaś. Jak on w ogóle śmiał zrobić coś tak paskudnego? To wprost nie mieści się w głowie - Inge wciąż nie mogła w to wszystko uwierzyć. Wyglądała na wściekłą i ogromnie poruszoną. 
- Widocznie uznał, że ma do tego pełne prawo. Nie chce mi się nawet o tym wszystkim myśleć. Sama jednak jestem sobie winna. Mogłam się z nim nie zadawać. Mam teraz za swoje, a właściwie to inni za to cierpią. Jestem beznadziejna - niczego chyba bardziej nie żałowałam jak właśnie tej od samego początku bezsensownej znajomości. To kolejny ogromny błąd na mojej niekończącej się liście. - Przepraszam też, że przeze mnie musiałaś wyjść z biura. Doskonale przecież wiem, że masz ostatnio mnóstwo pracy. Naprawdę jestem do niczego - czułam się fatalnie ze świadomością, że przysparzałam tyle problemów swoim bliskim. Nieustannie ktoś musiał się mną zajmować jak małym dzieckiem. 
- Daj spokój. Praca może poczekać. Ty jesteś od niej o wiele ważniejsza. Poza tym część obowiązków mogę wykonać w domu. Natychmiast przestań też źle o sobie myśleć, bo nie masz do tego żadnego powodu, jasne? - patrzy na mnie wzrokiem nieprzyjmującym sprzeciwu. - Wracamy? - od razu się zgadzam, a następnie bez żadnego zastanowienia podążam w stronę doskonale mi znanego samochodu. Chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim wygodnym łóżku.



Drogę do mieszkania w głównej mierze spędzamy z Inge w ciszy, która jednak w żadnym wypadku nam nie przeszkadzała. Obydwie bez słów zgodnie uznałyśmy, że dyskutowanie o Maxie i wszystkim, co z nim związane wcale niczego nie zmieni, a już na pewno nie poprawi mojego nastroju. Dlatego też w pewnym momencie mimowolnie przymykam na chwilę oczy, czując się ogromnie wyczerpana. Wszystkie te ostatnie rewelacje skutecznie pozbawiły mnie całego zapasu energii.


- Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty, a może chcesz coś mocniejszego? - Inge przypatruje się mi z niemałą troską, gdy wysyłam wiadomość do Katinki z informacją, że nie pojawię się na dzisiejszych zajęciach. Nie wdając się przy tym w większe szczegóły. Będąc pewną, że Węgierka i tak dowie się wszystkiego od Louisy. 
- Z chęcią wypiłabym herbaty - uśmiecham się do Norweżki z wdzięcznością. Jej obecność była obecnie bardzo pomocna. Dzięki towarzystwu nie zadręczałam się nieustannie wyrzutami sumienia, czy też pesymistycznymi przemyśleniami. 
- W takim razie już się robi - zabiera się ochoczo w pośpiechu za przygotowanie dla nas ciepłych napojów, a ja mimowolnie na powrót pogrążam się w swoim przygnębieniu i mętliku, który wprost piętrzył się w mojej głowie.



- Heidi, wiem że postronnym osobom łatwo się mówi, ale nie możesz tak bardzo się tym wszystkim przejmować. Jestem pewna, że policja niedługo zatrzyma Maxa. Wszystko inne również się wtedy ułoży. Pamiętaj, że masz nas i zawsze możesz na nas liczyć - Norweżka podaje mi kubek z parującą herbatą, która aktualnie była jedną z nielicznych rzeczy, jakie mogły polepszyć mój beznadziejny nastrój. 
- To nie Maxem się przejmuję. Nie mogę po prostu sobie wydarować, że przysparzam wszystkim tyle problemów. Stefan, pani Anne, Louisa, ty. Przeze mnie nieustannie coś krzyżuje wam wszystkim plany w mniejszym czy większym stopniu. Beze mnie mielibyście o wiele spokojniejsze życie - okręcam niepewnie swój ulubiony kubek w dłoniach, zdradzając blondynce swoje największe obawy. 
- Nawet nie próbuj wbijać sobie takich głupot do głowy. Nie obwiniaj się za czyny, które popełniają inni. W żadnym stopniu nie odpowiadasz za postępowanie Nelle, Maxa, czy też kogokolwiek innego na tym świecie. Musisz w końcu zmienić tok swojego myślenia, głuptasku. Przestać uważać, że przynosisz wszystkim pecha. Wiesz, że wszyscy cię uwielbiamy i podziwiamy za to, jak świetnie sobie radzisz. Sama również musisz nareszcie w siebie uwierzyć w innym przypadku się pogniewamy - Inge stara się mnie przekonać do swoich racji, które mimo że miały w sobie mnóstwo sensu, nie potrafiły tak do końca uciszyć tego cichego głosu mojej podświadomości starającego się mi wmówić, że było zupełnie na odwrót i wszystkim byłoby lepiej beze mnie.  
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? Tak bardzo się cieszę, że cię mam - zastanawiam się, gdzie bym skończyła, gdyby na mojej drodze nie stanęły właśnie takie osoby, jak Inge, czy reszta moich przyjaciół.



Po dłuższej rozmowie mającej przywołać mnie do porządku i pomóc w jakimś stopniu opanować zszargane nerwy. Postanawiam się położyć i przynajmniej na kilka chwil odciąć od tego całego zamieszania. Od razu też przytulam do siebie swoją ukochaną maskotkę pandy, która w mgnieniu oka przypomina mi o Stefanie, za którym strasznie tęskniłam, mimo że nie widzieliśmy się ze sobą zaledwie kilka godzin. Pragnęłam, aby był teraz przy mnie, a równocześnie bałam się jego reakcji na wydarzenia dzisiejszego poranka, o których na pewno wkrótce się dowie. Miałam tylko nadzieję, że jakoś to wszystko razem przetrwamy i za jakiś czas zarówno Nelle, jak i Max będą dla nas jedynie niezbyt miłym wspomnieniem.


Przekręcam się lekko na bok, wybudzając z dosyć głębokiego snu. Zdziwiona, że w ogóle udało się mi zasnąć. Otwieram powoli oczy, niemal od razu zauważając, siedzącego na krześle przy łóżku zamyślonego Stefana, który ściskał mocno należącą do mnie dłoń. Tyle mi wystarczyło, aby być pewną, że o wszystkim już wiedział i na pewno nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy.


- Cześć - zaczynam na powitanie, starając się zwrócić na siebie jego uwagę. 
- Cześć - odpowiada mi z niespotykaną u niego powagą bez nawet grama uśmiechu i wypisanym w oczach zmartwieniem. Ostatnie dni i wszystkie te pokręcone wydarzenia znacząco wpłynęły na zmianę jego zachowania. 
- Dobrze, że już jesteś - bez zastanowienia podnoszę się do pozycji siedzącej, wtulając z całej siły w jego ramiona, czego tak niezwykle mocno potrzebowałam od samego rana. - Wspaniale rozpoczął się ten tydzień, nie uważasz? Ciekawe, co będzie następne. Może jakiś kataklizm? - szepczę cicho z nieukrywaną ironią. Nie mogąc się zwyczajnie pogodzić z tym, co się wydarzyło. 

- Dlaczego od razu do mnie nie zadzwoniłaś? Wszystkiego dowiedziałem się dopiero od Inge - pyta z lekkim wyrzutem w głosie. 
- Nie chciałam cię martwić. Wkraczasz w najważniejszą część sezonu. Powinieneś skupiać się przede wszystkim na tym, a to, co się ostatnio dzieje, skutecznie cię od tego odciąga i rozprasza. Nie chcę, aby odbiło się to na twojej formie i wynikach. To nie jest tego warte - tłumaczę się.
- Heidi, właśnie od tego mnie masz, aby w takich chwilach nie być samą. Wspólnie powinniśmy radzić sobie z problemami - przypomina. Dla niego było to oczywistością, ale ja musiałam się dopiero tego nauczyć. 
- Obiecuję, że od teraz zawsze będę o tym pamiętać i o wszystkim będziesz informowany na bieżąco - uśmiecham się nikle w jego kierunku, chcąc go tym udobruchać.

- Jak się w ogóle czujesz? - Stefan dopytuje jak wszyscy dzisiaj, gładząc moje plecy w uspokajającym i kojącym geście. 
- Nijak. Czasami mam wrażenie, że to wszystko jest tylko złym snem, albo jakimś kiepskim żartem - mówię zgodnie z prawdą. 
- Gdybym tylko wiedział, gdzie jest ten kretyn. Przysięgam, że nie darowałbym mu tego i z wielką przyjemnością wyjaśnił to i owo - złość przemawiająca przez niego, była wprost nie do opanowania. Jeszcze nigdy nie widziałam go, aż tak wzburzonego. 
- Możemy o nim dzisiaj nie rozmawiać? Nie mam na to zwyczajnie siły. Poza tym on nie jest tego wart - proszę, chcąc odwrócić swoją uwagę od włamania i wszystkiego, co było związane z Maxem. 
- Oczywiście. Porozmawiamy więc o czymś innym, czy po prostu sobie pomilczymy? - Stefan decyzję zostawia mojej osobie. 
- Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym na razie wybrała to drugie? Przynajmniej na jeszcze parę minut? - pytam niepewnie. Licząc, że nie poczuje się przesadnie urażony. 
- Jasne, że nie. Wiesz, że obydwie te rzeczy doskonale nam wychodzą. Będziemy dlatego milczeć, ile tylko chcesz. Tak jak kiedyś, pamiętasz? - uśmiecham się lekko na wspomnienie tych wszystkich razy, gdy jeszcze podczas naszego telefonicznego kontaktu, rzeczywiście potrafiliśmy przez długie minuty milczeć w trakcie moich wyjątkowo złych dni. 
- A ja zawsze myślałam, że wtedy po prostu gdzieś wychodziłeś i zajmowałeś się czymś zupełnie innym - żartuję, przesuwając się zgrabnie na łóżku, aby zrobić trochę miejsca obok siebie. Posyłając mu następnie znaczące spojrzenie, sugerujące zaproszenie. 
- Wiesz co? Wypraszam sobie. Może i jestem gadułą, ale gdy tego trzeba potrafię milczeć jak zaklęty - oburza się na moje podejrzenia. 
- Przecież o tym wiem - układam się wygodnie w jego ramionach, gdy do mnie dołącza. Będąc pewną, że nigdzie indziej i z nikim innym nie byłoby mi lepiej.



- Stefan, obiecasz mi coś? - po dłuższym momencie ciszy, jako pierwsza postanawiam się odezwać. 
- Co tylko zechcesz - nie waha się ani sekundy, przyprawiając mnie tym samym o ciepłe uczucie w sercu. 
- Nie pozwólmy kiedykolwiek, aby ktoś taki jak Nelle albo Max popsuli w jakiś sposób to, co jest między nami - ogromnie żałowałam, że początek tego, co miało nas doprowadzić do szczęśliwego związku, przypadał właśnie na tak burzliwy okres czasu w naszym życiu. 
- Obiecuję. Razem sobie ze wszystkim poradzimy. Choćbyśmy mieli stawić czoła całym zastępom ludzi, którzy nam źle życzą. Sama przecież nie tak dawno powiedziałaś, że jesteśmy najlepszym duetem pod słońcem i nikt nie może się z nami równać. Dla nas nie ma niemożliwego - zaczynamy się obydwoje szczerze śmiać. 
- Nadal to podtrzymuję - całuję go lekko w policzek. Ciesząc się, że mam go przy sobie. Decyzja o pokonaniu tych wszystkich targających mną wątpliwości i daniu nam szansy zdecydowanie się opłacała.



- Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza? Cokolwiek by się nie stało. Zawsze o tym pamiętaj - nieoczekiwanie słyszę kolejne tego popołudnia dosyć wiążące wyznanie. 
- Tak samo, jak ty dla mnie. Może nie zawsze potrafię to właściwie okazać, ale tak właśnie jest - splatam ze sobą nasze dłonie. Będąc przekonaną, że to właśnie Stefan jest tą moją przysłowiową drugą połówką i nikt inny nigdy nie będzie w stanie go zastąpić. 


💗💗💗💗

25.01.2021

Z niedającym się niczym powstrzymać entuzjazmem i uśmiechem pełnym zadowolenia goszczącym na mojej twarzy, niemal w podskokach pokonuję kolejne schody dzielące mnie od mieszkania najlepszych przyjaciół, wprost nie mogąc się doczekać zobaczenia w końcu z Heidi. Aktualnie nic nie było dla mnie ważniejsze od ponownego ujrzenia brunetki i zwykłego pobycia z nią, choćby przez krótką chwilę. Minione dni pełne niezbyt fortunnych wydarzeń oraz rozłąki sprawiły, że moja tęsknota za nią stała się wprost nie do wytrzymania. Brakowało mi naszych wielogodzinnych rozmów, żartów, czy przekomarzań, które tak uwielbialiśmy. Nie zważając więc na lekkie zmęczenie po kolejnej, dość długiej podróży, czy następnych z rzędu zawodach, które na całe szczęście okazały się dla mnie całkiem udane, bez większego zastanowienia postanowiłem od razu złożyć jej niezapowiedzianą wizytę. Mając przy tym nadzieję, że Heidi ucieszy się na mój widok i znajdzie dla nas, chociaż kilka minut pośród nieustannej nauki do aktualnie trwających na jej Uniwersytecie egzaminów, które od samego początku chciała zdać jak najlepiej. Stawiając sobie to dosłownie za punkt honoru. Przez co wszystko inne zdecydowanie straciło ostatnio na swoim znaczeniu, zostając pokonanym przez niekiedy przytłaczające swoją rozległością wiadomości o wszystkim, co związane było ze sztuką i historią.



Te wszystkie ostatnie niespodziewane zawirowania w naszym życiu i przykre niespodzianki w postaci poczynań Nelle, czy nadal poszukiwanego przez policję Maxa, spowodowały, że sprawy związane z naszymi uczuciami i powoli rodzącym się związkiem zeszły na zdecydowanie dalszy plan. Zastąpione zupełnie innymi priorytetami. Heidi mocno przytłoczona nowopowstałymi problemami, zaczęła się na powrót mimowolnie zamykać w sobie, uciekając od sprawy związanej z Maxem w wir nauki i chęci udowodnienia wszystkim, że stać ją na dokonanie wielkich rzeczy. Poświęcała więc dosłownie każdą chwilę na skrupulatne czytanie opasłych podręczników, czy sumienne analizowanie swoich dopracowanych w każdym calu notatek. Nie mając czasu praktycznie na nic innego. Gdyby nie Inge pewnie zapominałaby nawet o tak prozaicznej czynności, jak jedzenie. Ja za to mając na uwadze ten paskudny szantaż Nelle, o którym nadal nie potrafiłem opowiedzieć Heidi, zwyczajnie bojąc się tego, jak może na coś takiego zareagować, nie naciskałem na nasze zbyt częste spotkania. Każdego dnia usilnie starając się wymyślić jakieś sensowne rozwiązanie tego problemu, aby nie dodawać kolejnych zmartwień mojej kochanej Norweżce. Do tego jednak czasu miałem zamiar za wszelką cenę unikać Nelle i ignorować jakąkolwiek jej próbę kontaktu z moją osobą. Licząc, że da sobie w końcu spokój i najzwyczajniej w świecie odpuści. Znikając z mojego życia raz na zawsze. Choć to pewnie było raczej życzeniowe myślenie.


- Michi, możesz się pospieszyć ze znalezieniem tych kluczy? Ile można czekać? Najlepiej zadzwoń dzwonkiem i nich Inge nam otworzy. Tak będzie zdecydowanie szybciej - niecierpliwię się, patrząc na lekkie guzdranie mojego przyjaciela. Chcąc jak najszybciej znaleźć się w środku.
- Kto by pomyślał, że można aż tak się za kimś stęsknić. Czy to już, aby nie obsesja? Trochę cierpliwości ci nie zaszkodzi, wiesz? Heidi nigdzie ci nie ucieknie - dogryza mi, odpłacając się sowicie za moje żartobliwe komentarze z przeszłości, jakimi go często raczyłem, tuż po przeprowadzce Inge do Austrii, kiedy to najchętniej byliby ze sobą nierozłączni.
- Ile jeszcze będziesz mi to wypominał? Przyznałem ci już, że jak się jest zakochanym wszystko faktycznie może wyglądać trochę inaczej niż dla postronnych osób -
 narzekam, wprost nie znosząc się mylić. 
- Bardzo długo. Za dobrze się przy tym bawię. Twoja zakochana wersja jest po prostu genialna - otwiera w końcu drzwi, zapraszając mnie do środka z głośnym śmiechem, co kwituję wyłącznie pełnym politowania przekręceniem oczami. Michael czasami był po prostu nie do wytrzymania.


Po krótkim przywitaniu z Inge, która do czasu naszego pojawienia się, była bez reszty pochłonięta jakimś mocno absorbującym jej wenę zleceniem, którego nie udało jej się dokończyć w biurze. Kieruję swoje kroki do pokoju Heidi. Zostawiając zakochaną w sobie parkę samą. Pukam głośno w drzwi prowadzące do królestwa Heidi, po czym wchodzę do środka. Zastając ją tak, jak się spodziewałem przy biurku, pogrążoną w czytaniu pewnie któregoś już dzisiaj z rzędu podręcznika. Ołówek, który pewnie obracała w dłoni w swoim standardowym przy nauce stylu, świadczył o jej pełnym skupieniu nad czytanymi informacjami i całkowitym oderwaniu od rzeczywistości.


- Byłbym niezwykle zdziwiony, gdybyś teraz robiła coś innego - odzywam się w końcu, zwracając tym samym uwagę Heidi na siebie. 
- Stefan? Co ty tutaj robisz? - wzdryga się, a ołówek wypada jej z dłoni. - Myślałam, że jesteśmy umówieni dopiero na jutro - odwraca się w moją stronę, wyjątkowo zaskoczona moim widokiem.
- Bo tak byliśmy wstępnie umówieni. Stęskniłem się jednak za tobą i nie mogłem czekać do jutra. Chciałem ci zrobić niespodziankę. Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - pytam lekko zdezorientowany i pełen obaw, czy Heidi nadal chciała kontynuować to, co jest między nami. Być może wszystko sobie dokładnie przemyślała i postanowiła wrócić jednak do przyjaźni?
- Oczywiście, że się cieszę. Ja też się za tobą trochę stęskniłam - śmieje się z moich obaw, rozwiewając je. Po czym w trzech krokach niweluje odległość między nami i obdarza krótkim całusem na przywitanie.
- Tylko trochę? - dopytuję z przekorą, układając dłonie na jej talii.
- Dobrze. Może ciut więcej niż trochę, ale zbyt wiele sobie nie wyobrażaj - puszcza mi oczko, przytulając się do mnie. - Myślałam, że najpierw będziesz wolał trochę odpocząć i dopiero się zobaczymy. To na pewno był dla ciebie męczący weekend. Powinieneś bardziej o siebie dbać. Przed tobą jeszcze wiele startów w najbliższych tygodniach.
- Nic mi nie będzie. Poza tym najlepiej odpoczywa mi się właśnie przy tobie - zapewniam ją, nie chcąc, aby się niepotrzebnie o mnie martwiła.
- Czyżby? - patrzy na mnie z jawnym powątpiewaniem.
- Oczywiście. Jesteś dla mnie najlepszym lekarstwem na wszystkie troski tego świata.


- Co powiesz na spacer? Odwiedzimy nasze ulubione miejsca, spokojnie porozmawiamy, a przy okazji dotlenimy się. Na pewno ci się to przyda po tym, jak całe dnie spędzasz ostatnio tylko na nauce. Wykończysz się w końcu - proponuję, dostrzegając spore zmęczenie rysujące się na twarzy Norweżki, które zaczynało mnie mocno martwić.
- Z wielką chęcią, ale nie mogę. Pojutrze mam ostatni egzamin i to ten najgorszy. Strasznie się go obawiam. Zwłaszcza że mam jeszcze całą masę materiału do przerobienia, a czasu coraz mniej - zaczyna się wykręcać. Jak tak dalej pójdzie, to za tą szaleńczą naukę zapłaci własnym zdrowiem. Do czego na pewno nie miałem zamiaru dopuścić.
- Heidi, tak nie można. Wiem, że dobre wyniki są dla ciebie bardzo ważne, ale to nie znaczy, że musisz uczyć się na okrągło. Powiedz mi, kiedy ostatnio robiłaś coś innego niż nauka, jedzenie albo spanie? - staram się przemówić jej do rozsądku. Kręcąc przy tym z dezaprobatą głową nad tym nierozważnym zachowaniem dziewczyny.
- Kiedy? Choćby wczoraj, gdy oglądałam z Inge między innymi twoje popisy. Naprawdę nie masz się czym martwić. Wszystko jest w porządku. Wciąż potrafię właściwie oceniać swoje priorytety - stara się mnie przekonać do swoich racji.
- W takim razie chodź ze mną na ten spacer, a potem spędzimy wieczór u mnie. Coś obejrzymy albo zwyczajnie pobędziemy ze sobą - za wszelką cenę starałem się zmusić ją do chwili odpoczynku.
- A nie możemy zrobić tego pojutrze, gdy już będę miała za sobą te koszmarne egzaminy? Stefan, proszę - patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. Licząc, że mnie tym przekona.
- Nie ma mowy. Idziemy teraz i koniec. Albo więc pójdziesz dobrowolnie, albo zniosę cię po tych schodach i będę nieść przez całą drogę - ani myślałem ustąpić. - Poza tym jestem pewien, że ty już jesteś doskonale przygotowana do tego egzaminu. Tak samo, jak do poprzednich, z których dostaniesz same piątki. Więc jak będzie? - patrzę na nią z wyczekiwaniem.
- Jesteś okropny - kręci z niezadowoleniem głową. Zmierzając jednak w stronę wyjścia z pokoju.
- Za to mnie właśnie kochasz - mrugam do niej z rozbawieniem, gdy mija mnie z grymasem wyraźnego niezadowolenia na twarzy.
- Kocham? Chyba w twoich snach - posyła mi wredny uśmieszek. Znikając za drzwiami łazienki, abym przypadkiem nie mógł tego zripostować. Heidi zawsze dążyła do tego, aby mieć w naszych potyczkach ostanie słowo.


Trzymając się za ręce, jak najprawdziwsza para zakochanych, którą chyba zresztą byliśmy, mimo że wciąż nie padły między nami jasne deklaracje. Spacerujemy kolejnymi uliczkami Salzburga, odwiedzając miejsca, do których mieliśmy spory sentyment, rozmawiając przy tym o wszystkim, co tylko wpadnie nam do głowy. Ciesząc swoją bliskością i przebywaniem we wspólnym towarzystwie. Tego zdecydowanie było nam właśnie potrzeba. Odrobiny upragnionej normalności.


Kiedy postanawiamy pobyć przez dłuższą chwilę w jednym z najbardziej malowniczych w tym mieście parków, zapatrując się na znajdujący przed nami niewielki staw. Mimowolnie poruszam temat, który przez cały weekend nie dawał mi spokoju.


- Wiesz może o jakiś postępach w sprawie tego włamania do kawiarni? Mam też nadzieję, że dali ci w końcu spokój z tymi bezsensowymi przesłuchaniami. Przecież one nie mają najmniejszego sensu - patrzę na Heidi, która na pewno była wyjątkowo zmęczona odpowiadaniem w kółko na jedne i te same pytania policjantów prowadzących niezbyt efektywnie śledztwo.
- Nic nowego się nie wydarzyło, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Jedynym plusem jest to, że sobie odpuścili maglowanie mojej osoby, dochodząc do wniosku, że i tak nie powiem nic nowego. Chyba też uwierzyli, że naprawdę nie miałam z tym włamaniem nic wspólnego, albo nie mają po prostu dowodów na udowodnienie mi winy - wzrusza ramionami, znacząco markotniejąc. Za to ja zaczynam żałować, że w ogóle poruszyłem ten temat. Mogłem trzymać buzie na kłódkę. - Na całe szczęście od przyszłego tygodnia kawiarnia znowu będzie otwarta i będę mogła wrócić do pracy - lekko się rozwesela.
- To wspaniała wiadomość. Wszystko jakoś się ułoży, zobaczysz. Będzie dobrze - obejmuję Heidi lekko ramieniem. Starając tym samym dodać otuchy i wytrwałości w tych ostatnich wyjątkowo nieciekawych tygodniach.
- Obyś rzeczywiście miał rację. Nie mogę się wprost doczekać momentu, gdy to wszystko nareszcie się skończy- odpowiada mi z lekkim zniechęceniem. Oddałbym naprawdę wiele, aby pozbyć się wszystkich trosk dziewczyny i zapewnić jej odrobinę spokoju.


- A jak tam relacje z mamą? Rozmawiałaś ostatnio z nią? - próbuję wybadać ostatnie nastroje panujące między Heidi a jej rodzicielką. Chcąc wierzyć w to, że kobieta nie poszłaby na żadne układy z Nelle, które mógłby w jakikolwiek sposób zaszkodzić jej jedynej córce.
- Jakiś tydzień temu. O ile w ogóle można było to nazwać rozmową. Znowu znajdowała się w nieciekawym stanie. Jakaś większa dyskusja z nią mijała się po prostu z celem. Ona się już nie zmieni, nie mam nawet, co do tego złudzeń. Zmieńmy lepiej temat - kiwam głową na zgodę, dobrze wiedząc, że rodzinne relacje Heidi były niezwykle drażliwym tematem dla dziewczyny, z którym nadal nie udało się jej pogodzić.


Gdy znajdujemy się praktycznie pod budynkiem, w którym znajdowało się moje mieszkanie, z nieba zaczyna padać coraz więcej kropli deszczu wymieszanych ze śniegiem, co zdecydowanie zniechęcało do dalszych wędrówek, czy przebywania na świeżym powietrzu.


- Pośpieszmy się, inaczej zmokniemy. Liczę również, że dasz się skusić na swoją ulubioną owocową herbatę. Przyda nam się coś ciepłego - proponuję. Dobrze wiedząc, że trochę przesadziliśmy z długością naszego spaceru w tę niezbyt sprzyjającą pogodę.
- Naprawdę ją masz? - dziwi się, pełna podziwu dla mojego nowego nabytku.
- Oczywiście. Kupiłem ją specjalnie dla ciebie, abyś więcej nie narzekała, że mam samą kawę - przypominam o znanych mi już doskonale na pamięć przytykach, które pojawiały się podczas każdych odwiedzin przez Heidi mojego mieszkania.


- Cześć, malutki. Co ty tutaj robisz? Zgubiłeś się? - nieoczekiwanie przed samym wejściem do budynku natykamy się na dobrze mi już znanego niespodziewanego mieszkańca okolicy, który pojawił się tutaj przed kilkoma dniami. - Stefan, znasz może jego właściciela? Ten maluch nie powinien znajdować się bez opieki na zewnątrz. Przecież to nieodpowiedzialne.
- On nie ma właściciela. Pojawił się tutaj znikąd jakiś czas temu. Pewnie ktoś go wyrzucił i teraz się błąka w poszukiwaniu schronienia - przekazuję Norweżce zane mi informacje na temat kulącego się pod drzwiami z zimna szczeniaka.
- Żartujesz? Jak można było zrobić coś tak okropnego? Tacy ludzie powinni smażyć się w piekle - Heidi bierze tę małą puchatą kulkę z sierścią w kolorze do złudzenia przypominającą latte na ręce, ku mojemu sporemu zdumieniu bez żadnych protestów ze strony szczeniaka, który wtula się w nią z ogromną radością.
- Niemożliwe. Wiesz, że on praktycznie od wszystkich zawsze ucieka? Jest strasznie nieufny. Kilka osób chciało już mu pomóc, ale jedyne co mogli zrobić, to wystawić dla niego jedzenie. Za nic nie chciał do nich podejść. Jak ty to zrobiłaś? - szczerze się dziwię, patrząc na ten zaskakujący obrazek.
- Normalnie. Widocznie czuje, że wiele nas ze sobą łączy. Mnie też kiedyś najchętniej wszyscy by się pozbyli. Tysiące razy słyszałam od matki, jak bardzo mnie nie chce i żałuje, że w ogóle się urodziłam. Jego spotkał niestety jeszcze gorszy los - Heidi na chwile pochmurnieje, a oczy zaczynają się jej szklić. Za to ja nie potrafiłem zrozumieć, jak ktokolwiek mógł powiedzieć coś tak okrutnego własnemu dziecku. To wprost nie mieściło się mi w głowie. Ilość cierpienia, którego Heidi doświadczyła w swoim krótkim życiu była naprawdę porażająca - Stefan, przygarnijmy go, proszę cię.
- Co takiego? - spoglądam z niedowierzaniem na brunetkę, ogromnie zaszokowany jej prośbą. Czegoś takiego za nic się nie spodziewałem.
- Dajmy mu dom i otoczmy opieką, na jaką zasługuje. Nie możemy go zostawić na pastwę losu. Przecież on długo nie poradzi sobie na ulicy. To nie jest miejsce dla żadnego zwierzęcia - mówi z coraz większą determinacją w głosie. - Zawsze chciałam pomagać właśnie takim niechcianym psiakom, a teraz mam do tego okazję. Zgódź się tylko - namawia mnie.
- Heidi, naprawdę z chęcią bym go przygarnął, ale wiesz, że to niemożliwe. Kto będzie się nim zajmował, gdy będę wyjeżdżał? - z trudem próbuję opanować jej entuzjazm. Przedstawiając najważniejszy argument.
- Pomogę ci z opieką nad nim. Porozmawiam też z Inge i Michaelem. Może pozwolą mi go zabierać na czas waszych wyjazdów albo będę zajmować się nim tutaj. Opracujemy plan, który nam pomoże. Obiecuję, że nie zostawię cię samego z opieką nad nim. Stefan, proszę. Chyba nie odmówisz takiej bezbronnej istotce? - Heidi ponawia swoje błagania, a na dodatek główny zainteresowany obdarza mnie takim spojrzeniem, że nie miałbym serca się zwyczajnie nie zgodzić i wejść do środka bez niego.
- Dobrze, zgadzam się - po dłuższej chwili zawahania, oznajmiam im swoją decyzję z nadal olbrzymi wątpliwościami.
- Dziękuję. Jesteś taki kochany. Na pewno tego nie pożałujesz - w nagrodę Heidi rzuca mi się na szyje, składając całusa na policzku, a nasz nowy pupil obdarza mnie za to pełnym aprobaty szczeknięciem. Nie mogłem uwierzyć, że w niecałe pięć minut dorobiłem się psa i to w dodatku szczeniaka! - Widzisz, to twój szczęśliwy dzień. Od teraz już niczego ci nie zabraknie. Będziesz miał z nami, jak w raju, obiecuję - Heidi wprost promienieje szczęściem i radością.
- Jestem pewien, że to nie skończy się dobrze - mówię cicho sam do siebie, gdy wchodzimy w końcu do środka budynku.


- Tutaj masz listę potrzebnych rzeczy, które musisz kupić, a ja postaram się go wykąpać, zgoda? - Heidi wręcza mi karteczkę zapisaną jej starannym pismem. Oczy za to wprost błyszczały jej ze szczęścia i ekscytacji. Chyba jeszcze nigdy nie wiedziałem jej, aż tak zadowolonej. Jakby ktoś za pomocą czarodziejskiej różdżki zabrał z dala od niej wszystkie jej zmartwienia. - Tylko spróbuj wrócić, jak najszybciej. Musimy go porządnie nakarmić. Jutro za to koniecznie trzeba odwiedzić weterynarza.
- Jasne, postarajcie się tylko nie zdemolować łazienki - śmieję się, gdy widzę niezadowolenie naszego nowego mieszkańca, starajacego się za wszelką cenę uciec z wanny.
- Niczego nie obiecujemy - słyszę na odchodne. Po czym wybieram się na te nieplanowane zakupy. Wciąż nie dowierzając, że zgodziłem się na całe to szaleństwo.


Po blisko prawie dwóch godzinach wracam do mieszkania, obładowany torbami z najprzeróżniejszymi rzeczami przydatnymi dla mojego nowego podopiecznego. Skoro od teraz miał ze mną zamieszkać, nie mogło mu absolutnie niczego zabraknąć. Po przekroczeniu progu od razu dobiega do mnie pełen radości śmiech Heidi oraz przyjazne szczekanie. Widocznie obydwoje świetnie się ze sobą bawili.
- Już jestem - informuję o swojej obecności zajęty zabawą duet.
- Nareszcie. Zaczynałam się już powoli martwić - Heidi podchodzi do mnie, ze zdumieniem spoglądając na trzymane przeze mnie torby. - Wykupiłeś cały sklep zoologiczny?
- Nie. Co najwyżej jego połowę - obudwoje wychuchamy głośnym śmiechem, zabierając się za rozpakowywanie rzeczy.


- Musimy go jakoś nazwać - przypominam, gdy wykończeni wspólną zabawą z tym małym rozrabiaką, leżymy na dywanie w salonie.
- Nic sensownego nie przychodzi mi jednak na razie do głowy. Może ty masz jakiś pomysł?
- Niestety nie - patrzę na psa układającego się do snu między nami. Zaczynając podzielać zdanie Heidi dotyczące jego nowej czerwonej obroży z kokardką, która idealnie do niego pasowała.
- W takim razie będzie musiał trochę poczekać na swoje nowe imię.


- Powinnam się zbierać. Zrobiło się późno. Chyba sobie poradzicie? - łapię za rękę Heidi, gdy próbuje wstać. Nie mając zamiaru jej stąd nigdzie wypuścić tego wieczoru.
- Nie ma mowy. Zostajesz z nami na noc i nie przyjmuję żadnego sprzeciwu.
- A kto ci powiedział, że zamierzam protestować? Z wielką chęcią z wami zostanę - zaskakuje mnie wypowiedzianymi przez siebie słowami.
- Naprawdę? - szukam potwierdzenia.
- Oczywiście. Jesteście w końcu najważniejszymi mężczyznami w moim życiu. A raczej samcami  - uśmiecha się w moją stronę niezwykle rozbawiona.
- Ja ci dam samca! - zaczynam ją łaskotać, nic sobie nie robiąc z prób jej ucieczki. 


Po zgaszeniu większości świateł w mieszkaniu docieram nareszcie do sypialni. Siadam na łóżku, gdzie czekała już na mnie Heidi i nasz nowy podopieczny, uroczo przytulony do jej nóg. Mimowolnie uśmiecham się sam do siebie na ten widok, uświadamiając sobie, że mam już wszystko, czego potrzeba mi do szczęścia i absolutnie nie miałbym nic przeciwko, aby takie wieczory, jak ten stały się naszą małą codziennością. 


- W końcu zasnął - zauważam, głaszcząc delikatnie łepek psiaka, który już teraz byłem pewien, że wywróci większość mojego życia do góry nogami. - Myślałem, że to już nie nastąpi - niespodziewanie z ust wyrywa mi się spore ziewnięcie, którego nie udaje mi się stłumić, co tylko potęguje moje zmęczenie.
- To pewnie ze szczęścia, że znalazł w końcu bezpieczne schronienie i prawdziwy dom, energia aż go rozpierała. W tym akurat przypadku doskonale go rozumiem - przez kilka sekund Heidi ogarnia smutek, który szybko zastępuje jednak szczery uśmiech i ogromna czułość wypisana w oczach, skierowana w stronę naszej puchatej kulki szczęścia. - Jutro powinien być zdecydowanie grzeczniejszy.
- Mam taką nadzieję - kładę się obok dziewczyny, ogromnie zadowolony, że zgodziła się jednak zostać na noc. Budzenie się obok niej było dla mnie niezwykle przyjemne, dlatego liczyłem, że wkrótce nasze wspólne poranki będą się odbywać na porządku dziennym. 


- Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, że zgodziłeś się go przygarnąć. To naprawdę wiele dla mnie znaczy - Heidi bez żadnych obiekcji wtula się we mnie. Obdarzając następnie kolejnym tego dnia całusem w policzek. Takie gesty w jej wykonaniu stawały się coraz naturalniejsze, a to dobrze wróżyło w kontekście naszej dalszej wspólnej przyszłości.
- Miło jest zrobić dobry uczynek, a on zdecydowanie zasłużył na szczęśliwy dom, który na pewno razem mu stworzymy - uśmiecham się w stronę dziewczyny. Składając czuły pocałunek na jej czole. Nie wyobrażając sobie nikogo innego na miejscu tej wyjątkowej i niepowtarzanej brunetki.



- Jak dotychczas oceniasz nasz mały eksperyment? Poproszę porządny raport - po kilkunastu minutach, jako pierwszy postanawiam przerwać milczenie między nami. Wskazując na naszą dwójkę z uśmiechem. Nadal odczuwając spore rozbawienie na wymyślone na samym początku przez Heidi określenie na naszą kształtującą się każdego dnia relację. Słowo związek, czy para nadal ani myślały przejść jej przez usta. Dlatego też często stosowała niezwykle zabawne zamienniki.
- Jak na razie niezwykle pozytywnie. Przy nikim nigdy nie czułam się lepiej, szczęśliwiej, czy bezpieczniej. Ogromnie doceniam wszystkie twoje starania. Dorobiliśmy się nawet psa. Oby tylko tak dalej, a rzeczywiście uwierzę w przeznaczenie - wpatrujemy się w swoje oczy, zbliżając twarze coraz bardziej do siebie - A ty, co o tym wszystkim sądzisz? Nie masz mnie jeszcze dość? Zdaję sobie świetnie sprawę, że czasami trudno ze mną wytrzymać - zniża swój głos do szeptu.
- Żartujesz? Ciebie nie da się mieć dość. Sądzę też, że zwariowałem na twoim punkcie. Uważam, że wyłącznie przy tobie mogę być w pełni szczęśliwy - kończę, łącząc nasze usta w powolnym i wyjątkowo słodkim pocałunku, który wyrażał o wiele więcej niż jakiekolwiek słowa.


- Effi - nieoczekiwanie Heidi odsuwa się ode mnie, pozostawiając w niemałym zdezorientowaniu.
- Słucham? - nie miałem pojęcia, co takiego miała tym razem na myśli.
- Nazwijmy go Effi - wskazuje z zadowoleniem na naszego psiaka. Wyjaśniając powód przerwania naszego pocałunku.
- Czy to naprawdę nie mogło zaczekać? Jesteś niemożliwa - w odpowiedzi uśmiecha się jedynie niewinnie, a następnie bez zastanowienia ponownie łączy nasze usta ze sobą. Upewniając mnie po raz kolejny w tym, że byłem w niej na zabój zakochany.