piątek, 12 marca 2021

Rozdział 26


06.03.2021 


Niczym kiepsko zaprogramowany robot krążę nerwowo w kółko po tym znienawidzonym przeze mnie od niemal pierwszej chwili krótkim odcinku szpitalnego korytarza, znajdując się dosłownie na skraju wytrzymałości. Od kilku godzin przechodziłem bez żadnego celu z jednego kąta w drugi, nie umiejąc po prostu wysiedzieć w jednym miejscu. Byłem całkowicie roztrzęsionym kłębkiem nerwów, który nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, a lekarze za drzwiami, z których nie spuszczałem oka nawet na sekundę, zaciekle walczyli o życie Heidi na jednej z kilku sal operacyjnych od kilkudziesięciu już dobrych minut. To wszystko było o wiele gorsze od najgorszego koszmaru, jaki tylko mogłem sobie kiedykolwiek wyobrazić. Miałem wrażenie, że cały mój świat raz po raz rozpada się na kawałki, a ja jedyne co mogę robić, to biernie się temu przyglądać. Nie będąc w stanie w żaden sposób pomóc ukochanej przeze mnie dziewczynie.


Świadomość, że Heidi mogła nie przeżyć tego okropnie wyglądającego upadku, wzbudzała we mnie tak olbrzymie pokłady strachu i wewnętrznego sprzeciwu, że nie radziłem sobie ze wzięciem nawet głębszego oddechu, a o jakimkolwiek logicznym myśleniu, nie było najmniejszej mowy. Jedyne co mogłem, to słaniać się bezsensownie od ściany do ściany i liczyć na jakiś cud, który jednak wcale nie nadchodził.


To nie mogło się w taki sposób skończyć. Ona musiała dalej żyć i cieszyć się każdym następnym dniem, spełniając przy tym wszystkie swoje marzenia i osiągając założone cele oraz zaznając tak upragnionego od zawsze szczęścia i spokoju. Po tym wszystkim, czego doświadczyła od najmłodszych lat życia, należało się jej to bardziej niż komukolwiek innemu. A ja po prostu nie mogłem jej stracić i zacząć żyć bez niej. Heidi była dla mnie wszystkim. To jej osoba była początkiem i końcem wszystkiego. Moją największą motywacją i ostoją w chwilach zwątpienia. To ona bez względu na wszystko zawsze starała się mnie wspierać zarówno w radosnych chwilach, jak i tych pełnych smutku i rozczarowania. Bez niej wszystko straciłoby dla mnie większy sens. Życie bez jej dalszej obecności w nim byłoby po prostu niekończącą się mordęgą.


Wciąż nie rozumiałem, jak to wszystko mogło się właśnie w tak tragiczny sposób potoczyć. Dlaczego to musiało spotkać akurat Heidi? Czemu to akurat ona stanęła na drodze tego podłego i pozbawionego skrupułów drania, którego gdybym go tylko dorwał, zabiłbym bez mrugnięcia okiem, za to jak wielką krzywdę jej wyrządził. Równocześnie zdawałem sobie świetnie sprawę, że w głównej mierze to wciąż ja odpowiadałem za ten feralny wypadek dziewczyny. To była tylko i wyłącznie moja wina. Gdybym nie ukrywał przed Heidi zamiarów Nelle i tego podłego szantażu, ona nie wyszłaby z mieszkania, a już na pewno nie beze mnie. Nic by się wtedy nie stało, a Heidi byłaby teraz cała i zdrowa. Aktualnie spędzałaby pewnie spokojny wieczór z przyjaciółmi i ze mną, zamiast walczyć w wyjątkowo trudnej i niesprawiedliwej walce o swoje życie. Ta ponura świadomość wprawiała mnie w tak olbrzymie pokłady wyrzutów sumienia, że miałem ochotę wprost zniknąć z tego świata, aby tylko nie musieć sobie radzić z tym ogromnym poczuciem winy i coraz bardziej narastającą rozpaczą oraz zniechęceniem całą otaczającą mnie rzeczywistością. 



Im dłużej trwała operacja Heidi, tym bardziej traciłem wiarę w to, że skutki urazów, jakich nabawiła się przy upadku z tych schodów, okażą się możliwe do szybkiego usunięcia i wyleczenia. Zwłaszcza że wstępne i wyjątkowo pobieżne rokowania lekarzy, wcale nie były zbyt optymistyczne. Już na samym wstępie, gdy ratownicy pogotowia w końcu dotarli na miejsce tego feralnego zdarzenia, zdiagnozowali u niej groźne złamanie podstawy czaszki w kilku miejscach. Natomiast późniejsza błyskawiczna tomografia wykonana już w szpitalu, wyraźnie wykazała rozwijający się we wprost zastraszającym tempie i zagrażający życiu ucisk mózgu, który na dodatek wywołał rozległe i wyjątkowo niebezpieczne krwawienie wewnątrz czaszkowe z zatamowaniem którego, obecnie zmagało się kilku specjalistów na stole operacyjnym. O innych obrażeniach reszty ciała, którymi lekarze mieli zająć się później, nawet nie chciałem na razie myśleć. Najgorsze było jednak, że okropnie bałem się, iż oni wszyscy zawiodą i polegną podczas leczenia, nie będąc w stanie uratować mojej kochanej Heidi. Z każdą kolejną upływającą minutą ich szanse stawały się coraz mniejsze, a ja doskonale o tym wiedziałem. Z urazami głowy nigdy nie było żartów, a już na pewno nie z tak poważnymi i skomplikowanymi jak w przypadku tego wykrytego u Heidi.


Z moich pełnych pesymizmu i rozpaczy rozmyślań wyrywają mnie dopiero dość szybkie kroki dwójki zbliżających się w naszą stronę osób. Mimowolnie spoglądam w ich stronę lekko zamglonym wzrokiem, zauważając starszą, ale wyjątkowo energiczną kobietę w towarzystwie jakiegoś dość wysokiego chłopaka, którzy od razu zaczynają zasypywać mocno zdenerwowaną Sophie masą niezrozumiałych dla mnie pytań. Jednocześnie nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że już ich gdzieś kiedyś widziałem. Moja pamięć w tym stresie wyjątkowo jednak zawodziła i uniemożliwiała przypomnienia sobie jakichś większych szczegółów. To zresztą nie było dla mnie teraz najważniejsze.


- Co się dzieje z moją dziecinką? Wiadomo już coś? - kobieta patrzy błagalnie na Norweżkę, pytając po norwesku o coś, czego również nie jestem w stanie zrozumieć. Sophie wraz z Inge znalazła się w szpitalu w mgnieniu oka, tuż po tym jak zebrałem się w końcu na odwagę i powiadomiłem je o tym, co się w ogóle stało. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby któraś była tak przerażona i bezradna, jak podczas ostatnich kilku godzin spędzonych tutaj. Zapewne nie mogły pogodzić się z tym, że tym razem nic nie zależy od nas i nie mamy żadnego wpływu na dalszy rozwój wypadków.
- Operacja nadal trwa. Nikt nic nie mówi. Pozostało nam tylko bezczynnie czekać - po dłuższej chwili Sophie zbiera się jakimś cudem w sobie i odpowiada jej bez większego entuzjazmu. Nie będąc w stanie spojrzeć w oczy kobiecie. Jeśli nawet ona nie miała w sobie większej nadziei, że operacja zakończy się sukcesem, to oznaczało, że było naprawdę fatalnie. Inge natomiast nadal milczała niczym zaklęta, będąc zupełnie nieobecna, co zdarzyło się jej chyba po raz pierwszy w życiu. Wszyscy znajdowaliśmy się pod wpływem olbrzymiego szoku. Za nic nie potrafiąc przyjąć do swoich świadomości, że być może już nigdy nie zobaczymy Heidi.
- Dlaczego coś tak okropnego znowu spotkało tę biedną dziewczynę? To takie niesprawiedliwe. Ona sobie niczym na coś takiego nie zasłużyła. Mało już w życiu przeszła? - nieoczekiwanie kobiecie robi się słabo i aby zachować równowagę, musi przytrzymać się pobliskiej ściany.


- Therese, co się dzieje? Dobrze się czujesz? Mam kogoś zawołać? - Sophie w mig podchodzi do niej ze zmartwieniem i troską wypisaną na twarzy. Od razu można było dostrzec, jak ta kobieta jest dla niej ważna.
- Nic mi nie jest. To tylko chwilowe. Zaraz mi przejdzie, jak zawsze zresztą - upiera się stanowczo przy swoim.
- Nieprawda. Wiesz, że przy twoich kłopotach z sercem pod żadnym pozorem nie możesz się denerwować. Musisz usiąść i się uspokoić. Wziąć kilka głębszych wdechów. Malcolm, przynieś szybko butelkę wody. Na końcu korytarza powinien znajdować się automat - Sophie wraz z Inge namawiają kobietę, aby ta z ich pomocą usiadła na jednym z wolnych krzeseł, a moje poczucie winy tylko jeszcze bardziej się wzmaga. Przeze mnie nie tylko zdrowie Heidi mogło dziś ucierpieć. Dlaczego ja byłem taki głupi i już dawno nie porozmawiałem z Heidi o tych podłych zamiarach Nelle?
- Przestańcie się o mnie martwić. Teraz to życie naszego promyczka jest najważniejsze. Oby tylko lekarzom udało się ją uratować. Jak coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć? Przecież to wprost niewiarygodne - kręci zrezygnowana głową, biorąc kilka głębszych oddechów, które zaczynają powoli przynosić skutek i jej stan wyraźnie się poprawia. Nie musiałem jednak rozumieć, co mówi, aby widzieć, że jest niemniej przejęta ode mnie. Jej również musiało ogromnie zależeć na Heidi. A dzięki temu, że wszyscy byliśmy tak bardzo zrozpaczeni, nawet bariera językowa nie była w stanie powstrzymać nas przed bezbłędnym odczytywaniem swoich wzajemnych pełnych bólu i niezrozumienia emocji.


- Również jak Therese tego nie rozumiem. Heidi to jedna z ostatnich osób, jaką coś takiego powinno kiedykolwiek spotkać. Nie dość się już w życiu wycierpiała? Przecież ten ktoś, kto ją zepchnął z tych schodów, powinien właśnie mieć urządzane istne piekło na ziemi. Tego nie powinno się tak zostawiać. Ten sukinsyn powinien dostać za swoje i to podwójnie - Malcolm, który zapewne musiał być tym ulubionym współpracownikiem i równocześnie przyjacielem Heidi, o którym wiele razy mi w przeszłości opowiadała, zaciska dłonie w pięści. Na jego twarzy natomiast maluje się czysta furia. - To jego ktoś powinien zepchnąć z tych cholernych schodów i to najlepiej kilkukrotnie! Zamiast tu bezczynnie siedzieć, powinienem go znaleźć i się porządnie z nim policzyć.
- Oszalałeś? To sprawa dla policji. To oni są od wymierzania sprawiedliwości, a nie my. Nikt z nas nie będzie urządzał sobie samosądów, rozumiesz? - Sophie karci go natychmiast wzrokiem.
- Sprawiedliwości? Naprawdę jeszcze w nią wierzysz? - śmieje się cynicznie. - Zwłaszcza ty powinnaś najlepiej wiedzieć, że ona nie istnieje. Ile razy to cholerne życie ci już to udowodniło? - odpowiada jej butnie. Emocje zdecydowanie zaczynały się nam wszystkim wymykać spod kontroli i popychać do czynów, o których w normalnej sytuacji w ogóle byśmy nie pomyśleli.
- Uważasz więc, że lepiej wyznawać zasadę oko za oko? Co by ci to dało? Chwilę chorej satysfakcji, za którą zapłaciłbyś potem podwójnie? To i tak nie cofnie czasu i w niczym Heidi nie pomoże. Myślisz, że Marie z Carlą chciałyby cię odwiedzać w więzieniu, bo tam właśnie byś się znalazł, gdybyś zrealizował swoją bezsensowną zemstę - dziewczyna mimo wszystko stara się przemówić mu do rozsądku i ostudzić jego wściekłość.
- Jasne. Lepiej więc siedzieć z założonymi rękoma i czekać, aż Heidi umrze! Bo to właśnie do tego zmierza. Naiwnie się tylko łudzimy, że oni ją uratują! Choć mają na to mniej niż połowę szansy - wykrzykuje, chowając twarz w dłonie z bezsilności.
- Wypluj te słowa. Nikt tutaj nie umrze, rozumiesz? Heidi będzie żyć! - po policzkach Sophie zaczyna spływać kilka łez, których nie jest w stanie dłużej powstrzymywać. To było silniejsze od niej, co wcale mnie zresztą nie dziwiło. Sam również znajdowałem się na granicy płaczu z powodu beznadziejności sytuacji, w jakiej się tak niespodziewanie znaleźliśmy.
- Natychmiast przestańcie! To nie czas na kłótnię. Powinniśmy się teraz trzymać razem, a nie bezsensownie wykłócać. To w niczym nie pomoże Heidi. Myślicie, że ona chciałaby, abyśmy skakali sobie do gardeł, zamiast się wzajemnie wspierać? - Inge na całe szczęście wraca do rzeczywistości z bardzo daleka, starając się przerwać sprzeczkę przyjaciół i przemówić im skutecznie do rozsądku.


Moment później drzwi, które oddzielały nas od wąskiego i niedostępnego dla osób spoza personelu korytarza, prowadzącego wprost do sal operacyjnych otwierają się, a w zasięgu mojego wzroku pojawia się pielęgniarka, która asystowała przy operacji Heidi. W sekundę wszyscy niemal jak zsynchronizowani wstrzymujemy oddechy, zaczynając się wpatrywać w tę w średnim wieku kobietę, która jako jedna z nielicznych osób w tym miejscu posiadała informacje, jakie były dla nas obecnie na wagę złota.


- Proszę nam powiedzieć, że operacja się udała i z Heidi wszystko w porządku. Błagam panią - jako pierwszy zabieram głos, nie będąc w stanie dłużej wytrzymać w tej okropnej niepewności.
- Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić, ponieważ ona nadal trwa. Niestety doszło do pewnych, dość poważnych komplikacji, z którymi walczymy. Pacjentka straciła przez nie dodatkową sporą ilość krwi, której na pewno będziemy za chwilę pilnie potrzebować. Obawiamy się jednak, że nie mamy jej wystarczającej ilości w szpitalu, a czekanie na dostarczenie jej z innego miejsca jest ryzykowne. To wyjątkowa rzadka grupa, której zdobycie na pewno trochę potrwa. Dlatego, mimo że to mało prawdopodobne chciałabym zapytać, czy ktoś z państwa posiada grupę krwi AB Rh- i byłby skłonny na jej oddanie? - spuszczam wzrok na ziemię, mając ochotę krzyczeć albo coś zniszczyć z tej rozpaczy, która po tej wiadomości, jeszcze mocniej zagościła w moim wnętrzu. Gdy dochodzi do mnie brutalna prawda, że w żaden sposób nie mogłem pomóc Heidi i nawet moja grupa krwi była kompletnie bezużyteczna. Po prostu zapadam się w sobie z wrażeniem, że obecna rzeczywistość dzieje się gdzieś poza mną. Oczyma wyobraźni widziałem, jak szanse na przeżycie Heidi spadają niemal do zera, a ja jedyne co mogę to biernie się temu przypatrywać.


- Moja krew powinna się nadawać. Również mam grupę AB - z niedowierzaniem spoglądam na Malcolma, który chyba spadł nam z nieba. Czy w całym tym nieszczęściu naprawdę mogliśmy mieć takiego farta?
- W takim razie zapraszam pana ze mną, przeprowadzimy wstępny wywiad zdrowotny. Nie mamy zbyt wiele czasu. Każda minuta zwłoki dla pacjentki, może okazać się decydująca - chłopak kiwa ze zrozumieniem głową, ruszając posłusznie za pielęgniarką. Za to ja osuwam się ze zrezygnowaniem na podłogę, tracąc tę krótkotrwałą resztę wiary, że operacja zakończy się sukcesem. Komplikacje, utrata krwi, olbrzymi obrzęk mózgu, to wszystko raz po raz rozbrzmiewało w mojej głowie, coraz bardziej mnie załamując.


- To moja wina. To przeze mnie Heidi tam teraz leży i walczy o życie. Miałem o nią dbać, opiekować się nią, a tymczasem może przeze mnie umrzeć. Powinienem być na jej miejscu. Zasłużyłem sobie na takie coś - gdybym tylko mógł bez żadnego zawahania, zamieniłbym się z dziewczyną. Oddałbym za nią życie, gdyby to tylko było w jakikolwiek sposób możliwe.
- Stefan, przestań myśleć w taki sposób. To poza tym podłym człowiekiem, z którym się pokłóciła, nie jest niczyja wina, słyszysz? Nie możesz się obwiniać o coś, na co nie miałeś wpływu - Inge kuca przy mnie, patrząc głęboko w oczy. Starając się tym samym mnie odciążyć od coraz większych wrzutów sumienia.
- To nieprawda i wszyscy o tym wiemy. Gdybyśmy się z Heidi nie pokłócili, ona nie znalazłaby się na tamtych schodach. Gdybym tylko był trochę mądrzejszy...- kręcę ze zrezygnowaniem głową, a głos zaczyna się mi łamać, gdy po raz pierwszy wypowiadam głośno myśli, które pojawiły się w mojej głowie już w momencie czekania na karetkę i nie opuściły mnie aż do tego momentu.
- Zapomnij teraz o tym. To w tej chwili nie ma żadnego znaczenia. Nie możesz się załamywać. Na pewno nie w tym momencie. Zrób to dla Heidi. Ona jak nigdy tego potrzebuje - Inge robi wszystko, abym się ostatecznie nie rozsypał, ale odnosi to wyjątkowo marny skutek. Zwłaszcza gdy patrzymy, jak kolejny lekarz biegnie w zastraszającym tempie przez korytarz, jakby się co najmniej gdzieś paliło.
- Z drogi! Wezwano mnie do wyjątkowo trudnego przypadku. Nie rozumiem również, kto w ogóle pozwolił państwu tu być. To nie jest odpowiednie miejsce na takie wycieczki. Tutaj ratuje się ludzkie życia - mężczyzna obrzuca nas wszystkich krytycznym spojrzeniem, a następnie znika w przejściu, którego szczerze nienawidziłem. Byłem przy tym pewnym, że mówił o Heidi, a to oznaczało, że było jeszcze gorzej, niż myśleliśmy i dziewczyna stopniowo coraz bardziej przegrywała walkę z podstępną śmiercią, która dzisiejszego wieczoru z niewiadomego powodu uwzięła się właśnie na nią. 



- Nie dam rady. To dla mnie za trudne. Przepraszam - podrywam się na nogi, niemal biegnąc do wyjścia. Czułem, że nie mogę zostać ani chwili dłużej na tym klaustrofobicznym korytarzu. Potrzebowałem dawki świeżego powietrza i przestrzeni. Jedynie ono mogło mnie uspokoić i przynajmniej trochę otrzeźwić.


- Stefan, co się dzieje? Gdzie ty idziesz? Co z Heidi? - ku mojemu następnemu zaskoczeniu, tuż za zakrętem drogę zagradzają mi Michael z Halvorem, patrzący na mnie z kompletnym niezrozumieniem. Nie miałem pojęcia, skąd oni się tu w ogóle wzięli. Powinni przecież aktualnie znajdować się setki kilometrów stąd.
- Ja nie mogę tam dłużej zostać. Z Heidi jest podobno coraz gorzej, to jakiś obłęd. Za chwilę chyba oszaleję - łapię się za głowę, za nic nie mogąc opanować chaosu myśli, które z każdą sekundą coraz bardziej kumulowały się w moim umyśle.
- Wyjdźcie ma zewnątrz, a ja pójdę do reszty czegoś się dowiedzieć. Stefan musi się uspokoić. Gdyby coś się wydarzyło od razu was zawołamy - głos Halvora dociera do mnie jakby zza wyjątkowo grubej ściany. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że powoli naprawdę tracę kontakt z rzeczywistością. 



- Oddychaj. Weź głęboki wdech i wydech - otrząsam się dopiero gdy znajdujemy się z Michaelem przed szpitalem, gdzie stara się do mnie za wszelką cenę dotrzeć. Za to ja nie zarejestrowałem nawet, jakim cudem się tutaj znaleźliśmy. - Stefan, wszystko będzie dobrze. Heidi przeżyje, rozumiesz? Nie znam nikogo, kto byłby silniejszy od niej. Przeszła w życiu tyle, że na pewno się teraz nie podda. Będzie walczyć do samego końca, a my musimy wierzyć, że ta operacja zakończy się sukcesem.
- A co jeśli właśnie przeszła już tak wiele, że teraz zwyczajnie nie starczy jej sił na kolejną walkę? Co tak właściwie trzyma ją jeszcze na tym świecie, skoro tak wiele straciła? - szukam u przyjaciela jakiejś sensownej odpowiedzi, która dodałaby mi nadziei i otuchy, aby jakoś przetrwać nadchodzące godziny, dni, a może również tygodnie.
- Ty. To ty ją tutaj przede wszystkim trzymasz. Ona zrobiłaby dla ciebie wszystko i na pewno cię nie zostawi. Wasza miłość doda jej tak potrzebnych sił - odpowiada mi stanowczo, jakby rzeczywiście w to wierzył.


Siadamy na jednej z wolnych ławek w milczeniu, a ja mimowolnie zaczynam się wpatrywać w rozgwieżdżone milionami gwiazd niebo, przypominając jak Heidi starała się kiedyś podczas jednego z naszych nocnych spacerów, pokazać mi swoje ulubione konstelacje, a potem niemal siłą zmusiła do pomyślenia jakiegoś życzenia, gdy zobaczyliśmy, jak jedna z gwiazd spada. Nic sobie nie robiąc z moich usilnych tłumaczeń, że nie za bardzo daję wiarę takim rzeczom. Była wtedy taka radosna i szczęśliwa, co przecież nie zdarzało się za często. Ile bym dał, aby znowu wrócić do tamtych wspólnych chwil.


- Tak właściwie, to co ty tutaj robisz? - przerywam ciszę panującą między mną a Michaelem. Chcąc się dowiedzieć czegoś więcej. - Trener tak po prostu cię puścił? Jutro są przecież kolejne zawody. 
- Nie miał wyjścia. Chyba nie myślałeś, że będę się temu wszystkiemu biernie przyglądał z daleka? Poza tym nie mogłem zostawić Inge i ciebie samych sobie w takiej sytuacji. Heidi potrzebuje nas wszystkich przy sobie. Nic nie jest teraz ważniejsze od jej życia - odpowiada mi ze sporą determinacją. - Dlatego musisz się wziąć w garść i zacząć racjonalnie myśleć. Musisz być dla niej silny.
- Masz rację. To nie jest czas na rozpaczanie. Walka nadal trwa - z trudem, ale odpycham od siebie całą tę przenikającą mnie do cna rozpacz i zwątpienie. Przywołując się stanowczo do porządku. Heidi na moim miejscu na pewno nie dałaby się pogrążyć w histerii czy innym załamaniu. Wierzyłaby pewnie do samego końca, że gdzieś za tymi krętymi zakrętami los przygotował dla nas szczęśliwe zakończenie.
- Wracajmy do środka - po kilku następnych minutach zbieram się na odwagę. Operacja mogła się przecież skoczyć w każdej chwili.
- Na pewno? Nie wolisz jeszcze trochę tutaj posiedzieć? - Michael stara się upewnić, czy naprawdę byłem gotowy na powrót do tego koszmarnego miejsca.
- Zwlekanie nic mi nie da. Wolę być ze wszystkimi. Dam radę - zapewniam go, podnosząc się ochoczo z zajmowanego miejsca i ruszając w stronę wejścia do szpitala.


Spoglądam na doprowadzający mnie swoim tykaniem do szału zegar zawieszony na ścianie, mając ochotę rozbić go w drobny mak. Po następnych dwóch godzinach pełnych napięcia, wyczekiwania, ale również nieustającej wiary, że lekarze dopną swego celu i uda im się uratować Heidi. Jeden z nich wreszcie pojawia się przy nas z doskonale widocznym wycieńczeniem malującym się na jego twarzy. 



- Co z nią? Udało się? - jako pierwszy do niego podchodzę, a sekundę później dołącza reszta tak samo jak ja niemogąca powstrzymać swojego olbrzymiego wyczekiwania na jakieś pokrzepiające wieści.
- Jest pan z rodziny pacjentki? - mężczyzna patrzy na mnie z wyraźnym powątpiewaniem. Zaczynałem się obawiać, że przez bezsensowną biurokrację niczego nam nie powie.
- Owszem, wszyscy jesteśmy rodziną Heidi. Innej pan nie znajdzie - Sophie wyręcza mnie w odpowiedzi. Patrząc hardo i z zaskakującą pewnością siebie na lekarza. Choć była kompletnie wykończona, potrafiła wykrzesać z siebie resztkę energii na tę konfrontację. - Dlatego proszę coś nam powiedzieć, inaczej za chwilę będzie pan miał dodatkową siódemkę pacjentów z załamaniem nerwowym, bo tym się właśnie skończy dalsze trzymanie nas w niepewności.
- W porządku. Niech już będzie - unosi obronnie ręce, kapitulując pod naporem naszych spojrzeń. - Operacja zakończyła się sukcesem. Udało się nam zatamować krwawienie wewnątrz czaszkowe oraz poskładać wielokrotne złamanie czaszki. Mimo to wciąż olbrzymim problemem pozostaje obrzęk mózgu, który zmusił nas do wprowadzenia pacjentki w stan śpiączki farmakologicznej. Mamy nadzieję, że na początek pomoże ona w jego znacznym zmniejszeniu, a w konsekwencji całkowitemu zniknięciu. Stan pacjentki jest jednak ciężki, dlatego następne godziny będą decydujące. Bądźmy mimo to dobrej myśli - nie wiedziałem, czy mam się cieszyć, że Heidi przeżyła operację, czy raczej martwić tymi nie najlepszymi rokowaniami na przyszłość. - Ponadto realne uszkodzenia mózgu, jakie mógł wywołać ten wypadek, będą nam znane dopiero po wybudzeniu pacjentki, jeśli ono w ogóle nastąpi. Nie mamy pojęcia, czy nie dojdzie wtedy do utraty zdolności mowy, ruchu, czy nawet pamięci. Każdy mózg jest inny i inaczej reaguje na tak rozległe uszkodzenia. Pocieszającym powinno być jednak to, że podczas upadku nie doszło do przerwania rdzenia kręgowego i poza trzema złamanymi żebrami oraz licznymi stłuczeniami pacjentka jest cała. To na razie wszystko, co mam państwu do przekazania o reszcie będziemy informować na bieżąco - resztki entuzjazmu, jakie posiadałem w sobie na początku tej rozmowy, właśnie zniknęły. To wszystko brzmiało zbyt poważnie, abym mógł się z czegokolwiek cieszyć. Co się stanie, jeśli Heidi nigdy nie odzyska pełni sprawności? Jak ona sobie z tym poradzi?


- Możemy ją zobaczyć? Proszę - chciałem być przy niej. Nic innego się teraz nie liczyło.
- To raczej niemożliwe - lekarz szybko odrzuca moją prośbę.
- Nawet na krótką chwilę? Naprawdę bardzo nam na tym zależy - nie ustępuję. - Niech się pan postawi na naszym miejscu.
- Pięć minut i tylko jedna osoba. Oddział intensywnej terapii, to nie miejsce spotkań towarzyskich. Poza tym trzeba poczekać, aż pacjentka zostanie przewieziona na salę, a to może trochę potrwać - stara się nas kolejny raz zniechęcić.
- To bez znaczenia. Poczekamy ile będzie trzeba - tym razem to Inge odrzuca jego argumenty za tym, abyśmy dali sobie na razie spokój z jakimikolwiek odwiedzinami.
- Jak państwo chcecie. Proszę jednak wybrać jedną osobę do odwiedzin. Więcej na pewno nie wpuścimy - jeszcze raz zaznacza ten szczegół, a potem odchodzi w tylko sobie znanym kierunku.


- Stefan, to ty powinieneś iść - Inge podejmuje decyzję, którą wszyscy bez żadnych protestów popierają.
- Jesteście pewni? - pytam bez przekonania, na co wyłącznie kiwają głowami na potwierdzenie.
- Heidi na pewno chciałaby, abyś to był ty - Sophie posyła mi ledwie zauważalny uśmiech, a potem wtula się mocno w Halvora. Dziewczyna wyglądała na najbardziej wyczerpaną z nas wszystkich. 
- Wszyscy powinniście odpocząć. Zwłaszcza ty, Sophie - nie chciałem, aby jeszcze i ona zaczęła się zmagać z dodatkowymi kłopotami zdrowotnymi.
- Nic mi nie jest. Wytrzymam. Trochę gorzej się czuję, ale to pewnie przez to, że nie wzięłam wieczornych leków - przyznaje się ze wstydem.
- Co zrobiłaś? - Inge i Halvor równocześnie gromią ją wzrokiem niczym niesforne dziecko.
- Dajcie spokój. To tylko jeden raz, a poza tym zupełnie wyleciało mi to z głowy. Heidi była ważniejsza - broni się.
- Musisz jak najszybciej je zażyć i porządnie się wyspać. Wracasz do mieszkania w tej chwili - Inge jest nieugięta.
- Ale...
- Nie ma żadnego, ale. Widzimy się rano. Halvor, przypilnuj ją. Jedna przyjaciółka w szpitalu to i tak dla mnie za wiele. Drugiej bym zwyczajnie nie przeżyła. Therese również musi odpocząć, a ty Malcolm powinieneś wrócić do swojej narzeczonej i córeczki. Marie pewnie odchodzi od zmysłów - Inge zaczyna wszystkim zarządzać, nie dopuszczając do siebie nawet grama sprzeciwu z ich strony. Dlatego też wszyscy wymienieni w końcu posłusznie ruszają w stronę wyjścia. Wiedząc, że nie mają żadnych szans z takim uporem Inge. 



Niepewnie przekraczam próg wyjątkowo sterylnej sali, na której leżała mocno poobijana Heidi, przypięta do masy aparatur monitorujących życie. Jej całą głowę pokrywał gruby bandaż, a twarz pogrążoną w spokojnym śnie, zdobiły liczne zadrapania i paskudny siniak ciągnący się od lewego policzka do niemal samego czoła. Ten widok znowu wprost łamał mi serce. Ona niczym nie zasłużyła sobie na znoszenie czegoś takiego.


- Heidi... - głos lekko mi drżał i nic nie mogłem na to poradzić. - Tak bardzo cię przepraszam. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, zrobiłbym wszystko, aby do tego nie dopuścić. Przysięgam, że już nigdy nie dopuszczę do tego, aby stała ci się jakaś krzywda. Tylko mnie nie zostawiaj, błagam. Ty musisz żyć, słyszysz! - ściskam lekko jej dłoń. Starając się powstrzymać łzy, które czaiły się w kącikach moich oczu. - Tak bardzo cię kocham. Pamiętaj o tym. Wrócę rano - udaje mi się wykrztusić na pożegnanie. Rozpaczliwie błagając przy tym w myślach, aby przypadkiem nie było ono naszym ostatnim. 


16.03.2021


Kolejny koszmarny sen gwałtownie wybudza mnie z krótkiej i niespokojnej drzemki. Otwieram w pośpiechu oczu, starając się wyrzucić ze swoich myśli obrazy śmierci Heidi, które nawiedzały mnie od dobrych kilku dni w postaci okrutnych projekcji. Gdy za oknami dostrzegam wczesny poranek, wiedziałem, że już i tak nie zasnę, dlatego wstaję z zajmowanej przez siebie kanapy w salonie Inge, do mieszkania której przeniosłem się przedwczoraj. Gdy tylko mi to zaproponowała, od razu się zgodziłem. Stąd miałem o wiele bliżej do szpitala, a i nie natykałem się na każdym możliwym kroku na rzeczy należące do Hedi, jak to było w przypadku pomieszkiwania u Sophie i Halvora, co wiele ułatwiało i choć w minimalnym stopniu łagodziło mój ból.


Kieruję swoje kroki do niewielkiej kuchni z zamiarem zaparzenia sobie porządnej filiżanki kawy, skąd dochodziły mnie ciche głosy dwójki moich przyjaciół.
- Na pewno chcesz zrezygnować z zawodów kończących sezon? Nieobecność Stefana to już i tak spory problem - Inge dopytuje Michaela, który obejmował ją opiekuńczo ramieniem. A ja przypominam sobie o wczorajszej niezbyt miłej rozmowie, którą odbyłem z trenerem. Wiedziałem, że zareagowałem zbyt ostro, ale obecnie skoki były ostatnią rzeczą, o której chciałem w ogóle myśleć i nic mnie nie obchodziły liczne zawodowe czy sponsorskie zobowiązania, które posiadałem.
- To chyba oczywiste. Czy ty też nie zrezygnowałaś z kilku projektów w pracy? - odbija skutecznie piłeczkę.
- Wiesz, że to coś zupełnie innego - blondynka dalej drąży temat.
- Wcale nie. Poza tym wspólnie ustaliliśmy, że do końca miesiąca rezygnujemy z zawodowych obowiązków. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. Ktoś też musi pilnować Stefana. Wiesz, że ledwo się trzyma - Michael ścisza swój głos do szeptu.
- Nikt nie musi mnie pilnować! - obruszam się, wchodząc do kuchni z bojowym nastawieniem.
- Stefan, wiesz że potrzebujesz wsparcia. Każdy na twoim miejscu by go potrzebował - Michael stara się mnie przekonać.
- Jedyne czego potrzebuje to, aby Heidi się obudziła. Reszta ułoży się sama - odpowiadam mu zbolałym tonem, sięgając po puszkę z kawą.
- Musimy być dobrej myśli - Inge posyła mi troskliwe spojrzenie.
- Ciekawe jak długo jeszcze - każdy dzień przynosił mi coraz mniej sił i optymizmu, że jeszcze wszystko się jakoś poukłada. Jak miałem wierzyć, że będzie dobrze, skoro od dziesięciu dni nie nastąpił nawet najmniejszy przełom?


W drodze do szpitala,  mój telefon zaczyna głośno dzwonić. Odbieram go dlatego w pośpiechu, witając się bez większego entuzjazmu z mamą.
- Cześć, synku. Z Heidi nadal bez zmian? - to było standardowe codzienne pytanie od któregoś z członków mojej rodziny. Na zmianę dzwonili do mnie każdego dnia, martwiąc się coraz bardziej o dziewczynę, ale również i o mnie.
- Niestety - pozbawiam mamę większych złudzeń.
- A ty jak się trzymasz? - pyta troskliwie, choć na pewno w głębi siebie znała odpowiedź na to pytanie.
- Jest w porządku - kłamię, bo przecież nic od dawna już nie było w porządku. - Mogę zadzwonić później, jak już wrócę ze szpitala? Być może lekarze powiedzą mi dzisiaj coś więcej - chciałem jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Nie mając na nią zwyczajnie siły.
- Oczywiście. Nie będę ci dłużej zawracać głowy. Trzymaj się i gdyby coś się zmieniło, informuj nas na bieżąco - żegnam się z rodzicielką. Ruszając powoli w dalszą drogę.


Lekko sfrustrowany nadejściem kolejnego połączenia, ponownie spoglądam na ekran telefonu, na którym tym razem widnieje numer Eileen, którą sukcesywnie ignorowałem od samego początku mojego pobytu w Norwegii, ku jej ogromnemu rozczarowaniu i zmartwieniu, którym dawała wyraz w niezliczonej ilości wiadomości, jakimi codziennie mnie zasypywała. Po tym jak dowiedziałem się od przyjaciół i Heidi o jej licznych gierkach i kłamstwach, mających na celu skłócenie mnie z dziewczyną, była ostatnią osobą, z jaką chciałem rozmawiać. Najpierw wolałem więc sobie wszystko wyjaśnić pomiędzy nami w cztery oczy po moim powrocie do Austrii, a potem pojawiła się cała lawina innych dużo poważniejszych problemów, które sprawę z Eileen zepchnęły na bardzo odległy plan. Nadal zresztą nie uważałem, że jest ona priorytetem. Mimo to moje rozczarowanie postawą Austriaczki z każdym dniem jedynie przybierało na sile. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego kolejna bliska mi osoba, którą obdarzyłem zaufaniem i traktowałem jak przyjaciółkę, okazała się jedynie jeszcze jedną niezwykle gorzką pomyłką w moim życiu. Czy na tym świecie już naprawdę nie warto była ufać innym? Czy niemal każdy, kto stanie na mojej drodze będzie potrzebował mnie jedynie do osiągnięcia swoich niezwykle wyrachowanych celów?


- Słucham - kierowany nieoczekiwanym przypływem złości i zawodu wyborami ludzkimi, odbieram telefon, co wprawia Eileen w niemałą konsternację. Widocznie już dawno utraciła wiarę, że doczeka się jakiegoś kontaktu ze mną.
- Stefan? Możesz mi wyjaśnić, co się z tobą dzieje? Dlaczego nie dajesz znaku życia od tylu dni? Wiesz, jak się o ciebie martwiłam? - mam ochotę głośno prychnąć albo się ironicznie roześmiać. Nie wierzyłem w ani gram troski Eileen o moją osobę. Ta dziewczyna już od dawna nie była tą samą osobą, jaką zapamiętałem z lat dzieciństwa. Szkoda tylko, że tak późno to odkryłem.
- Zupełnie niepotrzebnie. Nic mi nie jest - odpowiadam jej nad wyraz chłodno, co całkowicie zbija ją z tropu. Widocznie nadal nie podejrzewała, że skutecznie przejrzałem na oczy.
- Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz? Zrobiłam coś złego? Jesteś na mnie o coś zły? Myślałam, że się przyjaźnimy - uderza w swój pełen bezradości ton głosu, na który dałem się w ostatnim czasie nabrać wielokrotnie.
- Ja też tak do niedawna myślałem, Eileen. Po raz kolejny się jednak wyjątkowo mocno pomyliłem. Uważasz, że próba rozbicia mojego związku to wyraz przyjaźni? Te wszystkie kłamstwa, które opowiadałaś Heidi to ze zwykłej troski, tak? - pytam ironicznie, a po drugiej stronie zapada długa i niczym nieprzenikniona cisza. - Dlaczego w ogóle to robiłaś? Myślałaś, że co tym osiągniesz?
- Stefan, to wcale nie tak jak pewnie uważasz. Ja naprawdę nie chciałam niczego złego...- zaczyna się pokrętnie tłumaczyć, ale ja nie miałem zamiaru słuchać następnych kłamstw. 
- Dość. Nie będę wysłuchiwać kolejnego steku bzdur! Nic mnie to zresztą już nie obchodzi. Jedyne, o co cię proszę, to abyś jak najszybciej znalazła sobie jakieś inne miejsce do zamieszkania niż moje mieszkanie. Myślę również, że najlepiej będzie, gdy skończymy nasze dalsze kontakty. To chyba wszystko, co miałem ci do przekazania - nie czekając na reakcję Eileen, rozłączam się. Za to przez resztę drogi do szpitala, staram się utwierdzić samego siebie w przekonaniu, że wcale nie potraktowałem Eileen zbyt ostro i całkowicie sobie na to zasłużyła swoimi wyjątkowo podłymi wyborami.


Po zakupieniu kubka kawy z dobrze mi już znanego automatu, który posiadaną w sobie kofeiną, ostatnio wprost ratował mi życie i sprawiał, że nie wyglądałem jak chodzące zombie po bezsennych nocnych godzinach, kiedy to nieustanne zamartwianie się o przyszłość, nie pozwalało mi zasnąć na dłużej niż dwie godziny. Zatrzymuję się w progu świetnie znajomej sali, gdzie już od dziesięciu dni przebywała nieprzytomna Heidi. Po utwierdzeniu się, że jej stan pozostawał niestety bez zmian, odzierając mnie z naiwnej nadziei. Dostrzegam, że ma gościa w postaci pana Rasmusa, który aktualnie ze sporym entuzjazmem opowiadał jakąś zabawną historię z udziałem jego i jej mamy. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że te wspomnienia napawały go radosną nostalgią oraz dodawały lekkiego blasku do zwykle wyjątkowo ponurego spojrzenia. 



Gdy pierwszy szok i emocje związane ze stanem zdrowia Heidi opadły, uznałem że mężczyzna miał prawo dowiedzieć się o tym, co przytrafiło się jego córce i zdecydować, czy chce przy niej być w tych wyjątkowo trudnych momentach. Zbyt wiele wspólnych chwil zostało mu odebranych na przestrzeni minionych lat, dlatego nie zamierzałem być następnym, który pozbawi go kolejnego wyboru. Od tamtej pory odwiedzał dziewczynę codziennie tak samo, jak my wszyscy. Cierpliwie siedząc przy jej łóżku z wiarą, że wkrótce się obudzi i wszystko się jakoś poukłada. Podejrzewałem, że wszyscy, dla których Heidi miała jakieś znaczenie, nie marzyli ostatnio o niczym innym.


- Dzień dobry, panu - wchodzę w głąb pomieszczenia, postanawiając w końcu ujawnić swoją obecność.
- Och, dzień dobry. Tak wcześnie przyszedłeś? - jest wyraźnie zaskoczony moją obecnością.
- Wolę nie zostawiać Heidi zbyt długo samej - mówię szczerze. Od samego początku przeraźliwie się bałem, że podczas mojej nieobecności stan dziewczyny gwałtownie się pogorszy albo wydarzy się coś jeszcze gorszego. Dlatego starałem się codziennie przebywać w szpitalu najdłużej jak to tylko możliwe. - Jeśli jednak pan chce pobyć sam z Heidi, mogę przyjść trochę później. I tak mam w planach rozmowę z lekarzem.
- Nie trzeba, posiedzimy przy niej razem - zaprasza mnie na drugie krzesło stojące przy łóżku. - Mam tylko nadzieję, że gdy Heidi już wyzdrowieje, da mi szansę na spokojną rozmowę. Tylu rzeczy chciałbym się o niej dowiedzieć. Mam jej też sporo do opowiedzenia - pan Rasmus wydawał się być niezwykle szczery w swoich słowach. Widocznie naprawdę bardzo mocno zależało mu na nawiązaniu więzi z Heidi i nadrobieniu tych wszystkich lat, kiedy nie wiedział o jej istnieniu.
- Jestem pewien, że tak się stanie. Heidi już wcześniej zaczynała wykazywać sporą wolę w nawiązaniu z panem jakiejś relacji. Pewnie gdyby nie ten wypadek, zdążylibyście ponownie porozmawiać - zdradzam mu ku jego ogromnej uciesze.
- Naprawdę? Nigdy bym się nie spodziewał, że po tym czego się o mnie i swojej mamie dowiedziała coś takiego będzie możliwe - spogląda z dużą troską na swoją córkę.
- Heidi od zawsze potrafiła wszystkich zaskakiwać i na pewno jeszcze wielokrotnie to zrobi. To jedna z jej najlepszych cech - sam miałem okazję się wielokrotnie o tym przekonać, gdy w najmniej oczekiwanych momentach podejmowała zupełnie odmienną decyzję od tej, którą każdy spodziewał się usłyszeć. 



Następne minuty upływają nam pod znakiem lekkiej konwersacji na niewymagające wielkiego trudu tematy. W naszej rozmowie szerokim łukiem omijaliśmy zwłaszcza kwestie dotyczące wypadku czy stanu zdrowia Heidi oraz te dotyczące przyszłości po jej wybudzeniu. W tych sprawach wszystko już zostało powiedziane i żaden z nas nie chciał ponownego powrotu do tych wyjątkowo traumatycznych wydarzeń sprzed kilkunastu dni. 



- Kiedy się już obudzisz, czeka na ciebie wiele dobrego. Tym razem wszyscy się postaramy, aby nie spotkała cię już żadna krzywda. Obiecuję, że będzie tak, jak od dawna sobie marzyłaś. Szczęście zagości nareszcie i w twoim życiu. Musisz tylko stoczyć jeszcze jedną walkę, tę o powrót do zdrowia. Proszę cię, nie poddawaj się i wróć do nas taka jak przedtem - gdy pan Rasmus opuszcza szpital i zostaję z Heidi sam. Co na pewno nie potrwa zresztą długo, bo zapewne zaraz ktoś również będzie chciał ją odwiedzić. Jak zawsze kieruję do niej jedną i tę samą prośbę, a potem z ogromną niepewnością i ściśniętym gardłem podążam do gabinetu lekarza, który był głównym prowadzącym przypadek Heidi. Naiwnie wierząc, że tym razem będzie miał dla mnie jakieś pozytywne wieści i usłyszę w końcu, że nastąpiła jakaś poprawa w kwestii zmniejszenia się obrzęku mózgu, z jakim walczyli od chwili zakończenia operacji. Co oczywiście kolejny raz z rzędu okazuje się naiwnym marzeniem, gdy słucham o tym, że stan dziewczyny pozostaje niestety bez zmian. Mimo że od kilku dni specjaliści liczyli na coś zupełnie innego.


26.03.2021


Od dłuższej chwili z lekkim zamyśleniem wpatruję się w znany mi już od dawna na pamięć widok zza szpitalnego okna, który w ciągu ostatnich kilkunastu dni, miałem okazję podziwiać przez wyjątkowe długie i pełne ciszy oraz obaw godziny. Kiedy to stanowił dla mnie właściwie jedyną atrakcję i jakąś względną stałość w całym tym ciągnącym się bez końca koszmarze. Lekarze, pielęgniarki, czy inne osoby z personelu, które spotykałem podczas czuwania przy Heidi stale się wymieniali. Tak samo zresztą jak pacjenci, którzy codziennie byli przenoszeni na inne oddziały albo ku swojej radości wypisywani do domu, aby to inni zjawiali się na ich miejsce. O tych nielicznych, którzy umierali i pozostawiali swoich bliskich w rozpaczy, nawet nie chciałem myśleć. Jedynie ten przeciętny widok na niezbyt urokliwą i szarą ulicę pozostawał niezmienny, napawając mnie dzięki temu jakąś niewytłumaczalną namiastką spokoju i wiary, że wkrótce będziemy się w niego wpatrywać wspólnie z Heidi, która będzie przy tym pewnie nieustannie narzekać na nudę i deklarować swoją jak najszybszą chęć opuszczenia tego miejsca bez względu na zalecenia specjalistów, czy moje usilne błagania, aby myślała przede wszystkim o swoim zdrowiu. Dobrze w końcu wiedziałem, jak trudno było jej usiedzieć przez dłuższy czas w jednym miejscu, a bezczynne leżenie w łóżku od dawien dawna wprost doprowadzało ją do szału. Uważała to za zwykłe marnotractwo cennego czasu, który w jej opinii mogła spożytkować w o wiele produktywniejszy sposób. Tym razem jednak będzie musiała jakoś przetrwać i zaakceptować te niedogodności dla swojego własnego dobra. Już ja się o to postaram.


Mimowolnie uśmiecham się lekko na to przyjemne wyobrażenie naszej dwójki, spoglądając na twarz dziewczyny ciągle pogrążonej w głębokim śnie. Oddałbym naprawdę wiele, aby jak najszybciej stało się ono rzeczywistością. Zwłaszcza że w ostatnich dniach byłem powoli coraz bardziej wykończony swoją bezradnością i strachem o dalsze życie i zdrowie Heidi. Bałem się, że w każdej chwili jej stan, mimo w miarę optymistycznych od blisko tygodnia przewidywań różnych lekarzy, może się drastycznie pogorszyć. Dopóki Norweżka nie odzyska przytomności, tak naprawdę niczego nie mogliśmy być w zupełności pewni. Nikt do końca nie potrafił przewidzieć, jak mózg dziewczyny ostatecznie zareaguje na tak mocne uderzenie i ten rozległy obrzęk, który w następstwie wywołał. To miało okazać się dopiero po wybudzeniu i wielu dokładnych badaniach. Dlatego też ta niewiedza i nieustanne wyczekiwanie doprowadzały mnie niemal na skraj wytrzymałości. Jeszcze nigdy życie tak bardzo nie dało mi w kość, jak na przestrzeni tych kilku ostatnich wyjątkowo okropnych tygodni.


Na powrót siadam na krześle, stojącym tuż przy szpitalnym łóżku. Jak codziennie starając się wykrzesać z siebie jakąś krztę optymizmu, choć aktualnie trwające popołudnie nie różniło się niestety niczym od swoich poprzedników, pozbawiając mnie większych złudzeń, że cokolwiek może się akurat dzisiaj zmienić. Mimo to zaczynam prowadzić swój cichy i standardowy monolog, który dotyczył wszystkiego, co tylko wpadnie mi do głowy. Opowiadałem Heidi o choćby najbłahszych bzdurkach, wierząc że jakimś cudem mnie naprawdę słyszy. Miałem głęboką nadzieję, że mój głos do niej dociera i na jakiś sposób pomaga w walce o odzyskanie zdrowia, a przede wszystkim stale przypomina, że nie jest sama i ma dla kogo tutaj wrócić. Chciałem, aby nieprzerwanie czuła, że wszyscy na nią z niecierpliwością czekamy i nie możemy się już doczekać jej wybudzenia. Niczego nie pragnąłem ostatnio bardziej niż usłyszenia tego tak znajomego aksamitnego głosu Heidi i uzyskania pewności, że nie doszło do żadnych poważnych uszkodzeń, w jej mózgu, które w konsekwencji uniemożliwiłyby dziewczynie powrotu do dobrze znanej codzienności.


- Strasznie za tobą tęsknię, wiesz? Brakuje mi nawet tych pobudek niemal o świcie, które tak często lubiłaś mi fundować wraz z Effim - dotykam lekko jej ręki nadal pokrytej dobrze widocznymi licznymi siniakami i opatrunkami chroniącymi wszelkie obtarcia naskórka, śmiejąc się smutno na wspomnienie tamtych dni, które dopiero po czasie zacząłem o wiele bardziej docenić. Ten wspólnie spędzony czas w obliczu takich wydarzeń jak obecne, urastał do rangi czegoś najcenniejszego na świecie. - Obiecuję, że więcej się nawet na ten temat nie zająknę. Możecie mnie budzić choćby i w środku nocy, tylko wróć do nas i wyzdrowiej, proszę. Bez ciebie to wszystko nie ma zwyczajnie sensu. Wszystko jest takie puste i szare. Ja nie mogę cię stracić. Pamiętasz, jak obiecaliśmy sobie, że nasz duet zawsze przetrwa? Bez względu na wszelkie przeciwności? Musisz dotrzymać słowa - nieoczekiwanie wyczuwam leciutki dotyk palców Heidi, które starają się ścisnąć moją dłoń. Na początku niemal nie mogę w to uwierzyć, uznając że tylko mi się pewnie wydawało i było to wyłącznie życzeniowe wyobrażenie z mojej strony. Kiedy jednak dostrzegam, jak dziewczyna zaczyna delikatnie, ale jednak zauważalnie poruszać drugą dłonią. W mig wypełnia mnie olbrzymia radość i sięgające zenitu wyczekiwanie podsycane sporą ekscytacją. Wszystko wskazywało na to, że Heidi zgodnie z diagnozą lekarzy, którzy od kilku już dni stopniowo zmniejszali dawki leków, powoli zaczynała się wybudzać z wywoływanej przez nie od czasu operacji śpiączki farmakologicznej. Nie mogłem zwyczajnie uwierzyć, że upragniona chwila, na którą wyczekiwałem od tak długiego czasu w końcu naprawdę nadeszła.


Patrząc z masą różnorakich odczuć, jak powieki Heidi zaczynają nerwowo drgać, a następnie powoli i z wyraźnym trudem się otwierają. Nie potrafię powstrzymać szerokiego uśmiechu szczęścia i tak upragnionego od momentu wypadku poczucia, że to rzeczywiście skończy się jakimś cudem dobrze. Równocześnie towarzyszyła im również lekka obawa, czy aby na pewno wszystko okaże się być w pełni w porządku. Szybko jednak odrzucam je od siebie. Liczyło się przecież tylko to, że znów mogę wpatrywać się w te jej przekochane przeze mnie oczy, które właśnie obserwowały ze sporym niezrozumieniem i dezorientacją moją osobę.


- Obudziłaś się! Naprawdę się obudziłaś. Heidi, tak strasznie się cieszę. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo na to czekałem - ściskam mocniej dłoń należącą do dziewczyny, a olbrzymia fala ulgi, jaka mnie zalewa jest wprost nie do opisania. Ostatkiem sił powstrzymuję się przed przytuleniem jej do siebie i całowaniem do utraty tchu. Wolałem jednak nie ryzykować, aby przypadkiem nie sprawić jej jakiegoś dodatkowego niepotrzebnego bólu. Dość się już ostatnio niesprawiedliwie wycierpiała.


- Co się stało? Gdzie ja w ogóle jestem? - po kilku sekundach trwających dla mnie niemal wieczność, odsuwa od siebie z lekką nieporadnością rurki z tlenem, pytając zachrypniętym głosem i z wyraźnie słyszalnym osłabieniem. Rozgląda się zdezorientowana po sali, a następnie wraca do uważnego wpatrywania się we mnie. Za to ja mam wrażenie, że olbrzymi kamień właśnie spada mi z serca z głośnym hukiem. Wyglądało na to, że wszystko było w jak najlepszym porządku z jej mową, sprawnością kończyn i układem nerwowym, a ostrzeżenia lekarzy o tak wielu możliwych skutkach i powikłaniach po urazach głowy, okazały się w tym przypadku jedynie niesprawdzoną prognozą.
- Jesteś w szpitalu. Miałaś dość poważny wypadek - odpowiadam spokojnie. Woląc na razie nie wchodzić w większe szczegóły. Poradzenie sobie z całą prawdą, mogło okazać się wcale nie takim łatwym zadaniem dla Heidi. Na jej roztrząsanie nadejdzie jednak dużo bardziej odpowiedni do tego czas. Wierzyłem również, że dzięki relacji dziewczyny z przebiegu tamtych strasznych wydarzeń, człowiek za to odpowiedzialny, wkrótce poniesie należyte sobie konsekwencje i odpowie prawnie za swoje haniebne czyny.
- Wypadek? - dziwi się. Krzywiąc wyraźnie z bólu, gdy próbuje się poruszyć. Zapewne złamane żebra dawały o sobie wyjątkowo mocno znać. - Powiesz mi, co takiego nawyprawiałam, że skończyłam przykuta do szpitalnego łóżka? Aż tak z czymś zaszalałam? Jest bardzo źle? - dopytuje wyraźnie zainteresowana swoim stanem zdrowia.
- Nie pamiętasz, co się stało? - marszczy czoło, kręcąc przecząco głową z narastającym strachem i zdenerwowaniem. Usilnie starając się cokolwiek sobie przypomnieć. - Spokojnie. To się czasami zdarza. Zwłaszcza w przypadku urazu głowy. Kazano być na to przygotowanym. Nie myśl jednak teraz o tym. To już nieważne. Najważniejsze, że znowu jesteś z nami - uspokajam ją. Stres to ostatnia rzecz, jaka była jej teraz do czegokolwiek potrzebna.


- Jak się w ogóle czujesz? - pytam nadzwyczaj głupio. Przecież dobrze wiedziałem, jak duże obrażenia poniosła, spadając z tych przeklętych schodów. Leczenie i późniejsza rekonwalescencja pewnie zajmą jeszcze sporo długich i trudnych dla niej dni. Znajdowałem się jednak pod wpływem tak ogromnej euforii, że nawet te fakty zeszły dla mnie na dalszy plan. Liczyło się tylko to, że Heidi jest przytomna i nic jak na razie nie zagraża jej dalszemu życiu. Z resztą trudności poradzimy sobie razem.
- Niezbyt dobrze. Wszystko mnie piekielnie boli, a już zwłaszcza głowa. Chyba za moment mi eksploduje - dotyka niepewnie bandaża, który wciąż chronił spory opatrunek na jej głowie. - Chce mi się też strasznie pić. Mam wrażenie, że od lat nie miałam niczego w ustach. Wątpię, czy kiedykolwiek wcześniej czułam się gorzej.
- Pójdę po wodę. Zawołam również pielęgniarkę. Ktoś powinien cię zbadać i sprawdzić, czy wszystko jest na pewno w porządku. Potem, jeśli będziesz miała ochotę, porozmawiamy o tym, co się wydarzyło. Pewnie chcesz wszystko wiedzieć - uśmiecham się czule w jej stronę.


- Poczekaj. Dlaczego tak właściwie rozmawiamy ze sobą po angielsku? Jesteśmy chyba w Oslo, prawda? - następne pytania Heidi zaczynają mnie wprawiać w lekki niepokój. Staram się jednak zachować spokój. Być może dziewczyna potrzebowała jeszcze chwili, aby wszystko sobie dobrze poukładać. Miała pełne prawo być skołowana po tym, co ostatnio przeszła.
- Owszem, to cały czas twoja ukochana ojczyzna. Poza tym byłaś nieprzytomna o wiele za krótko, abym był w stanie nauczyć się norweskiego. Może dla ciebie dwadzieścia dni by wystarczyło, ale ja takim bystrzakiem na pewno nie jestem - staram się zażartować i oczyścić dziwną atmosferę panującą między naszą dwójką. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Heidi traktowała mnie jakoś inaczej. Była wyraźnie zdystansowana wobec mnie i niezbyt ufna. Ani na moment nie spuszczała mnie z oka, studiując z dokładnością każdy szczegół mojej twarzy. Jakby widziała ją po raz pierwszy na oczy. Być może nadal złościła się też za ukrywanie tego szantażu Nelle, który w głównej mierze do tego wszystkiego doprowadził. Prędzej czy później będziemy musieli do tego wrócić i przeprowadzić ze sobą poważną rozmowę, czy też wyjaśnić sobie to i owo. Obawiałem się jedynie, że będzie miała mi za złe, że po części to ja doprowadziłem swoją głupotą do tego fatalnego wypadku, który tak bardzo nadszarpnął jej zdrowie i przeze wiele długich dni zagrażał życiu.
- Wiem, że nasz język nie należy do najłatwiejszych. Czasami sama miałam z nim niemałe problemy. Nic więc dziwnego, że ci z nim nie po drodze - kiwa lekko głową ze zrozumieniem. - Mogę jednak wiedzieć, skąd pochodzisz i co cię tutaj sprowadza? Długo w ogóle mieszkasz w Norwegii? Od razu też mówię, że podziwiam cię za pracę w tym miejscu. Nieważne w jakiej roli, ja bym w życiu nie dała rady. Walka o życie i zdrowie drugiej osoby, to dla mnie byłaby zbyt duża odpowiedzialność - zamieram w jednym miejscu niczym zamurowany. Co tu się właściwie działo? Skąd wzięła się ta dziwna i niezrozumiała rozmowa między nami?


- Heidi, o czym ty mówisz? Przecież to ja, Stefan - mówię z towarzyszącym mi do granic możliwości napięciem. Licząc, że to tylko okrutny żart i za sekundę wybuchnie głośnym śmiechem, nie mogąc uwierzyć, że dałem się na to wszystko nabrać.
- Stefan? Nie przypominam sobie, abym znała jakiegokolwiek Stefana - mruży lekko oczy, odpowiadając mi z całkowitą powagą. Wprawiając tym samym w ogromny szok i niedowierzanie. To nie mogła być przecież prawda. Ona nie mogła mówić na serio. - Wybacz, jeśli się już kiedyś poznaliśmy, a ja o tym jakimś cudem zapomniałam. To mimo wszystko raczej niemożliwe. Jeśli tak jednak jest, to mam chyba czego żałować, bo jesteś całkiem miły, a uwierz mi, że nie za często mówię tak o nowo poznanych osobach. Może dlatego wciąż nic straconego i jeszcze to nadrobimy? Pewnie przyda mi się tutaj jakieś bliższe towarzystwo, bo na swoją matkę raczej nie będę mogła liczyć. Nawet nie raczyła mnie odwiedzić przez minione dni, prawda? Stąd pewnie ta twoja troska o moją osobę. Zapewne uznałeś, że jestem całkiem sama. Chociaż to właściwie prawda i moja przykra rzeczywistość. - robi krótką pauzę. - Wybacz, nie powinnam obarczać cię moimi problemami, jesteśmy obcymi sobie osobami... Przez ten wypadek coś mi się chyba porządnie poprzestawiało w głowie, że zaczynam się zwierzać przypadkowym ludziom. Mam wrażenie, że obudziłam się w jakiejś innej rzeczywistości - markotnieje, odwracając wzrok, a ja zaczynam sobie uświadamiać, że doszło do czegoś okropnego, czego żadne z nas za nic by się nie spodziewało nawet w najczarniejszych scenariuszach.


- Najlepiej będzie, jak zawołam lekarza. Zaraz wracam - miałem nadzieję, że ktoś z personelu szpitala zaprzeczy moim podejrzeniom i zapewni, że to za chwilę minie i mózg Heidi właściwie wszystko sobie poukłada. Nie mogło być przecież innej opcji. To musiała być jedynie krótkotrwała utrata wspomnień.
- Lekarza? Myślałam, że to ty nim jesteś. Wydawało mi się, że często tutaj bywałeś, gdy byłam nieprzytomna. Miałam wrażenie, że słyszę twój głos, który był ogromnie pomocny. Nie było tak? Przepraszam, ale jestem taka pogubiona, że wszystko mi się miesza. Sama już nie wiem, co jest prawdą, a co jedynie moim wyobrażeniem - nie jestem w stanie jej po prostu odpowiedzieć i wypowiedzieć na głos swoich podejrzeń ani tym bardziej uświadomić, kim tak naprawdę dla siebie jesteśmy. W pośpiechu opuszczam dlatego salę, udając się z tym samym strachem, jaki towarzyszył mi podczas operacji Heidi wprost do gabinetu lekarza. Koszmar, z którego zakończenia jeszcze przed chwilą tak bardzo się cieszyłem, właśnie rozpoczynał się na nowo. Szczerze wątpiłem, że los mógł sobie z nas jeszcze bardziej zakpić.