wtorek, 29 grudnia 2020

Rozdział 23

 

24.02.2021


Ze spuszczoną głową i sporym zrezygnowaniem odkładam niechętnie telefon na szklany stolik znajdujący się w salonie po kolejnej nieudanej próbie nawiązania skutecznego kontaktu z Heidi, która od naszej przedwczorajszej pierwszej tak poważnej sprzeczki, ani myślała odebrać ode mnie połączenia, czy też odpisać na którąś z setek desperacko wysyłanych przeze mnie wiadomości. Dając tym samym dobitny wyraz swojej ogromnej złości na moją osobę i jawnego ostrzeżenia, że ostatnie wypowiedziane przez nią słowa, zanim rzuciła gwałtownie słuchawką, nie dając mi tym samym czegokolwiek wytłumaczyć, na pewno nie były bez żadnego pokrycia, co przyprawia mnie o kolejną dozę strachu związaną z naszą przyszłością, ale i wściekłości na moje roztargnienie, które do tego wszystkiego w głównej mierze doprowadziło. Głupie niefortunne zrządzenie losu sprzed dwóch dni okazało się tym, co ostatecznie przelało czarę goryczy dla mojej dziewczyny. Heidi po wymianie przez nas kilku ostrzejszych niż zwykle zdań, których teraz ogromnie żałowałem, mogłem przecież ugryźć się w język i wziąć winę na siebie, w końcu gwałtownie wybuchła. Uznając, że powinniśmy bardzo dokładnie zastanowić się nad dalszym sensem trwania naszego związku, skoro pierwsza większa przeszkoda zaczęła nas przerastać i każde mimowolnie żyje swoim życiem. Zarzuciła mi, że od kiedy przebywa w Norwegii, nie mamy czasu na żadną dłuższą rozmowę, bo coś zawsze jest ważniejsze, a o innych rzeczach nawet nie mówiąc. Z czym oczywiście zupełnie się nie zgadzałem, ale ona już wyrobiła sobie opinię na ten temat i nie chciała mnie słuchać. Po prostu nic do niej nie docierało. Zachowywała się, jak pogrążona w jakimś amoku. Czasami w takich przypadkach jej upartość doprowadzała mnie na sam skraj irytacji. Jakby tego było mało, miałem nieodparte wrażenie, że ten nieumyślnie zostawiony przeze mnie telefon, gdy zgodziłem się towarzyszyć Eileen w oglądaniu licznych mieszkań i wyborze tego, w którym niedługo mogłaby zamieszkać, był tylko marną wymówką, a prawdziwy powód rozczarowania Norweżki moją osobą i naszym związkiem w ostatnim czasie nadal pozostawał dla mnie nieodgadnioną zagadką.


Ta niewiedza doprowadzała mnie wprost do szału, a w głowie snułem przez to same czarne scenariusze, które tylko podsycały targające mną wątpliwości o naszą przyszłość. Może Heidi po powrocie do Norwegii dokładnie sobie wszystko przemyślała i doszła do wniosku, że bycie ze mną to jednak zupełna pomyłka? Może wcale nie odwzajemnia moich uczuć i zaczęła to sobie powoli uświadamiać? Być może starała się teraz wszystko zakończyć, tylko nie wiedziała, jak się do tego zabrać? Nadal męczyło mnie również nasze nieszczęsne pożegnanie na lotnisku i reakcja Heidi, gdy powiedziałem jej, że ją kocham. Co jeśli brak odpowiedzi nie wynikał jedynie z zaskoczenia dziewczyny, czy strachu o zdrowie mamy, a po prostu Heidi nie miała mi czego odpowiedzieć? Gdyby to wszystko okazało się prawdą, chyba bym tego nie przeżył. Norweżka była dla mnie wszystkim i nawet nie byłem w stanie wyobrazić sobie, że mógłbym ją kiedykolwiek stracić. Dlatego też szybko odrzucam od siebie te bezpodstawne podejrzenia. Gratulując samemu sobie totalnej głupoty. Przecież Heidi w życiu nie ciągnęłaby tego wszystkiego, gdybym rzeczywiście nie był dla niej kimś ważnym. Norweżka była ostatnią osobą, którą mógłbym podejrzewać o udawanie czegokolwiek względem mnie. Wielokrotnie zdążyła udowodnić, że wiele dla niej znaczę. To coś innego doprowadziło do tego, że miała coraz mniej wiary w naszą wspólną przyszłość, a ja musiałem jak najszybciej poznać ten powód i skutecznie wybić go z tej jej niezwykle mądrej, ale równocześnie tak często uwielbiającej tworzyć absurdalne wymysły główki.


Przez tę naszą zupełnie niepotrzebną kłótnię odchodziłem od zmysłów i nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Za to czas oczekiwania, jaki pozostał do mojego lotu do Oslo, wydawał się być wiecznością. W dodatku nabierałem coraz więcej obaw, czy mój pobyt tam nie okaże się kompletną katastrofą i nie pogorszy tylko wszystkiego. Heidi w końcu znając jej charakterek i lekką złośliwość mogła posłać mnie do diabła i w ogóle nie chcieć ze mną rozmawiać. To by było takie w jej stylu. Doskonale przecież wiedziałem, że gdy ktoś zaszedł jej porządnie za skórę, potrafiła być wyjątkowo nieprzejednana i nieustępliwa. Nie miałem jednak innego wyjścia. Nasze spotkanie było jedyną szansą na pogodzenie i dojście do upragnionego porozumienia. Zdecydowanie potrzebowaliśmy spokojnej i przede wszystkim szczerej rozmowy, aby to wszystko naprostować. Poza tym zbyt mocno tęskniłem za Heidi, aby dłużej zwlekać ze swoim wyjazdem. Ja po prostu musiałem ją zobaczyć. Dlatego wieść o odwołanych zawodach z powodu kłopotów organizacyjnych przyjąłem z ogromną radością. Doskonale wiedząc, że dzięki temu uniknąłem tłumaczeń, dlaczego i tak bym je opuścił, jak to od samego początku miałem zamiar uczynić, ani myśląc dłużej czekać na wizytę w stolicy Norwegii.


Opieram się o zagłówek kanapy, czując się nad wyraz niewyspanym. Spoglądam na spokojnie leżącego obok mnie Effiego, natrafiając na jego w moim przekonaniu pełen wyrzutów i oskarżeń wzrok. Czasami miałem dziwne wrażenie graniczące z pewnością, że ten psiak dosłownie wszystko rozumie i doskonale wie, że znowu porządnie nawaliłem.


- Nie patrz tak na mnie. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby to naprawić. Jesteśmy w końcu we troje rodziną i jakaś głupia błahostka na pewno tego nie zepsuje. Przeproszę Heidi, choćbym miał ją błagać na kolanach. Ona wkrótce tutaj wróci i znowu będziemy szczęśliwi - głaszczę go delikatnie po grzbiecie, co przyjmuje ze sporą aprobatą. Gdyby tylko i jego panią dało się tak łatwo udobruchać. - Wszystko będzie dobrze - staram się przekonać do tego nas obydwóch. Mimo całej tej fatalnej sytuacji i tak niezwykle mocno się cieszyłem, że za kilka godzin znowu zobaczę Heidi. Nie widzieliśmy się ponad dwa tygodnie, co doprowadziło do tego, że niemal wariowałem z tęsknoty za nią. Kochałem ją nad życie i miałem zamiar jej to udowodnić. Nasz związek nie mógł się rozpaść bez właściwie żadnego powodu. W życiu do tego nie dopuszczę.


Naszą chwilę bezkarnego lenistwa przerywa odgłos otwieranych drzwi, sugerujący powrót Eileen z nocnej zmiany w hotelu, gdzie od niedawna była recepcjonistką. Effi w mgnieniu oka podrywa się z kanapy, biegnąc do korytarza i obdarzając ją niezbyt przyjaznym szczekaniem. Zaczynałem szczerze wątpić, że Effi kiedykolwiek zaakceptuje Eileen. Mieszkała tu już od paru ładnych dni, a on nadal nie dał się jej nawet dotknąć. Za każdym razem reagując na nią w niezwykle alergiczny, a niekiedy i agresywny sposób. Widocznie musiałem pogodzić się z tym, że nie darzył sympatią dziewczyny z tylko sobie wiadomego psiego powodu.


- Już jestem! Padam z nóg. Jestem piekielnie zmęczona i śpiąca - Eileen zajmuje miejsce obok mnie, całując lekko w policzek i obdarzając szerokim uśmiechem. - Jakaś ogromna wycieczka dotarła do nas dopiero przed północą i wywołała spore zamieszanie. Miałam ręce pełne roboty niemal do samego końca. Myślałam, że ta noc się nie skończy. 
- W takim razie kładź się do łóżka i odpoczywaj - sugeruję jej życzliwie, odsuwając się lekko od dziewczyny, która stykała się ze mną kolanem. Eileen często zapominała o zachowaniu stosownego dystansu, gdy miała do czynienia z kimś, kogo darzyła sympatią. 
- Za chwilę. Rozmowa z tobą również pozwala mi się skutecznie zrelaksować. Wiesz dobrze, że z nikim innym tak świetnie się nie dogaduje. Powiedz mi lepiej, jakie masz plany na dzisiaj? Może po południu znowu wybrałbyś się ze mną na obejrzenie następnych mieszkań? Twoja pomoc jest nieoceniona. Bez niej na pewno wybrałabym to zupełnie niefunkcjonalne, które odwiedziliśmy jako pierwsze - proponuje entuzjastycznie zapewne licząc, że się zgodzę. Przez swoje roztrzepanie pewnie zapomniała, że o tej porze mnie już tutaj dawno nie będzie. 
- I to tylko dlatego, że spodobał ci się balkon - śmieję się na samo wspomnienie usłyszanego od niej argumentu, który miał przeważyć nad wszystkim innym. Eileen czasami była po prostu niemożliwa.


- Co to za walizka? Wyjeżdżasz gdzieś? Przecież zawody podobno odwołano - dopytuje ze zdziwieniem, przyglądając się mojemu bagażowi, który dopiero teraz zauważyła. 
- Eileen, przecież ci wczoraj mówiłem, że lecę do Heidi. Znowu zapomniałaś? - przypominam jej swoje plany, a ona wyraźnie traci swój entuzjazm. 
- Och, no tak. Jednak się zdecydowałeś - kiwam głową na potwierdzenie. Zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego Eileen raptownie wyraźnie posmutniała. Czy naprawdę, aż tak bardzo przerażało ją zostanie tutaj samej? Przecież nie groziło jej nic złego.  Może poza kompletnym pozbawieniem mnie zastawy stołowej albo jakiejś innej szklanej pamiątki. - Czyli udało wam się z Heidi pogodzić?
- Niestety jeszcze nie. To właśnie jeden z powodów, dla których muszę się z nią zobaczyć. Sama rozumiesz, że nie mogę tak tego zostawić - mówię z absolutną pewnością. - Poza tym dość już zmaga się z chorobą mamy sama. Od dawna powinienem przy niej być - miałem sobie ogromnie za złe, że już wcześniej się na to nie zdecydowałem. Wtedy na pewno by do tego wszystkiego nie doszło, a nasz związek nie wisiałby aktualnie na włosku. 
- Jasne, rozumiem. Jeszcze raz cię też bardzo przepraszam. W końcu to w głównej mierze przeze mnie się pokłóciliście. Gdybym nie prosiła cię o towarzyszenie mi podczas oglądania tych mieszkań, nic by się pewnie nie stało - jej twarz przyozdabia wyjątkowy smutny wyraz, który przyprawia mnie o spore ukłucie serca. 
- Nie przepraszaj, bo nie masz za co. To ja zapomniałem tego głupiego telefonu, choć dałbym sobie rękę uciąć, że chowałem go przed wyjściem do kurtki, a nie zostawiłem na komodzie - Eileen nie mogła obwiniać się o coś, na co zupełnie nie miała wpływu. - Na nieszczęście ostatnio zrobiła się ze mnie straszna gapa. Chyba zaczynam się starzeć. 
- Świetnie wiem, co czujesz. Mnie coś takiego nieustannie się przydarza. Wiecznie czegoś zapominam albo gubię. Przywykłam już - zaczynamy się niemal równocześnie śmiać z naszego roztargnienia. - Heidi jednak nie powinna, aż tak gwałtownie reagować. Wiem, że przechodzi przez wyjątkowo trudny okres, ale nic się przecież takiego nie stało, aby robić, aż taką aferę - przekręcą oczami zupełnie nie rozumiejąc, w czym rzecz. 
- Uwierz mi, Eileen. Heidi miała pełne prawo się zdenerwować. Ostatnio żyje w nieustannym stresie i na granicy wytrzymałości, a ja jej niczego nie ułatwiam. To niestety nie pierwsze takie potknięcie z mojej strony. Sam jestem sobie winien - mimowolnie bronię dziewczyny. - Podejrzewam, że na jej miejscu pewnie zareagowałbym tak samo. 
- Mam na ten temat inne zdanie, ale nie będę się wtrącać do waszego związku. To nie moja sprawa. Skoro jesteś z nią szczęśliwy, mnie nic do tego - unosi ręce w obronnym geście. - Chyba rzeczywiście pójdę się położyć. Oczy same mi się zamykają. Obudź mnie, gdy będziesz wychodził, zgoda?  - podrywa się gwałtownie z miejsca, machając mi na pożegnanie. Następnie z prędkością światła znika w swoim pokoju, co Effi przyjmuje z nieukrywanym zadowoleniem. Kręcę tylko z politowaniem głową nad jego niezbyt grzecznym zachowaniem. Heidi jednak miała zupełną rację w kwestii  posiadania przez nas dzieci w najbliższej przyszłości. Przecież to byłby wychowawczy dramat z mojej strony, skoro nie potrafię wpłynąć nawet na szczeniaka, który rządzi wszystkim, jak tylko chce.


- To kiedy mogę się ciebie spodziewać z powrotem? - gdy zapinam Effiego na smyczy, zaspana Eileen pojawia się w korytarzu, przecierając lekko oczy. Jej włosy stały dosłownie na wszystkie strony, a górę od piżamy miała bez dwóch zdań odwrotnie założoną. Musiałem przyznać, że w takim wydaniu prezentowała się niezwykle zabawnie. 
- Nie wiem. Pewnie za kilka dni albo i dłużej. Wszystko zależy od Heidi oraz naszych przyjaciół, którzy również mnie zgodzili się na trochę przygarnąć. Kto wie, może okażę się tak upierdliwym gościem, że zaraz mnie wyrzucą - żartuję, będąc bardzo wdzięczny Sophie i Halvorowi. Dzięki nim przynajmniej nie musiałem martwić się o szukanie jakiegoś pokoju w hotelu położnym niedaleko ich mieszkania albo szpitala. To bardzo wiele ułatwiało. Oczywiście przy założeniu, że Heidi nie odeśle mnie z kwitkiem jeszcze tego wieczoru. 
- Wiesz, że będę bardzo za tobą tęsknić? Już teraz zaczyna mi ciebie brakować - dziewczyna zniża swój głos do lekkiego szeptu, będąc zdecydowanie zawstydzoną z powodu wypowiedzianych słów. Natomiast mnie wprawiają one w sporą dezorientację. Tak chyba nie powinno wyglądać pożegnanie dwójki znajomych. - Przysięgam też, że postaram się niczego nie zniszczyć. Będę się ogromnie pilnować. Przede wszystkim na pewno będę dokładnie zakręcać wodę - deklaruje, podchodząc do mnie wyjątkowo blisko, co Effi kwituje ostrzegawczym wystawieniem swoich wciąż rosnących jeszcze zębów. 
- Trzymam cię za słowo - odpowiadam nerwowo, czując się trochę niezręcznie z powodu bliskości Eileen. Stała tak blisko, że z łatwością mógłbym policzyć liczne piegi zdobiące jej policzki. - Będę się zbierał. Nie chcę się spóźnić, a muszę jeszcze podrzucić Effiego Inge i Michaelowi - mimowolnie tłumaczę tę oczywistość, aby tylko pozbyć się tej dziwnej atmosfery, która między nami zapanowała. O zostawieniu z Eileen mojego podopiecznego nawet nie było najmniejszej mowy. Na całe szczęście dwójka moich najlepszych przyjaciół od razu zgodziła się przejąć nad nim opiekę, gdy tylko poinformowałem ich o wyjeździe. - Do zobaczenia niedługo - żegnam się z nią niemrawo, unikając jej przeszywającego i lekko rozmytego wzroku. Czułem, że powinienem jak najszybciej się od niej odsunąć. To do niczego dobrego na pewno nie prowadziło. 


- Udanej podróży, Stefan - niespodziewanie Eileen wtula się mocno we mnie, a następnie składa w założeniu niewinny pożegnalny całus na moim policzku, odchodząc ode mnie z szerokim uśmiechem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby z premedytacją nie ukierunkowała tego gestu w jeden z moich kącików ust. Opuszczając mieszkanie, zaczynam się obawiać, że Michael mógł mieć trochę racji w swoich licznych ostrzeżeniach, co do wspólnego mieszkania z dziewczyną. Doskonale również wiedziałem, że po powrocie czekała na mnie dosyć poważna rozmowa z Eileen, w której będę musiał postawić jej wyraźne granice w pewnych zachowaniach. Miałem tylko nadzieję, że zbytnio jej to nie zrani i mimo wszystko zrozumie, że to dłużej nie może tak wyglądać. 

Ze sporym podekscytowaniem dzwonię do drzwi mieszkania Sophie i Halvora. Wprost nie mogąc się doczekać, aż znowu będę miał okazję zobaczyć się z Heidi. Chciałem w końcu ją przytulić, usłyszeć ten tak kochany przeze mnie głos, a przede wszystkim ją przeprosić i zapewnić, że bez względu na wszystko, to ona zawsze będzie dla mnie najważniejsza. Aktualnie liczyło się tylko to. Nie zwracam więc zupełnie uwagi na towarzyszące mi po podróży zmęczenie, piekielne zimno panujące na zewnątrz, do którego dość trudno było mi od razu przywyknąć, czy też na nie dające mi spokoju podejrzenia co do dziwnego zachowania Eileen podczas naszego pożegnania.


- Cześć, Stefan. Miło cię wreszcie widzieć. Mam nadzieję, że podróż minęła ci bez zarzutów - Sophie zaprasza mnie do środka, a następnie wita przyjaznym uściskiem, od razu nakazując, abym czuł się jak u siebie. 
- Mi ciebie również. Jeszcze raz dziękuję, że pozwoliliście mi się tutaj zatrzymać - uśmiecham się z wdzięcznością, a w zasięgu mojego wzroku pojawia się Halvor, z którym witam się zwyczajnym uściskiem dłoni. 
- To drobiazg. Nie masz za co nam dziękować, prawda Halvor? - szuka potwierdzenia u swojego męża, który od razu wtóruje jej w tych zapewnieniach. - Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? Heidi jeszcze nie wróciła ze szpitala, ale niedługo powinna się pojawić. Pewnie bardzo się ucieszy, gdy przekona się, jaką zrobiłeś jej niespodziankę. W mig przejdzie jej cała złość. Na pewno też porządnie ją rozweselisz. Zdecydowanie tego potrzebuje - Sophie ochoczo proponuje coś do picia, a ja czuję lekkie rozczarowanie z powodu nieobecności mojej dziewczyny. Przecież to oczekiwanie mnie wykończy. W dodatku już na samym wstępie dostałem dowód, że Heidi czuwała codziennie przy mamie o wiele dłużej, niż usilnie próbowała mi do tej pory wmówić. Było już dość późne popołudnie, a po niej wciąż nie było żadnego śladu. Przesiadywanie niemal od świtu do zmierzchu w szpitalu na pewno nie miało dobrego wpływu na jej własne zdrowie.


Po otrzymaniu filiżanki z kawą i kawałka ciasta, którego za nic nie potrafiłbym sobie odmówić. Widząc, jak smakowicie wygląda i przepysznie pachnie. Postanawiam trochę podpytać towarzyszące mi małżeństwo o aktualny stosunek mojej ukochanej do mnie. Licząc, że może nie jest jednak, aż tak źle, jak do tej pory podejrzewałem.



- Myślicie, że Heidi jest bardzo na mnie zła? Nie mogę się z nią w żaden sposób skontaktować. Całkowicie mnie ignoruje - żalę się, mieszając nieśpiesznie łyżeczką swoją kawę. 
- Ignoruje, ale przychodzi jej to z niezwykłym trudem. Zaufaj mi wiem, co mówię. Ten brak kontaktu nie tylko dla ciebie jest nie do zniesienia. Ona też nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Oczywiście przed wszystkimi udaje, że jest inaczej, ale za dobrze ją znam, aby się na to nabrać - Sophie stara się mnie w choć minimalny sposób pocieszyć. 
- Zupełnie więc nie rozumiem, dlaczego nas aż tak bardzo karze. Zapomnienie telefonu naprawdę jest, aż taką zbrodnią? - powoli coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem. Przecież to nie miało większego sensu. 
- Stefan, to nie do końca chodzi o ten nieszczęsny telefon. Widzisz, jakby ci to powiedzieć... - brunetka urywa na chwilę, starając się zapewne dobrać odpowiednie słowa. 
- Sophie, dajmy spokój. Jesteśmy przecież dorośli. Przestańmy dlatego owijać to wszystko w bawełnę. Stefan, posłuchaj, bo to ważne, co teraz powiem. Fakty są takie, że Heidi wcale nie wściekła się przez to, że wtedy nie odbierałeś, a po prostu szaleje z zazdrości z powodu tej twojej znajomej, która teraz z tobą mieszka. Wie, że spędzacie ze sobą masę wspólnego czasu, który sprawia ci podobno mnóstwo przyjemności. Sama jej się tym nie tak dawno zresztą pochwaliła. Heidi czuje się przez to odrzucona i zdecydowanie mniej ważna od tamtej dziewczyny, która pojawiła się właściwie nie wiadomo skąd. Wiesz dobrze jaka jest, a na dodatek ostatnio żyje w nieustannym napięciu i strachu. To wasze wspólne wyjście, to było dla niej już po prostu za wiele. Jest teraz święcie przekonana, że ta cała Eileen chce cię mieć dla siebie i prędzej czy później odbierze cię jej - Halvor przedstawia całą sytuację bez ogródek. - Swoją drogą wcale nie dziwię się przesadnie Heidi, że ma takie podejrzenia. Na jej miejscu też bym pewnie miał. Kto wie, co tak naprawdę się za tym wszystkim kryje. Sam siebie wystawiasz na niemałą próbę. Ogromnie ryzykujesz - Norweg wykłada mi kawę na ławę, obdarzając lekko podejrzliwym spojrzeniem. Wprawiając tym samym w niemały szok. Czegoś takiego w życiu bym się nie spodziewał usłyszeć. Dlaczego Heidi wcześniej mi nie powiedziała, że coś się jej nie podoba, tylko wszystko dusiła w sobie? Tyle razy ją przecież prosiłem, aby nie robiła niczego wbrew sobie. Wystarczyło przecież jej jedno słowo, a pomógłbym Eileen w zupełnie inny sposób rozwiązać problem braku dachu nad głową. 
- Halvor! Mieliśmy się nie wtrącać! Prosiłam cię - Sophie strofuje swojego ukochanego, patrząc na niego z wyraźnym ostrzeżeniem. - To nie jest zero jedynkowa sprawa. Łatwo ci wydawać osądy, bo nie jesteś na ich miejscu. Rozumiem Heidi oraz jej wątpliwości, bo też pewnie byłabym wściekła, gdybym znajdowała się w takiej sytuacji, ale i motywacja Stefana do mnie przemawia. Co miał niby zrobić? Zostawić swoją przyjaciółkę z dzieciństwa na pastwę losu? Żadne z nas by tak nie zrobiło i dobrze o tym wiesz - odpowiada mu twardo i bezkompromisowo. Od tej strony absolutnie nie znałem Norweżki. 
- Zgoda, że każdy z nas chciałby jakoś pomóc komuś dla nas bliskiemu. Załóżmy jednak potencjalnie, że Marie wyrzuca dzisiaj Malcolma z mieszkania, a ten chce się tu wprowadzić, co znając jego, byłoby bardzo prawdopodobne. Zgodziłabyś się na to? Bo ja w życiu bym na to nie przystał. Co najwyżej, jak najszybciej załatwił mu pobyt w jakimś hotelu. Dobrze wiedząc, że w innym przypadku byłyby z tego same kłopoty. We wszystkim są jakieś granice. Stefan, ty też powinieneś tak postąpić. Nie byłoby teraz problemu, a Heidi nie przepłakałaby większości ostatniej nocy - Halvor wyrzuca mi bez żadnych skrupułów, przez co mam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Przy okazji stara się przekonać nas do swoich racji, a ja zupełnie nie mam pojęcia, o kim oni mówią. Jaki znowu Malcolm? Czyżby ten, o którym kiedyś opowiadała mi Heidi? Coś mi jednak mówiło, że kryła się za tym dość długa i skomplikowana historia. 
- Abstrahując od tego, że te dwa porównania są absurdalne i nie mają ze sobą nic wspólnego. To dlaczego miałabym się niby nie zgodzić mu pomóc w takiej sytuacji? To mój przyjaciel. Poza tym nigdy do tego nawet potencjalnie nie dojdzie. Oni się z Marie bardzo kochają i są piekielnie ze sobą szczęśliwi. Na dodatek mają wspaniałą córeczkę, a za chwilę będą małżeństwem, tak samo jak my. Za to ty skończyłbyś już. Minęło tyle lat, a nadal jesteś głupio zazdrosny. Myślałam, że po ślubie ci to przejdzie. Wiesz przecież, że kocham tylko ciebie i nigdzie się stąd nie wybieram. Możesz się dlatego uspokoić - dziewczyna zaczyna chichotać. Wyraźnie tym wszystkim rozbawiona w przeciwieństwie do Halvora. Za to ja jestem zupełnie niedoinformowany w kwestiach, które obecnie poruszają. Im to jednak zupełnie nie przeszkadza. - Poza tym ludziom trzeba po prostu pomagać w innym przypadku ten świat do reszty upadnie - w pełni zgadzałem się z tymi słowami Sophie. Cieszyłem się, że przynajmniej ona myśli w bardzo podobny sposób do mnie. Dzięki temu miałem poczucie, że moje niektóre decyzje wcale nie są tak fatalne, jak niekiedy mi się wydawało. 
- Szkoda tylko, że ten wasz bezinteresowny altruizm sprowadza najczęściej same kłopoty. Ile razy się już na nim przejechaliście? - Halvor kręci z niezadowoleniem i bezradnością głową nad nami. Na co tylko wzruszamy ramionami. 
- Bez przesady. Stefan za chwilę wszystko sobie wyjaśni z Heidi i będzie po problemie. Prawda? - Sophie kieruje ostatnie pytanie do mnie, przypominając sobie o mojej obecności. 
- Mam taką nadzieję - odpowiadam im z lekkim, ale wyczuwalnym zawahaniem.


Następna godzina upływa naszej trójce na zdecydowanie bardziej swobodnej i spokojnej rozmowie o codziennych sprawach, co pozwala mi nie zerkać co pół minuty na zegarek z niecierpliwością czekając na powrót Heidi. Za to moment, gdy dociera do nas zgrzyt zamka, a następnie jej dźwięczny głos, sprawia że cała nerwowość wraca do mnie i to z podwójną mocą. Nie potrafiłem w żadnym stopniu przewidzieć, jak zareaguje na mój widok. Ucieszy się, a może wyrzuci za drzwi?


- Już jestem. Sophie? Halvor? Jest tu w ogóle ktoś? - zbliżała się do nas coraz bardziej, mówiąc coś w swoim ojczystym języku, przez co niczego z tego nie rozumiałem. Sekundę później pojawia się w progu kuchni, a nasze spojrzenia niemal od razu się ze sobą stykają. Jeszcze mocniej wzmacniając tę palącą od środka tęsknotę, którą odczuwałem od długich już dni. Mimowolnie posyłam w jej stronę delikatny uśmiech, niepewnie wstając ze swojego krzesła, aby się z nią po prostu przywitać. Za to Heidi całkowicie zdezorientowana, wciąż stoi w jednym miejscu z szeroko otwartymi oczami. Zapewne w życiu nie spodziewała się mnie tutaj zobaczyć.


- Stefan? Co ty tutaj robisz? Dlaczego? Byłam przecież pewna, że...- pyta jakby samą siebie nagle urywając, a potem kręcąc przecząco głową, odwraca się i w pośpiechu wybiega z mieszkania. Wprawiając mnie tym samym w olbrzymi szok. Myślałem, że urządzi mi karczemną awanturę albo uraczy jakimś sarkastycznym komentarzem, ale akurat na coś takiego nie byłem przygotowany. Bez żadnego więc zastanowienia chwytam za swoją kurtkę, wybiegając za nią. Zbiegając pokonuję po kilka schodów naraz, starając się dogonić dziewczynę. Co udaje mi się dopiero na chodniku, po którym to niemal biegnąc, zmierzała w tylko sobie znane miejsce. 


- Heidi, zaczekaj! Proszę cię, porozmawiajmy. Nie uciekaj przede mną - łapię ją delikatnie za ramię, obracając w swoim kierunku. Od razu zauważając, że płacze, co wprost łamie mi serce. Czy to wszystko naprawdę przeze mnie? Czy moje bezmyślne zachowanie doprowadziło ją do takiego stanu? Bez słowa zamykam ją w szczelnym uścisku swoich ramion, czekając cierpliwie, aż się uspokoi. - Nie płacz. Powiedz mi, co się dzieje? Wiesz, że możesz mi zaufać. 
- Jestem skończoną kretynką, to się dzieje. Przepraszam cię za to, co ostatnio powiedziałam. Wcale tak nie myślę i za nic nie chcę cię stracić. Jesteś dla mnie najważniejszy. Wiem, że ostatnio plotłam straszne głupoty, ale tamtego dnia odbyłam niezbyt miłą rozmowę z lekarzem mamy i jak nigdy potrzebowałam twojego wsparcia. A ty znowu spędzałeś czas z Eileen...- szlocha, wtulając się we mnie jeszcze mocniej. - W dodatku, gdy dowiedziałam się wczoraj, że odwołano zawody, zadzwoniłam do ciebie, aby przeprosić za tę bezsensowną sprzeczkę i spytać, czy nie mógłbyś wpaść na kilka dni. Chciałam cię zobaczyć i pobyć choć przez parę chwil razem, ale to znowu ona odebrała twój telefon, twierdząc że wyszedłeś po zakupy na waszą wspólną kolację i zaczęła opowiadać, jak to świetnie się wam razem mieszka i jakie to macie plany na najbliższe dni. Od dawna nic mnie tak bardzo nie zabolało, wiesz? Poczułam się taka bezużyteczna w twoim życiu, skoro tak łatwo można mnie było zastąpić. Co więcej, Eileen opowiadała o wszystkim z takim entuzjazmem, że byłam wprost przekonana, że przy niej jesteś o wiele bardziej szczęśliwy niż przy mnie, chociaż to na razie tylko twoja przyjaciółka. Nie miałam już żadnych wątpliwości, że to wszystko zmierza w stronę naszego końca. Myślałam, że przekonałeś się, jak mało mam ci do zaoferowania i nie widzisz sensu, aby to dłużej ciągnąć. A teraz stoisz przede mną i widzę w twoich oczach, że nic się między nami nie zmieniło. Nadal patrzysz na mnie z tą samą czułością i uczuciem, jak zawsze. Nie wiem, jak mogłam w ciebie zwątpić i uwierzyć w te wszystkie bzdury, które sama sobie w większości wmówiłam. Jest mi tak strasznie wstyd. Powinnam ci o wiele bardziej ufać - wyznanie Heidi wstrząsa mną do głębi. Po raz pierwszy tak dosadnie i na własne oczy przekonuję się, jak bardzo jest krucha i jak niewiele trzeba, aby jej brak wiary w samą siebie doprowadził ją do snucia tak fatalistycznych scenariuszy, prowadzących niemal do załamania. W dodatku Eileen i jej rozmowy z Heidi za moimi plecami tylko dolały oliwy do ognia. To też będę musiał sobie porządnie wyjaśnić po powrocie do Austrii. Co Eileen chciała tym do cholery osiągnąć? Strasznie się na niej zawiodłem. Na przyszłość powinienem się również nauczyć, aby dużo lepiej pilnować telefonu i nie zostawiać go gdzie popadnie. 


- Głuptasku, nie masz mnie za co przepraszać. To wszystko w głównej mierze moja wina. Sam nieświadomie dałem ci powody do takich podejrzeń. Przysięgam ci jednak, że tylko ty się dla mnie liczysz, a Eileen to dla mnie zwykła znajoma. Nic mnie z nią nigdy nie łączyło i na pewno nie będzie. Nie wiem, dlaczego coś takiego ci powiedziała, ale nie było żadnej kolacji, ani wspólnych planów. Musiałaś zadzwonić, gdy byłem z Effim na spacerze, a telefon zostawiłem na ładowarce. Uwierz mi, że od wczoraj nie robię nic innego, jak tylko ustalam szczegóły mojego pobytu tutaj. Nic nie było ważniejsze od chęci zobaczenia cię i przeproszenia - tłumaczę wszystko na spokojnie. - Najgłówniejszym jednak powodem był strach, że to ty chcesz mnie zostawić, a tego na pewno bym nie zniósł - zdradzam, ocierając przy okazji delikatnie łzy z jej policzków, co kwituje niespodziewanym śmiechem rozbawienia. Dobrze było go mimo wszystko znowu słyszeć. 
- Żartujesz? Ja ciebie? Musiałabym chyba postradać rozum - śmieje się coraz głośniej, łapiąc z tego powodu za brzuch. 
- A czy nie tym mi ostatnio zagroziłaś? - przechylam lekko głowę z zapytaniem. 
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie nie słuchał, gdy jestem wściekła? Wiesz, że wtedy powiem wszystko, aby wyprowadzić cię z równowagi. W dodatku mój system nerwowy jest ostatnio na granicy wytrzymałości, co tylko jeszcze bardziej wszystko potęguje. Zdecydowanie jednak musimy popracować nad lepszą komunikacją między nami, bo jest koszmarna i prowadzi właśnie do czegoś takiego - wskazuje na naszą dwójkę. Obydwoje po ostatnich niezwykle trudnych dla nas dniach wyglądaliśmy, jak siedem nieszczęść i to przez zwykłe nieporozumienia i kuriozalne niedomówienia. Teraz już wiemy, że mogliśmy tego w bardzo prosty sposób uniknąć. 
- Nad zazdrością pewnej złośnicy również musimy trochę popracować. Nie sądzisz? - nie potrafię sobie odmówić tej drobnej uszczypliwości. 
- Tak samo, jak nad spontanicznym przyjmowaniem współlokatorek przez pewnego dobrodusznego Austriaka, prawda? - nie pozostaje mi dłużna. Nabierałem jednak tym samym przekonania, że powoli wracała normalna Heidi. 
- Myślę, że to wszystko na razie może mimo wszystko poczekać. Aktualnie mamy o wiele pilniejsze rzeczy do zrobienia - niweluję dystans dzielący nasze twarze od siebie, łącząc usta w tak upragnionym i pełnym tęsknoty pocałunku, który odsyła nasze wszystkie zmartwienia bardzo daleko stąd. Przez te kilka ulotnych chwil znów liczyliśmy się tylko my. Cały świat stracił na znaczeniu. - Jak mi tego brakowało - wyszeptuję pomiędzy kolejnymi pełnymi czułości pocałunkami. 
- Na pewno nie bardziej niż mnie - słyszę od Heidi, gdy odsuwamy się na moment od siebie, aby zaczerpnąć potrzebnego nam powietrza. Jednakże nawet wtedy nie odrywamy od siebie tych pełnych szczęścia i radości spojrzeń, które wyrażały o wiele więcej, niż choćby najpiękniejsze słowa.


- Powinniśmy wracać do mieszkania. W innym przypadku niedługo zamienimy się w prawdziwe sople lodu. Ręce już mi zamarzają. Przez ten pobyt w Austrii moja wytrzymałość na tutejszą pogodę zdecydowanie straciła na swojej mocy - Heidi jako pierwsza odzyskuje zdrowy rozsądek, przypominając o wyjątkowo niskiej temperaturze, która zupełnie przestała być dla mnie ważna, a następnie splata moją dłoń ze swoją i pociąga za sobą w stronę dobrze mi już znanego budynku. 
- W porządku, ale wiesz, że i tak nie ominie nas poważna rozmowa? Musimy sobie wszystko porządnie wyjaśnić i zastanowić, jak na przyszłość unikać podobnych nieporozumień - nie chciałem, aby taka kuriozalna sytuacja między nami się jeszcze kiedykolwiek powtórzyła. Ostatnie koszmarne dni w zupełności mi wystarczyły. 
- Wiem. Na razie pozwól mi się, przynajmniej trochę tobą nacieszyć - przytula się do mojego boku z uśmiechem, jakiego od bardzo dawna już u niej nie widziałem.


Do mieszkania przyjaciół wracamy pełni radości i szczęścia, gdzie tak jak się spodziewaliśmy, od progu czeka na nas zniecierpliwiony komitet powitalny. 
- Całe szczęście - Sophie spogląda z pełną aprobatą na nasze złączone ze sobą dłonie. Ciesząc się wcale nie mniej od nas na ten widok. - Mówiłam ci, że wszystko na pewno jakoś się ułoży - kieruje swoje słowa do Heidi, która kiwa jej jedynie dyskretnie głową na potwierdzenie. 
- Czyli koniec dramatów? - Halvor stara się upewnić, patrząc przenikliwie i z wyczekiwaniem na naszą dwójkę. 
- Koniec i to mam nadzieję na bardzo długi czas - Heidi gorliwie zapewnia, ściskając mocniej moją dłoń. 
- Świetnie, bo już się bałem, że spadnie nam skuteczność w szczęśliwym swataniu par. Mówiłem ci Sophie, że powinniśmy się tym zająć zawodowo. W końcu gdyby nie my niektórzy nawet by się ze sobą nie poznali. A skoro nawet lodowate serce Heidi otworzyło się na miłość, to już nie ma rzeczy niemożliwych - Norweg zaczyna się głośno śmiać, żartując sobie z mojej dziewczyny w najlepsze. 
- Halvor, ostrzegam cię, jeszcze jedno słowo, a Sophie zostanie niestety młodą wdową - Heidi mruży gniewnie oczy, szturchając go mocno w bok. 
- Za co? To bolało! - skarży się. - Ja się tak staram o twoje szczęście, a ty tak mi się odpłacasz? 
- Jakiś ty biedny, naprawdę - odpowiada mu z satysfakcją, gdy widzi jego skwaszoną minę. - Ze mną się nie zadziera. Powinieneś już to wiedzieć. 
- Normalnie jak dzieci - Sophie kwituje te przekomarzanki z lekkim politowaniem. - Chodź, Stefan. Niech oni dalej urządzają sobie tutaj przedszkole, a my w tym czasie zajmiemy się poważniejszymi sprawami. Co powiesz na jeszcze jedną herbatę? - mruga do mnie porozumiewawczo, na co bez zastanowienia przystaję. Coś ciepłego na pewno przyda mi się na rozgrzanie.


- Nadal nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś. Mam wrażenie, że to zwyczajny sen - Heidi całuje mnie w policzek, układając wygodniej głowę na moim ramieniu. Od dłuższej już chwili siedzieliśmy na należącym do niej łóżku ciasno objęci, chłonąc swoją wzajemną obecność, której tak niewyobrażalnie mocno ostatnio potrzebowaliśmy. 
- Jestem i na razie na pewno nigdzie się nie wybieram. Będę przy tobie tak, jak powinno być od samego początku - obiecuję tym razem mając zamiar dotrzymać danego słowa. 
- Dziękuję za te odwiedziny. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. Zwłaszcza teraz.


- Wychodzimy i pewnie wrócimy dosyć późno, także nie czekajcie na nas - nieoczekiwanie w progu pokoju zajmowanego przez Heidi staje Sophie z dosyć zaskakującą dla nas informacją. 
- Dokąd się wybieracie? Wcześniej nic mi nie mówiliście - moja dziewczyna dopytuje wyraźnie zaciekawiona. 
- Odwiedzimy rodziców Halvora. Już dawno im to obiecaliśmy, a przy okazji wy będziecie mieć trochę więcej swobody - specjalnie akcentuje ostatnie słowa.
- w takim razie udanego wieczoru - zaczynamy się z nią żegnać. 
- Wzajemnie. Nacieszcie się w końcu sobą i to porządnie. Zdecydowanie się to wam przyda, bo ktoś tutaj potrzebuje bardzo mocnego odstresowania - puszcza nam oczko na odchodne, co Heidi przypłaca sporymi rumieńcami zawstydzenia, które wywołują u mnie mimowolny wychuch śmiechu. 
- I z czego się śmiejesz? Tu trzeba płakać, bo moja przyjaciółka już do reszty przesiąkła fatalnym poczuciem humoru jej męża - teatralnie załamuje ręce, co jeszcze bardziej mnie rozśmiesza.


- Wygląda na to, że rzeczywiście zostaliśmy sami - gdy drzwi od mieszkania zamykają się za naszymi przyjaciółmi, Heidi bez większego wahania podchodzi do mnie, wpijając się gwałtownie w moje usta. Jej spojrzenie wprost płonęło pożądaniem, a każdy następny gest był przesiąknięty niespotykaną za często namiętnością. 
- Myślałem, że nie masz zamiaru skorzystać z rady Sophie. Mieliśmy podobno poważnie porozmawiać. Chcesz to odłożyć? - przypominam, choć taki obrót sprawy podobał mi się o wiele bardziej i na pewno nie miałem zamiaru namawiać Heidi na zmianę jej nowego planu. 
- Do tego też dojdziemy, ale na razie skupmy się na czymś o wiele przyjemniejszym. Myślę, że po ostatnich dniach bardzo tego potrzebujemy - siada prowokacyjnie na moich kolanach. Zupełnie w niczym nie przypominając tej zawstydzonej dziewczyny sprzed jeszcze kilkunastu minut. Teraz wyglądała na pewną siebie kobietę, która zdecydowanie wiedziała, czego ode mnie oczekuje. - Nie chcesz przekonać się, jak bardzo za tobą tęskniłam? - przygryza niby niewinnie swoją wargę, następnie zaczynając nieśpiesznie ściągać sweter, kawałek po kawałku odsłaniając swoją jedwabistą skórę, czym niemal doprowadza mnie do szaleństwa. 
- Kiedyś przez ciebie naprawdę oszaleję, wiesz? - mówię pomiędzy naszymi coraz bardziej zachłannymi pocałunkami.
- Skąd wiesz, czy może właśnie na to nie liczę? - ostatnim co rejestruję, zanim do reszty stracę zdolność racjonalnego myślenia to jej przekorne słowa. Potem pogrążamy się już tylko i wyłącznie w miłosnych uniesieniach, które wprowadzają nas w prawdziwą ekstazę. Dobrze wiedziałem, że przy nikim innym nie byłbym w stanie być bardziej szczęśliwy. 


💗💗💗💗

25.02.2021


Otwieram niepewnie oczy, a na moje usta od razu wpływa odprężający uśmiech, gdy tylko wyczuwam dotyk znajomych rąk na mojej talii, którą nieprzerwanie obejmowały od kilku już godzin. Odwracam lekko głowę w bok, natrafiając na pogrążoną w głębokim i spokojnym śnie twarz Stefana, czując ogromny przypływ energii i dosyć pozytywnego myślenia. Wystarczyła sama jego obecność, abym spojrzała na wszystko z dużo lepszej strony niż do tej pory, kiedy to nie widziałam większej nadziei na znalezienie rozwiązania moich licznych problemów. W dodatku po raz pierwszy od czasu mojego pobytu w Norwegii w zadziwiający sposób przespałam większą część nocy, a jej pozostałości zostały na tyle skutecznie wypełnione wyjątkowo miłymi i przyjemnymi akcentami, że nie miałam nawet sekundy na dopuszczenie do swojej głowy dręczących mnie zmartwień. Do tej pory czułam jeszcze dreszcze przyjemności, gdy tylko wspominałam jego dotyk na mojej skórze, czy te pocałunki, od których usta nadal mnie mrowiły. Te ostatnie pełne pasji i namiętności godziny do reszty upewniły mnie w tym, że Stefan był tylko mój i żadna Eileen, czy ktokolwiek inny tego nie zmieni.


Niezwykle delikatnie przejeżdżam opuszkami palców po twarzy Stefana, aby go tylko nie obudzić. Wciąż nie mogąc uwierzyć w swoją głupotę. Jak ja mogłam tak bardzo w niego zwątpić? Przecież nigdy nie dał mi żadnych powodów do, chociażby lekkiego nadszarpnięcia mojego zaufania. Żadne głupie podteksty Eileen nie powinny tego nigdy zmienić. Pomyśleć tylko, że przez dwie głupie rozmowy z nią, byłam niemal przekonana, że mój związek ze Stefanem się rozpada i już nic nie będzie w stanie tego powstrzymać. Przez ostatnie trzy dni miałam wrażenie, że mój świat się niemal kończy, a ja nieodwracalnie tracę swoje szczęście na rzecz kogoś innego. Miło było przynajmniej ten jeden raz tak ogromnie się pomylić. Jednego byłam jednak już stuprocentowo pewna. Eileen wcale nie traktowała Stefana jak zwykłego znajomego, czy nawet przyjaciela. Ona chciała mieć go dla siebie całego i nikt nie przekona mnie, że jest inaczej. Będzie musiała się jednak zadowolić kimś innym, bo jego serce należało w całości do mnie i żadne jej głupie zagrania, czy sztuczki tego nie zmienią, a przynajmniej chciałam w to głęboko wierzyć.


- Nad czym tak intensywnie rozmyślasz przed... - Stefan spogląda na wiszący na jednej ze ścian zegar - siódmą rano? Czy ty kiedyś w ogóle odpoczywasz? - nie do końca jeszcze obudzony, przygląda się mi ze sporą uwagą, szukając na pewno jakichś większych oznak zmęczenia. Podczas tego poranka na całe szczęście zniknęło jednak ono w całości. Gdyby było inaczej, na pewno nie uniknęłabym umoralniającej pogawędki z jego strony. 
- Oczywiście. Zwłaszcza gdy ty jesteś obok - całuję go krótko na przywitanie. Ponownie zatracając się na dłuższy moment w jego spojrzeniu. - Za to ty chyba się nie za bardzo wyspałeś. Ciekawe dlaczego? - pytam z podtekstem, starając się ukryć swoje rozbawienie, gdy widzę, jak tłumi swoje kolejne ziewnięcia. 
- Ty już powinnaś wiedzieć najlepiej dlaczego. Zresztą dla mnie wciąż jest stanowczo za wcześnie. Nie wiem, jak tobie się udaje wstawać o takich barbarzyńskich godzinach i to niemal dzień w dzień. Przecież to jakiś koszmar - narzeka, nakrywając głowę poduszką. Co kwituję jedynie głośnym wybuchem śmiechu. 
- Nikt nie każe ci jeszcze wstawać. Pośpij sobie, a ja w tym czasie doprowadzę się do ładu i wybiorę do szpitala. Postaram się dziś jednak wrócić wcześniej. - deklaruję. Moja rodzicielka będzie musiała zrozumieć tę niecodzienną sytuację. - Masz ochotę później trochę pospacerować po Oslo? Ty pokazałeś mi już Salzburg swoimi oczami, teraz kolej na mnie - bardzo liczyłam, że urządzimy sobie taką wspólną wycieczkę. Stefan był doskonałym kompanem do zwiedzania. Z nikim innym nie wychodziło mi to lepiej. 


- Z wielką chęcią, ale do szpitala też wybierzemy się razem. W końcu po to tu w głównej mierze jestem. Nie myśl, że się mnie tak łatwo pozbędziesz - dość mocno zaskakuje mnie tym zapewnieniem. 
- Jesteś pewien, że rzeczywiście chcesz tam iść? - staram się upewnić. Zdając sobie sprawę, że to jedno z ostatnich miejsc, do których chciałoby się kiedykolwiek zaglądać z własnej woli. 
- Oczywiście. Nie uważasz, że czas najwyższy, abym poznał twoją mamę? - zamieram na moment, mając ogromny problem z wyobrażeniem sobie ich spotkania. To wydawało się być jakąś zupełną abstrakcją. Moja rodzicielka i Stefan w jednym pomieszczeniu i we wspólnej rozmowie? Czy to miało jakąkolwiek szansę się udać? - Heidi, czy ona w ogóle wie o moim istnieniu? - poważnie się zastanawia, zauważając moją nietęgą minę. 
- Coś jej ostatnio wspomniałam, ale nie za wiele. Wiesz, że nasz kontakt odbiega daleko od ideału. Ja zwyczajnie nie potrafię się jej zwierzać ze spraw, które dotyczą mojego osobistego życia. Nigdy tego nie robiłam i na pewno nie nauczę się tego w zaledwie dwa tygodnie - staram się usprawiedliwić, aby przypadkiem nie pomyślał, że wstydzę się naszego związku i staram się go przed kimś ukrywać. 
- Nic nie szkodzi. Jeśli będzie chciała, to ja z wielką chęcią odpowiem na jakieś jej pytania zamiast ciebie. Zobaczysz, że wcale nie będzie tak źle - próbuje mnie przekonać, ani myśląc odstąpić od ich oficjalnego poznania się.
- Niech będzie, ale żebyś potem tego nie żałował. Pamiętaj, że ona jest dość specyficzną osobą. Często mówi wszystko, co tylko ślina przyniesie jej na język. Do za miłych osób też raczej nie należy. Do obcowania z nią trzeba przywyknąć - w życiu nie udałoby mi się zliczyć, ile razy miałam ochotę spalić się przed kimś ze wstydu z powodu nagannego zachowania mojej matki i jej tendencji do wykłócania się o cokolwiek z kim tylko popadnie. 
- Poradzę sobie, a teraz, zamiast się niepotrzebnie zamartwiać, lepiej się ze mną porządnie przywitaj - przyciąga mnie lekko do siebie czule całując. Ponownie skutecznie zajmując moje myśli wyłącznie swoją osobą.


Zanim przekroczymy gmach świetnie mi już niestety znanego szpitala, spoglądam na zadziwiająco milczącego przez całą drogę tutaj Stefana. Wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego, co nie za często się mu przecież zdarzało. 
- Tylko mi nie mów, że dopadła cię trema. Przecież to tylko zwykłe spotkanie. Czego tu się bać? - dogryzam mu lekko, co było małą zemstą za wykręcenie mi tamtego numeru w Boże Narodzenie. - Przynajmniej wiesz, jak ja się czułam, gdy miałam poznać całą twoją rodzinę bez żadnego przygotowania. To i tak jest przy tym pikuś - postawienie mnie przed faktem dokonanym w kwestii poznania jego rodziców było jednym z najbardziej stresujących wydarzeń w moim dotychczasowym życiu. 
- Nieprawda. Wtedy byłem pewien, że wszyscy od razu cię bardzo polubią. Obecna sytuacja jest zupełnie inna. Myślisz, że twoja mama będzie w stanie mnie zaakceptować? - pyta głupio, a ja patrzę na niego z politowaniem. Skąd mu się w ogóle wzięły te wątpliwości? 
- Jeśli mam być szczera, to jest to raczej dosyć wątpliwe. Wiesz do mnie zawsze raczej pasowali ci "źli" chłopcy. Duszy rockmana to ty też za grosz nie masz, a takich mężczyzn moja rodzicielka wprost uwielbia - nabijam się z niego, starając ze wszystkich sił zachować powagę, co niestety odnosi marny skutek. W konsekwencji wybucham głośnym śmiechem. Dawno już nie przychodziło mi to z taką łatwością, jak w ciągu ostatnich kilkunastu godzin z nim spędzonych. 
- Wielkie dzięki. Nie ma to, jak wsparcie od ukochanej osoby - oburza się. 
- Stefan, proszę cię. Oczywiście, że cię polubi. A nawet jeśli jakimś cudem tak by się nie stało, to nic mnie to nie interesuje. Najważniejsze, że ja cię... za tobą szaleję. Opinia innych mnie w tej kwestii zupełnie nie interesuje. To nasze życie - poprawiam się. Łapiąc na tym, że znowu stchórzyłam podczas próby wyznania mu swoich uczuć. Co się ze mną działo? Czy ja już nigdy nie odważę się wypowiedzieć na głos tych dwóch słów?


Gdy tylko przekraczamy oddział, na którym znajdowała się moja matka, w mig tracę swój dobry nastrój, a cały ten strach i powoli gasnąca nadzieja, że w kwestii jej zdrowia wszystko skończy się dobrze, natychmiast do mnie wracają. Standardowo swój pobyt w tym miejscu zaczynam od przywitania się z panią Maren, która wyraźnie była zadowolona, że tym razem nie byłam tu całkiem sama. W ostatnich dniach nawet ona doskonale widziała, jak źle ze mną było. Następnie bez zbędnej zwłoki wchodzimy do znajomej mi już na pamięć sali, gdzie mama wyraźnie oczekiwała na moje zjawienie. Od razu rozpromieniając się, gdy tylko mnie zauważa. Czyżby bała się, że tym razem w ogóle nie przyjdę?


- Cześć. Przepraszam, że dziś trochę później, ale ktoś zrobił mi niespodziankę i wpadł w odwiedziny. Chciałabym, abyście się w końcu poznali. Mamo, to jest właśnie Stefan. Od jakiegoś czasu jesteśmy razem - informuję ją z ogromną niepewnością, jak zareaguje na te rewelacje, a potem to mój chłopak całkowicie przejmuje inicjatywę. Ku mojemu szczeremu zaskoczeniu najpierw serdecznie witają się ze sobą, a potem zaczynają rozmawiać, jakby znali się od bardzo dawna. Kompletnie zapominając przy tym o mojej obecności. Przewidywałam różne scenariusze tego spotkania, ale ten przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Obserwując tę dwójkę razem, uśmiech sam wpływa mi na usta, przynajmniej do momentu, gdy w drzwiach sali nie zjawia się doktor Christiansen, który prosi mnie o krótką rozmowę. Jeśli znowu miała dotyczyć tego samego, co przed kilkoma dniami, to z wielką chęcią bym z niej od razu zrezygnowała.


- Zaraz do was wrócę. To potrwa tylko chwilę - informuję mamę i Stefana. 
- Heidi, myślę że powinnyśmy się zgodzić na tę propozycję. To będzie najlepsze wyjście. Ten lekarz wie, co mówi. Zaufaj mu - znowu dopada ją poważny atak kaszlu, gdy stara się mnie przekonać do tego koszmarnego pomysłu. Była wyraźnie pogodzona z losem, na który chcieli ją skazać. W dodatku bardzo mocno niepokoiły mnie te napady, które na nowo powróciły. Wszystko wskazywało na to, że po chwilowej poprawie znowu cofnęliśmy się o kilka kroków w walce o przynajmniej minimalną poprawę jej zdrowia. 
- Powiedziałam, że nie ma takiej mowy! W życiu nie zgodzę się na coś takiego - odpowiadam jej twardo. W wyjątkowo buntowniczym nastroju ruszając na konfrontację z lekarzem.


- Proszę sobie usiąść - dobrze mi już znany mężczyzna, wskazuje na miejsce przy biurku położone naprzeciwko jego własnego. - Po dzisiejszym obchodzie przewidujemy, że pani mama zostanie wypisana za trzy lub cztery dni. Zrobiliśmy już wszystko, co mogliśmy. Jej stan jest nadal ciężki, ale nasze możliwości się już niestety wyczerpały. Na razie nie możemy już więcej pomóc. Teraz pozostaje tylko regularne branie leków i kontrolę, na których powinna się stawiać co dwa tygodnie. Nie będę ukrywać, że stan pani mamy może się z każdym dniem również pogarszać. Będzie coraz słabsza, dlatego jeszcze raz powiem, że najlepszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie jej w hospicjum. To bezpłatna opcja, wystarczy tylko skierowanie od nas. Zapewniam, że pani mama miałaby tam dobrą opiekę. Proszę to sobie dokładnie przemyśleć. Jej powrót do domu wydaje się fizycznie niemożliwy. Ona potrzebuje nieustannej uwagi i to najlepiej kogoś wykwalifikowanego - wprost nie mogłam tego słuchać. Czy temu lekarzowi naprawdę wydaje się, że mogłabym tak bezdusznie postąpić i wysłać ją tam, gdzie czeka się właściwie jedynie na śmierć? 
- Ostatnio już panu tłumaczyłam, że nie dopuszczę do tego, aby wylądowała w takim miejscu. To sprawi, że do reszty się podda. Ona musi walczyć, a otaczające ją dookoła widmo śmierci na pewno w tym nie pomoże. Skoro więc tutaj nie może zostać, znajdę inne miejsce, gdzie się nią odpowiednio zaopiekują. Ewentualnie sama się nią ostatecznej zajmę - czułam, że przede mną stały naprawdę niezwykle trudne wybory, które mogły nieodwracalnie zaważyć na moim dalszym życiu. 
- Z całym szacunkiem, ale naprawdę proszę nie robić sobie nadziei, że pani mama będzie w stanie poddać się kiedykolwiek chemioterapii. Jej organizm jest na to zbyt wycieńczony i tylko cud mógłby to zmienić. Teraz pozostaje jedynie leczenie objawowe, a nie samego nowotworu. Na to jest zdecydowanie za późno. Musi też pani wiedzieć, że opieka nad taką osobą to coś niezwykle skomplikowanego. Pani życie musiałoby zostać podporządkowane tylko temu, a to pewnie niemożliwe. Poza tym jeszcze raz przypomnę, że prywatne ośrodki są niezwykle kosztowne. Niewiele osób może sobie na nie pozwolić - nie musiał mi tego mówić. Sama miałam doskonałą świadomość, że mnie na nie w obecnej sytuacji zwyczajnie nie stać. Nie zamierzałam się mimo to poddawać. 
- Nie musi mi pan tego codziennie powtarzać. Ja i tak nie zmienię zdania. Mam jeszcze kilka dni. Coś na pewno wymyślę - upieram się przy swoim. - Czy to wszystko? - chciałam zakończyć tę bezsensowną dyskusję pomiędzy nami. 
- Na razie tak. Na wszelki wypadek i tak wypiszę to skierowanie. Oczywiście to panie zdecydują, co ostatecznie z nim zrobią - kiwam jedynie niechętnie głową, a następnie opuszczam gabinet, w myślach zaczynając przeliczać, jak wiele funduszy mi brakuje, abym mogła zapewnić swojej rodzicielce godną opiekę.


- Mogę mieć do ciebie tylko jedną prośbę? - kiedy mam już wejść ponownie do sali, dobiega do mnie słaby głos mamy. 
- Oczywiście. Niech pani prosi, o co tylko chce - Stefan jak zawsze był gotowy pomóc każdemu, kto tylko go o to poprosi. 
- Zaopiekuj się Heidi po mojej śmierci, dobrze? Na pewno bardzo to przeżyje, choć zupełnie niepotrzebnie. Tu nie będzie po kim płakać - czuję niezwykle bolesne ukłucie w sercu. Dlaczego ona brzmiała, jakby się właśnie żegnała? - To wspaniała dziewczyna, ale to pewnie sam wiesz najlepiej. Chciałabym odejść z tego świata z poczuciem, że nie jest sama. Byłabym wtedy dużo spokojniejsza. Wiem, że byłam i nadal jestem fatalną matką, ale już nie zdążę tego zmienić. Gdybyś jednak mógł, powiedz jej kiedyś, że nikogo nigdy nie kochałam bardziej od niej - wypowiadając te słowa krzywi się z bólu, jakby wnętrzności paliły ją żywym ogniem. 
- Obiecuję. Mam jednak nadzieję, że będzie pani miała jeszcze nie jedną okazję sama jej to wszystko powiedzieć - Stefan dotyka troskliwie dłoni mojej rodzicielki. - Wszystko w porządku? Może zawołam lekarza? - dopytuje zmartwiony, samemu również zauważając, że działo się z nią coś niedobrego. 
- Nie trzeba. To i tak nic nie da. Nikt nie jest w stanie mi już pomóc.


- Hedi, co się dzieje? O czym rozmawiałaś z lekarzem? Na co niby nie chcesz się zgodzić? - gdy mama zasypia po podaniu jej dawki wyjątkowo silnych leków przeciwbólowych. Będąc znowu poważnie osłabioną, co ostatnio zdarzało się niemal nieustannie. Stefan zaczyna zasypywać mnie niewygodnymi pytaniami. 
- Za kilka dni chcą ją stąd wypisać - ta informacja wywołuje w nim nie mniejszy szok niż wtedy gdy ja się o tym pierwszy raz dowiedziałam.
- Ale jak to? Przecież twoja mama jest zupełnie bezsilna. Jak ma niby funkcjonować bez medycznej opieki? - nic z tego nie rozumiał.
- Dlatego zaproponowano mi umieszczenie jej w hospicjum - zwierzam mu się łamiącym tonem głosu. - Stefan, ja nie mogę się na to zgodzić. To nie jest miejsce dla niej. Byłaby tam zupełnie sama. Znam ją, ona by nie wytrzymała nawet dnia w takim miejscu. Poza tym jest jeszcze kwestia jej uzależnienia. Przecież ono, ot tak sobie nie zniknęło. Dlatego trochę poszukałam i znalazłam prywatny ośrodek dla osób zmagających się z różnymi nowotworami niedaleko Oslo, w którym są również prowadzone terapię dla niemal wszystkich uzależnień. Problemem pozostają jedynie pieniądze, bo miesięczny pobyt tam jest naprawdę piekielnie drogi. Moja cała pensja z kawiarni wystarczyłaby ledwie na połowę wymaganej kwoty. To jednak bez znaczenia. Mam oszczędności, które wystarczą na sam początek. Za to od przyszłego miesiąca zrezygnuję ze stypendium i na jakiś czas ze studiów. Znajdę inną pracę, najlepiej na dwa etaty. Nic innego mi nie pozostało. Ona ma tylko mnie i wszystko leży teraz w moich rękach - pierwsze tak bardzo niechciane łzy zaczynają spływać mi po policzkach. Nie było łatwo pogodzić się z tym, że pewnie na długi czas będę musiała odłożyć wszystkie swoje plany i marzenia na bok. Nie tak sobie to wszystko jeszcze do niedawna wyobrażałam. To było jednak jedyne rozwiązania w tej sytuacji. Innego zwyczajnie nie miałyśmy. - Gdyby jednak to nie wystarczyło. Będę musiała wrócić na stałe do Norwegii i sama się nią zająć. Na nikogo nie możemy liczyć. Proszę cię, powiedz że przynajmniej ty mnie rozumiesz - szukam u niego potwierdzenia, bojąc się, że nie będzie w stanie zaakceptować naszej możliwej rozłąki na dłuższy czas. 
- Nie możesz zrezygnować ze swoich wymarzonych studiów. W żadnym wypadku ci na to nie pozwolę. Twoja mama również. Nie zmarnujesz tego wysiłku, który w nie już włożyłaś. Praca na dwa etaty? Chcesz za chwilę sama tutaj trafić? - wskazuje na wolne łóżko stojące po drugiej stronie sali.
- Nic innego mi nie pozostało. Pieniądze nie spadną mi przecież z nieba. Muszę chociaż spróbować. Dam radę - upieram się, będąc gotową na to poświęcenie. 
- Nie ma takiej mowy. Na pewno nie w taki sposób. Myślisz, że będę się biernie przyglądał, jak próbujesz się wykończyć? Skoro uważasz, że tam będzie twojej mamie najlepiej, to ja to w pełni popieram. Dlatego też pomogę ci i pokryję wszystkie koszty - mówi jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. 
- Chyba sobie żartujesz. Za nic ci na to nie pozwolę. Nie przyjmę od ciebie żadnych pieniędzy - to by było stanowczo za wiele. 
- Heidi, jesteśmy razem, prawda? Kto inny miałby ci pomóc? - stara się mnie przekonać, ale nie tym razem. To była zbyt poważna sprawa.
- Powiedziałam, że nie! Nie jesteś zobowiązany mi niczego dawać. A już na pewno nie takich horrendalnych kwot miesiąc w miesiąc. Nasz związek nie ma tu nic do rzeczy - nie dopuszczę do tego, aby ktokolwiek, choćby pomyślał, że jestem z nim wyłącznie dla pieniędzy. - Sama muszę sobie poradzić z tym problemem. 
- Potraktujemy to więc jako pożyczkę albo inwestycję na przyszłość. Zwrócisz mi te pieniądze, gdy już zakończysz swoją edukację i zdobędziesz wymarzoną oraz dobrze płatną pracę - nalega. Za nic nie chcąc zakończyć tego bezsensownego tematu. 
- Inwestować to sobie możesz w jakieś akcje albo złoto, a nie w wykształcenie jakiejś przeciętnej studentki. Żaden ze mnie Einstein, czy inny Elon Musk. Z tego nie będzie zysku, a jedynie straty. Dobrze o tym wiesz - sprowadzam go na ziemię. Przecież to, co proponował było niedorzeczne. 
- Mam co do tego inne zdanie. 
- A ja swojego na pewno nie zmienię - nie pozostawiam mu żadnych złudzeń. 
- To się jeszcze okaże - kończy tajemniczo, na co przekręcam jedynie z irytacją oczami.


Kwadrans przed północą z dosyć niespokojnego snu, gwałtownie wybudza mnie dzwonek mojego telefonu. Zaspana i nie do końca przytomna spoglądam na ekran, gdzie złowieszczo wyświetlał się numer szpitala. Natychmiast przechodzi mnie dreszcz przerażenia i wyjątkowo złe przeczucie. Jeszcze zanim odbiorę, jestem już pewna, że stało się coś bardzo złego.


☆☆☆☆

Chciałabym życzyć wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku. Przede wszystkim, aby okazał się o wiele lepszy od tego, który dobiega końca. Mam również nadzieję, że spełnią się wszystkie Wasze plany i marzenia oraz uda się zrealizować noworoczne postanowienia. ☺

czwartek, 3 grudnia 2020

Rozdział 22

 


10.02.2021


Stawiam przed Eileen kubek z gorącą herbatą, którą przyjmuje ze sporą wdzięcznością i zadowoleniem, a następnie zajmuję miejsce po drugiej stronie kuchennego stołu, przyglądając się jej ze sporą uwagą i nieukrywanym zaciekawieniem. Od naszego ostatniego spotkania mającego miejsce już dobre kilka lat temu, dziewczyna praktycznie w ogóle się nie zmieniła. Na jej głowie wciąż królowała burza rudych loków, których za nic nie mogła nigdy okiełznać, a twarz przyozdabiała taka sama niezliczona ilość piegów, które aktualnie były jeszcze bardziej widoczne niż kiedyś, co na swój sposób dodawało jej jedynie uroku. Także ogromna ilość kolorowych bransoletek, które brzęczały melodyjnie przy każdym ruchu jej rąk, będącymi od zawsze znakiem rozpoznawczym Eileen, pozostały niezmienne. Miałem przez to wrażenie, jakby czas się zwyczajnie zatrzymał, a my nadal byli tamtymi dziećmi, które z powodu braku innych kompanów do zabawy w okolicy, spędzały ze sobą niemal cały wolny letni czas, gdy tylko wybierałem się najpierw z rodzicami, a potem sam w odwiedziny do cioci Helen, która zawsze witała mnie z otwartymi ramionami.


Mimo lekkiej ekscentryczności Eileen w przeszłości byliśmy bardzo dobrymi znajomymi, którzy świetnie się ze sobą rozumieli i w niemal każdej sprawie mogli na siebie liczyć. Przynajmniej było tak do momentu, gdy nie dorośliśmy i  kontakt nie zaczął się nam stopniowo urywać. Każde z nas mimowolnie poszło w swoją stronę, pochłonięte realizacją założonych sobie celów, czy spełnieniem odmiennych od siebie marzeń. Mimo wszystko do teraz ze sporym sentymentem wspominałem wspólnie spędzony z nią czas i te wszystkie razy, gdy pakowaliśmy się najczęściej za jej sprawą w niemałe tarapaty. Jak choćby wtedy, gdy spędziliśmy przymusową noc w lesie z powodu zgubienia się w tej niemającej końca gęstwinie drzew, do której wprost uparła się iść w poszukiwaniu jakiegoś podobno wyjątkowego kwiatu rosnącego w jej mniemaniu tylko tam. Kwiatka i tak nie znaleźliśmy za to rodzice Eileen i ciocia Helen o mało nie umarli ze strachu, dopóki nas nie odnaleźli. Mieliśmy u nich wtedy niewyobrażalnie mocno przechlapane. Nigdy nie byli bardziej wściekli. Z Eileen wiązało się mnóstwo takich niezbyt rozsądnych przygód. Z nikim innych nie przeżyłem więcej zwariowanych eskapad i totalnych szaleństw, jak właśnie z tą dziewczyną, która teraz z niewiadomego mi nadal powodu, chciała ze mną po prostu zamieszkać. Co wydawało mi się być totalnym absurdem. Dobrze jednak wiedziałem, że jeśli chodziło o Eileen, to można było się spodziewać dosłownie wszystkiego.


- Eileen, powiesz mi w końcu, o co tu w ogóle chodzi? - pytam, przerywając między nami dosyć niezręczne milczenie. Chcąc poznać jakieś racjonalne wytłumaczenie tej wizyty. - Dlaczego miałabyś się niby do mnie wprowadzić? Wybacz, ale nic z tego nie rozumiem. 
- Zaraz, to ty nic nie wiesz? Helen z tobą nie rozmawiała? Obiecała, że to zrobi. Byłam dlatego przekonana, że wszystko jest załatwione i się zgodziłeś - dziewczyna wyglądała na autentycznie zdezorientowaną. Zaczynała się też coraz bardziej denerwować, o czym świadczyło jej nerwowe obracanie w dłoniach kubka z nadal mocno parującą zawartością. 
- Faktycznie ciocia dzwoniła do mnie kilka razy, ale miałem dość ciężki dzień i planowałem oddzwonić do niej dopiero jutro - tłumaczę, przypominając sobie o tym dość istotnym fakcie. Jednakże od kilkunastu godzin wszystko kręciło się dla mnie jedynie wokół mamy Heidi i nic więcej się nie liczyło. Ostatnią więc rzeczą, na jaką miałem ochotę była rozmowa z kimś z moich bliskich i tłumaczenie im, co takiego się wydarzyło. Na to jeszcze przyjdzie właściwy czas, gdy wszystko się chociaż trochę wyjaśni. 
- O jejku, przepraszam. Z góry założyłam, że skoro Helen do mnie nie oddzwoniła, to na pewno wyraziłeś zgodę na tę moją nietypową prośbę. Nie przemyślałam tego. Jestem strasznie głupia. Narobiłam okropnego galimatiasu - mówi ze sporym zawstydzeniem. - Lepiej sobie pójdę. Dość zamieszania już wywołałam. Nie będę ci dłużej przeszkadzać. Dziękuję za herbatę i gościnę. Miło było cię znowu zobaczyć, naprawdę.

- Uważaj! - Eileen podnosi się gwałtownie ze swojego miejsca, jakby się co najmniej paliło. Przez co nieopatrznie przewraca kubek i wylewa resztę swojej herbaty na stół. Zalewając przy okazji jeden z podręczników Heidi, którego nie zdążyłem wcześniej sprzątnąć. Byłem pewien, że Norweżka mnie za to prędzej czy później zabije. Doskonale w końcu znałem jej miłość do każdego rodzaju książek i dbałość o nie. Miałem również potwierdzenie, że niezdarność i gapiostwo Eileen wciąż znajdowało się na swoim miejscu. Mimowolnie mam ogromną ochotę parsknąć śmiechem z tego powodu, po raz pierwszy podczas trwania tego koszmarnego dnia.


- O Boże! Przepraszam, Stefan. Posprzątam to. Odkupię ci również tę książkę. Zaraz stąd znikam. Ten dzień to jakaś katastrofa! - rozgląda się po kuchni w poszukiwaniu czegoś, co pomoże posprzątać jej ten bałagan, a ja mam nieodparte wrażenie, że z jej zaszklonych oczu za chwilę popłynie spora fala łez. Dziewczyna wyglądała na kompletnie załamaną. 
- Nie przejmuj się. Nic takiego się przecież nie stało. Usiądź. Ja to wytrę, a potem opowiesz mi na spokojnie, co ci się przytrafiło. Zgoda? - staram się uspokoić Eileen, co na całe szczęście odnosi zamierzony skutek. Dziewczyna siada z lekkim zawahaniem z powrotem przy stole, a ja zabieram się za uprzątnięcie tego bałaganu pod jej czujnym wzrokiem, którym nieustannie bacznie mnie obserwuje.

- Teraz możesz mi wszystko wytłumaczyć. Co takiego się stało? - uśmiecham się lekko w stronę Eileen. Czekając, aż zacznie w końcu mówić i rzuci trochę światła na całą tę kuriozalną sytuację. Ten dzień chyba już niczym nie będzie w stanie mnie zadziwić. 
- Zacznę może od początku, tak będzie najprościej. Kilka miesięcy temu po powrocie z RPA, przeprowadziłam się do Salzburga. Chciałam się w końcu usamodzielnić i wyprowadzić od rodziców, a tutaj mam do tego najwięcej możliwości. Udało mi się znaleźć nawet ładne i niedrogie mieszkanie do wynajęcia. Żyłam sobie spokojnie i wszystko układało się świetnie, aż do dzisiaj, gdzie mój ogromny pech dał o sobie znowu znać. Ja się chyba nigdy od niego nie uwolnię! Żadne talizmany, rytuały, nic na niego nie pomoże. Jestem po prostu przeklęta. Nie ma po prostu innej możliwości - kładzie z rezygnacją swoją głowę na blat stołu, a ja za wszelką cenę staram się zachować powagę i przemilczeć jej zbytnie dramatyzowanie. - Naprawdę nie chciałam niczego złego. Ja tylko po powrocie z pracy, zaczęłam sobie przygotowywać kąpiel, ale byłam taka zmęczona, że jakimś cudem zasnęłam na kanapie. W ten oto sposób zalałam połowę mieszkania i sąsiadów z dołu. Właściciel mieszkania tak się wściekł, gdy go o tym poinformowali, że wyrzucił mnie z niego z hukiem. Nic sobie nie dał wytłumaczyć. Dostał jakiejś furii, ledwo udało mi się stamtąd zabrać swoje rzeczy. Raptownie zostałam na bruku i nie miałam dokąd iść. Do rodziców za nic nie chcę wracać. Nie dam im tej satysfakcji, że spełniły się ich liczne przepowiednie i nie dałam sobie rady z samodzielnym życiem i znowu potrzebuję ich pomocy. Co to, to nie! Idąc tak bez celu przed siebie, przypomniałam sobie, że przecież ty mieszkasz w tym mieście. Zadzwoniłam więc do Helen i o wszystkim opowiedziałam. Poprosiłam ją, aby nic nie mówiła rodzicom oraz dała mi twój adres i porozmawiała z tobą, czy nie byłbyś tak miły i nie przygarnął mnie, dopóki nie znajdę sobie czegoś nowego. Niczego nie obiecywała, ale założyłam, że skoro nie oddzwoniła do mnie przez kilka następnych godzin, to uzyskała twoją pozytywną odpowiedź. Zaczynało robić się coraz później, a mnie nie bardzo stać na pobyt w hotelu, więc się tutaj zjawiłam. Cały ten pomysł był jednak nadzwyczaj głupi. Nie wiem, co ja sobie myślałam. Jeszcze raz przepraszam, że zaprzątam ci głowę swoimi problemami. Nie martw się o mnie. Jakoś sobie poradzę - Eileen ze sporym zmartwieniem i smutkiem kończy swoją opowieść, a mi robi się jej najzwyczajniej w świecie szkoda. Dziewczyna od zawsze była ucieleśnieniem dobra. Jej zaangażowanie w bezinteresowną pomoc innym, czy wyjazdy na przeróżne misje humanitarne były naprawdę godne podziwu. Zawsze stawiała dobro innych ponad swoje. Szkoda tylko, że gdy to właśnie ona potrzebowała pomocy, nie miała właściwie nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić.
- Przykro mi, naprawdę. Wszystko się na pewno jakoś ułoży. Znajdziesz inne mieszkanie. Pełno ich tutaj - staram się ją pocieszyć.

- Obyś miał rację. Najwyższy czas jednak na mnie. Jest prawie północ - po raz drugi próbuje udać się do wyjścia, ale nie pozwalam jej na to, zagradzając umiejętnie drogę. 
- Daj spokój. Nie ma mowy, abyś tułała się gdzieś sama po nocy. Przenocujesz tutaj, a rano zastanowimy się, co dalej. Przede wszystkim, jak najszybciej powinnaś zacząć poszukiwania nowego mieszkania - nie miałem zamiaru odmówić jej pomocy. Wyrzuty sumienia nie dałyby mi spokoju, gdybym ją teraz stąd wypuścił i zostawił samej sobie. 
- Naprawdę mogę zostać? - próbuje się upewnić, jakby kompletnie w to nie dowierzała. 
- Oczywiście. W końcu nie odmawia się starym przyjaciołom - posyłam w jej stronę przyjazny uśmiech, a ona od razu się rozpogadza. 
- Dziękuję! Nie wiem, jak ja ci się za to odwdzięczę - z radości niemal rzuca mi się na szyję, przez co zderzamy się dość boleśnie czołami. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Co za straszna niezdara ze mnie. 
- Eileen, przestań w końcu za wszystko przepraszać. Lepiej chodź, pokażę ci gdzie będziesz spała - rozmasowuję obolałe czoło, udając się do niewielkiego pokoju gościnnego, zapalając następnie w nim światło. Przy okazji słyszę kolejne ostrzegawcze szczeknięcie z salonu, gdzie od momentu pojawienia się Eileen przebywał Effi, który był nad wyraz niezadowolony z obecności niespodziewanego gościa w mieszkaniu.

- Twój pies mnie chyba nie cierpi. Jest taki śliczny, a ja nawet nie mogę go pogłaskać - Eileen spogląda tęsknie w kierunku zajmowanej przez niego kanapy. 
- Przejdzie mu. Musi się tylko do ciebie przyzwyczaić - odpowiadam jej pocieszająco. Samemu mając nadzieję, że rzeczywiście tak będzie. Effi może i był nieufny do ludzi, ale na nikogo nie reagował z taką alergią, jak na Eileen. Nie miałem jednak zupełnego pojęcia, z czego to wynikało. 
- Liczę na to, bo ja z wielką chęcią się z nim zaprzyjaźnię. Straszny z niego słodziak - cmoka do niego z daleka, na co Effi reaguje jedynie kolejnym warknięciem.


- Twoja dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko, że pozwalasz mi się u siebie zatrzymać? Dobrze pamiętam, że ma na imię Nelle? - słysząc to imię, na mojej twarzy pojawia się spory grymas. Każde wspomnienie o mojej byłej dziewczynie nadal przyprawiało mnie o sporo negatywnych emocji. To wszystko co zrobiła, ciągle było zbyt świeże. - Helen mi trochę o niej kiedyś opowiadała. Od czasu do czasu pytałam ją, co u ciebie słychać. Starałam się być na bieżąco. 
- Nie martw się o nią. Nelle na pewno nie będzie miała nic przeciwko, bo rozstaliśmy się już jakiś czas temu - szybko naprostowuję posiadane przez nią informacje. Dziwiąc się lekko, że mimo utraty przez nas kontaktu, Eileen nadal interesowała się moim życiem. Widocznie była zdecydowanie lepszą przyjaciółką ode mnie.

- Więc jesteś znowu do wzięcia? - pyta z podekscytowaniem i błyszczącymi oczami, co zupełnie zbija mnie z tropu. To raczej nie powinno mieć dla niej większego znaczenia. 
- Nie. Jestem teraz z Heidi. Pewnie niedługo ją zresztą poznasz - na wspomnienie o mojej ukochanej, przepływa przeze mnie lekki dreszcz strachu. Miałem nadzieję, że jakoś sobie teraz radzi, a z jej mamą wcale nie jest tak źle, jak zakładaliśmy. Liczyłem również, że Norweżka nie będzie miała nic przeciwko tymczasowemu pobytu Eileen u mnie i zrozumie, w jakiej sytuacji znalazła się dziewczyna. Na pewno tak będzie. Heidi była przecież niezwykle empatyczna i wyrozumiała. 
- Widzę, że nie tracisz czasu, Casanovo. Zmieniasz dziewczyny  jak rękawiczki - żartuje, szturchając mnie lekko w bok. - Długo jesteście razem? Opowiedz mi coś o niej. Jak się poznaliście? - zasypuje mnie pytaniami, na które koniecznie chciała poznać odpowiedź. 
- To długa historia. Na pewno nie na teraz. Opowiem ci innym razem. Teraz powinniśmy pójść spać. Znasz już rozkład mieszkania, więc rozgość się tutaj i czuj, jak u siebie. Dobranoc - żegnam się z Eileen z zamiarem udania do siebie. Czując coraz bardziej ogarniające mnie zmęczenie. 
- Dobranoc i jeszcze raz dziękuję. Gdyby nie ty, nie wiem co bym zrobiła - patrzy na mnie ze szczerą wdzięcznością. 
- To drobiazg. Nie masz mi za co dziękować. Śpij dobrze, a w razie gdybyś czegoś potrzebowała, jestem obok - przypominam uprzejmie. Tak na wszelki wypadek. 
- Jasne. Dobranoc. Do zobaczenia rano - zamykam drzwi od pokoju Eileen i udaję się do sypialni po drodze zgarniając jeszcze z kanapy śpiącego Effiego, który przyjmuje to z wyraźną aprobatą. Uwielbiał w końcu spać na łóżku i nieustannie tylko szukał do tego okazji.

Leżąc w łóżku, które wydaje mi się stanowczo za duże bez obecności po drugiej stronie Heidi. Z prawdziwą złością na samego siebie, wpatruję się w ekran telefonu, na którym widniało kilka nieodebranych połączeń od niej oraz w ich następstwie lakoniczna i pełna rozczarowania wiadomość, że porozmawiamy dopiero rano. Wyrzucam sobie, że przez niespodziewane pojawienie się Eileen nie pilnowałem dokładnie telefonu. Przez co nie mogłem się teraz pozbyć wyrzutów sumienia, że znowu zawiodłem. Nie dość, że nie było mnie przy Heidi, to na dodatek nawet na odległość nie potrafiłem jej właściwie wspierać. Karą za moją nierozwagę był w konsekwencji brak wiedzy o prawdziwym stanie zdrowia jej rodzicielki. Liczyłem jednak, że jutro otrzymam jakieś pozytywne wieści i spirala tego koszmaru zostanie przerwana, a moja ukochana brunetka niedługo znowu będzie przy mnie.


11.02.2021


Głośny huk tłuczonego szkła, wybudza mnie gwałtownie ze snu. Podrywam się z łóżka, będąc zupełnie zdezorientowanym. Dopiero po kilku sekundach przypominam sobie o obecności mojej tymczasowej współmieszkanki. Wyruszam więc w pośpiechu na poszukiwania źródła hałasu, który zgotował mi tę nieprzyjemną pobudkę. Obawiając się, co takiego tym razem Eileen zmalowała.


- Co tu się stało? - pytam, wchodząc do kuchni, gdzie dziewczyna nieudolnie próbowała posprzątać z podłogi jakieś roztłuczone w drobny mak naczynie. 
- Wybacz, że cię obudziłam. Chciałam zrobić sobie coś ciepłego do picia i przez przypadek strąciłam kubek z blatu z takim pieskiem. Był bardzo ładny, dlatego jeszcze mocniej przepraszam - Eileen patrzy na mnie ze skruchą, a ja dla upewnienia podchodzę do szafki. Modląc się, aby to nie był ten kubek, o którym myślę. Choć części porozrzucane po podłodze były jednoznaczne. 


- Tylko nie ten - mówię właściwie sam do siebie. To był przecież ulubiony kubek Heidi, z którego zawsze piła swoją ukochaną owocową herbatę. Kupiłem go już jakiś czas temu specjalnie dla niej. 
- Był jakiś wyjątkowy? Boże, tylko mi nie mów, że wykonano go z jakiejś porcelany albo coś w tym stylu - dziewczyna wyglądała na naprawdę mocno przestraszoną. 
- Nie. Po prostu to ukochany kubek Heidi - tłumaczę jej z lekkim żalem. 
- Pięknie! Obiecuję, że osobiście ją za to przeproszę, gdy tylko się spotkamy. Kiedy to tak właściwie będzie? Chcę ją poznać - zastanawia się, wkraczając na dość trudny temat, od którego wybawia mnie równoczesny dźwięk dzwonka do drzwi i mojego telefonu. 

- Otworzysz? Ja muszę odebrać telefon. To może być pilne - byłem przekonany, że to Heidi próbuje się ze mną skontaktować, dlatego czym prędzej udaję się do sypialni. Moment później przeżywając jednak spore rozczarowanie, gdy zamiast numeru Heidi wyświetla się numer ciotki Helen.

- Słucham cię uważnie, ciociu - zaczynam na powitanie, przeczuwając co takiego, będzie tematem naszej rozmowy. 
- Nareszcie odebrałeś! Nawet nie wiesz, jak się martwiłam, że coś się stało. Całą noc nie spałam! Od wczoraj mam nie najlepsze przeczucia. Wszystko z tobą na pewno w porządku? - ciocia Helen była naprawdę poważnie zmartwiona. Co było do niej nad wyraz niepodobne. 
- Nic mi nie jest. Poza tym, że mam dosyć interesującego gościa - przypominam jej o tym dosyć istotnym fakcie, w którym miała spory udział. 
- No tak. Przepraszam za to, ale nie potrafiłam odmówić Eileen pomocy i po długich błaganiach podałam jej twój adres, gdy do mnie wczoraj zadzwoniła, a potem niestety nie mogłam się z tobą skontaktować, aby to wszystko wyjaśnić. Mam tylko nadzieję, że nie narobiłam ci tym jakichś problemów - tłumaczy się. - Jeśli Eileen ci przeszkadza, to zaraz do niej zadzwonię i namówię ją na powrót do domu - oferuje się. 
- Nie trzeba. Nie martw się. Przygarnąłem Eileen i jej kryzys mieszkaniowy został chwilowo zażegnany. Jakoś się tutaj przez te parę dni zmieścimy. Jestem pewien, że szybko uda się jej znaleźć nowe lokum - uspokajam ją. Nie widząc sensu, aby cokolwiek teraz zmieniać. 
- Heidi też jest entuzjastką tego pomysłu? Jej aura od wczoraj wydaje się być poważnie zaburzona. Mam nadzieję, że to nie przez pojawienie się Eileen. Nie chcę przypadkiem się przyczynić do jakichś sprzeczek między wami. Wiesz, jak mocno wam kibicuję - czuła się nad wyraz winna, choć nie miałam do tego żadnego powodu. Nie zrobiła przecież niczego złego. 
- Ciociu, spokojnie. Heidi na pewno to zrozumie. Na razie ma jednak większe zmartwienia na głowie - zdradzam jej pokrótce, co takiego się wczoraj wydarzyło, że przewróciło niemal całe nasze życie do góry nogami. 
- Wiedziałam, że coś jest nie tak! Przeczucia i tym razem mnie nie myliły. Tak strasznie mi przykro. Oby tylko wszystko się pomyślnie skończyło. Ta dziewczyna i tak już wystarczająco dużo wycierpiała. Przekaż najszczersze życzenia zdrowia dla jej mamy. Gdybyście czegoś potrzebowali, od razu do mnie dzwońcie, jasne? - ton głosu cioci nawet nie przyjmował do siebie sprzeciwu.  
- Oczywiście. Będziemy w kontakcie. Nie przejmuj się niczym. Miłego dnia - życzę kobiecie, zanim się nie rozłączę. 
- Wzajemnie i dla własnego dobra miej oko na Eileen. Wiesz, jaka potrafi być roztrzepana. Dość ma już szkód do pokrycia. Więcej jej nie potrzeba - musiałem się w pełni zgodzić z ciocią Helen. Eileen mimowolnie nieustannie sprowadzała na siebie jakieś nieszczęścia, jak choćby w postaci tego stłuczonego przed momentem kubka.

Wracam do kuchni z zamiarem zaparzenia sobie porządnej kawy, która pomoże mi się rozbudzić i jakoś przetrwać początek tego dnia, gdy natykam się w niej na Inge, która wyraźnie czekała na moje zjawienie się. W mig przypominam sobie o dzwonku do drzwi. Czułem, że będę musiał się jej teraz gęsto tłumaczyć.


- Cześć, Inge. Co ty tutaj robisz z samego rana? - zastanawiam się, chcąc przeciągnąć w czasie moment nieuniknionego i tych wszystkich wyjaśnień odnośnie Eileen. 
- Chciałam sprawdzić, jak się czujesz. Poza tym pracuję dziś w mieszkaniu, dlatego pomyślałam, że wezmę Effiego, aby nie był sam, gdy udasz się na trening - wyjaśnia spokojnie. - Stefan, gdybym cię nie znała, to chyba wiesz, co bym sobie o tym wszystkim pomyślała, prawda? - patrzy na mnie niezwykle przenikliwie. Wskazując na drzwi od pokoju, za którymi znajdowała się teraz Eileen. 
- Domyślam się - unikam jej wzroku, czując się nad wyraz niezręcznie. 
- Dlatego poproszę o porządne wyjaśnienia. Co to za dziewczyna i co ona tutaj robi? - Inge stuka lekko palcami o blat stołu. Robiła tak zawsze, gdy coś się jej nad wyraz nie podobało. 
- To tylko Eileen. Moja stara znajoma - opowiadam blondynce przebieg wczorajszego wieczoru, co wprowadza ją w spore zdumienie. Nic dziwnego, skoro i mi nadal było trudno w to wszystko uwierzyć. 
- Heidi o tym wie? - to pierwsze pytanie, jakie zadaje Inge, gdy tylko skończę mówić. Dlaczego wszyscy, aż tak bardzo o to dopytywali? Przecież nie robiłem niczego złego, co mogłoby zaszkodzić mojemu związkowi. 
- Jeszcze nie. Od jej wylotu nie rozmawialiśmy niestety ze sobą. Właśnie mam zamiar do niej zaraz zadzwonić - zdradzam Norweżce swoje zamiary. 
- Poczekaj z tym jeszcze. Rozmawiałam niedawno z Sophie. Heidi podobno zasnęła dopiero nad ranem. Była okropnie wykończona. Dajmy jej jeszcze trochę pospać i nabrać sił - to tylko wzmagało moje zamartwianie się o dziewczynę. Tak bardzo chciałbym jej ulżyć w tym, przez co teraz przechodziła. 


- Co z jej mamą? Wiesz coś więcej? - pytam z nadzieją, że usłyszę jakieś dobre wiadomości, jednak wyraz twarzy Inge absolutnie na to nie wskazywał. 
- Stefan, jest naprawdę źle, a nawet tragicznie. To rak. W dodatku zdążył już zrobić przerzuty na inne organy. Lekarze twierdzą, że szansę na wyzdrowienie mamy Heidi są bliskie zeru. Dają jej od kilku dni do paru tygodni życia - ta wiadomość zwala mnie z nóg. Niemal upadam na stojące obok mnie krzesło. Wyobrażając sobie, co Heidi musi teraz czuć. Dlaczego to musiało spotkać akurat ją? Mało już cierpień doznała w ostatnim czasie?
- Przecież to załamie Heidi. Dobrze wiem, że bardzo kocha swoją mamę, mimo tego wszystkiego, co jej zafundowała. Jak ona sobie poradzi z jej możliwą śmiercią? - chowam twarz w dłonie z bezsilności, bojąc się zwyczajnie o stan psychiczny swojej dziewczyny. - Dość tego! Są rzeczy ważne i ważniejsze. Ja muszę być przy niej. To jest teraz najważniejsze - byłem zdeterminowany, aby jak najszybciej znaleźć się w Norwegii, łamiąc tym samym nasze postanowienie o kompromisie, na który poszedłem z wielką niechęcią. 
- Doskonale cię rozumiem, ale przemyśl to sobie jeszcze. Heidi za nic nie chce, abyś cokolwiek dla niej poświęcał. Gdy złamiesz dane jej słowo, będzie się dodatkowo tylko obwiniać o zmarnowanie przez ciebie szansy. Wiesz, jaka jest. Poza tym ona od zawsze wolała radzić sobie ze swoimi problemami w samotności. Musimy przygotować się na to, że w najbliższym czasie będziesz nas pewnie od siebie odtrącać. Niestety raczej tego w żaden sposób nie zmienimy - ani myślałem jej na to pozwolić. Heidi mogła sobie na mnie wrzeszczeć, wykłócać się, czy robić tysiące innych rzeczy, ale na pewno mnie nie zniechęci do bycia przy niej. W życiu nie dopuszczę do tego, aby opłakiwała stratę bliskiej osoby w samotności, choć wciąż łudziłem się, że być może wydarzy się jakiś cud i jej mama wyzdrowieje. Trzeba było wierzyć w to do samego końca. 
- Dobrze, poczekam do przyszłego tygodnia, ale na pewno nie dłużej - ustępuję z trudem. Mając jednak obawę, czy kiedyś tego po prostu nie pożałuję.

- Nie chcę wam przeszkadzać w rozmowie, ale wychodzę do pracy. Wolałam, żebyś wiedział. Będę wieczorem. W razie czego zapisałam ci na kartce swój numer. Jest na lodówce. Do zobaczenia - Eileen macha do mnie z szerokim uśmiechem na ustach. Zazdrościłem jej tego dobrego nastroju. Z ogromną chęcią bym się z nią zamienił. 
- Na razie - staram się odwzajemnić ten entuzjazm, ale niewiele mi z tego wychodzi.

- Chyba bardzo lubisz tę dziewczynę - gdy Eileen wychodzi, Inge obdarza mnie mocno podejrzliwym spojrzeniem. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego. 
- Owszem, kiedyś się świetnie ze sobą dogadywaliśmy - wzruszam ramionami, nie widząc w tym niczego wyjątkowego. 
- Ona też wyraźnie darzy cię ogromną sympatią. Aż promienieje, gdy na ciebie patrzy - mówi z przekąsem i jawnym podtekstem. 
- Błagam cię, Inge tylko żadnych insynuacji. Eileen traktuje mnie tak samo, jak ja ją. To zwykła znajomość. Nie dorabiaj sobie do tego jakichś teorii - ucinam zawczasu te spekulacje, nie mając na nie zwyczajnie siły. 
- Przecież ja nic nie sugeruję, czy wymyślam. Ja tylko stwierdzam fakty - broni się. - Idź lepiej po Effiego i doprowadź się do ładu, bo za chwilę się spóźnisz - wskazuje życzliwie na zegarek, który rzeczywiście wskazywał dużo późniejszą godzinę, niż się spodziewałem. Czy ten poranek mógł się już skończyć?

Ostanie metry dzielące mnie od ośrodka treningowego pokonuję niemal sprintem, zdyszany wpadając do środka budynku. Gdzie już na dzień dobry wita mnie zniecierpliwiony Michael z dosyć poważnym wyrazem twarzy. Jeszcze tylko przyjaciela w nie humorze mi brakowało. 
- Czy ty do reszty upadłeś na głowę? - słyszę od niego na przywitanie. Będąc już pewnym, że Inge jakimś cudem udało się zdać mu porządne sprawozdanie z wizyty w moim mieszkaniu. Przez co pewnie czekało na mnie teraz jakieś zupełnie bezpodstawne kazanie.
- Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi - odpowiadam mu spokojnie. Licząc naiwnie, że sobie odpuści. 
- Naprawdę pozwoliłeś zatrzymać się u siebie Eileen? Tej Eileen, która podkochiwała się w tobie od najmłodszych lat, a potem na tamtej pamiętnej imprezie próbowała spoić cię jakąś ohydną breją potrzebną do rzucenia głupiego i wyjątkowo naiwnego uroku miłosnego, abyś się w niej tylko w końcu zakochał?! - kręci z dezaprobatą głową nad moim postępowaniem, a ja na wspomnienie tego incydentu mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. To było przecież przekomiczne! Czasami pomysły tej dziewczyny graniczyły z prawdziwym absurdem. 
- A dlaczego miałbym jej nie pozwolić? Miałem wyrzucić ją na ulicę? Ty byś tak zrobił? - zupełnie nie rozumiałem swojego przyjaciela. - Przecież tamte zabawne wydarzenia były lata temu! Michi, byliśmy wtedy właściwie dziećmi, a Eileen już dawno mnie za wszystko przeprosiła. Nawet jeśli kiedyś się we mnie podkochiwała, na pewno dawno jej to przeszło. Wiesz, ile się ze sobą nie widzieliśmy? Nasza relacja to zamierzchła historia. 
- Oczywiście, że nie zostawiłbym jej z tym kłopotem samej. Ale mogłeś jej pomóc w zupełnie inny sposób. Choćby pożyczyć pieniądze na hotel albo coś w tym stylu. Poza tym, czy ona nie ma innych osób, do których mogłaby się zwrócić? Rodzice nie mogą jej pomóc? To trochę podjerzane - przekręcam jedynie zirytowany oczami nad tym wywodem, zupełnie nie rozumiejąc powodu jego powstania. Michael zdecydowanie wyolbrzymiał całą tę sytuację i szukał na siłę problemów. Jakbyśmy nie mieli ich już wystarczająco. 
- Eileen nie chce wracać do rodziców. Wiesz, jacy oni są. Ciocia Helen przy nich to pikuś - rodzice Eileen niemal od zawsze żyli niezwykle ekologicznie i w zgodzie z naturą. W dodatku wierzyli w jakieś bóstwa i dobre duszki, które miały obdarzyć ich szczęśliwym życiem. Nic dziwnego, że również i ona wierzyła niekiedy w jakieś dziwactwa. - Za to ja zupełnie nie wiem, po co robisz z tego taką aferę. 
- Po co? Może nie chcę, abyś znowu wpakował się w jakieś kłopoty? Jednej wariatki próbującej zniszczyć ci życie w zupełności wystarczy - Michael upiera się przy swoim. 
- Nie porównuj Eileen do Nelle. Poza tym mam o wiele większe zmartwienia niż potencjalne uczucia Eileen do mnie, które na pewno nie istnieją. Teraz to Heidi jest najważniejsza, a ja wiem, co robię. Poradzę sobie - zapewniam go. 
- Nie byłabym taki pewien, że wiesz. Ja też nie słuchałem twoich ostrzeżeń przed Lisą i czym się to prawie skończyło? - przypomina przytomnie. 
- To była zupełnie inna historia. A ja jestem od ciebie mądrzejszy - odpowiadam mu żartobliwe. 
- Chyba jedynie w twoich snach - odgryza się. - Dziwne, że Heidi jeszcze tego nie zauważyła, bo inteligencją to ty nie grzeszysz - śmieje się, widząc moje oburzenie na ten wredny przytyk. 
- Uważaj, bo jak ja w końcu uświadomię Inge za kogo to zdecydowała się wyjść za mąż, to w mgnieniu oka przeprowadzi się na powrót do Norwegii - odpłacam mu pięknym za nadobne. Po czym obydwaj wybuchamy głośnym śmiechem. Dobrze było przynajmniej na moment zapomnieć o tych wszystkich problemach, które lawinowo wdarły się do naszego życia. 


💗💗💗💗

16.02.2021


Standardowo równo o siódmej, jak każdego poprzedniego ranka od kilku już dni, rozbrzmiewa doskonale znajomy mi budzik w telefonie. Całkowicie rozbudzona sięgam na oślep po niego, wyłączając go od razu. Następnie wstaję z łóżka po kolejnej, niemal w całości bezsennej nocy. Przygotowana na walkę o to, aby zaczynający się dzień nie był przypadkiem tym ostatnim dla mojej rodzicielki. Delikatnie przecieram suche od niewyspania oczy, spoglądając przez moje ulubione okno znajdujące się w mieszkaniu przyjaciół, którzy mnie przygarnęli na zewnątrz, wprost na mroźny i śnieżny świt.

Przede mną znowu nadchodziły długie godziny spędzone w szpitalu, w którym pojawiałam się codziennie równo z wyznaczonym czasem na odwiedziny znajdujących w nim pacjentów, a opuszczałam go dopiero w momencie, gdy któraś z pielęgniarek odnajdywała mnie w sali zajmowanej przez moją rodzicielkę, już dawno po minięciu godzin dozwolonych na mój pobyt w tym miejscu. Ostatnio nie robiłam właściwie niczego innego, jak siedzenie przy łóżku mojej matki, która z każdym dniem wydawała się być coraz słabsza. Na moich oczach ulatywało z niej życie, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. Ta bezradność była wyjątkowo beznadziejnym uczuciem, z którym za nic nie mogłam się pogodzić. Nie byłam również w stanie dopuścić do siebie  świadomości, że kiedyś w końcu nastąpi ten tragiczny moment, kiedy ona po prostu odejdzie. Zniknie na zawsze, zostawiając mnie samą z poczuciem ogromnej pustki i przekonaniem, że zawiodłam, bo na czas nie zrobiłam niczego, co mogłoby powstrzymać taki obrót sprawy.


Staram się jak najszybciej otrząsnąć z tych pesymistycznych myśli, doskonale wiedząc, że jeśli pozwolę im przejąć nad sobą kontrolę, znowu się najzwyczajniej w świecie rozkleję, a cały dzień wypełniony będzie jedynie smutkiem i wyrzutami sumienia przeplatanymi od czasu do czasu pretensjami do losu. Wolałam tego uniknąć i skupić się na tych minimalnych pozytywach. Jak choćby na tym, że mimo fatalnych okoliczności, w których się znalazłyśmy, po raz pierwszy w życiu udało nam się spędzić tyle wspólnego czasu w zgodzie. Na zwyczajnych rozmowach bez kłótni, krzyku i wzajemnych oskarżeń. Choć może rozmowa to za dużo powiedziane, skoro w głównej mierze to ja mówiłam o wszystkim, co tylko wpadło mi do głowy. Unikając przy tym, jak ognia trudnych tematów dotyczących przeszłości, przyszłości, czy naszej skomplikowanej relacji. Wiedziałam jednak, że tym razem jestem przynajmniej przez nią dokładnie słuchana. Moja rodzicielka w tych chwilach, gdy tylko była przytomna, chłonęła każde moje słowo i mimo że sama niewiele mówiła, to wcale mi to nie przeszkadzało. W ciągu ostatniego tygodnia i tak otrzymałam od niej więcej uwagi niż przez całe swoje dotychczasowe życie razem wzięte. Szkoda tylko, że doczekałam się tego dopiero w momencie, gdy znajdowała się na łożu śmieci.


Otwieram po cichu drzwi od swojego tymczasowego pokoju, wychodząc na niewielki korytarz z zamiarem, jak najszybszego opuszczenia bezszelestnie mieszkania. Wolałam uniknąć spotkania z przyjaciółmi, którzy z każdym dniem coraz bardziej się o mnie martwili. Nie chciałam dawać im jeszcze większych powodów do tego, a tak pewnie by się stało, gdyby zobaczyli mój dzisiejszy fatalny wygląd i coraz bardziej podkrążone oczy. Sińce spowodowane długotrwałym niewyspaniem podejrzewałam, że niedługo będą mi sięgać do połowy policzków. To był jednak aktualnie jeden z moich najmniejszych problemów. Zakładając buty mimowolnie uśmiecham się lekko do siedzącego nieopodal Otisa, który przyglądał się mi z wyraźnym zaciekawieniem. Od razu na myśl przychodzi mi Effi, za którym z każdym dniem coraz bardziej tęskniłam. Trudno było mi się pogodzić z naszą rozłąką. Nie chciałam, aby poczuł się przeze mnie porzucony. Dość już zaznał obojętności i cierpienia w swoim krótkim życiu.


- Stop! Heidi, nie wyjdziesz stąd, dopóki nie zjesz śniadania. To wyraźne polecenie Sophie, którego mam dopilnować - gdy zamierzam założyć kurtkę, Halvor staje w progu kuchni. Patrząc na mnie bezkompromisowo. To by było na tyle z mojej próby niezauważonego zniknięcia.
- Ale skoro Sophie tu nie ma. Możemy założyć, że już zjadłam grzecznie śniadanie - staram się go przekonać. Jedzenie było ostatnią rzeczą, na jaką miałam teraz ochotę. - Odpuść mi, proszę.
- Nie ma mowy. Ostatnio praktycznie w ogóle nie jesz. Tak nie można. Jeszcze gdzieś w końcu zemdlejesz. Poza tym to ja potem oberwę od mojej kochanej żony, że cię nie dopilnowałem. Dlatego zjedz cokolwiek, jeśli nie dla swojego zdrowia, to choćby dla mojego świętego spokoju - nalega.
- Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będziesz tak grzecznie wykonywać czyjeś polecenia i nakazy - mówię uszczypliwie, odwieszając jednak kurtkę na pobliski wieszak. Nie było sensu się z nim dłużej sprzeczać i tak by mi pewnie nie ustąpił.
- Wypraszam sobie. Sophie jest właściwie jedynym wyjątkiem w tej kwestii. To jak będzie? Zjesz coś, czy mam cię do tego zmusić? - pyta, a ja kiwam tylko niechętnie głową, przekręcając przy okazji zirytowana oczami.


Zmuszam się do zjedzenia kanapki i wypicia szklanki soku owocowego, co przychodzi mi z olbrzymim trudem. Miałam wrażenie, że mój żołądek to jeden wielki zaciśnięty supeł, który za nic nie przyjmie czegokolwiek do swojego środka. Od kiedy wróciłam do Norwegii, zupełnie nie miałam apetytu przez nieustannie towarzyszący mi stres i życie w olbrzymim napięciu.
- Jak się w ogóle czujesz? - Halvor przerywa panujące między nami milczenie.
- A jak myślisz? Każdego dnia, gdy tylko przekraczam próg szpitala, przenika mnie paraliżujący strach, że mojej matki już tam nie będzie. Uspokajam się dopiero gdy ją widzę i mam pewność, że nadal oddycha - mimowolnie dzielę się z nim swoimi odczuciami, które zdradziłam wczoraj również Sophie. Dziewczyna siedziała ze mną przez długie wieczorne godziny, mimo że miała wstać bladym świtem. To jednak nie miało dla niej żadnego znaczenia. Liczyło się jedynie to, aby podtrzymać mnie na duchu.
- Potrafię sobie wyobrazić, przez co teraz przechodzisz. Doskonale pamiętam, jak sam się czułem, gdy dowiedziałem się o chorobie Sophie. Myślałem, że oszaleję ze strachu o nią. Zwłaszcza że wstępne diagnozy, jak sama pamiętasz, były fatalne. Każdej nocy godzinami się w nią wpatrywałem, zwyczajnie bojąc zasnąć. Pilnowałem, czy na pewno z nią wszystko w porządku. To było coś okropnego - widziałam, jak trudno było mu wracać do tamtych wspomnień. - Heidi, musisz być dobrej myśli. Lekarze czasami się mylą w swoich wstępnych prognozach. Cuda się zdarzają, a przynajmniej ja zacząłem w to wierzyć - pociesza mnie. Dużo łatwiej byłoby uwierzyć mi w ich istnienie, gdyby tylko moja matka chciała żyć. Sophie miała w sobie olbrzymią wolę walki, czego jej zdecydowanie brakowało, mimo moich usilnych starań.
- Jak nigdy chciałabym w najbliższym czasie takiego doświadczyć.


Wchodzę do świetnie mi już znanej cukierni, położnej niedaleko szpitala. Kupując w niej te same pozycje co zawsze. Dużą kawę dla siebie i kawałek pysznego ciasta dla niezwykle sympatycznej pielęgniarki, z którą w ciągu ostatniego tygodnia nawiązałam bardzo dobry kontakt. Byłam jej niezwykle wdzięczna za ogromną troskę i dobre słowo, którym obdarzała mnie każdego dnia podczas odwiedzin mamy.


Płacąc za swoje niewielkie zakupy, słyszę że ktoś próbuje się ze mną skontaktować. Wychodzę więc w pośpiechu na zewnątrz, odbierając telefon z mimowolnym uśmiechem, jaki nie często gościł ostatnio na mojej twarzy. Cieszyłam się, że znowu będę miała okazję usłyszeć tak kochany przeze mnie głos, za posiadaczem którego niewyobrażalnie mocno tęskniłam.


- Cześć, Małpko. Jak się dziś czujesz? - Stefan zadaje mi standardowe pytanie, jakie zawsze pojawiało się w naszych codziennych rozmowach.
- Jakoś. Nie jest najgorzej. Właśnie jestem w drodze do szpitala. Wciąż liczę na jakieś dobre wieści. Chcę wierzyć, że one na przekór wszystkiemu jednak nadejdą - streszczam mu pokrótce. - A wy jak sobie radzicie? Wszystko w porządku? - wolałam się upewnić. Mimowolnie martwiąc o to, czy mój brak obecności nie odbija się przesadnie na Effim, a przy okazji i Stefanie, który miał teraz wszystko na swojej głowie.
- Radzimy sobie, choć bardzo za tobą tęsknimy. Codziennie zdecydowanie coraz mocniej. Niczego bardziej bym nie chciał niż tego, abyś była teraz przy mnie. Strasznie mi ciebie brakuje - żali się smutnym tonem głosu.
- Mi ciebie też. W życiu bym się nie spodziewała, że mogę za kimś tak bardzo tęsknić, wiesz? - zdradzam mu. Po czym słyszę jakiś wyjątkowy głośny huk po drugiej stronie. - Co tam się dzieje? - zaczynałam się obawiać, że jeszcze trochę i po powrocie z Norwegii, zastanę jakąś ruinę zamiast mieszkania Stefana.
- Sam chciałbym wiedzieć. Chyba Eileen znowu coś niechcący zdemolowała. Pójdę to lepiej sprawdzić i zaraz do ciebie oddzwonię, dobrze? - zgadzam się niechętnie, nie mając innego wyjścia. Choć starałam się być wyrozumiała i rozumiałam sytuację, w jakiej znalazła się ta dziewczyna, to coraz mniej podobała się mi perspektywa jej wspólnego mieszkania ze Stefanem. Zwyczajnie złościł mnie fakt, że spędzali ze sobą tyle wspólnego czasu, większość wieczorów i poranków. Podczas gdy ja znajdowałam się tak daleko od niego. Trudno było mi się do tego przyznać, ale byłam najzwyczajniej w świecie o nią zazdrosna. Zwłaszcza że nie miałam nawet mglistego pojęcia, czego mogę się spodziewać po tej całej Eileen. Nie znałam jej, nie wiedziałam również, do czego jest zdolna. Czy ona rzeczywiście traktowała Stefana jak zwykłego znajomego, a może liczyła na coś więcej? Te domysły nie dawały mi spokoju, a w dodatku nawiedzały mnie złe przeczucia. Z drugiej strony nie chciałam wyjść na zaborczą, narwaną dziewczynę, która zabrania swojemu ukochanemu znajomości ze wszystkimi dookoła. To w końcu była droga prowadząca donikąd. Musiałam dlatego mu zaufać. Jeśli naprawdę mnie kochał, tak jak o tym ostatnio zapewniał, nie powinnam się niczego obawiać. Miałam tylko nadzieję, że ta dziewczyna nie okaże się przypadkiem kimś w typie Nelle. Jedna taka w zupełności wystarczy mi na całe życie.


Odczekuję jeszcze kilka minut pod szpitalem, czekając na oddzwonienie Stefana, które nie następuje, co wprawia mnie w sporą frustrację. Co takiego związanego po raz któryś z Eileen było ważniejsze od krótkiej rozmowy ze mną? Stefan zdawał sobie przecież sprawę, jak trudno było nam ostatnio znaleźć nawet te kilka minut dla siebie. A teraz sam je dobrowolnie marnował na rzecz nie wiadomo czego. Zrezygnowana wyciszam w końcu swój telefon, przekraczając próg budynku. Obecnie miałam większe zmartwienia niż mój związek i możliwe kłopoty w nim wywołane przez tajemniczą Eileen.


Idę przez doskonale mi już znany oddział onkologii, zatrzymując się przed pokojem dla pielęgniarek, w którym tak jak się spodziewałam, znajdowała się pani Maren, z którą po prostu nie mogłabym się nie przywitać.
- Dzień dobry, już jestem. Stan mamy się nie pogorszył? - oczekuję na odpowiedź z szaleńczym biciem serca. To był nieodłączny element każdej mojej wizyty w tym miejscu.
- Dzień dobry, Heidi. Nie martw się. Stan twojej mamy na razie jest stabilny, a nawet mogę chyba powiedzieć, że nastąpiła malusieńka poprawa. Doktor wprawdzie nadal kazał nie robić ci większej nadziei, ale ja uważam, że obydwie potrzebujecie tego maleńkiego promyczka. Chodzi o to, że udało się nam nareszcie zbić temperaturę twojej mamie. Ataki kaszlu, także uległy lekkiemu zmniejszeniu. Oczywiście to może w każdej chwili ulec zmianie, ale trzeba być dobrej myśli - dawno już nic nie napawało mnie takim optymizmem, jak te otrzymane wiadomości. Tyle na nie czekałam, że obecnie wydawały mi się jakimś nierealnym snem.
- To wspaniałe wieści. Może jednak jeszcze nie wszystko stracone? Gdyby mama odzyskała siły, byłaby szansa na podanie jej chemii, prawda? A potem można by było postarać się o operację usunięcia płatu wątroby z guzem. Ostatnio o tym trochę czytałam - próbuję się upewnić, czy czegoś nie pokręciłam i rzeczywiście posiadałam sprawdzone informacje. - Wiem, że nie ma większej szansy na całkowite wyleczenie, ale to przynajmniej mogłoby przedłużyć jej życie o kilka miesięcy albo nawet lat.
- Lepiej nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość. Organizm twojej mamy jest nadal ogromnie wycieńczony. Na razie o wdrożeniu jakiegokolwiek leczenia nowotworu nie ma nawet mowy - pani Maren tonuje mój entuzjazm.
- Rozumiem - lekko markotnieję. - Byłabym zapomniała, mam coś dla pani - podaję jej starannie zapakowany kawałek jej ulubionego ciasta.
- Dziękuję bardzo, ale nie trzeba było - uśmiecha się do mnie z ogromną wdzięcznością.
- Trzeba. Za wszystko, co pani dla nas robi. Bez pani na pewno dużo ciężej znosiłabym całą tę sytuację - to właśnie ta kobieta bezinteresownie udzielała mi na każdym kroku pomocy. Cierpliwie tłumaczyła wszelkie niezrozumiałe dla mnie kwestie medyczne, czy też podnosiła na duchu w chwilach największego zwątpienia.
- Nie robię nic nadzwyczajnego. To moja praca - zdecydowanie umniejsza swoim zasługom.


- Cześć - mówię, siadając przy łóżku swojej rodzicielki. Obdarzając ją znikomym uśmiechem, zaczynam uważnie obserwować jej osobę.
- Heidi, już jesteś? Mówiłam ci, że nie musisz przesiadywać tu od samego rana do wieczora. Powinnaś zdecydowanie odpocząć. Prosiłam cię. Mną się nie przejmuj - dobrze widziałam, że wypowiedzenie tych kilku słów sprawia jej ogrom trudu i przyprawia o sporą utratę energii.
- Wcale nie czuję się zmęczona. Lepiej powiedz, jak ty się miewasz - tak bardzo pragnęłam usłyszeć, że o wiele lepiej. Chociaż wiedziałam, że to zwyczajnie niemożliwe.
- Beznadziejnie. Zdążyłam już jednak przywyknąć. Widocznie to moja pokuta już za życia - odwraca lekko głowę w bok, abym nie widziała jej wyrazu twarzy. - Porozmawiajmy lepiej o tym, co u ciebie. Co ze studiami? Nie pozwolę, abyś przeze mnie zmarnowała swoją szansę na zdobycie upragnionego wykształcenia - dotyka niepewnie mojej dłoni, jakby bojąc się, że ją za moment odtrącę. Czego za nic nie potrafiłabym zrobić.
- Niczego nie zmarnuję. Koleżanka na bieżąco przesyła mi notatki. Tak właściwie za wiele nie tracę - uspokajam ją.
- Przynajmniej tyle dobrego. Wydaje mi się, że coś jednak nie jest do końca w porządku. Widzę to po tobie. Co się dzieje? - wyglądało na to, że moja rodzicielka znała mnie lepiej, niż przypuszczałam.
- To nic takiego. Był już obchód? - staram się zmienić temat. Minęło zbyt mało czasu, abym potrafiła zwierzać się jej ze swoich rozterek uczuciowych. Nie potrafiłam sobie tego nawet wyobrazić. Nasza relacja była na to zbyt krucha i pokiereszowana. Nie dało się w końcu, ot tak zapomnieć tylu lat cierpienia i krzywd. A przynajmniej ja tego tak szybko nie potrafiłam.


Następne godziny spędzamy na zwyczajnej rozmowie matki z córką, jakich nie odbywałyśmy ze sobą nigdy wcześniej. Taka zwykła konwersacja o wszystkim i niczym z moją rodzicielką była spełnieniem moich odwiecznych marzeń. Za wyraźną prośbą mamy opowiadam jej o swoich przyjaciołach i pobycie w Austrii, a następnie w końcu o Stefanie, gdy kilkukrotnie pociąga mnie dość wyraźnie za język. Była go wprost niezmiernie ciekawa.


Za to czas, w którym moja rodzicielka śpi, co zdarzało się jej dosyć często z powodu ciągłego osłabienia, poświęcam na przejrzenie otrzymanych od Katinki notatek. Nie chcąc pozostać zbytnio do tyłu z materiałem. Przez co ani się spostrzegę, a dzień przekształca się w dość późny już wieczór. Co jasno mi sugerowało, że powinnam zacząć się powoli stąd zbierać. Pani Maren skończyła już dawno temu swoją zmianę, a inne pielęgniarki na pewno nie będą dla mnie, aż tak wyrozumiałe, jak ona. Dlatego też podnoszę się z zajmowanego krzesła, starając wyprostować obolałe od siedzenia w jednej pozycji plecy. Przeciągam się lekko, spoglądając na pogrążoną w spokojnym śnie mamę.


- Czas na mnie. Śpij dobrze. Do zobaczenia jutro - zawsze żegnałam się z nią w ten sam sposób. Chcąc głęboko wierzyć w to, że jutro rzeczywiście dla niej nadejdzie, a los da nam szansę na spędzenie ze sobą o wiele więcej wspólnego czasu. Niczego więcej nie chciałam.


Drogę do mieszkania Sophie i Halvora postanawiam wykorzystać na rozmowę ze Stefanem, który nadal nie raczył się do mnie odezwać, co wprowadza mnie w lekkie zdezorientowanie. Co się z nim ostatnio działo? Nie dość, że był strasznie rozkojarzony, to na dodatek zapominał dosłownie o wszystkim. Bez zastanowienia wybieram więc jego numer, chcąc zaznać złudnego poczucia jego bliskości, którego tak bardzo potrzebowałam.


- Miałeś do mnie oddzwonić i to już kilka godzin temu. Znowu zapomniałeś? - zaczynam na wstępie, wyrzucając mu lekko.
- Cześć, Heidi. Z tej strony Eileen, a nie Stefan. On nie mógł odebrać - słyszę głos dziewczyny, który zupełnie zbija mnie z tropu.
- A czym jest aż tak zajęty, jeśli można wiedzieć? - pytam dużo ostrzej, niż zamierzałam. Nic jednak nie mogłam na to poradzić, że głos Eileen strasznie mnie irytował. Nie chciałam się z góry do niej uprzedzać, ale to było zwyczajnie silniejsze ode mnie. Zachowywałam się jak skończona hipokrytka. Dziwiłam się Nelle, że nie toleruje moich spotkań ze Stefanem, a teraz robiłam dokładnie to samo, co ona w stosunku do Eileen.
- Aktualnie bierze prysznic, a potem mamy zamiar urządzić sobie maraton naszych ulubionych filmów z dzieciństwa. Zapowiada się świetna zabawa - opowiada mi ze sporym podekscytowaniem i zupełną swobodą. Za to ja zaczynam się wprost gotować. Gdybym była teraz w Austrii, już ja bym dosadnie wytłumaczyła Stefanowi, co sądzę o ich wspólnych wieczorkach, które odbywały się pewnie na porządku dziennym.
- Wspaniale. A jak idą poszukiwania mieszkania? Masz już coś na oku? - liczyłam, że usłyszę od niej twierdzącą odpowiedź i czym prędzej wyprowadzi się ona od Stefana.
- Niestety nie. Ciągle szukam, ale to wcale nie jest takie łatwe. Na całe szczęście Stefan pozwolił mi zostać u siebie, ile tylko będę potrzebować. Jest takim dobrym człowiekiem.  Naprawdę jesteś olbrzymią szczęściarą, że go masz - niemal zgrzytam zębami ze złości. Co ta dziewczyna sobie w ogóle wyobrażała? Najlepiej niech zostanie u niego na stałe. Może zaczniemy jeszcze żyć we trójkę?
- W takim razie życzę ci powodzenia w poszukiwaniach. Obyś wkrótce odnalazła swój własny wymarzony kąt - silę się na uprzejmość w stosunku do Eileen. W gruncie rzeczy nie zrobiła mi ona przecież nic złego. - Będę kończyć.
- Przekazać coś Stefanowi? Powiedzieć, żeby do ciebie potem oddzwonił? - miło oferuje.
- Nie trzeba. Udanego wieczoru wam życzę. Cześć - żegnam się z przekąsem. Mając nieodparte wrażenie, że Elieen poczuła niemałą satysfakcję z przebiegu tej rozmowy. Coś z tą dziewczyną było nie tak. Chociaż była, aż do przesady życzliwa i miła, to i tak nawet za grosz jej nie ufałam. Szczerze również wątpiłam, abyśmy potrafiły znaleźć ze sobą wspólny język, co biorąc pod uwagę, że Stefan darzył ją sporą sympatią, mogło w przyszłości okazać się dla nas nie lada problemem.


☆☆☆☆





Przywitajmy się z "lekko" zakręconą Eileen oraz jej aktualnie największym przeciwnikiem. 😉