wtorek, 19 stycznia 2021

Rozdział 24

 

26.02.2021


Na oślep biegnę przez kolejne opustoszałe i upiornie ciche korytarze, tak bardzo znienawidzonego przeze mnie w tym momencie szpitala. Szukając kogokolwiek, kto będzie w stanie udzielić mi jakichś sensowniejszych informacji o mojej mamie, niż jedynie to jedno lakoniczne, ale jakże bolesne zdanie o mocno niespodziewanym, jednak niestety znacznym pogorszeniu jej stanu zdrowia na przestrzeni ostatnich godzin, które usłyszałam przed kilkudziesięcioma minutami przez telefon od jakiejś nieznajomej mi pielęgniarki, dla której była to wyłącznie kolejna sucha informacja. Taka sama, jak setki innych, które pewnie codziennie przekazywała coraz bardziej załamanym i tracącym wiarę w wyzdrowienie pacjentów bliskim. Tymi kilkoma słowami kobieta zburzyła ostatek nadziei i spokoju, które udało mi się mozolnie odzyskać w ostatnich dniach. Do reszty pozbawiając resztek złudzeń, że doczekamy się tak upragnionego przeze mnie szczęśliwego zakończenia tego całego koszmaru. Spełniał się właśnie ten najgorszy scenariusz, którego tak bardzo się od samego początku obawiałam, zakładający że prędzej czy później stracę moją rodzicielkę na zawsze. Oblicze śmierci chyba jeszcze nigdy nie było mi tak bliskie. Miałam wrażenie, że otacza mnie ona dosłownie ze wszystkich stron, a to miejsce jest nią wprost do cna przesiąknięte. Zaczynałam powoli rozumieć, dlaczego tyle osób uważało ten nieszczęsny oddział za ostatni, wyjątkowo krótki przystanek dla życia na tym świecie. Tutaj nie było większej szansy na zwycięstwo w pojedynku z podstępną i bezwzględną śmiercią o swoją dalszą egzystencję. A już na pewno nie wtedy, gdy nie miało się nawet najmniejszej woli walki, jak w przypadku mojej rodzicielki, która w ostatnich dniach wydawała się wyczekiwać swojego końca z takim entuzjazmem, jakby co najmniej oczekiwała na upragnioną wizytę dawno niewidzianego najlepszego przyjaciela. Na nic zdawały się moje liczne błagania i protesty. Była nieugięta i pogodzona z tym że jej czas nieubłaganie się kończy.


Moje coraz szybsze i nieustępliwe kroki kierujące mnie naprzód, odbijały się raz po raz echem od ścian, dudniąc coraz głośniej w uszach. Nie zwracałam jednak na to najmniejszej uwagi. Nie obchodziło mnie, że był środek nocy i mogłam właśnie zakłócać spokojny sen innych pacjentów, czy też to, że w ogóle nie powinno mnie tu teraz być, bo pora konsultacji z lekarzami i odwiedzin bliskich minęła dawno temu. Jedyne co miało dla mnie znaczenie, to zobaczenie mamy i modlenie się o najprawdziwszy cud, który pozwoli ją ocalić i przedłużyć nieuniknione, choćby o kilka dni albo tygodni. Oddałabym wszystko, abyśmy zyskały jeszcze trochę wspólnego czasu. To się mogło przecież w taki sposób skończyć. Nie tutaj i nie teraz. Nie mogłam jej stracić, gdy tak właściwie dopiero ją odzyskałam. Los nie mógł sobie ze mnie po raz kolejny tak okrutnie i bezwzględnie zakpić. Dlatego też bez zastanowienia biegnę dalej naprzód, nie oglądając się za siebie. Nie przejmując, chociażby tym że zostawiłam Stefana daleko w tyle i skazałam go prawdopodobnie na spore błądzenie w tym niekończącym się gąszczu korytarzy i ich licznych zakamarkach. W obecnej chwili nawet jego obecność nie była w stanie przynieść mi ukojenia. Nic nie było w stanie zmniejszyć tej ogromnej fali cierpienia, które przeszywało mnie dosłownie na wskroś.


Swoją szaleńczą pogoń kończę dopiero w momencie, gdy przypadkiem wpadam na kogoś i zderzam się z nim boleśnie ramieniem. Syczę cicho z bólu, rozmasowując bolące miejsce. Spoglądając zamglonym od łez wzrokiem na mężczyznę w mocno podeszłym już wieku, patrzącego na mnie ze sporą dezaprobatą i wyraźbym zdegustowaniem.


- Co pani najlepszego wyprawia? Tu się nie biega. Jakim prawem w ogóle znajduje się pani tutaj o tej porze? To nie czas na odwiedziny kogokolwiek! Trochę szacunku dla pacjentów - gromi mnie wzrokiem, co nie robi na mnie większego wrażenia. Właściwe i kulturalne zachowanie było ostatnią rzeczą, o jakiej byłam teraz w stanie w ogóle myśleć.
- Jest pan może lekarzem z tego oddziału? - ignoruję jego tyradę, dopytując się gdy zauważam przyczepiony do fartucha identyfikator. Liczyłam na potwierdzenie moich przypuszczeń z jego strony, które bardzo wiele by ułatwiło.
- Owszem. Aktualnie pełnię nocny dyżur, który pani skutecznie właśnie zakłóca. Powinna pani jak najszybciej opuścić to miejsce i wrócić w stosownych porach odwiedzin - mężczyzna nadal jest wyjątkowo negatywnie nastawiony do mojej obecności tutaj. Ja jednak w żadnym wypadku nie mogłam się wstrzymać z pojawieniem w szpitalu do rana. To była wyjątkowa sytuacja, a on powinien to najlepiej rozumieć.
- Rozumiem pańską złość, ale niedawno otrzymałam telefon o pogorszeniu stanu zdrowia mojej mamy. Jej nazwisko to Iversen. Muszę się dowiedzieć, co tak naprawdę się dzieje i z nią zobaczyć - byłam nieugięta. - Proszę mi powiedzieć, co z nią? Naprawdę jest tak bardzo źle, jak mi przekazano? - pytam go błagalnym tonem głosu, starając się przy tym nie rozpłakać. Dlaczego to wszystko musiało być takie skomplikowane i opatrzone ogromną dawką bólu?
- Och, nie wiedziałem, że chodzi pani akurat o tę pacjentkę. To rzeczywiście całkowicie zmienia postać rzeczy. W takim wypadku zapraszam do mojego gabinetu. To będzie o wiele lepsze miejsce na przeprowadzenie tej rozmowy - doktor w mig zmienia swoje nastawienie do mojej osoby, obdarzając w dodatku wyjątkowo współczującym spojrzeniem, które do reszty pozbawia mnie złudzeń, że stan mojej mamy nie jest tragiczny. Nie mając większego wyjścia, podążam za nim z przedziwnym wrażeniem, że każdy kolejny krok kosztuje mnie niemal nadludzki wysiłek.


Niechętnie siadam na niezbyt wygodnym krześle, wpatrując się mimowolnie w liczne dyplomy i certyfikaty zawieszone na ścianie. Jasno sugerujące, że ich właściciel zdecydowanie zna się na swojej pracy i leczeniu ludzi. Z olbrzymim strachem i napięciem czekam na usłyszenie od lekarza zapewne wyjątkowo druzgocącej diagnozy, która będzie dla mnie czymś nie do zaakceptowania i pogodzenia. Mimo że dobrze wiedziałam, iż od jakiegoś już czasu powinnam być na nią dobrze przygotowana. Przecież doktor Christiansen i pani Maren tyle razy ostrzegali mnie, że coś takiego może nastąpić w niemal każdej chwili. Ja na przekór wszystkiemu wolałam jednak żyć utopijnymi marzeniami, które od samego początku nie miały żadnej racji bytu. Mam więc teraz za swoje. Za moją naiwność zapłacę podwójnie.


- Niestety stan pani Iversen wieczorem gwałtownie się pogorszył. Po kolejnych wykonanych przez nas badaniach i diagnozie okazało się, że coraz szybciej rozwijający się nowotwór, doprowadził do niewydolności wątroby, która nie jest już w stanie samodzielnie pracować, a to sprawia, że cały organizm na czele z układem trawiennym staje się równie mocno niewydolny. Pani mama nie jest już w stanie przyjmować w normalny sposób ani jedzenia, ani picia. Robiliśmy wszystko, aby tego uniknąć, ale niestety nie udało się nam. Obawiam się, że to kwestia kilku następnych godzin, kiedy dojdzie do zapaści i zupełnie ustaną funkcję życiowe u pani mamy. Naprawdę bardzo mi przykro, że muszę przekazywać tak tragiczne wiadomości - głośny szloch, którego nie jestem w stanie dłużej powstrzymywać, wydobywa się z moich dotąd mocno zaciśniętych ust. To był naprawdę koniec, nie było już żadnej, choćby najmniejszej nadziei. Za chwilę zostanę na tym świecie sama bez żadnej rodziny. Czułam, że zaczynam się dusić i za nic nie mogę złapać powietrza, a to oznaczało tylko, że wielkimi krokami zbliżał się dawno niewidziany u mnie atak paniki. - Dobrze się pani czuje? Proszę się spróbować uspokoić i wziąć kilka głębokich wdechów. Może przekażę pielęgniarce, aby przyniosła coś na uspokojenie? Albo poproszę, aby nasz psycholog z panią porozmawiał? To żaden problem. Proszę mi zaufać, to na pewno byłoby bardzo pomocne w obecnej sytuacji - oferuje, ale ja jedynie kręcę przecząco głową w odpowiedzi. Nie potrzebowałam pustych zapewnień od obcej osoby, że wszystko jakoś się ułoży, czy też otumanienia przez leki.
- Chcę wyłącznie zobaczyć mamę. Proszę mi pozwolić do niej pójść - zbieram się jakimś cudem w sobie i zaczynam normalnie oddychać. To jeszcze nie był czas na rozpaczanie. Mama wciąż żyła i na pewno nie miałam zamiaru dopuścić, aby dłużej była zostawiona sama sobie.
- Zgoda, ten raz zrobię wyjątek. Pani mama znajduje się jednak pod wpływem bardzo mocnych środków przeciwbólowych. Nie jestem przekonany, czy uda się pani nawiązać z nią jakikolwiek sensowny kontakt. Być może nie zdoła już nawet odzyskać przytomności - waży każde kolejne słowo, jakby nie chciał dobijać mnie jeszcze bardziej. Zapewne obawiając się, jak mogę zareagować na te następne rewelacje.
- Rozumiem. To jednak nie ma znaczenia. Jedyne, na czym mi zależy, to aby nie była tam sama - odpowiadam mu, starając się powstrzymać kolejne łzy i drżenie swoich rąk. Znajdowałam się na granicy wytrzymałości.


Po usłyszeniu numeru sali, do której mama została przeniesiona. Podnoszę się z zajmowanego miejsca, ignorując poważny zawrót głowy, który temu towarzyszy. Zmierzam do wyjścia z gabinetu, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jakim cudem moje życie w kilka tygodni zamieniło się w tak paskudny i pozbawiony większego sensu koszmar?


Na korytarzu od razu natykam się na krążącego w kółko pod gabinetem Stefana, któremu udało się bez większej pomocy mnie odnaleźć. Wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie na moją osobę, aby wiedzieć, że sytuacja jest naprawdę zła. Nie musiałam nawet nic mówić. Stefan znał mnie na tyle dobrze, że doskonale potrafił odczytywać mój nastrój i emocje z samego wyrazu twarzy. Dlatego też bez słowa zamyka mnie w swoich objęciach, co sprawia, że na dobre się rozklejam, wybuchając głośnym i histerycznym płaczem.


- Stefan, ona umiera. Nic już nie da się zrobić. To koniec, rozumiesz? - wtulam się w niego mocniej, czując się taką bezradną w tej sytuacji. Nie było niczego gorszego od patrzenia na cierpienie bliskiej osoby ze świadomością, że nie można jej w żaden sposób pomóc.
- Wiem, że to pewnie niewiele pomoże, ale jestem przy tobie i zawsze będę. Bez względu na wszystko. Razem sobie ze wszystkim poradzimy - szepcze swoje ciche zapewnienia, gładząc mnie lekko po plecach. Starając tym gestem, choć trochę uspokoić i dodać otuchy.
- Dziękuję. Gdyby nie ty byłoby ze mną pewnie o wiele gorzej - byłam mu ogromnie wdzięczna, że trwał przy mnie w tych najgorszych chwilach mojego życia. Świadomość, że nie byłam z tym wszystkim sama, stanowiła jakiś minimalny stopień pocieszenia.


Gdy nieubłaganie nadchodzi dla mnie czas zmierzenia się z przytłaczającą rzeczywistością. Posyłam Stefanowi ostatnie pełne strachu i obaw spojrzenie, a następnie niemal cała drżąc, wchodzę niepewnie do dość sporej sali, gdzie leżała niezwykle krucha i wykończona chorobą kobieta, której zawdzięczam swoje życie. Była taka bezbronna w starciu z trucizną, która od miesięcy trawiła jej organizm. Zniszczona i pokonana przez nowotwór i swój nałóg coraz mniej przypominała tamtą kobietę, którą pamiętam z lat dzieciństwa, kiedy wprost zachwycała swoją urodą i wdziękiem. Mogła tyle osiągnąć, gdyby tylko już na samym starcie tak bardzo się nie pogubiła i nie wpadła w szpony alkoholizmu. Tymczasem teraz było już za późno na cokolwiek. Nic nie dało się zmienić, czy też naprawić. Zabraknie nam czasu na tyle rzeczy, które mogłyśmy wspólnie zrobić, na rozmowy, jakie nigdy się nie odbędą, czy też na słowa, które nigdy nie zostaną wypowiedziane. To wszystko wyłącznie jeszcze bardziej potęgowało mój smutek i olbrzymi do losu żal. Gdybym jakiś czas temu wiedziała, że to wszystko przybierze właśnie taki obrót, wiele spraw rozwiązałabym zupełnie inaczej.


Im bliżej znajdowałam się łóżka mamy tym dostrzegałam coraz więcej aparatur monitorujących, do których była podpięta oraz kroplówek, które wtaczały do jej organizmu substancje, mające w założeniu jeszcze przez kilka niezwykle ulotnych momentów podtrzymać życie. Ten obraz był tak koszmarnie dołujący, że miałam olbrzymią ochotę uciec daleko stąd, aby tylko nie patrzeć, jak z każdą sekundą coraz szybciej ulatuje z niej życie.


- Mamo, dlaczego to wszystko musiało się w taki sposób potoczyć? Dlaczego nie mogłyśmy naprawić naszej relacji o wiele wcześniej? Dlaczego nie potrafiłyśmy żyć, jak normalni ludzie? Co tak bardzo cię w przeszłości zraniło, że nie potrafiłaś sobie z tym poradzić? - siadam przy łóżku, ściskając delikatnie dłoń mojej rodzicielki, przyglądając się uważnie jej twarzy pogrążonej we śnie. Szukając na próżno odpowiedzi na pytania, które od dłuższego już czasu nie dawały mi spokoju. Zwłaszcza to ostatnie, w słuszności którego upewniła mnie podczas jednej z naszych rozmów na przestrzeni poprzednich dni. Dotychczas uważałam, że to był jej dobrowolny wybór w sprawie upadku na samo dno i poświęceniu życia piciu. Ostatnio zaczynałam jednak patrzeć na to z innej strony. Być może to ktoś inny doprowadził ją do tak ogromnego emocjonalnego załamania i popchnął w przepaść, zostawiając bez żadnej pomocy, wtedy kiedy najbardziej jej potrzebowała. To również by tłumaczyło, dlaczego od samego początku starała się mi wmówić, że miłość nie istnieje. Tysiące razy zaklinała się, że ani razu nie była w żadnym poważnym związku, bo jedyne co ją interesuje to krótkie i przelotne znajomości bez żadnych zobowiązań. Nigdy nie byłam bardziej pewna, że najzwyczajniej w świecie kłamała w tej kwestii. Ktoś po prostu musiał ją skrzywdzić na tyle, że raz na zawsze zwątpiła w istnienie tego najpiękniejszego na świecie uczucia.


- Heidi, nie płacz. Naprawdę nie warto - nieoczekiwanie mama otwiera ze sporym trudem oczy. Posyłając mi znikomy uśmiech, który za chwilę przypłaca sporym grymasem bólu. - Wszystko się w twoim życiu ułoży i jeszcze będziesz bardzo szczęśliwa. Osiągniesz wielkie rzeczy. Jestem o tym przekonana. Dlatego tym bardziej nie marnuj czasu na rozpaczanie po mnie. To właściwie moja ostatnia i jedyna prośba.
- Jak mam nie płakać skoro wiem, że zaraz cię stracę? - pytam właściwie retorycznie, dobrze wiedząc, że nikt nie był w stanie udzielić mi sensownej odpowiedzi w tej kwestii.
- Doskonale sobie beze mnie poradzisz. Tak jak to było do tej pory. Ja do niczego nie jestem ci potrzebna. Nigdy tak naprawdę nie byłam. Stanowiłam wyłącznie potworny ciężar i utrapienie. Jedyne, co potrafiłam to od samego początku niszczyć ci życie. Wyrządziłam ci tyle krzywd, które są zwyczajnie niewybaczalne. Dopiero niedawno zrozumiałam, jak bardzo cię raniłam swoim nieodpowiedzialnym i paskudnym zachowaniem. Zniszczyłam ci całe dzieciństwo - z wielkim trudem kręci głową, a w jej oczach pojawiają się najprawdziwsze łzy. Nigdy dotąd nie widziałam, aby płakała. Zawsze grała przede mną zobojętniałą na wszystko oraz nieprzejmującą się niczym wyrachowaną i bez skrupułów osobę. Co jeszcze bardziej pokazuje mi, że tak naprawdę wcale nie znałam własnej rodzicielki i przez całe życie posiadałam o niej wyjątkowo mylne wyobrażenie.
- To już nieważne. Nie myśl teraz o tym. Przeszłości i tak nie zmienimy - nie chciałam, aby ostatnim co zapamięta, było poczucie winy. I choć wspomnienia tych wszystkich lat dzieciństwa nadal ogromnie mnie bolały, to przynajmniej próbowałam się z nimi pogodzić oraz wybaczyć mamie jej często haniebne zachowanie. Dobrze wiedząc, że zaczęła nareszcie szczerze tego żałować.
- Byłam taka głupia. Nie wiem, co ja sobie myślałam i co takiego chciałam w ogóle osiągnąć. Zamiast od początku starać się zapewnić ci wszystko, co najlepsze, wolałam kierować się wyłącznie żalem i nienawiścią. To nie tak miało wyglądać, ale w pewnym momencie do reszty się pogubiłam i nie umiałam już przestać. Alkohol wydawał się być jedynym rozwiązaniem. Jedynie pod jego wpływem potrafiłam poradzić sobie z całym tym cierpieniem i niezrozumieniem, dlaczego to wszystko właśnie tak się potoczyło. Zawsze chciałam mieć szczęśliwą rodzinę, dom, kochającego męża i dzieci. Ktoś jednak brutalnie odebrał mi te wszystkie marzenia. Gdybym tylko mogła cofnąć czas... Przecież mimo wszystko miałam ciebie. To powinien być wystarczający powód do szczęścia - te niezwykle osobiste zwierzenia wprawiają mnie w spore niezrozumienie. Co jeszcze się za tym wszystkim kryło? - Córeczko, obiecaj mi, że nigdy nie popełnisz moich karygodnych błędów. Wiem, że kochasz Stefana, a on kocha ciebie. To widać na kilometr. Wasza miłość wydaje się być tą na całe życie. Gdyby jednak kiedyś jakimś cudem wam nie wyszło, pogódź się z tym i idź naprzód. Wiem, że to będzie piekielnie trudne, ale to jedyny dobry sposób. W innym przypadku zrujnujesz sobie życie. Zaufaj mi, wiem co mówię - robi krótką pauzę, wyraźnie wyczerpana swoim monologiem, który coraz bardziej przybliżał mnie do prawdy i wyjaśnień, na które czekałam przez wiele długich lat. - Pół życia próbowałam ukarać tego drania, za to co mi zrobił, a jedyne co osiągnęłam to doprowadzenie samej siebie na dno dna. W dodatku żniwa mojej nieudolnej i bezsensownej zemsty w największym stopniu zebrałaś ty. On i tak nawet gdyby się dowiedział, nie przejąłby się tym, co się ze mną stało. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest chyba jednak to, że ja nadal go kocham i za nic nie potrafię przestać. Umrę ze świadomością, że moje serce nadal należy do niego i tak już zostanie na zawsze. To prawdziwa kpina losu ze mnie. Gorzej nie mogłam po prostu skończyć - mama próbuje się zacząć ironicznie śmiać, ale niewiele jej z tego wychodzi. Była na to zbyt wyczerpana. Podejrzewałam również, że jej chaotyczną opowieść, która wprawiła mnie w ogromny szok, zawdzięczam tej końskiej dawce leków, które otrzymała. To one wraz z bólem, którego i tak nie udało się im do końca stłumić, rozwiązały jej tak skutecznie język. 


- Mamo, o kim ty mówisz? Kim jest ten on? - musiałam się tego za wszelką cenę dowiedzieć. To przecież po części ten tajemniczy człowiek odpowiadał za całe zło, które nas spotkało. Mimo że nie znałam go i nie miałam choćby znikomego pojęcia o jego tożsamości, to już go nienawidziłam z całego serca. Moja nienawiść w stosunku do kogokolwiek innego chyba nigdy nie była większa.
- Mówię o mojej miłości życia, a zarazem największym koszmarze. O człowieku, w którym zakochałam się przed ponad dwudziestoma laty do szaleństwa. O mężczyźnie, który bez reszty skradł moje serce. O podłym draniu, który równocześnie jest... - gwałtownie urywa, zaczynając walczyć o wzięcie jakiegokolwiek oddechu. Przerażona gwałtownie podrywam się ze swojego miejsca, widząc jak wszystkie aparatury, zaczynają momentalnie wariować, a ta monitorująca akcję serca zaczyna głośno piszczeć. Pokazując prostą i nieruchomą kreskę. Świetnie wiedziałam, co to oznacza, ale nie potrafiłam tego przyjąć do wiadomości.


- Mamo, obudź się. Błagam cię. Nie zostawiaj mnie, słyszysz? - staram się ją ocucić, ale z marnym skutkiem. Kilka sekund później w sali pojawia się lekarz wraz z dwoma pielęgniarkami, którzy od razu przystępują do reanimacji, choć wszyscy wiedzieliśmy, że nie ma ona większej szansy powodzenia.
- Zróbcie coś! Ratujcie ją! - z mojego gardła wydobywa się desperacki krzyk.
- Proszę stąd wyjść. Nie może pani tutaj być - mam wrażenie, że słowa, które pielęgniarka do mnie kieruje, oddzielone są ode mnie grubym murem i wcale do mnie nie docierają. Nie potrafiłam się ruszyć z miejsca. Wydawało mi się, że moje nogi są na stałe przykute do tej podłogi. Jedyne co byłam w stanie zrobić, to nieprzerwanie wpatrywać się w moją rodzicielkę.
- Kocham cię mamo i wybaczam ci - to ostatnie słowa, jakie wypowiadam w jej kierunku, zanim nie zostaję niemal siłą wyprowadzona z sali. 



Na korytarzu od razu wpadam w ramiona Stefana, zanosząc się głośnym płaczem, którego nie opanowuję przez długie minuty. Płaczę nawet wtedy, gdy lekarz w końcu znajduje się przy nas z wyjątkowo współczującym wyrazem twarzy i tragicznymi wiadomościami do przekazania.


- Bardzo mi przykro, ale nie udało się nam przywrócić akcji serca. Pani mama zmarła - te słowa sieją prawdziwe spustoszenie w mojej głowie, odbijając się echem raz po raz od aktualnie zupełnie pustych ścian umysłu. Ostatnim co pamiętam, zanim wpadam w histerię, którą ujarzmia dopiero pokaźna dawka leków uspokajających, jest świadomość, że moja mama odeszła o drugiej czterdzieści trzy nad ranem. Bezpowrotnie mnie osierocając. 



💗💗💗💗


02.03.2021


Wchodzę do pokoju Heidi, trzymając tacę z przepysznie pachnącym obiadem i ciepłą herbatą. Ostrożnie odstawiając ją na stolik stojący tuż przy łóżku. Wpatruję się z nieukrywanym niepokojem w leżącą i zwiniętą w kłębek dziewczynę, patrzącą się uparcie w szczelnie zasłonięte okno. Ten widok z każdym dniem coraz bardziej mnie martwił. Brunetka była zupełnie nieobecna, całymi godzinami nieustannie błądziła daleko stąd myślami, całkowicie załamana i zrozpaczona po śmierci swojej mamy. Obojętna na całą ostatnio wyjątkowo przygnębiającą nas wszystkich rzeczywistość. Norweżka zamknęła się na dobre w sobie i wszelkimi sposobami odrzucała nas wszystkich od siebie, często wręcz wyrzucając nas z tego pokoju za pomocą wyjątkowo mocno nieprzyjemnych słów. Czułem się przez to jeszcze bardziej bezradny w kwestii pomocy poradzenia jej sobie ze stratą tak bliskiej dla niej osoby. Nie wiedziałem, jak mam dotrzeć do swojej ukochanej i ulżyć w tym nawet dla mnie niewyobrażalnym do końca cierpieniu. W dodatku wydawało mi się, że Heidi wcale tej pomocy nie chce, a moja obecność, zamiast przynosić jej ukojenie z każdym dniem tylko bardziej ją irytuje. O czym najlepiej świadczyły oschłość i niechęć z jej strony, które towarzyszyły nieodłącznie każdej naszej rozmowie od momentu odejścia mamy Heidi. Na nic zdawały się moje liczne słowa pocieszenia i zapewnienia, że zawsze może na mnie liczyć. Odgrodziła się ode mnie grubym murem, którego niczym nie dało się zburzyć. Tysiące razy prosiłem ją, aby ze mną porozmawiała i wyrzuciła z siebie cały ten ból i towarzyszący jej żal, ale Norweżka ani myślała się przede mną otworzyć. Wolała wszystko tłumić w sobie i przeżywać swoją żałobę w przytłaczającej samotności. Serce wprost mi się łamało, gdy widziałem, w jak fatalnym stanie się znajduje. Oddałbym naprawdę wiele, aby zabrać od niej cały ten smutek i cierpienie. Nic jednak nie mogłem zrobić poza bezczynnym czekaniem i jeszcze bardziej nieudolnymi próbami zmuszenia brunetki do przełknięcia czegokolwiek, mimo licznych protestów, co do jakiegokolwiek jedzenia z jej strony.


- Heidi, proszę cię. Zjedz chociaż trochę. Od wczorajszego popołudnia nie miałaś niczego w ustach. Tak nie można. Sama dobrze o tym wiesz - staram się ją namówić do spożycia posiłku, mimo że doskonale zdaję sobie sprawę, iż znowu narażę się tylko na spory wybuch gniewu i odmowę.
- Nie chcę. Nie jestem głodna. Zjem, gdy najdzie mnie na to ochota - rzuca obojętnie, odwracając się do mnie plecami. - Nie potrzebuję niańki. Za to chciałabym się trochę przespać - dodaje po chwili. Dobrze wiedziałem, że to była tylko marna wymówka, abym sobie poszedł i zostawił ją samą. Stronienie od mojego towarzystwa było normą w ostatnich dniach.
- W porządku. W takim razie spróbuj zasnąć, a ja przy tobie posiedzę - nie miałem zamiaru dać się tym razem tak łatwo zbyć. 
- To nie będzie konieczne. Wolałabym zostać sama - kolejna uprzejma odmowa wbija następną szpilkę w moje serce, dołączając tym samym do całkiem pokaźnej kolekcji. Naprawdę starałem się być wyrozumiały i wmawiać sobie, że to wszystko spowodowane jest doznaną przez Heidi stratą, z którą nie potrafiła sobie poradzić. Jednak to wcale nie powodowało, że jej zachowanie w stosunku do mnie było mniej bolesne.
- Dlaczego tak bardzo nie chcesz mojego towarzystwa? Ja naprawdę chcę ci pomóc. Wiem, jak bardzo cierpisz. Pozwól mi być przy tobie - dotykam lekko jej ramienia, przesiadając się niepewnie na łóżko. Co spotyka się ze stanowczym protestem ze strony Heidi. Najpierw zrzuca z siebie moją dłoń, a potem podnosi się gwałtownie do pozycji siedzącej.
- Nie, Stefan. Właśnie niczego nie wiesz. Twoi rodzice nadal żyją i mają się świetnie. Za to ja nie mam już nikogo. Nie udawaj dlatego, że rozumiesz, co czuję, bo wcale tak nie jest. Nie możesz mi pomóc. Nikt nie może tego zrobić. Sama muszę się z tym uporać i pogodzić. Dlatego proszę cię, daj mi spokój i po prostu stąd wyjdź - wskazuje stanowczo na drzwi, a jej spojrzenie zawiera w sobie ogrom złości i podirytowania. 
Heidi, ale... - nie daje mi nawet dojść do słowa, kręcąc przecząco głową.
- Wyjdź albo to ja wyjdę - głos zaczyna się jej łamać. - Chcę być sama, rozumiesz? Nie potrzebuję do szczęścia niczyjego towarzystwa!
- Dobrze, wyjdę. Wiedz jednak, że nie tylko ty straciłaś kogoś bliskiego. Ja również przechodziłem kiedyś przez coś bardzo podobnego, gdy zmarła moja ukochana babcia. Wiem, jak to jest czuć po kimś pustkę, której nie można niczym zapełnić. Dotychczas myślałem, że bardziej się rozumiemy. Szkoda, że się wyraźnie pomyliłem - mówię na odchodne, będąc lekko rozczarowany i zraniony takim oziębłym zachowaniem wobec mnie. Zupełnie nie rozumiałem, co się z nami działo. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne i tak cholernie skomplikowane? 



Siadam przy kuchennym stole, chowając twarz w dłonie z powodu ogromnej bezsilności. Z każdym dniem Heidi coraz bardziej się ode mnie oddalała, a ja nie miałem pojęcia, jak mam to powstrzymać. Za chwilę staniemy się dla siebie zupełnie obcymi osobami, których nic ze sobą nie łączy. Zaczęło się od jej niewinnej prośby o moim przeniesieniu na kanapę w salonie przyjaciół, a teraz zdążyliśmy już dojść do etapu, gdzie nie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać. Nawet nie chciałem myśleć i sobie wyobrażać, co takiego może być następne w kolejce.


- Ciebie też Heidi wyrzuciła? I tak zabawiłeś tam o wiele dłużej ode mnie. Ja ze śniadaniem musiałam skapitulować po dwóch minutach - Inge posyła mi współczujący uśmiech, siadając obok mnie przy stole. Blondynka, gdy tylko dowiedziała się o śmierci pani Trine od razu rzuciła wszystko i w mgnieniu oka zjawiła się w Norwegii, aby być przy swojej przyjaciółce i wspierać ją w tych trudnych chwilach. Jednak nawet jej obecność na niewiele się dotychczas zdawała.
- Powoli kończą mi się pomysły na wyrwanie jej z tego otępienia. W dodatku mam wrażenie, że nasz związek się po prostu sypie. Gdy naprawimy jedną rzecz, psują się dwie kolejne. To jakiś niekończący się koszmar. Co ja robię źle? - szukam u Inge jakiejś rady. Być może z boku dało się dostrzec coś, co dla mnie pozostawało niezauważalne.
- Nic nie robisz źle. Po prostu każdy radzi sobie z żałobą na swój sposób. Dla Heidi oznacza to całkowitą izolację. Musimy to przetrwać i pozwolić jej dojść do siebie po swojemu. Wyrozumiałość to najważniejsza kwestia w tym wszystkim. Wiesz, że absolutnie nie powinniśmy brać do siebie tego, co teraz do nas mówi. Ona wcale tak nie myśli - pociesza mnie, ale wcale nie czuję się przez to uspokojony.
- Gdyby to jeszcze było takie proste, jak się wydaje - odpowiadam przyjaciółce zniechęcony. Byłem wyczerpany całą tą sytuacją i przygnębiony. Śmierć pani Trine dotknęła w jakimś stopniu również mnie. Wbrew wszystkiemu polubiłem tę kobietę i uważałem, że zdecydowanie zasługiwała na lepszy los oraz naprawę swoich licznych błędów, które nareszcie po wielu latach zrozumiała. Obydwie z Heidi powinny otrzymać kompletnie inne zakończenie dla ich relacji.
- Wszystko jeszcze będzie dobrze. Musi być. Za bardzo się z Heidi kochacie, abyście tego nie przetrwali. Nie z takimi przeciwnościami sobie radziliście - zazdrościłem Inge tej pewności i wiary w nas, które w sobie posiadała. Czy rzeczywiście było tak, jak mówiła? A co jeśli to było tylko życzeniowe myślenie i Heidi wcale mnie tak naprawdę nie kochała i do niczego w ogóle nie potrzebowała?


Naszą dalszą rozmowę z Inge przerywa powrót Sophie z restauracji, która z widocznym na twarzy zmęczeniem, dołącza do naszej dwójki. Od razu jednak zrzuca go na dalszy plan, o wiele bardziej przejmując się naszym, a przede wszystkim samopoczuciem mojej dziewczyny.
- Jak Heidi się dzisiaj czuje? - dopytuje, zabierając się za przygotowywanie dla nas wszystkich czegoś do picia.
- Sophie, usiądź i odpocznij. Ja to zrobię. Wiesz, że nie powinnaś się przemęczać - Inge wyręcza przyjaciółkę, patrząc na nią z wyraźnym ostrzeżeniem.
- Co do Heidi, to niestety bez zmian. Właściwie wygląda na to, że jest coraz gorzej - jako pierwszy odzywam się w tej sprawie. Nie mając zamiaru ukrywać prawdy.
- Nadal nie chce jeść? - obydwoje z Inge kręcimy zgodnie głowami.
- Musimy dać jej jeszcze trochę czasu. Minęło zaledwie trzy dni. Gdy moja mama umarła byłam w jeszcze gorszym stanie niż Heidi. Nic nie miało dla mnie sensu. Też nie chciałam jeść, pić, czy z kimkolwiek rozmawiać. To Therese postawiła mnie na nogi. Gdyby nie ona, pewnie dużo trudniej byłoby mi się z tego otrząsnąć. Dlatego musimy być przy Heidi, choćby nie wiem, jak nas od siebie odpychała. Nadejdzie jeszcze taki moment, że to doceni i się przed nami na nowo otworzy. Zaufajcie mi wiem, co mówię. Wsparcie drugiej osoby jest po prostu nieocenione - pewność wprost biła z wypowiadanych przez nią słów. Przez kilka sekund na twarzy Sophie pojawia się jednak cień ogromnego smutku i melancholijnej nostalgii. - Skoro wam się nie udało, to ja pójdę spróbować namówić Heidi do zjedzenia obiadu. Może będę miała więcej szczęścia. Trzymajcie kciuki - zgodnie popieramy ten pomysł. Dobrze wiedząc, że Sophie jako jedyna potrafiła, przynajmniej w minimalnym stopniu dotrzeć do Heidi. Zawdzięczała to zapewne niemal identycznym tragicznym doświadczeniom. Dużą rolę na pewno odgrywała również jej ogromna empatia i umiejętność zjednywania sobie ludzi. 



Gdy Sophie znika za ścianami tymczasowego pokoju Heidi, spoglądam z lekkim niezrozumieniem na wyraźnie zamyśloną i markotną Inge, której humor na przestrzeni ostatnich kilku minut diametralnie się pogorszył. Nie miałem bladego pojęcia, co takiego do tego doprowadziło.
- Inge, co się dzieje? Masz jakiś problem? - pytam, chcąc się czegoś dowiedzieć. W ostatnich dniach i tak doświadczyliśmy już wystarczająco smutku i zmartwień. Do niczego nie były nam potrzebne następne troski.
- Masz ochotę na spacer? Muszę się przewietrzyć - wymiguje się sprytnie od odpowiedzi. Przystaję na tę propozycję, uznając że na świeżym powietrzu będzie nam łatwiej porozmawiać, a i mnie się to być może przyda do porządnego ochłonięcia.


Z kubkami gorącej kawy na wynos, którą zakupiliśmy w przypadkowej kawiarni po drodze. Spacerujemy kolejnymi alejkami jednego z popularniejszych parków w Oslo. Zupełnie nie przejmując się przenikającym zimnem.
- Powiesz mi w końcu, co tak nagle zepsuło ci humor? Znam cię i wiem doskonale, że coś się stało - przerywam panujące między mną a Inge milczenie. Nie mając zamiaru odpuścić.
- To wyłącznie wspomnienia i wyrzuty sumienia dały o sobie znać. Gdy Sophie zaczęła opowiadać o śmierci swojej mamy, to wszystko do mnie na nowo wróciło. Nie mogę sobie wybaczyć, że wtedy mnie przy niej nie było. Tak bardzo ją zawiodłam, a teraz robię to samo w stosunku do Heidi. Co z tego, że przy niej akurat jestem, skoro nie potrafię w żaden sposób pomóc? Czego bym nie powiedziała, to i tak nie zwróci życia jej mamie. Ja po prostu nie mogę patrzeć na cierpienie bliskich mi osób. To boli jeszcze bardziej niż własne zmartwienia - zwierza się mi z całkowitą szczerością. 
- Inge, nie wracaj do przeszłości. Naprawdę nie warto. To już dawno zamknięty rozdział. Wszyscy popełniliśmy w życiu mniejsze czy większe błędy. Żadne z nas nie jest idealne i doskonale o tym wiesz. Liczy się to, co jest teraz. Nieprawdą jest również, że nic nie robisz dla Hedi. Bycie przy niej to najlepsze, co możesz uczynić. Ona nas potrzebuje - próbuję ją skutecznie pocieszyć.
- Dziękuję, chyba właśnie takiej rozmowy potrzebowałam. Trochę mi ulżyło.
- Jestem zawsze do usług, jeśli tylko będziesz chciała się wygadać. Wiesz, gdzie mnie znaleźć - przypominam na przyszłość.
- Pamiętaj jednak, że to działa w dwie strony. Ty również zawsze możesz na mnie liczyć. Mam jednak nadzieję, że wkrótce się wszystko nareszcie poukłada i wszyscy zaznamy tak bardzo upragnionego spokoju. Ostatnie tygodnie to jakiś prawdziwy rollercoaster emocji. Nigdy nie marzyłam bardziej o spokoju i tej tak kiedyś bardzo niechcianej przeze mnie monotonii. Stefan, ja się chyba po prostu zestarzałam, wiesz? - robi wyjątkowo zabawną minę, która przyprawia mnie o krótki moment rozbawienia. Co w ostatnich dniach nie miało miejsca.
- W takim razie zdecydowanie jest nas dwoje, bo ja również z otwartymi ramionami powitam na dłuższy czas w moim życiu monotonnie. 



Późnym wieczorem kładę się na niezbyt wygodnej kanapie, od której niemiłosiernie bolały mnie plecy każdego poranka z zamiarem ułożenia się w miarę wygodnie do spania. Nie zamierzałem jednak w żadnym wypadku narzekać na swoje niedogodności. Zdając sobie sprawę, że inni mają o wiele gorzej ode mnie. Przez długie minuty staram się skutecznie zasnąć, ale obawy co do jutrzejszego dnia skutecznie mnie przed tym powstrzymują. Moment pogrzebu mamy Heidi zbliżał się do nas nieuchronnie. Bałem się, jak Heidi zniesie całą tę jutrzejszą ceremonię i ostatnie pożegnanie ze swoją mamą. Co też stanie się potem? Czy Heidi będzie w stanie bez pomocy specjalisty wrócić na początku, choć w jakimś małym stopniu do normalnego życia? Jaką decyzję dotyczącą dalszej przyszłości podejmie? Wróci ze mną do Austrii, czy będzie wolała zostać w Norwegii? Te wszystkie pytania kłębiły się w mojej głowie, powodując potworny i niekończący się mętlik. Zapowiadało się na prawdziwie bezsenną noc w moim wykonaniu w towarzystwie wyjątkowo dołujących i przytłaczających myśli.


- Śpisz? - dopiero cichutkie i pełne niepewności pytanie zadane doskonale znanym mi głosem skutecznie je wszystkie ucisza. Wzbudzając we mnie niemały szok i jeszcze większe zdziwienie. 


💗💗💗💗


02.03.2021


Ból. Smutek. Żal. Bezradność. Przygnębienie. Bezsilność. Ogromne cierpienie i przede wszystkim górująca nad tym wszystkim przenikająca mnie do cna pustka, to jedyne co czułam na przestrzeni ostatnich wyjątkowo beznadziejnych dni, leżąc bezwiednie w łóżku i na okrągło tępo wpatrując się w sufit. Znałam już chyba każdy, nawet najmniejszy jego szczegół na pamięć. Wraz z grą świateł, którą mogłam na nim podziwiać podczas nieubłaganych zmian pór dnia. Kiedy to z ogromnym wyczekiwaniem czekałam na przyjście nocy, podczas której miałam pewność, że przynajmniej na parę godzin wszyscy w końcu dadzą mi święty spokój i zostawią w spokoju samą. Wiedziałam, że każdy chce dla mnie jak najlepiej i zwyczajnie martwi się o to, w jakim znalazłam się stanie. Nie mogłam jednak nic na to poradzić, że towarzystwo kogokolwiek była ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. To dlatego bez względu na to, kto akurat mi towarzyszył, był odsyłany stąd z kwitkiem. Miałam świadomość, że zachowuję się okropnie i postępuję, jak największa egoistka, ale to było po prostu silniejsze ode mnie. Miałam ochotę krzyczeć z całych sił z rozpaczy i bezsilności. Nie mogłam znieść myśli, że zawiodłam i nie udało mi się pomóc mamie. A gdybanie, co by było gdybym wcześniej się zorientowała, że jest chora, zwyczajnie doprowadzało mnie do szału. Nie radziłam sobie ani z poczuciem straty, ani z wyrzutami sumienia, które nieustannie czaiły się w mojej głowie. To wszystko powodowało, że swoje frustracje i żale wyładowywałam na przyjaciołach, a zwłaszcza na Stefanie, który miał do mnie nieskończone pokłady cierpliwości. Byłam naprawdę szczerze zdziwiona, że nadal tu jeszcze był i nie zważając na moje słowa, czy zachowanie, których już teraz ogromnie żałowałam, wciąż próbował udzielać mi swojego wsparcia i pomóc przetrwać ten niezwykle trudny dla mnie czas. Powinien już dawno zająć się swoimi sprawami i wrócić do Austrii, zamiast odpuszczać następne zawody z rzędu na rzecz wysłuchiwania ode mnie niesprawiedliwych słów pod swoim adresem, za które było mi zwyczajnie coraz bardziej wstyd. Stefan kolejny raz udowodnił, że na niego nie zasługiwałam. Byłam największą niewdzięcznicą pod słońcem, nieumiejącą docenić tego, co mam.


Spoglądam na zegarek wskazujący kilka minut po dwudziestej drugiej. Z wyczekiwaniem czekając na tak bardzo upragniony sen, który kolejną noc ani myślał nadejść. Mijała więc kolejna godzina za godziną. Dni zlewały się w jedną chaotyczną całość tych samych przemyśleń i niedających się  niczym odpędzić wyrzutów sumienia. W mojej głowie wciąż pojawiały się pytania, na które już nigdy nie dostanę odpowiedzi. I chociaż wiedziałam, że bezczynne leżenie całymi dniami w łóżku w niczym mi nie pomoże, to nie potrafiłam zmusić się do powrotu do jako takiej normalności. Codziennie odkładając to na kolejny poranek i obiecując, że to ostatni taki dzień poświęcony rozpaczaniu. Byłam taka słaba. A jutrzejszy dzień pogrzebu niczego w tej kwestii na pewno nie ułatwiał. Mimo że wszystko było już zaplanowane z najmniejszymi szczegółami na samą myśl o wizycie w kaplicy, a potem na cmentarzu robiło mi się niedobrze i słabo. Nie miałam pojęcia, jak zmuszę się do godnego przetrwania tej ceremonii pogrzebowej, która jeszcze bardziej urzeczywistni śmierć mojej rodzicielki. Nasze ostatnie pożegnanie to coś, na co na pewno nie byłam gotowa. Być może nawet nigdy nie będę. Mierzenie się z czymś takim zdecydowanie wykraczało poza moje marne możliwości. Na wspomnienie ostatnich chwil życia mamy w moich oczach znowu pojawiają się tak bardzo niechciane łzy. Spływają one w ciszy tak samo, jak setka innych wcześniej na przemoczoną od nich poduszkę.  Dlaczego to tak bardzo musiało boleć? Dlaczego nikt nie opatentował jeszcze leku na stratę bliskiej osoby? To tak wiele by ułatwiło i zaoszczędziło tylu niepotrzebnych cierpień.


Następne minuty upływają mi na nerwowym kręceniu się z boku na bok. Byłam dręczona strachem przed jutrem, ale również poczuciem winy z powodu tego, jak fatalnie potraktowałam dzisiaj Stefana. Doskonale widziałam, jak bardzo go zraniłam swoimi nie do końca przemyślanymi słowami i tak brutalnym odrzuceniem go od siebie. Dlaczego ja zawsze najpierw mówiłam, a dopiero potem myślałam? Przez to doprowadziłam do tego, że od minionego popołudnia nawet tutaj nie zajrzał, co było do niego zupełnie niepodobne. Do tej pory bez względu na wszystko zawsze witał mnie o poranku i życzył dobrej nocy wieczorem. To jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że nigdy nie powinnam była odreagowywać na nim swoich negatywnych i przytłaczających mnie niczym kilkutonowy głaz emocji. Do cholery, co ja sobie myślałam? Tak nie traktowało się osoby, którą się kochało. A teraz przyjdzie mi się zmierzyć z konsekwencjami swojego beznadziejnego zachowania na przestrzeni ostatnich trzech dni.  



Zdeterminowana, aby przynajmniej spróbować wyprostować pewne sprawy. Wychodzę po cichu na ciemny korytarz, starając się nie zwracać uwagi na to, jak byłam osłabiona. Praktycznie nie jedzenie niczego od kilku dni robiło powoli swoje. Idę jednak dzielnie naprzód, choć przed samym salonem mam nieodpartą ochotę zawrócić i wrócić z powrotem do siebie. Biorę się mimo to w garść i przekraczam próg pomieszczenia, przyglądając się dobrze znajomej mi sylwetce Stefana, zagrzebanej aktualnie pod ciepłym kocem na kanapie. Pomysł z odesłaniem go tutaj był naprawdę fatalny. Przecież spanie na tym meblu, musiało przypominać istny koszmar. Cena zaznania przeze mnie upragnionej samotności była zdecydowanie zbyt wysoka.


- Śpisz? - pytam niepewnie, stając nad Stefanem. Bojąc się, że nie będzie chciał ze mną w ogóle rozmawiać. W pełni mi się zresztą coś takiego należało za te wszystkie ostatnie dni. Powinnam dostać należytą sobie nauczkę.
- Heidi? Coś się stało? - otwiera oczy, pytając zaskakująco przytomnym głosem. Widocznie nie tylko ja miałam ogromne problemy ze snem tej nocy.
- Nie, ja tylko chciałam z tobą porozmawiać, a właściwie szczerze przeprosić. Strata mamy nie usprawiedliwia mnie przed mówieniem takich słów, jak te popołudniu. Ostatnio zachowywałam się względem ciebie okropnie. Niczym sobie na to nie zasłużyłeś - przyznaję ze wstydem. - Wiem, że chcesz dobrze i się o mnie martwisz. Ale ja po prostu nie potrafię sobie poradzić z tym, co się stało. To dla mnie za trudne - mimowolnie zaczynam płakać, okazując tym samym swoją słabość.
- Skarbie, nikt nie wymaga od ciebie, abyś zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Śmierć bliskiej osoby, to nie jakaś błahostka, o której zaraz zapomnimy. Pogodzenie się ze stratą nie jest łatwe. Po to jest właśnie żałoba. Proszę cię tylko o to, żebyś się od nas nie odsuwała - przutula mnie mocno do siebie.
- Czyli mi wybaczasz? - staram się upewnić.
- Nie muszę wybaczać, bo nie mam czego - odpowiada mi bez żadnego zawahania. Jak on mógł być, aż tak wyrozumiały w stosunku do mojej osoby?
- Wcale nie. Ostatnio nieustannie cię tylko przepraszam, a moje zachowanie jest godne prawdziwego pożałowania. Jak ty ze mną wytrzymujesz? - zastanawiam się.
- To właśnie się nazywa miłość. Uwierz mi, że jestem gotów znieść o wiele więcej niż do tej pory. Dla mnie liczy się tylko to, że jesteś przy mnie - deklaruje, patrząc mi prosto w oczy, a moje serce przepełnione ostatnio jedynie smutkiem i żalem otrzymuje tak potrzebny mu w tym momencie zastrzyk ciepła i czułości.


- Chodź. Dość już twojej męki na tej kanapie - podejmuję jedyną właściwą decyzję. Łącząc nasze dłonie, pociągam go za sobą w stronę korytarza.
- Heidi, jeśli nie chcesz mojej obecności, nie musisz się do niczego zmuszać. Ja już się przyzwyczaiłem do spania tutaj. Nie jest najgorzej, a właściwie całkiem wygodnie - Stefan znowu najpierw myśli o mnie i moim dobru, a potem dopiero o sobie. 
- Czyżby? Twoje plecy już i tak dość ucierpiały przez moją głupotę. Poza tym na jutro powinnam się przynajmniej trochę wyspać, a bez ciebie na pewno mi się nie uda - rozwiewam jego wszelkie wątpliwości.


Kładę się do łóżka, od razu przytulając do Stefana i wygodnie  układając w jego ramionach. Czując bliskość i ciepło bijące od jego ciała. Zamykam oczy, zaczynając stopniowo odczuwać ogarniającą mnie nareszcie senność.
- Lepiej? - Stefan zastanawia się, całując mnie lekko w czoło, gdy znajduję się na granicy jawy i snu.
- O wiele lepiej - wyszeptuję, zanim na dobre nie przenoszę się do tak dawno nieodwiedzanej przeze mnie spokojnej krainy śnienia. 


03.03.2021


Czując kolejny wyjątkowo mroźny podmuch wiatru, wtulam się mocniej w Stefana, patrząc jak te kilka znajomych mi osób, które zdecydowało się pożegnać moją rodzicielkę, zaczyna w ciszy zmierzać w stronę wyjścia z cmentarza. Padający śnieg i cała ta paskudna pogoda, która towarzyszyła nam w ostatnich dniach, tylko przyśpieszyły ich decyzję o jak najszybszym wróceniu do swoich mieszkań i codzienności. Staram się zachować spokój, gdy na pożegnanie posyłają mi parę współczujących spojrzeń, czy pokrzepiających uśmiechów, mających w założeniu zastąpić słowne kondolencje. Z czego byłam nawet zadowolona, ponieważ nie zniosłabym tych pustych obietnic, że wszystko się jakoś ułoży, a ja wkrótce zapomnę o całym tym bólu i żalu, które nadal wprost rozrywały mnie od środka. Usilnie próbując wszystkimi sposobami wydostać się na zewnątrz i na nowo wprowadzić mnie w stan otępienia. 



Ceremonia pogrzebu i pożegnania z mamą, która dla większości była tylko wyjątkowo mocno pogubioną w swoim życiu kobietą, dobiegła nieubłaganie końca. Od teraz dla wszystkich poza mną będzie jedynie zacierającym się coraz bardziej wspomnieniem, które z czasem odejdzie w zupełną niepamięć. Kto zresztą miał o niej pamiętać? Od dawna nie miałyśmy już żadnej innej rodziny. Nigdy też nie miała ona przyjaciół, a kompani od mocno zakrapianych imprez, nawet nie pofatygowali się dziś tutaj. Kto by się w końcu przejmował czyimiś tragediami, gdy na co dzień sam zmagał się z mnóstwem problemów i na każdym kroku spotykaną beznadzieją, która w miejscu, gdzie się wychowałam towarzyszyła nam niemal na okrągło. Moja mama była dla wszystkich tych osób tylko kolejnym przykładem, że stamtąd nie ma właściwie innej drogi ucieczki, jak śmierć. Utwierdzającym ich w mylnym przekonaniu, że nie mogę wyjść na prostą i spróbować normalnie i uczciwie żyć.


Zaszklonymi oczami spoglądam na świeżo powstały grób, doskonale wiedząc, że również ja muszę się w końcu pożegnać ze swoją rodzicielką i pozwolić jej odejść w spokoju. Z nadzieją, że tam, gdzie obecnie się znajduje, jest jej o wiele lepiej i ma szansę nareszcie zaznać upragnionego szczęścia, którego nie udało się jej doświadczyć na ziemi. Starając się powstrzymać gorzki szloch, kładę jedną białą różę na grobie, dobrze wiedząc, że właśnie ten kwiat był ulubionym dla mojej mamy. Następnie zamykam oczy, wsłuchując się w głośny szum wiatru. Wypowiadając w myślach słowa pożegnania.


"Zawsze będę o tobie pamiętać. Nie zostaniesz zapomniana, obiecuję. Mam nadzieję, że teraz już nie cierpisz i wszystko jest dobrze. Kocham cię i proszę, opiekuj się mną. Żegnaj, mamo"


- Zabierz mnie stąd, dobrze? Nie chcę tu dłużej być - proszę Stefana, chwytając ufnie za ramię, które mi ofiarowuje. Być może za jakiś czas będę w stanie przebywać w tym miejscu z poczuciem spokoju i pogodzenia z losem, ale aktualnie było na to stanowczo za wcześnie. 
- W takim razie chodźmy - obejmuje mnie lekko w talii i gdy mamy już zmierzać w kierunku wyjścia, drogę zagradza nam wysoki mężczyzna w średnim wieku, którego obecność już wcześniej zauważyłam. Stał przez cały pogrzeb lekko na uboczu, przez co sądziłam, że przyszedł odwiedzić grób jakiegoś swojego bliskiego. 


- Dzień dobry, Heidi. Mógłbym z tobą przez chwilę porozmawiać? To dość ważne dla obydwojga z nas - nieoczekiwanie odzywa się do mnie, przypatrując się z niezwykłą przenikliwością i zainteresowaniem. 
- Słucham? Kim pan jest i skąd w ogóle zna moje imię? - żądam od niego jakichś wyjaśnień, przybliżając się zdecydowanie bliżej Stefana. Nie czułam się bezpiecznie przy tym nieznajomym mi mężczyźnie, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy. Cała ta sytuacja zaczynała się mi coraz mniej podobać. 
- Zdaję sobie sprawę, że to pewnie będzie dla ciebie szok, ale wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście jestem twoim ojcem. Patrząc na ciebie, nie mam już co do tego żadnych wątpliwości. Wszędzie poznałbym te rysy twarzy. W końcu od lat widzę je codziennie w lustrze - wypowiada te słowa z lekkim niedowierzaniem, ale i jakąś niewytłumaczalną czułością, podszytą nutą radości. Za to ja mam wrażenie, że nogi się pode mną za sekundę ugną. Przecież to nie mogła być prawda! Mama tyle razy zarzekała się, że nie wie, kim jest mój ojciec. Od zawsze wiedziałam, że byłam najzwyklejszą w świecie wpadką. Nieodwracalną konsekwencją całkowitego zapomnienia się przez nią na jednej z imprez z przypadkowym facetem, którego nigdy więcej nie spotkała. A ten mężczyzna w żadnym wypadku nie mógł nim być.