czwartek, 3 grudnia 2020

Rozdział 22

 


10.02.2021


Stawiam przed Eileen kubek z gorącą herbatą, którą przyjmuje ze sporą wdzięcznością i zadowoleniem, a następnie zajmuję miejsce po drugiej stronie kuchennego stołu, przyglądając się jej ze sporą uwagą i nieukrywanym zaciekawieniem. Od naszego ostatniego spotkania mającego miejsce już dobre kilka lat temu, dziewczyna praktycznie w ogóle się nie zmieniła. Na jej głowie wciąż królowała burza rudych loków, których za nic nie mogła nigdy okiełznać, a twarz przyozdabiała taka sama niezliczona ilość piegów, które aktualnie były jeszcze bardziej widoczne niż kiedyś, co na swój sposób dodawało jej jedynie uroku. Także ogromna ilość kolorowych bransoletek, które brzęczały melodyjnie przy każdym ruchu jej rąk, będącymi od zawsze znakiem rozpoznawczym Eileen, pozostały niezmienne. Miałem przez to wrażenie, jakby czas się zwyczajnie zatrzymał, a my nadal byli tamtymi dziećmi, które z powodu braku innych kompanów do zabawy w okolicy, spędzały ze sobą niemal cały wolny letni czas, gdy tylko wybierałem się najpierw z rodzicami, a potem sam w odwiedziny do cioci Helen, która zawsze witała mnie z otwartymi ramionami.


Mimo lekkiej ekscentryczności Eileen w przeszłości byliśmy bardzo dobrymi znajomymi, którzy świetnie się ze sobą rozumieli i w niemal każdej sprawie mogli na siebie liczyć. Przynajmniej było tak do momentu, gdy nie dorośliśmy i  kontakt nie zaczął się nam stopniowo urywać. Każde z nas mimowolnie poszło w swoją stronę, pochłonięte realizacją założonych sobie celów, czy spełnieniem odmiennych od siebie marzeń. Mimo wszystko do teraz ze sporym sentymentem wspominałem wspólnie spędzony z nią czas i te wszystkie razy, gdy pakowaliśmy się najczęściej za jej sprawą w niemałe tarapaty. Jak choćby wtedy, gdy spędziliśmy przymusową noc w lesie z powodu zgubienia się w tej niemającej końca gęstwinie drzew, do której wprost uparła się iść w poszukiwaniu jakiegoś podobno wyjątkowego kwiatu rosnącego w jej mniemaniu tylko tam. Kwiatka i tak nie znaleźliśmy za to rodzice Eileen i ciocia Helen o mało nie umarli ze strachu, dopóki nas nie odnaleźli. Mieliśmy u nich wtedy niewyobrażalnie mocno przechlapane. Nigdy nie byli bardziej wściekli. Z Eileen wiązało się mnóstwo takich niezbyt rozsądnych przygód. Z nikim innych nie przeżyłem więcej zwariowanych eskapad i totalnych szaleństw, jak właśnie z tą dziewczyną, która teraz z niewiadomego mi nadal powodu, chciała ze mną po prostu zamieszkać. Co wydawało mi się być totalnym absurdem. Dobrze jednak wiedziałem, że jeśli chodziło o Eileen, to można było się spodziewać dosłownie wszystkiego.


- Eileen, powiesz mi w końcu, o co tu w ogóle chodzi? - pytam, przerywając między nami dosyć niezręczne milczenie. Chcąc poznać jakieś racjonalne wytłumaczenie tej wizyty. - Dlaczego miałabyś się niby do mnie wprowadzić? Wybacz, ale nic z tego nie rozumiem. 
- Zaraz, to ty nic nie wiesz? Helen z tobą nie rozmawiała? Obiecała, że to zrobi. Byłam dlatego przekonana, że wszystko jest załatwione i się zgodziłeś - dziewczyna wyglądała na autentycznie zdezorientowaną. Zaczynała się też coraz bardziej denerwować, o czym świadczyło jej nerwowe obracanie w dłoniach kubka z nadal mocno parującą zawartością. 
- Faktycznie ciocia dzwoniła do mnie kilka razy, ale miałem dość ciężki dzień i planowałem oddzwonić do niej dopiero jutro - tłumaczę, przypominając sobie o tym dość istotnym fakcie. Jednakże od kilkunastu godzin wszystko kręciło się dla mnie jedynie wokół mamy Heidi i nic więcej się nie liczyło. Ostatnią więc rzeczą, na jaką miałem ochotę była rozmowa z kimś z moich bliskich i tłumaczenie im, co takiego się wydarzyło. Na to jeszcze przyjdzie właściwy czas, gdy wszystko się chociaż trochę wyjaśni. 
- O jejku, przepraszam. Z góry założyłam, że skoro Helen do mnie nie oddzwoniła, to na pewno wyraziłeś zgodę na tę moją nietypową prośbę. Nie przemyślałam tego. Jestem strasznie głupia. Narobiłam okropnego galimatiasu - mówi ze sporym zawstydzeniem. - Lepiej sobie pójdę. Dość zamieszania już wywołałam. Nie będę ci dłużej przeszkadzać. Dziękuję za herbatę i gościnę. Miło było cię znowu zobaczyć, naprawdę.

- Uważaj! - Eileen podnosi się gwałtownie ze swojego miejsca, jakby się co najmniej paliło. Przez co nieopatrznie przewraca kubek i wylewa resztę swojej herbaty na stół. Zalewając przy okazji jeden z podręczników Heidi, którego nie zdążyłem wcześniej sprzątnąć. Byłem pewien, że Norweżka mnie za to prędzej czy później zabije. Doskonale w końcu znałem jej miłość do każdego rodzaju książek i dbałość o nie. Miałem również potwierdzenie, że niezdarność i gapiostwo Eileen wciąż znajdowało się na swoim miejscu. Mimowolnie mam ogromną ochotę parsknąć śmiechem z tego powodu, po raz pierwszy podczas trwania tego koszmarnego dnia.


- O Boże! Przepraszam, Stefan. Posprzątam to. Odkupię ci również tę książkę. Zaraz stąd znikam. Ten dzień to jakaś katastrofa! - rozgląda się po kuchni w poszukiwaniu czegoś, co pomoże posprzątać jej ten bałagan, a ja mam nieodparte wrażenie, że z jej zaszklonych oczu za chwilę popłynie spora fala łez. Dziewczyna wyglądała na kompletnie załamaną. 
- Nie przejmuj się. Nic takiego się przecież nie stało. Usiądź. Ja to wytrę, a potem opowiesz mi na spokojnie, co ci się przytrafiło. Zgoda? - staram się uspokoić Eileen, co na całe szczęście odnosi zamierzony skutek. Dziewczyna siada z lekkim zawahaniem z powrotem przy stole, a ja zabieram się za uprzątnięcie tego bałaganu pod jej czujnym wzrokiem, którym nieustannie bacznie mnie obserwuje.

- Teraz możesz mi wszystko wytłumaczyć. Co takiego się stało? - uśmiecham się lekko w stronę Eileen. Czekając, aż zacznie w końcu mówić i rzuci trochę światła na całą tę kuriozalną sytuację. Ten dzień chyba już niczym nie będzie w stanie mnie zadziwić. 
- Zacznę może od początku, tak będzie najprościej. Kilka miesięcy temu po powrocie z RPA, przeprowadziłam się do Salzburga. Chciałam się w końcu usamodzielnić i wyprowadzić od rodziców, a tutaj mam do tego najwięcej możliwości. Udało mi się znaleźć nawet ładne i niedrogie mieszkanie do wynajęcia. Żyłam sobie spokojnie i wszystko układało się świetnie, aż do dzisiaj, gdzie mój ogromny pech dał o sobie znowu znać. Ja się chyba nigdy od niego nie uwolnię! Żadne talizmany, rytuały, nic na niego nie pomoże. Jestem po prostu przeklęta. Nie ma po prostu innej możliwości - kładzie z rezygnacją swoją głowę na blat stołu, a ja za wszelką cenę staram się zachować powagę i przemilczeć jej zbytnie dramatyzowanie. - Naprawdę nie chciałam niczego złego. Ja tylko po powrocie z pracy, zaczęłam sobie przygotowywać kąpiel, ale byłam taka zmęczona, że jakimś cudem zasnęłam na kanapie. W ten oto sposób zalałam połowę mieszkania i sąsiadów z dołu. Właściciel mieszkania tak się wściekł, gdy go o tym poinformowali, że wyrzucił mnie z niego z hukiem. Nic sobie nie dał wytłumaczyć. Dostał jakiejś furii, ledwo udało mi się stamtąd zabrać swoje rzeczy. Raptownie zostałam na bruku i nie miałam dokąd iść. Do rodziców za nic nie chcę wracać. Nie dam im tej satysfakcji, że spełniły się ich liczne przepowiednie i nie dałam sobie rady z samodzielnym życiem i znowu potrzebuję ich pomocy. Co to, to nie! Idąc tak bez celu przed siebie, przypomniałam sobie, że przecież ty mieszkasz w tym mieście. Zadzwoniłam więc do Helen i o wszystkim opowiedziałam. Poprosiłam ją, aby nic nie mówiła rodzicom oraz dała mi twój adres i porozmawiała z tobą, czy nie byłbyś tak miły i nie przygarnął mnie, dopóki nie znajdę sobie czegoś nowego. Niczego nie obiecywała, ale założyłam, że skoro nie oddzwoniła do mnie przez kilka następnych godzin, to uzyskała twoją pozytywną odpowiedź. Zaczynało robić się coraz później, a mnie nie bardzo stać na pobyt w hotelu, więc się tutaj zjawiłam. Cały ten pomysł był jednak nadzwyczaj głupi. Nie wiem, co ja sobie myślałam. Jeszcze raz przepraszam, że zaprzątam ci głowę swoimi problemami. Nie martw się o mnie. Jakoś sobie poradzę - Eileen ze sporym zmartwieniem i smutkiem kończy swoją opowieść, a mi robi się jej najzwyczajniej w świecie szkoda. Dziewczyna od zawsze była ucieleśnieniem dobra. Jej zaangażowanie w bezinteresowną pomoc innym, czy wyjazdy na przeróżne misje humanitarne były naprawdę godne podziwu. Zawsze stawiała dobro innych ponad swoje. Szkoda tylko, że gdy to właśnie ona potrzebowała pomocy, nie miała właściwie nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić.
- Przykro mi, naprawdę. Wszystko się na pewno jakoś ułoży. Znajdziesz inne mieszkanie. Pełno ich tutaj - staram się ją pocieszyć.

- Obyś miał rację. Najwyższy czas jednak na mnie. Jest prawie północ - po raz drugi próbuje udać się do wyjścia, ale nie pozwalam jej na to, zagradzając umiejętnie drogę. 
- Daj spokój. Nie ma mowy, abyś tułała się gdzieś sama po nocy. Przenocujesz tutaj, a rano zastanowimy się, co dalej. Przede wszystkim, jak najszybciej powinnaś zacząć poszukiwania nowego mieszkania - nie miałem zamiaru odmówić jej pomocy. Wyrzuty sumienia nie dałyby mi spokoju, gdybym ją teraz stąd wypuścił i zostawił samej sobie. 
- Naprawdę mogę zostać? - próbuje się upewnić, jakby kompletnie w to nie dowierzała. 
- Oczywiście. W końcu nie odmawia się starym przyjaciołom - posyłam w jej stronę przyjazny uśmiech, a ona od razu się rozpogadza. 
- Dziękuję! Nie wiem, jak ja ci się za to odwdzięczę - z radości niemal rzuca mi się na szyję, przez co zderzamy się dość boleśnie czołami. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Co za straszna niezdara ze mnie. 
- Eileen, przestań w końcu za wszystko przepraszać. Lepiej chodź, pokażę ci gdzie będziesz spała - rozmasowuję obolałe czoło, udając się do niewielkiego pokoju gościnnego, zapalając następnie w nim światło. Przy okazji słyszę kolejne ostrzegawcze szczeknięcie z salonu, gdzie od momentu pojawienia się Eileen przebywał Effi, który był nad wyraz niezadowolony z obecności niespodziewanego gościa w mieszkaniu.

- Twój pies mnie chyba nie cierpi. Jest taki śliczny, a ja nawet nie mogę go pogłaskać - Eileen spogląda tęsknie w kierunku zajmowanej przez niego kanapy. 
- Przejdzie mu. Musi się tylko do ciebie przyzwyczaić - odpowiadam jej pocieszająco. Samemu mając nadzieję, że rzeczywiście tak będzie. Effi może i był nieufny do ludzi, ale na nikogo nie reagował z taką alergią, jak na Eileen. Nie miałem jednak zupełnego pojęcia, z czego to wynikało. 
- Liczę na to, bo ja z wielką chęcią się z nim zaprzyjaźnię. Straszny z niego słodziak - cmoka do niego z daleka, na co Effi reaguje jedynie kolejnym warknięciem.


- Twoja dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko, że pozwalasz mi się u siebie zatrzymać? Dobrze pamiętam, że ma na imię Nelle? - słysząc to imię, na mojej twarzy pojawia się spory grymas. Każde wspomnienie o mojej byłej dziewczynie nadal przyprawiało mnie o sporo negatywnych emocji. To wszystko co zrobiła, ciągle było zbyt świeże. - Helen mi trochę o niej kiedyś opowiadała. Od czasu do czasu pytałam ją, co u ciebie słychać. Starałam się być na bieżąco. 
- Nie martw się o nią. Nelle na pewno nie będzie miała nic przeciwko, bo rozstaliśmy się już jakiś czas temu - szybko naprostowuję posiadane przez nią informacje. Dziwiąc się lekko, że mimo utraty przez nas kontaktu, Eileen nadal interesowała się moim życiem. Widocznie była zdecydowanie lepszą przyjaciółką ode mnie.

- Więc jesteś znowu do wzięcia? - pyta z podekscytowaniem i błyszczącymi oczami, co zupełnie zbija mnie z tropu. To raczej nie powinno mieć dla niej większego znaczenia. 
- Nie. Jestem teraz z Heidi. Pewnie niedługo ją zresztą poznasz - na wspomnienie o mojej ukochanej, przepływa przeze mnie lekki dreszcz strachu. Miałem nadzieję, że jakoś sobie teraz radzi, a z jej mamą wcale nie jest tak źle, jak zakładaliśmy. Liczyłem również, że Norweżka nie będzie miała nic przeciwko tymczasowemu pobytu Eileen u mnie i zrozumie, w jakiej sytuacji znalazła się dziewczyna. Na pewno tak będzie. Heidi była przecież niezwykle empatyczna i wyrozumiała. 
- Widzę, że nie tracisz czasu, Casanovo. Zmieniasz dziewczyny  jak rękawiczki - żartuje, szturchając mnie lekko w bok. - Długo jesteście razem? Opowiedz mi coś o niej. Jak się poznaliście? - zasypuje mnie pytaniami, na które koniecznie chciała poznać odpowiedź. 
- To długa historia. Na pewno nie na teraz. Opowiem ci innym razem. Teraz powinniśmy pójść spać. Znasz już rozkład mieszkania, więc rozgość się tutaj i czuj, jak u siebie. Dobranoc - żegnam się z Eileen z zamiarem udania do siebie. Czując coraz bardziej ogarniające mnie zmęczenie. 
- Dobranoc i jeszcze raz dziękuję. Gdyby nie ty, nie wiem co bym zrobiła - patrzy na mnie ze szczerą wdzięcznością. 
- To drobiazg. Nie masz mi za co dziękować. Śpij dobrze, a w razie gdybyś czegoś potrzebowała, jestem obok - przypominam uprzejmie. Tak na wszelki wypadek. 
- Jasne. Dobranoc. Do zobaczenia rano - zamykam drzwi od pokoju Eileen i udaję się do sypialni po drodze zgarniając jeszcze z kanapy śpiącego Effiego, który przyjmuje to z wyraźną aprobatą. Uwielbiał w końcu spać na łóżku i nieustannie tylko szukał do tego okazji.

Leżąc w łóżku, które wydaje mi się stanowczo za duże bez obecności po drugiej stronie Heidi. Z prawdziwą złością na samego siebie, wpatruję się w ekran telefonu, na którym widniało kilka nieodebranych połączeń od niej oraz w ich następstwie lakoniczna i pełna rozczarowania wiadomość, że porozmawiamy dopiero rano. Wyrzucam sobie, że przez niespodziewane pojawienie się Eileen nie pilnowałem dokładnie telefonu. Przez co nie mogłem się teraz pozbyć wyrzutów sumienia, że znowu zawiodłem. Nie dość, że nie było mnie przy Heidi, to na dodatek nawet na odległość nie potrafiłem jej właściwie wspierać. Karą za moją nierozwagę był w konsekwencji brak wiedzy o prawdziwym stanie zdrowia jej rodzicielki. Liczyłem jednak, że jutro otrzymam jakieś pozytywne wieści i spirala tego koszmaru zostanie przerwana, a moja ukochana brunetka niedługo znowu będzie przy mnie.


11.02.2021


Głośny huk tłuczonego szkła, wybudza mnie gwałtownie ze snu. Podrywam się z łóżka, będąc zupełnie zdezorientowanym. Dopiero po kilku sekundach przypominam sobie o obecności mojej tymczasowej współmieszkanki. Wyruszam więc w pośpiechu na poszukiwania źródła hałasu, który zgotował mi tę nieprzyjemną pobudkę. Obawiając się, co takiego tym razem Eileen zmalowała.


- Co tu się stało? - pytam, wchodząc do kuchni, gdzie dziewczyna nieudolnie próbowała posprzątać z podłogi jakieś roztłuczone w drobny mak naczynie. 
- Wybacz, że cię obudziłam. Chciałam zrobić sobie coś ciepłego do picia i przez przypadek strąciłam kubek z blatu z takim pieskiem. Był bardzo ładny, dlatego jeszcze mocniej przepraszam - Eileen patrzy na mnie ze skruchą, a ja dla upewnienia podchodzę do szafki. Modląc się, aby to nie był ten kubek, o którym myślę. Choć części porozrzucane po podłodze były jednoznaczne. 


- Tylko nie ten - mówię właściwie sam do siebie. To był przecież ulubiony kubek Heidi, z którego zawsze piła swoją ukochaną owocową herbatę. Kupiłem go już jakiś czas temu specjalnie dla niej. 
- Był jakiś wyjątkowy? Boże, tylko mi nie mów, że wykonano go z jakiejś porcelany albo coś w tym stylu - dziewczyna wyglądała na naprawdę mocno przestraszoną. 
- Nie. Po prostu to ukochany kubek Heidi - tłumaczę jej z lekkim żalem. 
- Pięknie! Obiecuję, że osobiście ją za to przeproszę, gdy tylko się spotkamy. Kiedy to tak właściwie będzie? Chcę ją poznać - zastanawia się, wkraczając na dość trudny temat, od którego wybawia mnie równoczesny dźwięk dzwonka do drzwi i mojego telefonu. 

- Otworzysz? Ja muszę odebrać telefon. To może być pilne - byłem przekonany, że to Heidi próbuje się ze mną skontaktować, dlatego czym prędzej udaję się do sypialni. Moment później przeżywając jednak spore rozczarowanie, gdy zamiast numeru Heidi wyświetla się numer ciotki Helen.

- Słucham cię uważnie, ciociu - zaczynam na powitanie, przeczuwając co takiego, będzie tematem naszej rozmowy. 
- Nareszcie odebrałeś! Nawet nie wiesz, jak się martwiłam, że coś się stało. Całą noc nie spałam! Od wczoraj mam nie najlepsze przeczucia. Wszystko z tobą na pewno w porządku? - ciocia Helen była naprawdę poważnie zmartwiona. Co było do niej nad wyraz niepodobne. 
- Nic mi nie jest. Poza tym, że mam dosyć interesującego gościa - przypominam jej o tym dosyć istotnym fakcie, w którym miała spory udział. 
- No tak. Przepraszam za to, ale nie potrafiłam odmówić Eileen pomocy i po długich błaganiach podałam jej twój adres, gdy do mnie wczoraj zadzwoniła, a potem niestety nie mogłam się z tobą skontaktować, aby to wszystko wyjaśnić. Mam tylko nadzieję, że nie narobiłam ci tym jakichś problemów - tłumaczy się. - Jeśli Eileen ci przeszkadza, to zaraz do niej zadzwonię i namówię ją na powrót do domu - oferuje się. 
- Nie trzeba. Nie martw się. Przygarnąłem Eileen i jej kryzys mieszkaniowy został chwilowo zażegnany. Jakoś się tutaj przez te parę dni zmieścimy. Jestem pewien, że szybko uda się jej znaleźć nowe lokum - uspokajam ją. Nie widząc sensu, aby cokolwiek teraz zmieniać. 
- Heidi też jest entuzjastką tego pomysłu? Jej aura od wczoraj wydaje się być poważnie zaburzona. Mam nadzieję, że to nie przez pojawienie się Eileen. Nie chcę przypadkiem się przyczynić do jakichś sprzeczek między wami. Wiesz, jak mocno wam kibicuję - czuła się nad wyraz winna, choć nie miałam do tego żadnego powodu. Nie zrobiła przecież niczego złego. 
- Ciociu, spokojnie. Heidi na pewno to zrozumie. Na razie ma jednak większe zmartwienia na głowie - zdradzam jej pokrótce, co takiego się wczoraj wydarzyło, że przewróciło niemal całe nasze życie do góry nogami. 
- Wiedziałam, że coś jest nie tak! Przeczucia i tym razem mnie nie myliły. Tak strasznie mi przykro. Oby tylko wszystko się pomyślnie skończyło. Ta dziewczyna i tak już wystarczająco dużo wycierpiała. Przekaż najszczersze życzenia zdrowia dla jej mamy. Gdybyście czegoś potrzebowali, od razu do mnie dzwońcie, jasne? - ton głosu cioci nawet nie przyjmował do siebie sprzeciwu.  
- Oczywiście. Będziemy w kontakcie. Nie przejmuj się niczym. Miłego dnia - życzę kobiecie, zanim się nie rozłączę. 
- Wzajemnie i dla własnego dobra miej oko na Eileen. Wiesz, jaka potrafi być roztrzepana. Dość ma już szkód do pokrycia. Więcej jej nie potrzeba - musiałem się w pełni zgodzić z ciocią Helen. Eileen mimowolnie nieustannie sprowadzała na siebie jakieś nieszczęścia, jak choćby w postaci tego stłuczonego przed momentem kubka.

Wracam do kuchni z zamiarem zaparzenia sobie porządnej kawy, która pomoże mi się rozbudzić i jakoś przetrwać początek tego dnia, gdy natykam się w niej na Inge, która wyraźnie czekała na moje zjawienie się. W mig przypominam sobie o dzwonku do drzwi. Czułem, że będę musiał się jej teraz gęsto tłumaczyć.


- Cześć, Inge. Co ty tutaj robisz z samego rana? - zastanawiam się, chcąc przeciągnąć w czasie moment nieuniknionego i tych wszystkich wyjaśnień odnośnie Eileen. 
- Chciałam sprawdzić, jak się czujesz. Poza tym pracuję dziś w mieszkaniu, dlatego pomyślałam, że wezmę Effiego, aby nie był sam, gdy udasz się na trening - wyjaśnia spokojnie. - Stefan, gdybym cię nie znała, to chyba wiesz, co bym sobie o tym wszystkim pomyślała, prawda? - patrzy na mnie niezwykle przenikliwie. Wskazując na drzwi od pokoju, za którymi znajdowała się teraz Eileen. 
- Domyślam się - unikam jej wzroku, czując się nad wyraz niezręcznie. 
- Dlatego poproszę o porządne wyjaśnienia. Co to za dziewczyna i co ona tutaj robi? - Inge stuka lekko palcami o blat stołu. Robiła tak zawsze, gdy coś się jej nad wyraz nie podobało. 
- To tylko Eileen. Moja stara znajoma - opowiadam blondynce przebieg wczorajszego wieczoru, co wprowadza ją w spore zdumienie. Nic dziwnego, skoro i mi nadal było trudno w to wszystko uwierzyć. 
- Heidi o tym wie? - to pierwsze pytanie, jakie zadaje Inge, gdy tylko skończę mówić. Dlaczego wszyscy, aż tak bardzo o to dopytywali? Przecież nie robiłem niczego złego, co mogłoby zaszkodzić mojemu związkowi. 
- Jeszcze nie. Od jej wylotu nie rozmawialiśmy niestety ze sobą. Właśnie mam zamiar do niej zaraz zadzwonić - zdradzam Norweżce swoje zamiary. 
- Poczekaj z tym jeszcze. Rozmawiałam niedawno z Sophie. Heidi podobno zasnęła dopiero nad ranem. Była okropnie wykończona. Dajmy jej jeszcze trochę pospać i nabrać sił - to tylko wzmagało moje zamartwianie się o dziewczynę. Tak bardzo chciałbym jej ulżyć w tym, przez co teraz przechodziła. 


- Co z jej mamą? Wiesz coś więcej? - pytam z nadzieją, że usłyszę jakieś dobre wiadomości, jednak wyraz twarzy Inge absolutnie na to nie wskazywał. 
- Stefan, jest naprawdę źle, a nawet tragicznie. To rak. W dodatku zdążył już zrobić przerzuty na inne organy. Lekarze twierdzą, że szansę na wyzdrowienie mamy Heidi są bliskie zeru. Dają jej od kilku dni do paru tygodni życia - ta wiadomość zwala mnie z nóg. Niemal upadam na stojące obok mnie krzesło. Wyobrażając sobie, co Heidi musi teraz czuć. Dlaczego to musiało spotkać akurat ją? Mało już cierpień doznała w ostatnim czasie?
- Przecież to załamie Heidi. Dobrze wiem, że bardzo kocha swoją mamę, mimo tego wszystkiego, co jej zafundowała. Jak ona sobie poradzi z jej możliwą śmiercią? - chowam twarz w dłonie z bezsilności, bojąc się zwyczajnie o stan psychiczny swojej dziewczyny. - Dość tego! Są rzeczy ważne i ważniejsze. Ja muszę być przy niej. To jest teraz najważniejsze - byłem zdeterminowany, aby jak najszybciej znaleźć się w Norwegii, łamiąc tym samym nasze postanowienie o kompromisie, na który poszedłem z wielką niechęcią. 
- Doskonale cię rozumiem, ale przemyśl to sobie jeszcze. Heidi za nic nie chce, abyś cokolwiek dla niej poświęcał. Gdy złamiesz dane jej słowo, będzie się dodatkowo tylko obwiniać o zmarnowanie przez ciebie szansy. Wiesz, jaka jest. Poza tym ona od zawsze wolała radzić sobie ze swoimi problemami w samotności. Musimy przygotować się na to, że w najbliższym czasie będziesz nas pewnie od siebie odtrącać. Niestety raczej tego w żaden sposób nie zmienimy - ani myślałem jej na to pozwolić. Heidi mogła sobie na mnie wrzeszczeć, wykłócać się, czy robić tysiące innych rzeczy, ale na pewno mnie nie zniechęci do bycia przy niej. W życiu nie dopuszczę do tego, aby opłakiwała stratę bliskiej osoby w samotności, choć wciąż łudziłem się, że być może wydarzy się jakiś cud i jej mama wyzdrowieje. Trzeba było wierzyć w to do samego końca. 
- Dobrze, poczekam do przyszłego tygodnia, ale na pewno nie dłużej - ustępuję z trudem. Mając jednak obawę, czy kiedyś tego po prostu nie pożałuję.

- Nie chcę wam przeszkadzać w rozmowie, ale wychodzę do pracy. Wolałam, żebyś wiedział. Będę wieczorem. W razie czego zapisałam ci na kartce swój numer. Jest na lodówce. Do zobaczenia - Eileen macha do mnie z szerokim uśmiechem na ustach. Zazdrościłem jej tego dobrego nastroju. Z ogromną chęcią bym się z nią zamienił. 
- Na razie - staram się odwzajemnić ten entuzjazm, ale niewiele mi z tego wychodzi.

- Chyba bardzo lubisz tę dziewczynę - gdy Eileen wychodzi, Inge obdarza mnie mocno podejrzliwym spojrzeniem. Jej mina nie wróżyła niczego dobrego. 
- Owszem, kiedyś się świetnie ze sobą dogadywaliśmy - wzruszam ramionami, nie widząc w tym niczego wyjątkowego. 
- Ona też wyraźnie darzy cię ogromną sympatią. Aż promienieje, gdy na ciebie patrzy - mówi z przekąsem i jawnym podtekstem. 
- Błagam cię, Inge tylko żadnych insynuacji. Eileen traktuje mnie tak samo, jak ja ją. To zwykła znajomość. Nie dorabiaj sobie do tego jakichś teorii - ucinam zawczasu te spekulacje, nie mając na nie zwyczajnie siły. 
- Przecież ja nic nie sugeruję, czy wymyślam. Ja tylko stwierdzam fakty - broni się. - Idź lepiej po Effiego i doprowadź się do ładu, bo za chwilę się spóźnisz - wskazuje życzliwie na zegarek, który rzeczywiście wskazywał dużo późniejszą godzinę, niż się spodziewałem. Czy ten poranek mógł się już skończyć?

Ostanie metry dzielące mnie od ośrodka treningowego pokonuję niemal sprintem, zdyszany wpadając do środka budynku. Gdzie już na dzień dobry wita mnie zniecierpliwiony Michael z dosyć poważnym wyrazem twarzy. Jeszcze tylko przyjaciela w nie humorze mi brakowało. 
- Czy ty do reszty upadłeś na głowę? - słyszę od niego na przywitanie. Będąc już pewnym, że Inge jakimś cudem udało się zdać mu porządne sprawozdanie z wizyty w moim mieszkaniu. Przez co pewnie czekało na mnie teraz jakieś zupełnie bezpodstawne kazanie.
- Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi - odpowiadam mu spokojnie. Licząc naiwnie, że sobie odpuści. 
- Naprawdę pozwoliłeś zatrzymać się u siebie Eileen? Tej Eileen, która podkochiwała się w tobie od najmłodszych lat, a potem na tamtej pamiętnej imprezie próbowała spoić cię jakąś ohydną breją potrzebną do rzucenia głupiego i wyjątkowo naiwnego uroku miłosnego, abyś się w niej tylko w końcu zakochał?! - kręci z dezaprobatą głową nad moim postępowaniem, a ja na wspomnienie tego incydentu mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. To było przecież przekomiczne! Czasami pomysły tej dziewczyny graniczyły z prawdziwym absurdem. 
- A dlaczego miałbym jej nie pozwolić? Miałem wyrzucić ją na ulicę? Ty byś tak zrobił? - zupełnie nie rozumiałem swojego przyjaciela. - Przecież tamte zabawne wydarzenia były lata temu! Michi, byliśmy wtedy właściwie dziećmi, a Eileen już dawno mnie za wszystko przeprosiła. Nawet jeśli kiedyś się we mnie podkochiwała, na pewno dawno jej to przeszło. Wiesz, ile się ze sobą nie widzieliśmy? Nasza relacja to zamierzchła historia. 
- Oczywiście, że nie zostawiłbym jej z tym kłopotem samej. Ale mogłeś jej pomóc w zupełnie inny sposób. Choćby pożyczyć pieniądze na hotel albo coś w tym stylu. Poza tym, czy ona nie ma innych osób, do których mogłaby się zwrócić? Rodzice nie mogą jej pomóc? To trochę podjerzane - przekręcam jedynie zirytowany oczami nad tym wywodem, zupełnie nie rozumiejąc powodu jego powstania. Michael zdecydowanie wyolbrzymiał całą tę sytuację i szukał na siłę problemów. Jakbyśmy nie mieli ich już wystarczająco. 
- Eileen nie chce wracać do rodziców. Wiesz, jacy oni są. Ciocia Helen przy nich to pikuś - rodzice Eileen niemal od zawsze żyli niezwykle ekologicznie i w zgodzie z naturą. W dodatku wierzyli w jakieś bóstwa i dobre duszki, które miały obdarzyć ich szczęśliwym życiem. Nic dziwnego, że również i ona wierzyła niekiedy w jakieś dziwactwa. - Za to ja zupełnie nie wiem, po co robisz z tego taką aferę. 
- Po co? Może nie chcę, abyś znowu wpakował się w jakieś kłopoty? Jednej wariatki próbującej zniszczyć ci życie w zupełności wystarczy - Michael upiera się przy swoim. 
- Nie porównuj Eileen do Nelle. Poza tym mam o wiele większe zmartwienia niż potencjalne uczucia Eileen do mnie, które na pewno nie istnieją. Teraz to Heidi jest najważniejsza, a ja wiem, co robię. Poradzę sobie - zapewniam go. 
- Nie byłabym taki pewien, że wiesz. Ja też nie słuchałem twoich ostrzeżeń przed Lisą i czym się to prawie skończyło? - przypomina przytomnie. 
- To była zupełnie inna historia. A ja jestem od ciebie mądrzejszy - odpowiadam mu żartobliwe. 
- Chyba jedynie w twoich snach - odgryza się. - Dziwne, że Heidi jeszcze tego nie zauważyła, bo inteligencją to ty nie grzeszysz - śmieje się, widząc moje oburzenie na ten wredny przytyk. 
- Uważaj, bo jak ja w końcu uświadomię Inge za kogo to zdecydowała się wyjść za mąż, to w mgnieniu oka przeprowadzi się na powrót do Norwegii - odpłacam mu pięknym za nadobne. Po czym obydwaj wybuchamy głośnym śmiechem. Dobrze było przynajmniej na moment zapomnieć o tych wszystkich problemach, które lawinowo wdarły się do naszego życia. 


💗💗💗💗

16.02.2021


Standardowo równo o siódmej, jak każdego poprzedniego ranka od kilku już dni, rozbrzmiewa doskonale znajomy mi budzik w telefonie. Całkowicie rozbudzona sięgam na oślep po niego, wyłączając go od razu. Następnie wstaję z łóżka po kolejnej, niemal w całości bezsennej nocy. Przygotowana na walkę o to, aby zaczynający się dzień nie był przypadkiem tym ostatnim dla mojej rodzicielki. Delikatnie przecieram suche od niewyspania oczy, spoglądając przez moje ulubione okno znajdujące się w mieszkaniu przyjaciół, którzy mnie przygarnęli na zewnątrz, wprost na mroźny i śnieżny świt.

Przede mną znowu nadchodziły długie godziny spędzone w szpitalu, w którym pojawiałam się codziennie równo z wyznaczonym czasem na odwiedziny znajdujących w nim pacjentów, a opuszczałam go dopiero w momencie, gdy któraś z pielęgniarek odnajdywała mnie w sali zajmowanej przez moją rodzicielkę, już dawno po minięciu godzin dozwolonych na mój pobyt w tym miejscu. Ostatnio nie robiłam właściwie niczego innego, jak siedzenie przy łóżku mojej matki, która z każdym dniem wydawała się być coraz słabsza. Na moich oczach ulatywało z niej życie, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. Ta bezradność była wyjątkowo beznadziejnym uczuciem, z którym za nic nie mogłam się pogodzić. Nie byłam również w stanie dopuścić do siebie  świadomości, że kiedyś w końcu nastąpi ten tragiczny moment, kiedy ona po prostu odejdzie. Zniknie na zawsze, zostawiając mnie samą z poczuciem ogromnej pustki i przekonaniem, że zawiodłam, bo na czas nie zrobiłam niczego, co mogłoby powstrzymać taki obrót sprawy.


Staram się jak najszybciej otrząsnąć z tych pesymistycznych myśli, doskonale wiedząc, że jeśli pozwolę im przejąć nad sobą kontrolę, znowu się najzwyczajniej w świecie rozkleję, a cały dzień wypełniony będzie jedynie smutkiem i wyrzutami sumienia przeplatanymi od czasu do czasu pretensjami do losu. Wolałam tego uniknąć i skupić się na tych minimalnych pozytywach. Jak choćby na tym, że mimo fatalnych okoliczności, w których się znalazłyśmy, po raz pierwszy w życiu udało nam się spędzić tyle wspólnego czasu w zgodzie. Na zwyczajnych rozmowach bez kłótni, krzyku i wzajemnych oskarżeń. Choć może rozmowa to za dużo powiedziane, skoro w głównej mierze to ja mówiłam o wszystkim, co tylko wpadło mi do głowy. Unikając przy tym, jak ognia trudnych tematów dotyczących przeszłości, przyszłości, czy naszej skomplikowanej relacji. Wiedziałam jednak, że tym razem jestem przynajmniej przez nią dokładnie słuchana. Moja rodzicielka w tych chwilach, gdy tylko była przytomna, chłonęła każde moje słowo i mimo że sama niewiele mówiła, to wcale mi to nie przeszkadzało. W ciągu ostatniego tygodnia i tak otrzymałam od niej więcej uwagi niż przez całe swoje dotychczasowe życie razem wzięte. Szkoda tylko, że doczekałam się tego dopiero w momencie, gdy znajdowała się na łożu śmieci.


Otwieram po cichu drzwi od swojego tymczasowego pokoju, wychodząc na niewielki korytarz z zamiarem, jak najszybszego opuszczenia bezszelestnie mieszkania. Wolałam uniknąć spotkania z przyjaciółmi, którzy z każdym dniem coraz bardziej się o mnie martwili. Nie chciałam dawać im jeszcze większych powodów do tego, a tak pewnie by się stało, gdyby zobaczyli mój dzisiejszy fatalny wygląd i coraz bardziej podkrążone oczy. Sińce spowodowane długotrwałym niewyspaniem podejrzewałam, że niedługo będą mi sięgać do połowy policzków. To był jednak aktualnie jeden z moich najmniejszych problemów. Zakładając buty mimowolnie uśmiecham się lekko do siedzącego nieopodal Otisa, który przyglądał się mi z wyraźnym zaciekawieniem. Od razu na myśl przychodzi mi Effi, za którym z każdym dniem coraz bardziej tęskniłam. Trudno było mi się pogodzić z naszą rozłąką. Nie chciałam, aby poczuł się przeze mnie porzucony. Dość już zaznał obojętności i cierpienia w swoim krótkim życiu.


- Stop! Heidi, nie wyjdziesz stąd, dopóki nie zjesz śniadania. To wyraźne polecenie Sophie, którego mam dopilnować - gdy zamierzam założyć kurtkę, Halvor staje w progu kuchni. Patrząc na mnie bezkompromisowo. To by było na tyle z mojej próby niezauważonego zniknięcia.
- Ale skoro Sophie tu nie ma. Możemy założyć, że już zjadłam grzecznie śniadanie - staram się go przekonać. Jedzenie było ostatnią rzeczą, na jaką miałam teraz ochotę. - Odpuść mi, proszę.
- Nie ma mowy. Ostatnio praktycznie w ogóle nie jesz. Tak nie można. Jeszcze gdzieś w końcu zemdlejesz. Poza tym to ja potem oberwę od mojej kochanej żony, że cię nie dopilnowałem. Dlatego zjedz cokolwiek, jeśli nie dla swojego zdrowia, to choćby dla mojego świętego spokoju - nalega.
- Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będziesz tak grzecznie wykonywać czyjeś polecenia i nakazy - mówię uszczypliwie, odwieszając jednak kurtkę na pobliski wieszak. Nie było sensu się z nim dłużej sprzeczać i tak by mi pewnie nie ustąpił.
- Wypraszam sobie. Sophie jest właściwie jedynym wyjątkiem w tej kwestii. To jak będzie? Zjesz coś, czy mam cię do tego zmusić? - pyta, a ja kiwam tylko niechętnie głową, przekręcając przy okazji zirytowana oczami.


Zmuszam się do zjedzenia kanapki i wypicia szklanki soku owocowego, co przychodzi mi z olbrzymim trudem. Miałam wrażenie, że mój żołądek to jeden wielki zaciśnięty supeł, który za nic nie przyjmie czegokolwiek do swojego środka. Od kiedy wróciłam do Norwegii, zupełnie nie miałam apetytu przez nieustannie towarzyszący mi stres i życie w olbrzymim napięciu.
- Jak się w ogóle czujesz? - Halvor przerywa panujące między nami milczenie.
- A jak myślisz? Każdego dnia, gdy tylko przekraczam próg szpitala, przenika mnie paraliżujący strach, że mojej matki już tam nie będzie. Uspokajam się dopiero gdy ją widzę i mam pewność, że nadal oddycha - mimowolnie dzielę się z nim swoimi odczuciami, które zdradziłam wczoraj również Sophie. Dziewczyna siedziała ze mną przez długie wieczorne godziny, mimo że miała wstać bladym świtem. To jednak nie miało dla niej żadnego znaczenia. Liczyło się jedynie to, aby podtrzymać mnie na duchu.
- Potrafię sobie wyobrazić, przez co teraz przechodzisz. Doskonale pamiętam, jak sam się czułem, gdy dowiedziałem się o chorobie Sophie. Myślałem, że oszaleję ze strachu o nią. Zwłaszcza że wstępne diagnozy, jak sama pamiętasz, były fatalne. Każdej nocy godzinami się w nią wpatrywałem, zwyczajnie bojąc zasnąć. Pilnowałem, czy na pewno z nią wszystko w porządku. To było coś okropnego - widziałam, jak trudno było mu wracać do tamtych wspomnień. - Heidi, musisz być dobrej myśli. Lekarze czasami się mylą w swoich wstępnych prognozach. Cuda się zdarzają, a przynajmniej ja zacząłem w to wierzyć - pociesza mnie. Dużo łatwiej byłoby uwierzyć mi w ich istnienie, gdyby tylko moja matka chciała żyć. Sophie miała w sobie olbrzymią wolę walki, czego jej zdecydowanie brakowało, mimo moich usilnych starań.
- Jak nigdy chciałabym w najbliższym czasie takiego doświadczyć.


Wchodzę do świetnie mi już znanej cukierni, położnej niedaleko szpitala. Kupując w niej te same pozycje co zawsze. Dużą kawę dla siebie i kawałek pysznego ciasta dla niezwykle sympatycznej pielęgniarki, z którą w ciągu ostatniego tygodnia nawiązałam bardzo dobry kontakt. Byłam jej niezwykle wdzięczna za ogromną troskę i dobre słowo, którym obdarzała mnie każdego dnia podczas odwiedzin mamy.


Płacąc za swoje niewielkie zakupy, słyszę że ktoś próbuje się ze mną skontaktować. Wychodzę więc w pośpiechu na zewnątrz, odbierając telefon z mimowolnym uśmiechem, jaki nie często gościł ostatnio na mojej twarzy. Cieszyłam się, że znowu będę miała okazję usłyszeć tak kochany przeze mnie głos, za posiadaczem którego niewyobrażalnie mocno tęskniłam.


- Cześć, Małpko. Jak się dziś czujesz? - Stefan zadaje mi standardowe pytanie, jakie zawsze pojawiało się w naszych codziennych rozmowach.
- Jakoś. Nie jest najgorzej. Właśnie jestem w drodze do szpitala. Wciąż liczę na jakieś dobre wieści. Chcę wierzyć, że one na przekór wszystkiemu jednak nadejdą - streszczam mu pokrótce. - A wy jak sobie radzicie? Wszystko w porządku? - wolałam się upewnić. Mimowolnie martwiąc o to, czy mój brak obecności nie odbija się przesadnie na Effim, a przy okazji i Stefanie, który miał teraz wszystko na swojej głowie.
- Radzimy sobie, choć bardzo za tobą tęsknimy. Codziennie zdecydowanie coraz mocniej. Niczego bardziej bym nie chciał niż tego, abyś była teraz przy mnie. Strasznie mi ciebie brakuje - żali się smutnym tonem głosu.
- Mi ciebie też. W życiu bym się nie spodziewała, że mogę za kimś tak bardzo tęsknić, wiesz? - zdradzam mu. Po czym słyszę jakiś wyjątkowy głośny huk po drugiej stronie. - Co tam się dzieje? - zaczynałam się obawiać, że jeszcze trochę i po powrocie z Norwegii, zastanę jakąś ruinę zamiast mieszkania Stefana.
- Sam chciałbym wiedzieć. Chyba Eileen znowu coś niechcący zdemolowała. Pójdę to lepiej sprawdzić i zaraz do ciebie oddzwonię, dobrze? - zgadzam się niechętnie, nie mając innego wyjścia. Choć starałam się być wyrozumiała i rozumiałam sytuację, w jakiej znalazła się ta dziewczyna, to coraz mniej podobała się mi perspektywa jej wspólnego mieszkania ze Stefanem. Zwyczajnie złościł mnie fakt, że spędzali ze sobą tyle wspólnego czasu, większość wieczorów i poranków. Podczas gdy ja znajdowałam się tak daleko od niego. Trudno było mi się do tego przyznać, ale byłam najzwyczajniej w świecie o nią zazdrosna. Zwłaszcza że nie miałam nawet mglistego pojęcia, czego mogę się spodziewać po tej całej Eileen. Nie znałam jej, nie wiedziałam również, do czego jest zdolna. Czy ona rzeczywiście traktowała Stefana jak zwykłego znajomego, a może liczyła na coś więcej? Te domysły nie dawały mi spokoju, a w dodatku nawiedzały mnie złe przeczucia. Z drugiej strony nie chciałam wyjść na zaborczą, narwaną dziewczynę, która zabrania swojemu ukochanemu znajomości ze wszystkimi dookoła. To w końcu była droga prowadząca donikąd. Musiałam dlatego mu zaufać. Jeśli naprawdę mnie kochał, tak jak o tym ostatnio zapewniał, nie powinnam się niczego obawiać. Miałam tylko nadzieję, że ta dziewczyna nie okaże się przypadkiem kimś w typie Nelle. Jedna taka w zupełności wystarczy mi na całe życie.


Odczekuję jeszcze kilka minut pod szpitalem, czekając na oddzwonienie Stefana, które nie następuje, co wprawia mnie w sporą frustrację. Co takiego związanego po raz któryś z Eileen było ważniejsze od krótkiej rozmowy ze mną? Stefan zdawał sobie przecież sprawę, jak trudno było nam ostatnio znaleźć nawet te kilka minut dla siebie. A teraz sam je dobrowolnie marnował na rzecz nie wiadomo czego. Zrezygnowana wyciszam w końcu swój telefon, przekraczając próg budynku. Obecnie miałam większe zmartwienia niż mój związek i możliwe kłopoty w nim wywołane przez tajemniczą Eileen.


Idę przez doskonale mi już znany oddział onkologii, zatrzymując się przed pokojem dla pielęgniarek, w którym tak jak się spodziewałam, znajdowała się pani Maren, z którą po prostu nie mogłabym się nie przywitać.
- Dzień dobry, już jestem. Stan mamy się nie pogorszył? - oczekuję na odpowiedź z szaleńczym biciem serca. To był nieodłączny element każdej mojej wizyty w tym miejscu.
- Dzień dobry, Heidi. Nie martw się. Stan twojej mamy na razie jest stabilny, a nawet mogę chyba powiedzieć, że nastąpiła malusieńka poprawa. Doktor wprawdzie nadal kazał nie robić ci większej nadziei, ale ja uważam, że obydwie potrzebujecie tego maleńkiego promyczka. Chodzi o to, że udało się nam nareszcie zbić temperaturę twojej mamie. Ataki kaszlu, także uległy lekkiemu zmniejszeniu. Oczywiście to może w każdej chwili ulec zmianie, ale trzeba być dobrej myśli - dawno już nic nie napawało mnie takim optymizmem, jak te otrzymane wiadomości. Tyle na nie czekałam, że obecnie wydawały mi się jakimś nierealnym snem.
- To wspaniałe wieści. Może jednak jeszcze nie wszystko stracone? Gdyby mama odzyskała siły, byłaby szansa na podanie jej chemii, prawda? A potem można by było postarać się o operację usunięcia płatu wątroby z guzem. Ostatnio o tym trochę czytałam - próbuję się upewnić, czy czegoś nie pokręciłam i rzeczywiście posiadałam sprawdzone informacje. - Wiem, że nie ma większej szansy na całkowite wyleczenie, ale to przynajmniej mogłoby przedłużyć jej życie o kilka miesięcy albo nawet lat.
- Lepiej nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość. Organizm twojej mamy jest nadal ogromnie wycieńczony. Na razie o wdrożeniu jakiegokolwiek leczenia nowotworu nie ma nawet mowy - pani Maren tonuje mój entuzjazm.
- Rozumiem - lekko markotnieję. - Byłabym zapomniała, mam coś dla pani - podaję jej starannie zapakowany kawałek jej ulubionego ciasta.
- Dziękuję bardzo, ale nie trzeba było - uśmiecha się do mnie z ogromną wdzięcznością.
- Trzeba. Za wszystko, co pani dla nas robi. Bez pani na pewno dużo ciężej znosiłabym całą tę sytuację - to właśnie ta kobieta bezinteresownie udzielała mi na każdym kroku pomocy. Cierpliwie tłumaczyła wszelkie niezrozumiałe dla mnie kwestie medyczne, czy też podnosiła na duchu w chwilach największego zwątpienia.
- Nie robię nic nadzwyczajnego. To moja praca - zdecydowanie umniejsza swoim zasługom.


- Cześć - mówię, siadając przy łóżku swojej rodzicielki. Obdarzając ją znikomym uśmiechem, zaczynam uważnie obserwować jej osobę.
- Heidi, już jesteś? Mówiłam ci, że nie musisz przesiadywać tu od samego rana do wieczora. Powinnaś zdecydowanie odpocząć. Prosiłam cię. Mną się nie przejmuj - dobrze widziałam, że wypowiedzenie tych kilku słów sprawia jej ogrom trudu i przyprawia o sporą utratę energii.
- Wcale nie czuję się zmęczona. Lepiej powiedz, jak ty się miewasz - tak bardzo pragnęłam usłyszeć, że o wiele lepiej. Chociaż wiedziałam, że to zwyczajnie niemożliwe.
- Beznadziejnie. Zdążyłam już jednak przywyknąć. Widocznie to moja pokuta już za życia - odwraca lekko głowę w bok, abym nie widziała jej wyrazu twarzy. - Porozmawiajmy lepiej o tym, co u ciebie. Co ze studiami? Nie pozwolę, abyś przeze mnie zmarnowała swoją szansę na zdobycie upragnionego wykształcenia - dotyka niepewnie mojej dłoni, jakby bojąc się, że ją za moment odtrącę. Czego za nic nie potrafiłabym zrobić.
- Niczego nie zmarnuję. Koleżanka na bieżąco przesyła mi notatki. Tak właściwie za wiele nie tracę - uspokajam ją.
- Przynajmniej tyle dobrego. Wydaje mi się, że coś jednak nie jest do końca w porządku. Widzę to po tobie. Co się dzieje? - wyglądało na to, że moja rodzicielka znała mnie lepiej, niż przypuszczałam.
- To nic takiego. Był już obchód? - staram się zmienić temat. Minęło zbyt mało czasu, abym potrafiła zwierzać się jej ze swoich rozterek uczuciowych. Nie potrafiłam sobie tego nawet wyobrazić. Nasza relacja była na to zbyt krucha i pokiereszowana. Nie dało się w końcu, ot tak zapomnieć tylu lat cierpienia i krzywd. A przynajmniej ja tego tak szybko nie potrafiłam.


Następne godziny spędzamy na zwyczajnej rozmowie matki z córką, jakich nie odbywałyśmy ze sobą nigdy wcześniej. Taka zwykła konwersacja o wszystkim i niczym z moją rodzicielką była spełnieniem moich odwiecznych marzeń. Za wyraźną prośbą mamy opowiadam jej o swoich przyjaciołach i pobycie w Austrii, a następnie w końcu o Stefanie, gdy kilkukrotnie pociąga mnie dość wyraźnie za język. Była go wprost niezmiernie ciekawa.


Za to czas, w którym moja rodzicielka śpi, co zdarzało się jej dosyć często z powodu ciągłego osłabienia, poświęcam na przejrzenie otrzymanych od Katinki notatek. Nie chcąc pozostać zbytnio do tyłu z materiałem. Przez co ani się spostrzegę, a dzień przekształca się w dość późny już wieczór. Co jasno mi sugerowało, że powinnam zacząć się powoli stąd zbierać. Pani Maren skończyła już dawno temu swoją zmianę, a inne pielęgniarki na pewno nie będą dla mnie, aż tak wyrozumiałe, jak ona. Dlatego też podnoszę się z zajmowanego krzesła, starając wyprostować obolałe od siedzenia w jednej pozycji plecy. Przeciągam się lekko, spoglądając na pogrążoną w spokojnym śnie mamę.


- Czas na mnie. Śpij dobrze. Do zobaczenia jutro - zawsze żegnałam się z nią w ten sam sposób. Chcąc głęboko wierzyć w to, że jutro rzeczywiście dla niej nadejdzie, a los da nam szansę na spędzenie ze sobą o wiele więcej wspólnego czasu. Niczego więcej nie chciałam.


Drogę do mieszkania Sophie i Halvora postanawiam wykorzystać na rozmowę ze Stefanem, który nadal nie raczył się do mnie odezwać, co wprowadza mnie w lekkie zdezorientowanie. Co się z nim ostatnio działo? Nie dość, że był strasznie rozkojarzony, to na dodatek zapominał dosłownie o wszystkim. Bez zastanowienia wybieram więc jego numer, chcąc zaznać złudnego poczucia jego bliskości, którego tak bardzo potrzebowałam.


- Miałeś do mnie oddzwonić i to już kilka godzin temu. Znowu zapomniałeś? - zaczynam na wstępie, wyrzucając mu lekko.
- Cześć, Heidi. Z tej strony Eileen, a nie Stefan. On nie mógł odebrać - słyszę głos dziewczyny, który zupełnie zbija mnie z tropu.
- A czym jest aż tak zajęty, jeśli można wiedzieć? - pytam dużo ostrzej, niż zamierzałam. Nic jednak nie mogłam na to poradzić, że głos Eileen strasznie mnie irytował. Nie chciałam się z góry do niej uprzedzać, ale to było zwyczajnie silniejsze ode mnie. Zachowywałam się jak skończona hipokrytka. Dziwiłam się Nelle, że nie toleruje moich spotkań ze Stefanem, a teraz robiłam dokładnie to samo, co ona w stosunku do Eileen.
- Aktualnie bierze prysznic, a potem mamy zamiar urządzić sobie maraton naszych ulubionych filmów z dzieciństwa. Zapowiada się świetna zabawa - opowiada mi ze sporym podekscytowaniem i zupełną swobodą. Za to ja zaczynam się wprost gotować. Gdybym była teraz w Austrii, już ja bym dosadnie wytłumaczyła Stefanowi, co sądzę o ich wspólnych wieczorkach, które odbywały się pewnie na porządku dziennym.
- Wspaniale. A jak idą poszukiwania mieszkania? Masz już coś na oku? - liczyłam, że usłyszę od niej twierdzącą odpowiedź i czym prędzej wyprowadzi się ona od Stefana.
- Niestety nie. Ciągle szukam, ale to wcale nie jest takie łatwe. Na całe szczęście Stefan pozwolił mi zostać u siebie, ile tylko będę potrzebować. Jest takim dobrym człowiekiem.  Naprawdę jesteś olbrzymią szczęściarą, że go masz - niemal zgrzytam zębami ze złości. Co ta dziewczyna sobie w ogóle wyobrażała? Najlepiej niech zostanie u niego na stałe. Może zaczniemy jeszcze żyć we trójkę?
- W takim razie życzę ci powodzenia w poszukiwaniach. Obyś wkrótce odnalazła swój własny wymarzony kąt - silę się na uprzejmość w stosunku do Eileen. W gruncie rzeczy nie zrobiła mi ona przecież nic złego. - Będę kończyć.
- Przekazać coś Stefanowi? Powiedzieć, żeby do ciebie potem oddzwonił? - miło oferuje.
- Nie trzeba. Udanego wieczoru wam życzę. Cześć - żegnam się z przekąsem. Mając nieodparte wrażenie, że Elieen poczuła niemałą satysfakcję z przebiegu tej rozmowy. Coś z tą dziewczyną było nie tak. Chociaż była, aż do przesady życzliwa i miła, to i tak nawet za grosz jej nie ufałam. Szczerze również wątpiłam, abyśmy potrafiły znaleźć ze sobą wspólny język, co biorąc pod uwagę, że Stefan darzył ją sporą sympatią, mogło w przyszłości okazać się dla nas nie lada problemem.


☆☆☆☆





Przywitajmy się z "lekko" zakręconą Eileen oraz jej aktualnie największym przeciwnikiem. 😉