24.12.2020
Jeszcze zanim się nawet na dobre nie rozbudzę, wciąż lekko błądząc na granicy jawy i dosyć przyjemnego snu. Czuję już rozpierającą mnie od środka ogromną radość i ekscytację z powodu nadejścia w końcu tego upragnionego dnia, na który od dłuższego czasu czekałem z nieukrywanym wyczekiwaniem i narastającą we mnie coraz bardziej niecierpliwością. Od kilku ostatnich tygodni wprost nie mogłem doczekać się tego wymarzonego dwudziestego czwartego grudnia, który niemal rok w rok był dla mnie tak samo wyjątkowy i niepowtarzalny. Wierzyłem również, że ten dzisiejszy będzie jednym z najlepszych na przestrzeni ostatnich lat i naprawdę godnym zapamiętania za sprawą obecności, jeszcze jednej wyjątkowo bliskiej mi osoby, która była dla mnie tak samo ważna, jak rodzina. Miałem dlatego nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i zgodnie z dokładnie przemyślanym w najmniejszych szczegółach wcześniej planem. W żadnym wypadku nie dopuszczałem do siebie myśli o jego, choćby najmniejszym niepowodzeniu. Mimo że wyzwanie, które przede mną stało było naprawdę trudne, a dla niektórych mogłoby wydawać się wprost niemożliwe do realizacji. Chciałem jednak usilnie wierzyć, że magia Świąt tym razem zadziała zdecydowanie na moją korzyść i przekonam jedną z chyba najbardziej upartych osób na świecie do przyjęcia mojego zaproszenia do wspólnego spędzenia nadchodzących dni. Zapowiadających się jak zawsze wspaniale.
Od kiedy tylko pamiętam, uwielbiałem święta Bożego Narodzenia i tę niepowtarzalną rodzinną atmosferę, którą zawsze za sobą niezmiennie niosły. Lubiłem ten towarzyszący Świętom gwar, który nieodłącznie panował w naszym, często przesadnie przystrojonym różnorakimi, niekiedy nawet kiczowatymi ozdobami, które znajdowały się niemal w każdym kącie domu. Choinkę, którą dzień przed Wigilią zawsze ubieraliśmy wspólnie z rodzicami, mając przy tym mnóstwo zabawy oraz śmiechu. Czy możliwość zobaczenia się z niekiedy dawno niewidzianymi dziadkami i wsłuchiwanie w ich fascynujące i niemające końca opowieści sprzed lat, które nigdy się mi nie nudziły. Z utęsknieniem czekałem też na te wszystkie przezabawne utarczki słowne mamy z jej ukochaną, ale również lekko ekscentryczną siostrą, których absolutnie przy takich rodzinnych spotkaniach nie brakowało, albo na narzekanie taty, że jak zwykle stół ugina się od przesadnej ilości jedzenia, którego nie bylibyśmy w stanie zjeść przynajmniej przez tydzień. To wszystko definiowało właśnie nasz własny sposób celebrowania Bożego Narodzenia, którego nie zamieniłbym na nic innego.
Przede wszystkim ceniłem sobie jednak ten wyjątkowy okres w roku za możliwość zwyczajnego pobycia z rodziną bez towarzyszącego mi na co dzień pośpiechu i częstego braku czasu. Żadne zagraniczne wyjazdy nie mogłyby dorównać takiemu wspólnemu spotkaniu. Szkoda tylko, że Nelle nie chciała tego nadal zrozumieć. Powoli traciłem już pomysły, a przede wszystkim chęci do zmiany jej zdania w tym niezwykle ważnym dla mnie aspekcie. Zwłaszcza że sprawa naszego związku utknęła w martwym punkcie, a ja miałem coraz większe przekonanie, że wielkimi krokami nadchodzi jego definitywny koniec. O czym byłem z nią zdecydowany porozmawiać zaraz po Nowym Roku, nie widząc sensu dalszego przeciągania wyjaśnienia sobie między nami tej kwestii.
Gdy w końcu postanawiam wstać z wygodnego, jak nigdy łóżka i zejść na dół, aby zaoferować swoją pomoc rodzicom w przygotowaniach do wielkimi krokami zbliżającej się kolacji. Już na schodach dobiega mnie obłędny zapach gotującego się jedzenia dochodzący z kuchni. Co było doskonałą zapowiedzią na wieczór, gdzie zostaną nam pewnie zaserwowane popisowe i jak zawsze mistrzowsko wykonane dania autorstwa mamy, która za każdym razem wkładała całe swoje serce w przygotowywanie jedzenia dla swoich bliskich. Możliwości skosztowania tych wszystkich pyszności, także nie zamieniłbym na nic innego, chociażby proponowano mi najbardziej wykwintne dania z ekskluzywnych i sławnych na cały świat restauracji. Nic w końcu nie mogło się równać z domową kuchnią niezastąpionej mamy.
- Dzień dobry - wchodzę z uśmiechem do kuchni, po której tak jak się spodziewałem, energicznie krzątała się moja rodzicielka. Pochłonięta do reszty w kulinarnych przygotowaniach.
- Dzień dobry, synku. Już wstałeś? To do ciebie niepodobne, aby być na nogach o tak wczesnej porze, gdy nie musisz tego robić - przygląda się mi ze sporym zdziwieniem i zastanowieniem.
- Szkoda marnować tak wyjątkowego dnia. Poza tym na pewno przyda się wam jakaś pomoc. Doskonale wiem, ile wysiłku kosztuje przygotowanie kolacji dla tylu osób. Może więc na coś się przydam - deklaruję się z rozpierającą mnie energią. Chcąc się czymś zająć, aby czas, który pozostał mi do wybrania się po naszego ostatniego gościa, dużo szybciej przeminął. - Gdzie tak w ogóle jest tata? - zastanawiam się, zdziwiony że nie zajmował swojego stałego miejsca o poranku przy kuchennym stole z kubkiem ulubionej kawy.
- Chyba w garażu. Szykuje się powoli do odebrania dziadków z dworca, a potem czeka go jeszcze wycieczka na lotnisko, bo twój drugi dziadek, a mój wspaniały ojciec znowu musiał zrobić po swojemu i zdecydował się na lot, choć wcześniej ustaliliśmy, że przyjedzie pociągiem. W dodatku Helen nie odbiera od rana telefonu i kto wie, co się z nią dzieje i o której raczy się łaskawie zjawić. Ja kiedyś po prostu oszaleję z tą rodziną! Czy tu choć raz nie może być wszystko zrobione z głową? - staram się ukryć swoje rozbawienie, gdy mama standardowo, jak co roku narzeka na brak zorganizowania naszych bliskich, zamiast się do tego po prostu dawno temu przyzwyczaić.
- Spokojnie. Ciocia na pewno wkrótce się pojawi. Pewnie jest w swojej misternej szklarni i wybiera te dziwne roślinki, jakimi nas zawsze obdarowuje. Na pewno więc po prostu nie słyszała, że do niej dzwoniłaś. Zawsze traci w niej przecież poczucie czasu - uśmiecham się lekko na wspomnienie zadomowego ogródka, w którym nasza niezastąpiona ciotunia hodowała swoje przeróżne lecznicze i podobno oczyszczające aurę zioła, potrzebne do jej dziwacznych rytuałów i chyba tylko ona wie, do czego jeszcze. - Poza tym ja z chęcią odbiorę dziadka z lotniska. Tak będzie dla wszystkich szybciej i zdecydowanie wygodniej - zgłaszam się na ochotnika. Nie widząc do tego żadnych przeciwwskazań. Uwielbiałem dziadka Harolda. Z nim po prostu nie dało się nudzić. Zawsze potrafił wszystkim świetnie umilić czas, choćby podczas najbardziej sztywnego rodzinnego spotkania.
- Jesteś pewien? Sądziłam, że pojedziesz zaraz po Heidi. Myślę, że czułaby się o wiele lepiej, gdyby miała okazję trochę oswoić się z nami przed kolacją - sugeruje życzliwie. - Mam nadzieję, że jej obecność jest nadal aktualna, prawda? - dopytuje z nieukrywanym wyczekiwaniem, czekając na moje potwierdzenie. Od kiedy tylko przedstawiłem rodzicom swój pomysł na zaproszenie Norweżki. Nie mogli się jeszcze bardziej doczekać poznania jej osoby, na co czekali już od naprawdę długiego czasu.
- Oczywiście, że aktualny. Przekonam ją do spędzenia z nami Świąt, choćby nie wiem co. Na pewno nie zostawię jej samej. Łatwiej mi jednak będzie, gdy postawię Heidi przed faktem dokonanym. Dlatego musisz uzbroić się w cierpliwość, bo wybiorę się do niej tuż przed samą kolacją. Tak jak to było od samego początku zaplanowane - zdradzam swoje zamiary pełen entuzjazmu. Dobrze wiedząc, że Heidi od dawna skrycie marzyła o takich prawdziwych Świętach spędzonych z rodziną, a ja chciałem teraz spełnić, choćby namiastkę tego marzenia.
- Nie jestem przekonana, że to dobre posunięcie. Ja na pewno nie byłabym zadowolona, gdyby ktoś nagle wpadł i oznajmił mi bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi, że mam rzucić wszystko i udać się na święta do obcych mi osób. W dodatku przez ograniczony czas będziesz miał mało pola do manewru - ostrzega mnie, będąc sceptycznie nastawiona do całego planu.
- Mamo, zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Heidi też pewnie na początku będzie wściekła i to bardzo. Czasami bywa straszną złośnicą. Zaufaj mi jednak. Dobrze ją znam i wiem, że to najlepszy sposób, aby się w ogóle zgodziła - zapewniam usilnie, że mam rację. Przemilczam jedynie fakt o zamiarze drobnego szantażu, do którego będę zmuszony się posunąć, gdyby Norweżka usilnie upierała się przy negatywnej odpowiedzi na moje zaproszenie.
- Niech ci już będzie. Obyś tylko się nie mylił i Heidi rzeczywiście się tutaj dziś pojawiła - przystaje w końcu na mój plan z lekkim wahaniem. - Nie próbuj też podjadać tego ciasta. To na święta! - karci mnie od razu, gdy tylko chcę podkraść malutki kawałeczek. Nie miałem pojęcia, jakim cudem mnie nakryła, skoro była odwrócona do stołu plecami. Czyżby naprawdę wszystkie mamy miały oczy dokoła głowy?
- To, o której dziadek ma dokładnie przylecieć? - pytam, aby dowiedzieć się dokładnych szczegółów. Wciąż patrząc z utęsknieniem na blachę z przepysznie prezentujacym się wypiekiem. Nie mogłem się już doczekać, aż bezkarnie będę mógł sobie pozwolić na zjedzenie kawałka albo najlepiej kilku. W końcu święta Bożego Narodzenia są tylko raz w roku.
Czekając cierpliwie na lotnisku, gdzie miał pojawić się dziadek, którego lot opóźniał się o dobry już kwadrans. Zauważam, że moi ulubieni wspólnicy uknutej przez nas małej intrygi, próbują się ze mną skontaktować.
- Cześć, Inge. Miło cię słyszeć - witam się radośnie z Norweżką. - Ciebie Michael też, mimo że się nie odzywasz - dodaję ze śmiechem, będąc pewnym, że Inge włączyła funkcję głośnomówiącą.
- Przyjemność również po naszej stronie - mówią niemal równocześnie. Czasami ich synchronizacja i niemal czytanie sobie w myślach bywało lekko przerażające. - Dzwonię, aby cię poinformować, że jesteśmy już w drodze. Heidi oczywiście uparła się zostać sama. Teraz więc wszystko już tylko w twoich rękach. Obyś ją naprawdę przekonał. W innym przypadku wszystko na nic. Nadal uważam jednak, że najbezpieczniejszym rozwiązaniem byłoby, gdybyśmy we trójkę spędzili Wigilię w naszym mieszkaniu. Na to przystałaby najszybciej. Ty się jednak uparłeś - Inge starała się do ostatnich chwil forsować ten pomysł. To jednak na wstępie udaremniłoby cały zamiar oświadczyn Michaela o czym, wciąż nie miała nawet najmniejszego pojęcia, a także pozbawiłoby mnie możliwości nacieszenia się towarzystwem Heidi, z którą najchętniej w ogóle bym się nie rozstawał. Liczyłem, że mimo niezdecydowania i targającymi przyjacielem wątpliwościami te oświadczyny dojdą rzeczywiście do skutku i odważy się on dzisiaj wieczorem zadać Inge to jedno z najważniejszych pytań w życiu. Ogromnie szkoda byłoby zmarnować taką niepowtarzalną okazję.
- Mam nadzieję, że Heidi niczego nie podejrzewa - stram się upewnić. Każdy z nas doskonale wiedział, że Norweżka była ogromnie bystra i spostrzegawcza, a to mogło tym razem wyjątkowo pokrzyżować moje zamiary.
- Raczej nie. Wydaje mi się, że myśli, iż odpuściliśmy i postawiła tym razem na swoim. Widać było, że ogromnie się z tego cieszyła, gdy się żegnałyśmy. W dodatku postanowiła spędzić dzisiejszy dzień z książką, dlatego uważaj, bo może być w wyjątkowo buntowniczym nastroju. Heidi wprost nienawidzi, gdy ktoś odrywa ją od czytania, zwłaszcza gdy jakaś historia naprawdę ją zainteresuje - zdradza mi kolejny dosyć istotny fakt z życia dziewczyny, o którym jeszcze nie wiedziałem. - W dodatku na pewno na samym już wstępie ją ogromnie rozsierdzisz, gdy tylko przedstawisz swój pomysł. To, co zaplanowaliśmy, pewnie się jej wyjątkowo nie spodoba.
- Nie martwcie się. Już ja mam swoje sposoby na poskromienie jej złości - miałem nadzieję, że spora słabość Heidi do mojej osoby i nieumiejętność złoszczenia się na mnie zbyt długo, znowu okażą się zbawienne i wybawią z możliwej opresji, w jaką się wpakuję, gdy tylko przedstawię jej wizję wspólnych świąt.
- Oszczędź nam szczegółów. Wolę chyba lepiej nie wiedzieć, jakie to sposoby - wtrąca Michael ze śmiechem i jawną insynuacją swoich dziwnych podejrzeń, co do naszej relacji.
- Michi, widzę że jak zawsze żart się ciebie świetnie trzyma - odgryzam się mu. - Skup się lepiej na drodze i swoim własnym celu - specjalnie akcentuję ostanie słowo, nawiązując tym samym do oświadczyn. - Życzę wam Wesołych Świąt - zaczynam się żegnać. Widząc, że pasażerowie lotu, na który od kilkunastu minut czekałem powoli zaczynają się pojawiać.
- Wesołych Świąt i powodzenia. Do zobaczenia niedługo - słyszę, zanim połączenie nie zostanie zakończone.
- Stefan, jak ja się cieszę, że to właśnie ty mnie odbierasz. Strasznie stęskniłem się za swoim ulubionym wnuczkiem. Ile to już się nie widzieliśmy? Pół roku, czy więcej? - witam się z dziadkiem Haroldem krótkim uściskiem. Od ostatniej wizyty nie zmienił się praktycznie nic a nic. Nadal był tym samym wysokim, postawnym i zawsze uśmiechniętym starszym panem, który wyglądał o wiele młodziej, niż wskazywałby na to prawdziwy wiek.
- Dziękuję za takie wyróżnienie, ale raczej nie masz zbyt wielkiego wyboru w kategorii ulubionych wnucząt - życzliwie przypominam ze śmiechem. Byłem w końcu jego jedynym wnuczkiem.
- Po co wchodzić w takie szczegóły? - wzrusza ramionami. - Opowiadaj lepiej, co u ciebie? Poproszę tylko o informację ze sfery prywatnej, bo inne śledzę na bieżąco albo sprawdzę sobie później w internecie - jak zawsze żywo interesuje się wydarzeniami z mojego życia. - Twoja mama ostatnio mi mówiła, że zmagasz się z jakimiś uczuciowymi kłopotami. To prawda? - w tej rodzinie chyba niczego nie można było ukryć.
- Wszystko jest w porządku. Poza tym, że mój związek z Nelle wisi na włosku - zdradzam mu. Dobrze wiedząc, że i tak w mgnieniu oka dowiedziałby się od kogoś innego tych rewelacji.
- To faktycznie w porządku - patrzy na mnie ze zmartwieniem. - Poznam chyba jednak w końcu tę dziewczynę, prawda? Już ja utnę sobie z nią krótką pogawędkę o życiu - dziadek również był wyraźnie niezbyt przychylnie nastawiony do mojej obecnej dziewczyny. Mogła się więc cieszyć, że aktualnie znajdowała się setki kilometrów od niego.
- Niestety nie. Nelle nie spędzi z nami świąt. Prawdopodobnie poznasz jednak moją przyjaciółkę Heidi. Jestem już teraz pewien, że się polubicie. Obydwoje tak samo mocno kochacie historię - zaczynałem się nawet lekko obawiać, że spotkanie historyka, który pracował w swoim życiu w najprzeróżniejszych muzeach świata i tak pełnej zapału studentki historii sztuki, sprawi że rozmowy przy wigilijnym stole będą dotyczyć tylko tematów zamierzchłych i dawno minionych epok.
- Przyjaciółkę? - patrzy na mnie z ogromnym zainteresowaniem. Zapominając od razu o Nelle. - Wiesz, że twoja babcia też najpierw była tylko moją przyjaciółką? To często się właśnie tak zaczyna - podnosi sugestywnie swoją brew do góry. - Szkoda tylko, że tak przedwcześnie odeszła. Gdyby tu z nami była na pewno z wielką chęcią o wszystkim by ci opowiedziała. Kochała dzielić się z innymi wspomnieniami naszej młodości - na kilka sekund jego oczy zasnuwają się smutkiem. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Strata ukochanej osoby bardzo wiele go kosztowała i wciąż nie do końca sobie z nią radził. Czas może i goił rany, ale w żaden sposób nie był w stanie zastąpić pustki, która zostawała po najbliższej osobie.
- Opowiedz mi trochę więcej o tej przyjaciółce. To, że jest bardzo mądra już wiem, a piękna jest równie mocno? - w drodze do domu dziadek dopytuje mnie nieustannie o Heidi. W dodatku jedynie się śmieje, gdy widzi moją zażenowaną minę. Nic sobie z tego nie robiąc.
- Dziadku, proszę cię. Daj już temu spokój - wolałem uniknąć takich pytań. Bojąc się, że odkryłbym w nich wiele prawdy, którą niekoniecznie chyba chciałem znać.
- Dobrze, już przestaję. Sam się wieczorem przekonam - postanawia w końcu odpuścić. Dzięki czemu przez resztę drogi pogrążamy się w dużo mniej wymagającej rozmowie między innymi o jego ostatniej wycieczce do Wiednia.
Kończę pomagać w przenoszeniu używanej tylko na specjalne okazje zastawy stołowej do jadalni. Po czym spoglądam ze zdziwieniem na zegarek, orientując się, że nieubłaganie nadszedł czas zmierzenia się przeze mnie z najtrudniejszym dzisiejszym wyzwaniem.
Od kiedy tylko pamiętam, uwielbiałem święta Bożego Narodzenia i tę niepowtarzalną rodzinną atmosferę, którą zawsze za sobą niezmiennie niosły. Lubiłem ten towarzyszący Świętom gwar, który nieodłącznie panował w naszym, często przesadnie przystrojonym różnorakimi, niekiedy nawet kiczowatymi ozdobami, które znajdowały się niemal w każdym kącie domu. Choinkę, którą dzień przed Wigilią zawsze ubieraliśmy wspólnie z rodzicami, mając przy tym mnóstwo zabawy oraz śmiechu. Czy możliwość zobaczenia się z niekiedy dawno niewidzianymi dziadkami i wsłuchiwanie w ich fascynujące i niemające końca opowieści sprzed lat, które nigdy się mi nie nudziły. Z utęsknieniem czekałem też na te wszystkie przezabawne utarczki słowne mamy z jej ukochaną, ale również lekko ekscentryczną siostrą, których absolutnie przy takich rodzinnych spotkaniach nie brakowało, albo na narzekanie taty, że jak zwykle stół ugina się od przesadnej ilości jedzenia, którego nie bylibyśmy w stanie zjeść przynajmniej przez tydzień. To wszystko definiowało właśnie nasz własny sposób celebrowania Bożego Narodzenia, którego nie zamieniłbym na nic innego.
Przede wszystkim ceniłem sobie jednak ten wyjątkowy okres w roku za możliwość zwyczajnego pobycia z rodziną bez towarzyszącego mi na co dzień pośpiechu i częstego braku czasu. Żadne zagraniczne wyjazdy nie mogłyby dorównać takiemu wspólnemu spotkaniu. Szkoda tylko, że Nelle nie chciała tego nadal zrozumieć. Powoli traciłem już pomysły, a przede wszystkim chęci do zmiany jej zdania w tym niezwykle ważnym dla mnie aspekcie. Zwłaszcza że sprawa naszego związku utknęła w martwym punkcie, a ja miałem coraz większe przekonanie, że wielkimi krokami nadchodzi jego definitywny koniec. O czym byłem z nią zdecydowany porozmawiać zaraz po Nowym Roku, nie widząc sensu dalszego przeciągania wyjaśnienia sobie między nami tej kwestii.
Gdy w końcu postanawiam wstać z wygodnego, jak nigdy łóżka i zejść na dół, aby zaoferować swoją pomoc rodzicom w przygotowaniach do wielkimi krokami zbliżającej się kolacji. Już na schodach dobiega mnie obłędny zapach gotującego się jedzenia dochodzący z kuchni. Co było doskonałą zapowiedzią na wieczór, gdzie zostaną nam pewnie zaserwowane popisowe i jak zawsze mistrzowsko wykonane dania autorstwa mamy, która za każdym razem wkładała całe swoje serce w przygotowywanie jedzenia dla swoich bliskich. Możliwości skosztowania tych wszystkich pyszności, także nie zamieniłbym na nic innego, chociażby proponowano mi najbardziej wykwintne dania z ekskluzywnych i sławnych na cały świat restauracji. Nic w końcu nie mogło się równać z domową kuchnią niezastąpionej mamy.
- Dzień dobry - wchodzę z uśmiechem do kuchni, po której tak jak się spodziewałem, energicznie krzątała się moja rodzicielka. Pochłonięta do reszty w kulinarnych przygotowaniach.
- Dzień dobry, synku. Już wstałeś? To do ciebie niepodobne, aby być na nogach o tak wczesnej porze, gdy nie musisz tego robić - przygląda się mi ze sporym zdziwieniem i zastanowieniem.
- Szkoda marnować tak wyjątkowego dnia. Poza tym na pewno przyda się wam jakaś pomoc. Doskonale wiem, ile wysiłku kosztuje przygotowanie kolacji dla tylu osób. Może więc na coś się przydam - deklaruję się z rozpierającą mnie energią. Chcąc się czymś zająć, aby czas, który pozostał mi do wybrania się po naszego ostatniego gościa, dużo szybciej przeminął. - Gdzie tak w ogóle jest tata? - zastanawiam się, zdziwiony że nie zajmował swojego stałego miejsca o poranku przy kuchennym stole z kubkiem ulubionej kawy.
- Chyba w garażu. Szykuje się powoli do odebrania dziadków z dworca, a potem czeka go jeszcze wycieczka na lotnisko, bo twój drugi dziadek, a mój wspaniały ojciec znowu musiał zrobić po swojemu i zdecydował się na lot, choć wcześniej ustaliliśmy, że przyjedzie pociągiem. W dodatku Helen nie odbiera od rana telefonu i kto wie, co się z nią dzieje i o której raczy się łaskawie zjawić. Ja kiedyś po prostu oszaleję z tą rodziną! Czy tu choć raz nie może być wszystko zrobione z głową? - staram się ukryć swoje rozbawienie, gdy mama standardowo, jak co roku narzeka na brak zorganizowania naszych bliskich, zamiast się do tego po prostu dawno temu przyzwyczaić.
- Spokojnie. Ciocia na pewno wkrótce się pojawi. Pewnie jest w swojej misternej szklarni i wybiera te dziwne roślinki, jakimi nas zawsze obdarowuje. Na pewno więc po prostu nie słyszała, że do niej dzwoniłaś. Zawsze traci w niej przecież poczucie czasu - uśmiecham się lekko na wspomnienie zadomowego ogródka, w którym nasza niezastąpiona ciotunia hodowała swoje przeróżne lecznicze i podobno oczyszczające aurę zioła, potrzebne do jej dziwacznych rytuałów i chyba tylko ona wie, do czego jeszcze. - Poza tym ja z chęcią odbiorę dziadka z lotniska. Tak będzie dla wszystkich szybciej i zdecydowanie wygodniej - zgłaszam się na ochotnika. Nie widząc do tego żadnych przeciwwskazań. Uwielbiałem dziadka Harolda. Z nim po prostu nie dało się nudzić. Zawsze potrafił wszystkim świetnie umilić czas, choćby podczas najbardziej sztywnego rodzinnego spotkania.
- Jesteś pewien? Sądziłam, że pojedziesz zaraz po Heidi. Myślę, że czułaby się o wiele lepiej, gdyby miała okazję trochę oswoić się z nami przed kolacją - sugeruje życzliwie. - Mam nadzieję, że jej obecność jest nadal aktualna, prawda? - dopytuje z nieukrywanym wyczekiwaniem, czekając na moje potwierdzenie. Od kiedy tylko przedstawiłem rodzicom swój pomysł na zaproszenie Norweżki. Nie mogli się jeszcze bardziej doczekać poznania jej osoby, na co czekali już od naprawdę długiego czasu.
- Oczywiście, że aktualny. Przekonam ją do spędzenia z nami Świąt, choćby nie wiem co. Na pewno nie zostawię jej samej. Łatwiej mi jednak będzie, gdy postawię Heidi przed faktem dokonanym. Dlatego musisz uzbroić się w cierpliwość, bo wybiorę się do niej tuż przed samą kolacją. Tak jak to było od samego początku zaplanowane - zdradzam swoje zamiary pełen entuzjazmu. Dobrze wiedząc, że Heidi od dawna skrycie marzyła o takich prawdziwych Świętach spędzonych z rodziną, a ja chciałem teraz spełnić, choćby namiastkę tego marzenia.
- Nie jestem przekonana, że to dobre posunięcie. Ja na pewno nie byłabym zadowolona, gdyby ktoś nagle wpadł i oznajmił mi bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi, że mam rzucić wszystko i udać się na święta do obcych mi osób. W dodatku przez ograniczony czas będziesz miał mało pola do manewru - ostrzega mnie, będąc sceptycznie nastawiona do całego planu.
- Mamo, zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Heidi też pewnie na początku będzie wściekła i to bardzo. Czasami bywa straszną złośnicą. Zaufaj mi jednak. Dobrze ją znam i wiem, że to najlepszy sposób, aby się w ogóle zgodziła - zapewniam usilnie, że mam rację. Przemilczam jedynie fakt o zamiarze drobnego szantażu, do którego będę zmuszony się posunąć, gdyby Norweżka usilnie upierała się przy negatywnej odpowiedzi na moje zaproszenie.
- Niech ci już będzie. Obyś tylko się nie mylił i Heidi rzeczywiście się tutaj dziś pojawiła - przystaje w końcu na mój plan z lekkim wahaniem. - Nie próbuj też podjadać tego ciasta. To na święta! - karci mnie od razu, gdy tylko chcę podkraść malutki kawałeczek. Nie miałem pojęcia, jakim cudem mnie nakryła, skoro była odwrócona do stołu plecami. Czyżby naprawdę wszystkie mamy miały oczy dokoła głowy?
- To, o której dziadek ma dokładnie przylecieć? - pytam, aby dowiedzieć się dokładnych szczegółów. Wciąż patrząc z utęsknieniem na blachę z przepysznie prezentujacym się wypiekiem. Nie mogłem się już doczekać, aż bezkarnie będę mógł sobie pozwolić na zjedzenie kawałka albo najlepiej kilku. W końcu święta Bożego Narodzenia są tylko raz w roku.
Czekając cierpliwie na lotnisku, gdzie miał pojawić się dziadek, którego lot opóźniał się o dobry już kwadrans. Zauważam, że moi ulubieni wspólnicy uknutej przez nas małej intrygi, próbują się ze mną skontaktować.
- Cześć, Inge. Miło cię słyszeć - witam się radośnie z Norweżką. - Ciebie Michael też, mimo że się nie odzywasz - dodaję ze śmiechem, będąc pewnym, że Inge włączyła funkcję głośnomówiącą.
- Przyjemność również po naszej stronie - mówią niemal równocześnie. Czasami ich synchronizacja i niemal czytanie sobie w myślach bywało lekko przerażające. - Dzwonię, aby cię poinformować, że jesteśmy już w drodze. Heidi oczywiście uparła się zostać sama. Teraz więc wszystko już tylko w twoich rękach. Obyś ją naprawdę przekonał. W innym przypadku wszystko na nic. Nadal uważam jednak, że najbezpieczniejszym rozwiązaniem byłoby, gdybyśmy we trójkę spędzili Wigilię w naszym mieszkaniu. Na to przystałaby najszybciej. Ty się jednak uparłeś - Inge starała się do ostatnich chwil forsować ten pomysł. To jednak na wstępie udaremniłoby cały zamiar oświadczyn Michaela o czym, wciąż nie miała nawet najmniejszego pojęcia, a także pozbawiłoby mnie możliwości nacieszenia się towarzystwem Heidi, z którą najchętniej w ogóle bym się nie rozstawał. Liczyłem, że mimo niezdecydowania i targającymi przyjacielem wątpliwościami te oświadczyny dojdą rzeczywiście do skutku i odważy się on dzisiaj wieczorem zadać Inge to jedno z najważniejszych pytań w życiu. Ogromnie szkoda byłoby zmarnować taką niepowtarzalną okazję.
- Mam nadzieję, że Heidi niczego nie podejrzewa - stram się upewnić. Każdy z nas doskonale wiedział, że Norweżka była ogromnie bystra i spostrzegawcza, a to mogło tym razem wyjątkowo pokrzyżować moje zamiary.
- Raczej nie. Wydaje mi się, że myśli, iż odpuściliśmy i postawiła tym razem na swoim. Widać było, że ogromnie się z tego cieszyła, gdy się żegnałyśmy. W dodatku postanowiła spędzić dzisiejszy dzień z książką, dlatego uważaj, bo może być w wyjątkowo buntowniczym nastroju. Heidi wprost nienawidzi, gdy ktoś odrywa ją od czytania, zwłaszcza gdy jakaś historia naprawdę ją zainteresuje - zdradza mi kolejny dosyć istotny fakt z życia dziewczyny, o którym jeszcze nie wiedziałem. - W dodatku na pewno na samym już wstępie ją ogromnie rozsierdzisz, gdy tylko przedstawisz swój pomysł. To, co zaplanowaliśmy, pewnie się jej wyjątkowo nie spodoba.
- Nie martwcie się. Już ja mam swoje sposoby na poskromienie jej złości - miałem nadzieję, że spora słabość Heidi do mojej osoby i nieumiejętność złoszczenia się na mnie zbyt długo, znowu okażą się zbawienne i wybawią z możliwej opresji, w jaką się wpakuję, gdy tylko przedstawię jej wizję wspólnych świąt.
- Oszczędź nam szczegółów. Wolę chyba lepiej nie wiedzieć, jakie to sposoby - wtrąca Michael ze śmiechem i jawną insynuacją swoich dziwnych podejrzeń, co do naszej relacji.
- Michi, widzę że jak zawsze żart się ciebie świetnie trzyma - odgryzam się mu. - Skup się lepiej na drodze i swoim własnym celu - specjalnie akcentuję ostanie słowo, nawiązując tym samym do oświadczyn. - Życzę wam Wesołych Świąt - zaczynam się żegnać. Widząc, że pasażerowie lotu, na który od kilkunastu minut czekałem powoli zaczynają się pojawiać.
- Wesołych Świąt i powodzenia. Do zobaczenia niedługo - słyszę, zanim połączenie nie zostanie zakończone.
- Stefan, jak ja się cieszę, że to właśnie ty mnie odbierasz. Strasznie stęskniłem się za swoim ulubionym wnuczkiem. Ile to już się nie widzieliśmy? Pół roku, czy więcej? - witam się z dziadkiem Haroldem krótkim uściskiem. Od ostatniej wizyty nie zmienił się praktycznie nic a nic. Nadal był tym samym wysokim, postawnym i zawsze uśmiechniętym starszym panem, który wyglądał o wiele młodziej, niż wskazywałby na to prawdziwy wiek.
- Dziękuję za takie wyróżnienie, ale raczej nie masz zbyt wielkiego wyboru w kategorii ulubionych wnucząt - życzliwie przypominam ze śmiechem. Byłem w końcu jego jedynym wnuczkiem.
- Po co wchodzić w takie szczegóły? - wzrusza ramionami. - Opowiadaj lepiej, co u ciebie? Poproszę tylko o informację ze sfery prywatnej, bo inne śledzę na bieżąco albo sprawdzę sobie później w internecie - jak zawsze żywo interesuje się wydarzeniami z mojego życia. - Twoja mama ostatnio mi mówiła, że zmagasz się z jakimiś uczuciowymi kłopotami. To prawda? - w tej rodzinie chyba niczego nie można było ukryć.
- Wszystko jest w porządku. Poza tym, że mój związek z Nelle wisi na włosku - zdradzam mu. Dobrze wiedząc, że i tak w mgnieniu oka dowiedziałby się od kogoś innego tych rewelacji.
- To faktycznie w porządku - patrzy na mnie ze zmartwieniem. - Poznam chyba jednak w końcu tę dziewczynę, prawda? Już ja utnę sobie z nią krótką pogawędkę o życiu - dziadek również był wyraźnie niezbyt przychylnie nastawiony do mojej obecnej dziewczyny. Mogła się więc cieszyć, że aktualnie znajdowała się setki kilometrów od niego.
- Niestety nie. Nelle nie spędzi z nami świąt. Prawdopodobnie poznasz jednak moją przyjaciółkę Heidi. Jestem już teraz pewien, że się polubicie. Obydwoje tak samo mocno kochacie historię - zaczynałem się nawet lekko obawiać, że spotkanie historyka, który pracował w swoim życiu w najprzeróżniejszych muzeach świata i tak pełnej zapału studentki historii sztuki, sprawi że rozmowy przy wigilijnym stole będą dotyczyć tylko tematów zamierzchłych i dawno minionych epok.
- Przyjaciółkę? - patrzy na mnie z ogromnym zainteresowaniem. Zapominając od razu o Nelle. - Wiesz, że twoja babcia też najpierw była tylko moją przyjaciółką? To często się właśnie tak zaczyna - podnosi sugestywnie swoją brew do góry. - Szkoda tylko, że tak przedwcześnie odeszła. Gdyby tu z nami była na pewno z wielką chęcią o wszystkim by ci opowiedziała. Kochała dzielić się z innymi wspomnieniami naszej młodości - na kilka sekund jego oczy zasnuwają się smutkiem. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Strata ukochanej osoby bardzo wiele go kosztowała i wciąż nie do końca sobie z nią radził. Czas może i goił rany, ale w żaden sposób nie był w stanie zastąpić pustki, która zostawała po najbliższej osobie.
- Opowiedz mi trochę więcej o tej przyjaciółce. To, że jest bardzo mądra już wiem, a piękna jest równie mocno? - w drodze do domu dziadek dopytuje mnie nieustannie o Heidi. W dodatku jedynie się śmieje, gdy widzi moją zażenowaną minę. Nic sobie z tego nie robiąc.
- Dziadku, proszę cię. Daj już temu spokój - wolałem uniknąć takich pytań. Bojąc się, że odkryłbym w nich wiele prawdy, którą niekoniecznie chyba chciałem znać.
- Dobrze, już przestaję. Sam się wieczorem przekonam - postanawia w końcu odpuścić. Dzięki czemu przez resztę drogi pogrążamy się w dużo mniej wymagającej rozmowie między innymi o jego ostatniej wycieczce do Wiednia.
Kończę pomagać w przenoszeniu używanej tylko na specjalne okazje zastawy stołowej do jadalni. Po czym spoglądam ze zdziwieniem na zegarek, orientując się, że nieubłaganie nadszedł czas zmierzenia się przeze mnie z najtrudniejszym dzisiejszym wyzwaniem.
- Na mnie już pora. Czas dostarczyć ostatniego gościa - informuję rodziców o swoim zamiarze wyjścia i udania się po Heidi. Nie mogąc się tego wprost doczekać.
- Tylko pośpieszcie się w miarę możliwości, dobrze? Wiesz, że dla babci kolacja musi się rozpocząć punktualnie. Ona nie uznaje żadnych obsunięć - kiwam głową na zgodę.
- I żadnych postojów po drodze w jakimś ustronnym miejscu - ciocia Helen mruga do mnie żartobliwie na pożegnanie. Wprowadzając mnie po raz kilkunasty podczas dzisiejszego dnia w ogromne zażenowanie.
- Czy wy się wszyscy dzisiaj zmówiliście na te dziwne insynuacje? Mam tylko nadzieję, że oszczędzicie ich sobie przy Heidi. Przypominam wszystkim, że to tylko moja przyjaciółka, a ja nadal jestem w związku - chciałem, aby dziewczyna czuła się tutaj komfortowo, ale moja specyficzna rodzinka może to bardzo szybko udaremnić właśnie takimi komentarzami, jak przed chwilą.
- Jasne. Uważaj, bo ci uwierzę. W kartach widziałam coś zupełnie innego! Jedź już. Nie mogę się doczekać poznania tej dziewczyny - ciocia niemal wypycha mnie siłą z domu. Była po prostu niemożliwa. Ona i te jej wróżby Tarota.
Dzwonię dzwonkiem do mieszkania przyjaciół. Czekając, aż Heidi zechce mi otworzyć. Przy okazji biorę głęboki wdech, starając się opanować spore zdenerwowanie, które nieoczekiwanie mną zawładnęło. Gdy w końcu po niekończącym oczekiwaniu drzwi się powoli otwierają, patrzę z uśmiechem na ogromnie zaskoczoną Heidi, która miała minę, jakby właśnie zobaczyła jakiegoś ducha.
- Stefan? Co ty tutaj robisz? O tej porze? - pyta z niedowierzaniem, że naprawdę stoję właśnie przed nią, zamiast znajdować się zupełnie gdzie indziej.
- Przyjechałem po ciebie, aby zabrać cię do domu moich rodziców, gdzie wspólnie spędzimy święta - mówię prosto z mostu, wchodząc do mieszkania. Wyrzucając z głowy wszystkie wcześniej ustalone przemowy i stawiając na zwykłą spontaniczność.
- Słucham? Czy ty postradałeś rozum? To jakiś żart? - patrzy na mnie z ogromnym niezrozumieniem. Absolutnie nie dopuszczając do siebie myśli, że mógłbym mówić poważnie.
- A wyglądam, jakbym żartował? - odpowiadam jej na serio. Na co mruży jedynie gniewnie oczy. Biorę dlatego głęboki oddech, dobrze wiedząc, co takiego się święci. Jej wybuch złości był po prostu nieunikniony.
- Nie ma nawet takiej mowy! Nigdzie się stąd nie ruszam! Dziękuję za dobre chęci i fatygę, ale moja odpowiedź brzmi stanowcze nie. Jakby to w ogóle wyglądało? To Nelle powinna tam z tobą być, a nie ja - krzyżuje swoje ramiona, przybierając bezkompromisowy wyraz twarzy. Zapowiadało się na nie lada przeprawę.
- Daj spokój. Chyba nie myślałaś, że naprawdę pozwolimy ci spędzić te święta w samotności. Heidi, darujmy sobie te dziecinne przekomarzanki. Idź lepiej spakować jakieś najpotrzebniejsze rzeczy. Szkoda marnować czasu, którego i tak nie mamy zbyt wiele. Moja rodzina nie może się ciebie doczekać, a Nelle w ogóle się nie przejmuj. Poza tym wszystkim wyjaśniłem, kim dla siebie jesteśmy - zachęcam ją do zmiany zdania, co odnosi jednak odwrotny skutek do zamierzonego i tylko dodatkowo ją rozsierdza.
- Powiedziałam nie! Wracaj do rodziny, a ja zostaję tutaj. Mam wszystko, czego mi potrzeba - siada na kanapie, ostentacyjnie wracając sobie do czytania. Kompletnie mnie przy tym ignorując.
- Świetnie! Skoro tak stawiasz sprawę, to ja zostaję tutaj z tobą - siadam obok niej, nie mając najmniejszego zamiaru ustąpić. Zobaczymy, komu pierwszemu się znudzi. - Co ciekawego czytasz? - po kilku minutach milczenia, staram się zmusić w jakiś sposób Heidi do rozmowy. Ona jednak bez słowa odwraca jedynie okładkę książki w moją stronę. Nadal całkowicie mnie ignorując. Czas uciekał, a ja wciąż byłem w punkcie początkowym w kwestii przekonania tego uparciucha do swojej propozycji.
- Stefan, naprawdę powinieneś już iść. Przestań się wygłupiać. Rodzina na ciebie czeka, a ja i tak nie zmienię zdania. Tracisz tylko czas - po następnych kilku minutach nareszcie się do mnie odzywa. Towarzyszy jej jednak przy tym spora frustracja.
- Powiedziałem, że nie wyjdę stąd bez ciebie. I tak spędzimy tę Wigilię razem. W taki czy inny sposób. Na pewno masz w lodówce wystarczająco jedzenia, a rodzice zrozumieją, dlaczego nie mogłem być z nimi. Za rok też zresztą będzie Boże Narodzenie - uciekam się do wcześniej już zaplanowanego w założeniu niewinnego szantażu. Wierząc, że Heidi nie przejdzie obok niego obojętnie.
- Nie zrobisz tego - odpowiada mi niezbyt przekonująco. Nie będąc tego nawet w połowie pewną.
- A chcesz się założyć? - gram dalej, a na potwierdzenie swoich słów udaję się do kuchni. Otwieram lodówkę i przyglądam się jej zawartości. - Tak jak myślałem. Jedzenia nam w zupełności wystarczy. Mamy nawet ciasto. Zrobimy sobie prawdziwą ucztę.
- Wiesz, że to wyjątkowo nie fair zagranie z twojej strony? Stosujesz na mnie zwyczajny emocjonalny szantaż. Dobrze wiedząc, że nie dopuszczę do tego, abyś spędził ten wyjątkowy dzień w roku z dala od rodziny - Heidi dołącza niechętnie do mnie, opierając się o blat szafki z wyraźnym sfrustrowaniem. Widziałem, że zaczynała się powoli łamać, a to było wyjątkowo dobrym znakiem. Zdecydowanie byłem na dobrej drodze.
- Nazywaj to sobie, jak tylko chcesz. Ważne jest jedynie, aby odniosło zamierzony skutek - posyłam jej niewinny uśmieszek.
- Czasami naprawdę cię nie cierpię i zastanawiam, dlaczego ja się w ogóle z tobą przyjaźnię - kręci ze zrezygnowaniem głową.
- Zobaczysz, że jeszcze mi za to niedługo podziękujesz - odpowiadam jej tylko. Czując, że jestem bardzo blisko osiągnięcia upragnionego celu.
- To jak będzie? Mam nakrywać dla nas do stołu, czy pójdziesz się grzecznie przebrać i spakować na najbliższe dwa dni? - pytam, gdy przez dłuższy moment bez słowa mierzymy się spojrzeniami. - Mogę też zrobić to za ciebie, ale wtedy nie przyjmuję żadnych reklamacji, że nie wziąłem ci tego, co potrzeba.
- Dobrze, zgoda. Pojadę z tobą, ale nie myśl sobie, że tak łatwo ci to wszystko odpuszczę. Oficjalnie jestem na ciebie obrażona - kapituluje w końcu z niechęcią. Udając się z westchnieniem głośnego niezadowolenia do swojego pokoju, a ja ze śmiechem siadam ponownie na kanapie. Ciesząc, że mimo wszystko poszło zdecydowanie łatwiej, niż się spodziewałem.
- Heidi, tylko się pośpiesz. Nie zostało nam zbyt wiele czasu, a musimy jeszcze dojechać na miejsce. Dobrze, że nie lubisz się przesadnie i zbyt długo stroić. W innym przypadku bylibyśmy zgubieni - odkrzykuję jej jeszcze, mimo świadomości, że mogę ją tym wyłącznie dodatkowo rozzłościć.
- Stefan! Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że wyrzucę cię przez balkon. Nawet fakt, że dziś Wigilia ci nie pomoże. Jestem na granicy wytrzymałości - ostrzega mnie tuż przed tym, jak znika z ubraniami w łazience.
- Przydaj się na coś i powiedz mi, czy wyglądam dostatecznie dobrze? - Heidi staje przede mną z niepewną miną, prezentując się wprost oszołamiająco w swojej granatowej sukience z białym kołnierzykiem i pokrytą delikatną koronką na rękawach, która wraz z jej długimi rozpuszczonymi włosami i delikatnym, ledwie widocznym makijażem, który coraz częściej zaczynał gościć na jej twarzy, komponowała się w idealny sposób. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro dziewczyna nawet bez jakichkolwiek upiększaczy zachwycała swoją urodą.
- Jest ślicznie. Liczyłem jednak, że założysz tę różową sukienkę - nawiązuję mimowolnie do jej ostatniego zakupu. Nie zamierzając jednak narzekać.
- Przykro mi, ale to nie ta okazja. Tamta jest na randkę. Mój widok w niej przejdzie ci więc koło nosa - odgryza się mi z przekąsem. Robiąc to na pewno specjalnie w ramach zemsty za wywołane przeze mnie zamieszanie. Czasami była po prostu niemożliwa, a ja nie miałem pojęcia, skąd brały się we mnie takie pokłady nieskończonej cierpliwości do tej złośnicy. - Możemy już iść? - pyta z lekkim grymasem. Marząc najpewniej o zostaniu w mieszkaniu.
- Oczywiście. Zobaczysz, że nie będziesz żałować - chwytam za rączkę od jej niewielkiej walizki, podążając w stronę wyjścia. Z ogromem wewnętrznej satysfakcji i radości, że Heidi mi towarzyszy, a co więcej, że spędzimy ze sobą tyle wspólnego czasu. Święta zapowiadały się w iście rewelacyjny sposób.
💗💗💗💗
24.12.2020
Patrzę ze sporym zdenerwowaniem szalejącym wewnątrz mnie na mijane przez nas mocno opustoszałe ulice, które w coraz szybszym tempie zaczynały pokrywać się lekką pokrywą śnieżną. Nadal nie potrafiąc uwierzyć w to, co się aktualnie dzieje. Jeszcze przed momentem moim jedynym zmartwieniem była coraz szybciej zmniejszająca się ilość stron książki, jakie zostały mi do przeczytania, a teraz jechałam w nieznane, aby spędzić Wigilię w gronie nieznajomych mi osób. Miałam wrażenie, że śnię, a to wszystko to jakaś kompletna abstrakcja. Przecież pomysł spędzenia Świąt z rodziną Stefana był istnym szaleństwem. Tylko on mógł wpaść na coś tak absurdalnego i wyjątkowo nieprzemyślanego. Co on sobie w ogóle myślał? Byłam dla jego bliskich zupełnie obcą osobą w dodatku z dość mocno burzliwą przeszłością. Dlatego też ogromnie obawiałam się reakcji rodziny Austriaka na moją osobę. Doskonale wiedząc, że z reguły nie sprawiałam dobrego pierwszego wrażenia na nowo poznanych, którzy zwykle oceniali mnie w dość jednoznaczny sposób.
- Sam wpadłeś na pomysł realizacji tego szaleństwa, czy ktoś ci w tym pomógł? - patrzę na Stefana z zapytaniem. Odzywając się po raz pierwszy od opuszczenia przez nas mieszkania. Wciąż będąc na niego po prostu wściekłą za wymuszenie na mnie zgody za pomocą tak niesprawiedliwego i chytrego posunięcia, jakim była groźba zostania przez niego ze mną przez całe Święta. Znając możliwości Stefana, gdybym uparła się zostać, mógł to bez żadnego zawahania zrealizować. Nie bacząc przy tym na konsekwencje.
- Pomysłów było kilka, ale mój okazał się najlepszy. Potem zajęliśmy się już wspólnie z pewnymi osobami, którym bardzo na tobie zależy dopracowaniem szczegółów - nawet nie musiał wymieniać, kto mu pomagał. Już ja sobie porozmawiam z pewną przebiegłą czwórką, gdy tylko wrócę. - Doskonale wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej - dodaje, spoglądając na mnie z wyraźną troską.
- Dlatego próbujcie mnie uszczęśliwić na siłę? Mimo że to było zupełnie niepotrzebne? - choć zabrzmiało to dużo bardziej wrednie, niż zamierzałam, nie miałam zamiaru się poprawiać.
- Czasami trzeba, gdy ktoś na własne życzenie pozbawia się tego szczęścia. Od tego ma się przyjaciół - Stefan ani myślał się zrażać moim marudzeniem, czy jawnymi wyrazami niezadowolenia. Pozostając na nie całkowicie niezwruszonym. Niekiedy zastanawiałam się, skąd on czerpał takie pokłady cierpliwości do mojej osoby. Miałam przecież doskonałą świadomość, że bywałam niekiedy nieznośna.
- Wspaniale. Ciekawe, czy ty byłbyś zadowolony, gdybyśmy wycieli taki numer tobie - odwracam się ponownie w stronę okna. Starając się przygotować na to, co miało mnie za chwilę czekać.
- Jeśli byłbym dzięki temu szczęśliwy, to nie miałbym nic przeciwko - odpowiada mi, a potem obydwoje pogrążamy się we własnych myślach. Przez co do samego końca jazdy nie pada między nami ani jedno słowo więcej.
- Sam wpadłeś na pomysł realizacji tego szaleństwa, czy ktoś ci w tym pomógł? - patrzę na Stefana z zapytaniem. Odzywając się po raz pierwszy od opuszczenia przez nas mieszkania. Wciąż będąc na niego po prostu wściekłą za wymuszenie na mnie zgody za pomocą tak niesprawiedliwego i chytrego posunięcia, jakim była groźba zostania przez niego ze mną przez całe Święta. Znając możliwości Stefana, gdybym uparła się zostać, mógł to bez żadnego zawahania zrealizować. Nie bacząc przy tym na konsekwencje.
- Pomysłów było kilka, ale mój okazał się najlepszy. Potem zajęliśmy się już wspólnie z pewnymi osobami, którym bardzo na tobie zależy dopracowaniem szczegółów - nawet nie musiał wymieniać, kto mu pomagał. Już ja sobie porozmawiam z pewną przebiegłą czwórką, gdy tylko wrócę. - Doskonale wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej - dodaje, spoglądając na mnie z wyraźną troską.
- Dlatego próbujcie mnie uszczęśliwić na siłę? Mimo że to było zupełnie niepotrzebne? - choć zabrzmiało to dużo bardziej wrednie, niż zamierzałam, nie miałam zamiaru się poprawiać.
- Czasami trzeba, gdy ktoś na własne życzenie pozbawia się tego szczęścia. Od tego ma się przyjaciół - Stefan ani myślał się zrażać moim marudzeniem, czy jawnymi wyrazami niezadowolenia. Pozostając na nie całkowicie niezwruszonym. Niekiedy zastanawiałam się, skąd on czerpał takie pokłady cierpliwości do mojej osoby. Miałam przecież doskonałą świadomość, że bywałam niekiedy nieznośna.
- Wspaniale. Ciekawe, czy ty byłbyś zadowolony, gdybyśmy wycieli taki numer tobie - odwracam się ponownie w stronę okna. Starając się przygotować na to, co miało mnie za chwilę czekać.
- Jeśli byłbym dzięki temu szczęśliwy, to nie miałbym nic przeciwko - odpowiada mi, a potem obydwoje pogrążamy się we własnych myślach. Przez co do samego końca jazdy nie pada między nami ani jedno słowo więcej.
W momencie, gdy Stefan parkuje przed niezbyt dużym, ale już na pierwszy rzut oka bardzo ładnie wyglądającym piętrowym domem, ozdobionym bożonarodzeniowymi ozdobami w niezwykle staranny sposób, w co ktoś na pewno musiał włożyć wiele wysiłku i pracy. Mam ogromną ochotę uciec, jak najdalej stąd z nieodpartym wrażeniem, że absolutnie tutaj nie pasuję i nigdy nie będę pasować. To nie było miejsce dla kogoś takiego jak ja. Na wycofanie się było już jednak zdecydowanie za późno.
- Przepiękny dom - mówię z podziwem, gdy zmierzamy ze Stefanem w stronę drzwi po kamiennej ścieżce, przechodzącej przez ogród, który w lecie musiał prezentować się w iście niebiański sposób.
- To prawda. Mnie także od zawsze się bardzo podobał - odpowiada z lekką nostalgią, zapewne wracając wspomnieniami do czasów swojego szczęśliwego dzieciństwa. Im dłużej przyglądałam się temu miejscu, odkrywając kolejne kryjące się w nim szczegóły, tym mocniej uświadamiałam sobie, jak bardzo moje i Stefana życie różniło się od siebie. Jak odmienne było nasze dorastanie, a przede wszystkim, jak wiele brakowało mi do ludzi z takim statusem jak on, czy też jego rodzice. To nie był mój poziom i nie było sensu się oszukiwać.
- Poczekaj. Co ja mam powiedzieć twojej rodzinie, gdy zapytają o powód nie spędzania świąt przeze mnie z własnymi bliskimi? - zastanawiam się, gdy pokonujemy ostatni schodek i docieramy tuż pod drzwi domu. Będącymi ostatnim bastionem chroniącym mnie od poddania się ocenie znajdującym w budynku osób.
- Nikt nie będzie o to pytał, a nawet jeśli to sama zdecydujesz, czy chcesz o tym rozmawiać. Na pewno nie będziemy wywierać na tobie żadnej presji. Heidi, przestań się denerwować, bo naprawdę nie masz czym. Wszystko będzie dobrze - Stefan łączy niespodziewanie ze sobą nasze dłonie, a następnie przekracza próg domu z uśmiechem. Nie dając mi nawet chwili na oswojenie się ze świadomością, że za kilkanaście sekund poznam jego najbliższą rodzinę.
- Już jesteśmy - mówi głośno z zadowoleniem, gdy pomaga mi zdjąć płaszcz. Moment później pojawia się przy nas zwarta grupa sześciu osób, przypatrujących się mi z ogromnym zainteresowaniem. Czuję się przez to ogromnie przytłoczona i nie wiem, gdzie mam podziać wzrok. Nigdy nie lubiłam znajdować się w centrum uwagi w takich krępujących sytuacjach.
- Heidi, jak miło nam cię w końcu poznać. Tyle o tobie słyszeliśmy, że nie mogliśmy się ciebie wprost doczekać - jako pierwsza podchodzi do mnie mama Stefana, którą rozpoznaję bez najmniejszego trudu. Byli do siebie bardzo podobni. Obdarza mnie życzliwym uśmiechem, a następnie tak po prostu do siebie przytula, co ogromnie mnie zaskakuje. W życiu nie spodziewałabym się tak miłego powitania.
- To ja ogromnie dziękuję za państwa zaproszenie. To wyjątkowo miły gest z państwa strony - odwzajemniam jej zaraźliwy uśmiech.
- Absolutnie nie masz za co nam dziękować. To dla nas czysta przyjemność, że możemy cię tutaj gościć. Nasz dom jest zawsze otwarty dla przyjaciół Stefana - zapewnia, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Następnie przesuwa się lekko w bok, robiąc miejsce dla innych, którzy ochoczo chcieli zamienić ze mną, przynajmniej kilka zdań.
Witam się uprzejmie z kolejnymi osobami. Poznając w ten sposób pana Rene, dziadków Stefana w tym niezwykle przemiłego pana Harolda, czy też panią Helen, będącą podobno tą słynną ciotką zafiksowaną na punkcie astrologii i zielarstwa, o której tak wiele słyszałam. Wszyscy bez wyjątku okazują się wyjątkowo przychylnie do mnie nastawieni. Ani przez moment nie dając mi odczuć, że uważają mnie za niechcianego gościa, czy też kogoś niegodnego do przebywania w ich towarzystwie. Traktowali mnie jak równą sobie. Dzięki czemu poczułam się niczym pełnoprawny członek tej rodziny.
- Przejdźmy lepiej do jadalni. Tam jest o wiele więcej miejsca - zarządza pani Margot po krótkim zapoznaniu się wszystkich ze mną. W drodze do wyznaczonego przez nią pomieszczenia rozglądam się z ciekawością po wnętrzu domu. Oddychając z olbrzymią ulgą z powodu tak pełnego entuzjazmu powitania, po czym tak po prostu zostaję wciągnięta w przyjazną rozmowę z panią Helen. Zaczynając czuć się tutaj zadziwiająco dobrze, a przede wszystkim w pełni swobodnie. Odczuwany stres niemal w całości ze mnie ulatuje.
Gdy nadchodzi czas tak długo wyczekiwanej przez wszystkich kolacji Wigilijnej. Po uprzednim złożeniu sobie pełnych szczerej życzliwości życzeń dotykających niemal każdej sfery życiowej, które wydawały się nie mieć praktycznie końca. Wspólnie zasiadamy do idealnie nakrytego stołu, który wprost uginał się od stojącego na nim jedzenia. Wyglądało ono przepysznie i ogromnie kusiło do skosztowania dosłownie każdej możliwej potrawy. Samo to było dla mnie czymś wyjątkowym. W całym swoim dotychczasowym życiu nie widziałam tak wystawnie zastawionego świątecznego stołu.
- Heidi, przepraszam że nie przygotowałam żadnej tradycyjnej norweskiej potrawy, ale Stefan nie wiedział, jakie najbardziej lubisz. Nie chciał też cię wypytywać, aby nie zepsuć przypadkiem niespodzianki - pani Margot wyrzuca sobie niepotrzebnie, gdy delektuję się wybornie smakującą rybą jej autorstwa.
- Nie ma pani za co. Nic się nie stało. Nie jestem przesadną tradycjonalistką, a te dania przebijają dosłownie wszystkie, jakie królują na naszych stołach. Wspaniale pani gotuje - szczerze chwalę umiejętności mamy Stefana. Następnie ponownie włączając się do rozmowy z samym Austriakiem i jego dziadkiem, która dotyczyła krótkiego okresu pracy pana Harolda w Luwrze, co dla mnie byłoby spełnieniem największych marzeń.
- Dziękuję za twoją upartość i zaproszenie. Dawno już nie spędziłam z nikim tak miło czasu. Właściwie to chyba nigdy. Twoja rodzina jest przecudowna - gdy ta pełna ciepła i gwaru kolacja, podczas której miałam okazję porozmawiać z każdym na mnóstwo niezwykle interesujących tematów, poczynając od sztuki, a kończąc na polityce, powoli dobiega końca. Kieruję szeptem swoje pełne wdzięczności słowa do Stefana siedzącego obok mnie. Ogromnie ciesząc, że mogłam na własnej skórze poczuć tak utęsknioną od zawsze rodzinną atmosferę i wziąć w niej czynnie udział.
- To drobiazg. Poza tym święta spędzone w twoim towarzystwie to dla mnie najlepsza nagroda - posyła mi pełen radości uśmiech. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go bardziej szczęśliwego jak w tym trwającym momencie.
Naszą dalszą rozmowę przerywają dość głośne dźwięki naszych telefonów, które niemal równocześnie informują o nadejściu wiadomości. Sięgam po swój ze sporą ciekawością, zauważając że jej nadawcą jest Inge, a treść zawiera zdjęcie dłoni dziewczyny z dobrze mi już znanym pierścionkiem oraz dwa słowa "Powiedziałam tak". Co wyrażało więcej niż tysiąc innych. Nie mogłam się już doczekać, aż poznam dosłownie każdy szczegół tych na pewno wspaniałych zaręczyn.
- Wygrałam zakład - informuję Stefana z satysfakcją i ogromną radością ze szczęścia naszych przyjaciół. - To ja wybieram film, gdy następnym razem wybierzemy się do kina - przypominam mu o jego porażce.
- Muszę przyznać, że nie doceniłem Michaela. Nie sądziłem, że już teraz się na to odważy. Po powrocie szczerze go przeproszę za to, że w niego zwątpiłem - kiwa z uznaniem głową. - Przed nami więc szykuje się kolejne wesele. Już nie mogę doczekać się wspólnej zabawy - mruga do mnie porozumiewawczo, a ja niemal krztuszę się pitym przez siebie sokiem na wspomnienie dnia naszego poznania. Potem, jak gdyby nigdy nic dzieli się radosną wiadomością od Inge z całą swoją rodziną, którą przyjmują z wielką aprobatą.
- Mówię ci, że ta dziewczyna go po prostu wykorzystuje. Gdzie ten Stefan ma do diabła oczy? Po co on w to w ogóle dalej brnie? - gdy znajduję się blisko kuchni z zamiarem odniesienia do niej porcelanowej zastawy ze stołu, chcąc w ten sposób jakoś pomóc w sprzątaniu. Mimowolnie dobiegają do mnie głosy mamy Stefana i jej siostry. Byłam wprost przekonana, że to o mnie rozmawiają, przez co robi mi się niezwykle przykro. Mogłam się jednak spodziewać, że to wszystko właśnie tak będzie postrzegane przez innych.
- Nie wiem. Może nie umie znaleźć sposobu na rozwiązanie tej sytuacji. Czuję jednak, że on wcale nie kocha Nelle. Może nigdy jej tak naprawdę nie kochał, tylko tak mu się wydawało. Wiem jedno. Ona nie zasługuje na żadne uczucia z jego strony - nieoczekiwanie słyszę imię dziewczyny Stefana. Czy to możliwe, aby ta rozmowa dotyczyła właśnie jej?
- Tym bardziej nie powinien ciągnąć dłużej tego związku. Nie, gdy ma przy sobie taką wspaniałą dziewczynę, jak Heidi. Dawno już nie widziałam tak dojrzale myślącej młodej osoby, a jaka jest obeznana w świecie. W dodatku słucha z zapartym tchem tych nudnych pogawędek naszego ojca. To po prostu jakiś chodzący ideał. Najważniejsze jednak, że Stefan jest przy niej sobą, a nie jak w towarzystwie Nelle, gdy zachowuje się jakby połknął kij od szczotki - pani Helen chwali mnie nad wyraz przesadnie. Dawno już nie słyszałam od nikogo tak miłych słów pod swoim adresem.
- Nie musisz mi tego mówić. Sama też to świetnie widzę. Mam ogromną nadzieję, że mój syn także to dostrzega - nie chcąc dłużej niekulturalnie podsłuchiwać tej dosyć prywatnej rozmowy. Zaczynam udawanie głośno kasłać, przekraczając próg kuchni, jak gdybym niczego nie słyszała.
- Nie musiałaś się fatygować z tymi talerzami. My byśmy to posprzątały. Jesteś naszym gościem - pani Margot upiera się przy swoim.
- To żaden problem. Z chęcią się na coś przydam. Przynajmniej w ten sposób mogę spróbować się za wszystko odwdzięczyć - nie miałam zamiaru pozwolić, aby ktokolwiek mi usługiwał przez cały mój pobyt w tym miejscu.
- Nie ma mowy. Wracaj do reszty i zapomnij o jakimkolwiek sprzątaniu - obydwie kobiety równicześnie wskazują w stronę salonu. Nie chcąc nawet słuchać moich dalszych protestów.
W momencie, gdy nadchodzi dla niektórych tak długo wyczekiwany moment otwarcia prezentów, które piętrzyły się w wysokich stosikach pod przepiękną choinką. Przypatruję się temu wszystkiemu ze sporym rozczuleniem. Marząc, aby kiedyś móc doświadczać takich świąt, co roku z liczną rodziną we własnym domu z kominkiem.
- Stop. Najpierw kolęda. Zapomnieliście? - babcia Stefana powstrzymuje go przed rozpoczęciem rozdawania podarunków. Na co przekręca on tylko oczami z niezadowoleniem. - Najmłodsi tradycyjnie zaczynają.
- Chodź, Heidi. Pomożesz mi zaśpiewać pierwsze wersy. Przynajmniej choć raz się nie skompromituję - ciągnie mnie za sobą na środek salonu. Podsuwając oryginalny tekst znanej na całym świecie kolędy, która powstała właśnie w Austrii. Mimo początkowo towarzyszącej mi tremy, zaczynamy w końcu wspólnie śpiewać, doskonale się przy tym bawiąc. Nie zauważamy przez to, nawet gdy inni również do nas dołączają. Tworzymy tym samym pokaźny chórek. Może i nikt z nas nie miał przesadnego talentu wokalnego, ale w tamtej chwili nie miało to absolutnie żadnego znaczenia.
Przypatruję się z uśmiechem, ale i lekką obawą Stefanowi, który rozpakowuje w końcu prezent ode mnie. Miałam nieodparte wrażenie, że celowo zostawił go sobie na sam koniec, aby tylko przedłużyć moją niepewność, czy odpowiednio trafiłam ze swoim podarunkiem. Widzę, jak z błyskiem w oku wpatruję się w śnieżną kulę z imitacją zakochanej pary w towarzystwie renifera w środku oraz wykonaną przeze mnie własnoręcznie Księgę naszej przyjaźni będącą połączeniem albumu ze zdjęciami, ważnych dla nas cytatów, używanych przez nas często charakterystycznych powiedzonek, czy też mapki Salzburga z zaznaczonymi na niej odwiedzonymi przez nas wspólnie miejscami.
- To coś genialnego. Naprawdę sama to zrobiłaś? - pyta mnie z niedowierzaniem, przekręcając kolejne strony. Na co kiwam tylko głową. - Jesteś niesamowita. Dziękuję - zachwyca się ku mojej uciesze i poczuciu, że było warto poświęcić kilka dobrych wieczorów na wykonanie tego wszystkiego, aby zobaczyć ten wyjątkowy uśmiech na jego twarzy.
- A to Święty Mikołaj zostawił dla ciebie - na sam koniec Stefan wręcza mi niespodziewany podarunek. Ze sporym zdziwieniem spoglądam na otrzymany od niego prezent. Zaczynając go delikatnie rozpakowywać. Po czym moim oczom ukazuje się upragniony świąteczny sweter z reniferem i kolejne niewielkie pudełeczko z prześliczną bransoletką w środku. Przyglądam się jej ze sporym zachwytem, a zwłaszcza jej zawieszkom w kształcie litery H i S oraz symbolu nieskończoności. - Wesołych Świąt, Heidi. Mam nadzieję, że ci się podoba - siada obok mnie z lekką niepewnością, wyczekując mojej reakcji.
- Jest po prostu przepiękna. Lepszego prezentu nie mogłabym sobie wymarzyć. Wesołych Świąt, Stefan - pomaga mi zapiąć bransoletkę, a ja w ramach podziękowań za wszystko, kompletnie się zapominam i bez zastanowienia całuję go lekko w policzek, co pan Harold zauważa, kwitując to pełnym aprobaty uśmiechem. Szybko jednak wraca do oglądania swojego prezentu, gdy tylko nasze spojrzenia się spotykają. - To najlepsze święta Bożego Narodzenia w moim życiu - już teraz nie miałam co do tego żadnych złudzeń.
- Nieprawda. Najlepsze są dopiero przed tobą. Kiedyś sama stworzysz z kimś taką rodzinę. Przekonasz się - Stefan mnie poprawia, a ja chyba niczego aktualnie bardziej nie chciałam niż tego, aby tym razem również miał rację.
Po całym tym dosyć szalonym i kompletnie niespodziewanym przeze mnie przebiegu wigilijnego wieczoru, który na pewno zapamiętam na bardzo długi czas w formie niezwykle przemiłych wspomnień i pewnie nigdy niedoścignionego wzoru na przyszłość tego, jak powinno wyglądać prawdziwe Boże Narodzenie. Uśmiech ani myśli zejść mi z twarzy. Dawno już nie przeżyłam czegoś bardziej obfitującego w tak pozytywne emocje oraz dostarczającego masy radosnych doświadczeń i przeżyć. Przywracając tym samym mojej osobie skutecznie wiarę w bezinteresowną ludzką życzliwość, a przede wszystkim dobroć, jakich właściwie na każdym kroku miałam okazję doznawać w rodzinnym domu Stefana. Zaledwie te kilka godzin, które spędziłam w tym miejscu, pokazało mi jak nic innego, co tak naprawdę znaczy mieć prawdziwą rodzinę i jak wiele szczęścia to za sobą niesie. Posiadanie świadomości, że w każdej sytuacji można liczyć na wsparcie najbliższych, nie mogło się równać z niczym innym. Nic nie mogło być cenniejsze w starciu z takim skarbem. Oddałabym chyba wszystko, aby również posiadać taką rodziną, jak ta należąca do mojego przyjaciela.
Pukam w końcu lekko w drzwi prowadzące do jego pokoju, pod którymi stałam już od dłuższej chwili z zamiarem wspólnego obejrzenia wybranego przeze mnie filmu, który miał uczynić mojej własnej tradycji zadość. Zgodnie z naszymi wcześniejszymi ustaleniami. Przy okazji chciałam mu jeszcze raz ogromnie podziękować za możliwość przeżycia świąt z tak cudownymi osobami, które stanowiły jego rodzinę.
- Wejdź, zapraszam - otwiera mi drzwi z uśmiechem. Wpuszczając bez najmnieszego zawahania do środka. - Ładna piżamka - kiwa z uznaniem głową, śmiejąc się i przyglądając ze sporą uwagą mojemu aktualnemu ciepłemu kompletowi ubrań z uroczymi misiami. Nic nie mogłam poradzić na to, że miałam ogromną słabość do takich, uważanych pewnie przez niektórych, dziecinnych wersji piżam.
- Jeśli spodziewałeś się, że sypiam w jakichś satynowych kusych wdziankach, które mogłyby pobudzić twoją wyobraźnię, to niestety muszę cię rozczarować, ale czegoś takiego w mojej szafie nie znajdziesz - mówię, zanim zdążę się ugryźć w język i pomyśleć nad tym, że takie słowa mogły być mocno niestosowne w układzie, w jakim się obecnie znajdowaliśmy. Stefan był w związku z inną i powinnam o tym przez cały czas pamiętać.
- Nawet na to nie liczyłem. Swoją drogą jakbyś może zapomniała, to tak właściwie już kiedyś nie pozostawiłaś jej zbyt wielkiego pola do popisu, prawda? - przybliża się do mnie, rzucając dwuznacznością, która przyprawia mnie o spore rumieńce zawstydzenia. Doskonale wiedziałam, że nawiązywał nią do samego początku naszej znajomości i tamtej nocy. Nie rozumiałam jednak, co go napadło, że w ogóle odważył się w jakikolwiek sposób poruszyć ten dotychczas temat tabu między nami.
- To samo mogłabym powiedzieć o tobie - wytrzymuję jego przenikające mnie na wskroś spojrzenie, choć przychodzi mi to z niezwykłym trudem. Co my w ogóle najlepszego wyprawialiśmy? Taka rozmowa między przyjaciółmi absolutnie nie powinna mieć nigdy miejsca. Tak samo, jak przeszłe wydarzenie, które ją w ogóle sprowokowało. Nasza relacja stanowczo źle się zaczęła i teraz mieliśmy tego bardzo widoczne konsekwencje. - Możemy zacząć oglądać? Jest dosyć późno. Gdzie masz laptop? - staram się, jak najszybciej zmienić temat i pozbyć tego napięcia, które się między nami nieoczekiwanie wytworzyło, zanim doprowadzi ono do czegoś, czego obydwoje będziemy gorzko żałować.
Czekając, aż Stefan włączy tak ogromnie przeze mnie lubiany typowo świąteczny film. Przysiadam na brzegu jego łóżka, wpatrując w śnieżną kulę stojącą na szafce, którą ode mnie dzisiaj otrzymał.
- Prezent naprawdę ci się spodobał, czy chcesz się tylko mi przypodobać zostawieniem go na widoku? - pytam ze śmiechem, biorąc podarunek ostrożnie do ręki.
- A jak myślisz? Jest naprawdę przepiękna. Dawno już nie dostałem niczego lepszego - odpowiada mi niemal od razu. Brzmiąc zaskakująco szczerze.
- Nie podarowałam ci jej jednak wyłącznie ze względu na ładny wygląd. Chciałabym przede wszystkim, aby o czymś istotnym również tobie przypominała. Mianowicie o tym, że nasze życie jest na pewien sposób do niej bardzo podobne. Czasami też coś lub ktoś nim nieoczekiwanie wstrząsa i przez jakiś czas panuje jedynie prawdziwa zamieć, ale kiedyś wszystko się musi w końcu uspokoić. Tak, jak w tej śnieżnej kuli. Zawsze uważałam ją za taką namacalną metaforę - potrząsam nią lekko, przyglądając się jej ze wspomnieniami dzieciństwa przed oczami, kiedy to niemal codziennie bawiłam się własną, otrzymaną wraz z tym przekazem od niestety zmarłej dawno temu babci, starając wmówić, że tak samo będzie z moim życiem. Po części się to nawet ostatnio zaczęło sprawdzać. Mozolnie zaczynałam w końcu osiągać tak upragnioną od zawsze stabilizację i odbijać się od dna.
- Pewnie uważasz to za totalną głupotę - milczenie i nieodgadniony wzrok Stefana, którym aktualnie wpatrywał się we mnie, podsuwają mi do głowy taką interpretację.
- Oczywiście, że nie. Po prostu jestem pod wrażeniem, że nawet w takim przedmiocie, potrafisz odnaleźć głębszy sens. Na pewno będę o tym pamiętał. Jeszcze raz dziękuję za nią i za tę naszą Księgę przyjaźni również. Musimy tylko zdecydowanie powiększyć ilość naszych wspólnych zdjęć, aby mieć czym ją zapełnić - kręcę przecząco głową ani myśląc na to przystać. Uważając, że byłam wyjątkowo niefotogeniczna.
- Zapomij. Możemy co najwyżej fotografować miejsca, które odwiedzimy. A teraz włącz w końcu ten film, bo powoli dochodzi północ i przez ciebie popsuję sobie tradycję - pośpieszam go.
- Jesteś jedyna w swoim rodzaju, naprawdę. Chyba tylko ty mogłaś wybrać akurat ten film na swój wigilijny rytuał - odpowiada mi. Posłusznie włączając w końcu tak wyczekiwany przeze mnie obraz.
Przekręcam lekko głowę, starając się lepiej widzieć wydarzenia rozgrywane na niezbyt dużym ekranie, co wcale nie było najłatwiejsze. Biorąc pod uwagę moją siedzącą pozycję i laptopa, który znajdował się aktualnie na kolanach leżącego Stefana. Nie miałam jednak zamiaru narzekać na niedogodności. Starając się skupić jedynie na oglądaniu poszczególnych scen, zwłaszcza tych z udziałem Grincha, które znałam od dawna niemal na pamięć.
- No chodź tutaj, przecież nie gryzę - Stefan widząc mój brak znalezienia dogodnej pozycji. Zachęca mnie do położenia się obok niego. Po krótkim zawahaniu w końcu na to przystaję. Jednak, gdy nasze ciała przypadkiem się ze sobą stykają, przechodzi mnie lekki dreszcz i spore uderzenie gorąca, co w żadnym wypadku nie powinno mieć miejsca i doskonale o tym wiedziałam. Dlatego też staram się za wszelką cenę zignorować swoje nieoczekiwane reakcje na jego bliskość. One nie przyniosłyby mi nic dobrego, a co najwyżej rozczarowanie. Na całe szczęście kolejny głośny wybuch śmiechu Austriaka, sprowadza mnie na właściwe tory. Pozwalając skoncentrować moją uwagę wyłącznie na właściwym celu, jakim był oglądany przez nas film.
Kolejne minuty upływają mi w mgnieniu oka. Bez reszty zatracam się w świecie Ktosiowa i jego mieszkańców, niemal co chwilę głośno się śmiejąc i wypowiadając równo z bohaterami ich kwestie. Gdy na ekranie w mojej opinii zdecydowanie za szybko pojawiają się napisy końcowe, czuję lekki niedosyt. Postanawiam dlatego wymienić się uwagami i opiniami z moim towarzyszem. Mając nadzieję, że na to przystanie.
- I jak? Nadal uważasz, że to nic specjalnego, czy twoje zdanie po powtórnym obejrzeniu się zmieniło? - pytam Stefana, ale odpowiada mi jedynie cisza. Spoglądam więc na niego, zauważając że po prostu w którymś momencie zasnął. Mimowolnie uśmiecham się na ten widok, po czym wstaję po cichu z łóżka. Odkładam delikatnie laptop w bezpieczne miejsce, a następnie przykrywam śpiącego Austriaka. Przypatrując przez moment bez słowa jego spokojnemu i odprężonemu wyrazowi twarzy.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie robisz. Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo to doceniam. Bez ciebie moje życie byłoby o wiele mniej barwne - mówię coś, co w normalnej rozmowie między nami dużo trudniej byłoby mi z siebie wyartykułować. - Dobranoc. Śpij dobrze - nachylam się nad nim, całując lekko w policzek na pożegnanie.
- Dobrze...Tak zrobię - odpowiada niezbyt wyraźnie przez sen. Przekręcając się na bok. - Kocham cię... - będąc już prawie przy drzwiach. Gwałtownie zatrzymuję się w miejscu z zaszokowaniem i galopującym biciem serca. Odwracam się za siebie, zauważając że Stefan nadal był pogrążony we śnie. Oczywistym więc było, że pomylił mnie z Nelle albo kimś innym. To wyznanie na pewno nie mogło być skierowane do mojej osoby. To było zwyczajnie niemożliwe. Mimo to usłyszenie czegoś takiego z jego ust było ogromnie miłym doświadczeniem. W końcu nigdy dotąd nikt nie skierował tych dwóch słów bezpośrednio w moim kierunku. Nieważne było nawet, że nie był tego świadomy, a jego adresatką była zupełnie inna osoba.
Ze względu na dość późną porę, najciszej jak tylko potrafię, otwieram drzwi, wychodząc na korytarz. Nie chcąc, aby ktokolwiek przypadkiem mnie zobaczył i wysnuł z tego wszystkiego jakieś błędne wnioski. Sekundę później, jak na złość z kimś dość mocno się zderzam. Gorzej być chyba nie mogło.
- Jak ja kochałam kiedyś takie nocne schadzki. Też byłam mistrzynią w bezgłośnym skradaniu - dobiega do mnie rozbawiony głos pani Helen, a ja mam ochotę najzwyczajniej w świecie zapaść się pod ziemię.
- To wcale nie tak. My po prostu oglądaliśmy razem ze Stefanem film, a potem on zasnął. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic więcej nas nie łączy - mimowolnie zaczynam się zawstydzona tłumaczyć. Nie chcąc, aby ktokolwiek myślał sobie, że próbuję rozbić czyjś związek.
- Naprawdę nie musisz się mi z niczego spowiadać. Znam dobrze życie i wiem, że nie zawsze wszystko jest czarne albo białe. Nikogo na pewno nie będę oceniać - uśmiecha się do mnie życzliwie. Dobrze jednak wiedziałam, że kobieta była święcie przekonana, że wcale nie oglądaliśmy jedynie filmu.
- Ale my naprawdę jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi, proszę pani - staram się ją usilnie przekonać.
- Żadna pani. Prosiłam, abyś mówiła mi po imieniu. I tak czuję się już wystarczająco staro - przypomina mi o swojej prośbie. - Poza tym znam swojego siostrzeńca doskonale i gwarantuję ci, że na pewno nie jesteś dla niego jedynie przyjaciółką. On też w końcu to wkrótce zrozumie. Może nawet już zrozumiał, ale nie potrafi się do tego przyznać. Od samego początku wiedziałam, że jego związek z Nelle nie wyjdzie. Ostrzegałam go, że są do siebie numerologicznie fatalnie dobrani, to nie chciał słuchać. Ale wy to już na całe szczęście zupełnie coś innego w tej kwestii - zdradza entuzjastycznie, a mi wprost odbiera mowę. Zaczynałam już też rozumieć, dlaczego chciała poznać datę mojego urodzenia.
- Może i gwiazdy nie popierają ich związku, ale Stefan mimo wszystko kocha Nelle. Wiem, że nie ma tu jej przesadnych zwolenników. Sama też nie cierpię tej dziewczyny, ale skoro ona daje mu szczęście, to musimy się nauczyć ją tolerować - tonuję zapał pani Helene, która z wielką chęcią pewnie, choćby teraz rzuciłaby na Nelle jakąś klątwę.
- To bzdura. Stefan nie kocha Nelle. - to była już kolejna osoba, która miała co do tego zupełną pewność. Moja opinia pozostawała jednak zupełnie odmienna. W końcu, gdyby było inaczej, dawno już by się z nią rozstał. - Zaufaj mi, Heidi. Wiem, co mówię. Teraz jednak powinnyśmy odpocząć. Jest strasznie późno. Dobranoc - żegna się ze mną, przytulając uprzednio do siebie. - Gdybyś jednak chciała poznać swoją przyszłość zapisaną w kartach. Moje drzwi są zawsze otwarte - zachęca po raz kolejny, zanim nie zniknie w zajmowanym przez nią pokoju.
Przekraczając próg wyznaczonej mi gościnnie sypialni, kręcę tylko ze śmiechem głową. Pani Helene była naprawdę specyficzną i lekko oderwaną od rzeczywistości osobą, to jednak nie powstrzymało mnie od natychmiastowego obdarzenia jej ogromem sympatii. Miałam dlatego nadzieję, że te święta nie są ostatnim razem, kiedy dane będzie mi ją spotkać.
Kładę się w końcu do wygodnego łóżka poważnie zmęczona. Okrywam się ciepłą kołdrą, zamykając oczy. W myślach natomiast natychmiast pojawia się wyznanie Stefana, które usłyszałam przed kilkoma minutami. Żadne inne słowa z jego ust nie brzmiały lepiej od tych dwóch. Nieustanne rozbrzmiewanie ich w mojej głowie, jak w jakiejś pętli, skutecznie utula mnie do snu. Zasypiam spokojna i przepłniona nieoczekiwaną radością wraz z gdzieś w oddali plączącą się myślą, że Stefan był chyba jedynym mężczyzną, któremu mogłabym kiedykolwiek spróbować odpowiedzieć w podobny sposób na takie wyznanie.
25.12.2020
- Wstawaj, Śpiochu. Gorąca czekolada już stygnie i na nas czeka - z przyjemnego snu, wyrywa mnie doskonale znany głos należący do osoby, która stała teraz nade mną i próbowała zabrać kołdrę.
- Idź sobie. Daj mi jeszcze, przynajmniej kwadrans - nakrywam głowę poduszką ani myśląc się na dobre obudzić. Potrzebowałam zdecydowanie większej ilości snu.
- Przykro mi, ale wszyscy już na nas czekają. To taka nasza mała tradycja, że zawsze w pierwszy dzień świąt wspólnie pijemy o poranku gorącą czekoladę - Stefan nie zamierzał odpuścić.
- Mogłeś powiedzieć mi o tym wczoraj, wiesz? Położyłabym się wtedy dużo wcześniej. Która jest w ogóle godzina? - otwieram niechętnie oczy. Będąc pewną, że jest wyjątkowo wczesny poranek.
- Dochodzi dziesiąta - odpowiada mi ze śmiechem. Co wprawia mnie w sporą konsternację. Jakim cudem spałam do tak późnej godziny?
- Żartujesz? Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? - podrywam się z prędkością światła z łóżka. Przypominając, że na tę godzinę było przecież zaplanowane wspólne śniadanie. - Nie zdążę się nawet ubrać - zaczynam panikować. Nie chcąc się przypadkiem spóźnić i sprawić, aby każdy czekał specjalnie na mnie.
- Nie musisz. Tutaj żaden Dress code nie obowiązuje. Wszyscy najczęściej jemy śniadanie właśnie w takich strojach - uspokaja mnie. Samemu także wciąż będąc w ubraniach, w których wczoraj spał. - Przebierzesz się dopiero na ten spacer po okolicy, który ci wczoraj obiecałem.
- Na pewno? - staram się mimo wszystko upewnić. Woląc uniknąć jakiejś gafy.
- Na pewno. Chodź i przestań się tak wszystkim niepotrzebnie spinać. Tyle razy już ci mówiłem, abyś czuła się, jak u siebie - wyciąga w moim kierunku dłoń, za którą ufnie chwytam. Po czym wspólnie podążamy na dół, skąd dochodził nas już wesoły gwar rozmów. Zapowiadał się kolejny wspaniały dzień spędzony w doborowym towarzystwie, czego wprost nie mogłam się już doczekać.
- Idź sobie. Daj mi jeszcze, przynajmniej kwadrans - nakrywam głowę poduszką ani myśląc się na dobre obudzić. Potrzebowałam zdecydowanie większej ilości snu.
- Przykro mi, ale wszyscy już na nas czekają. To taka nasza mała tradycja, że zawsze w pierwszy dzień świąt wspólnie pijemy o poranku gorącą czekoladę - Stefan nie zamierzał odpuścić.
- Mogłeś powiedzieć mi o tym wczoraj, wiesz? Położyłabym się wtedy dużo wcześniej. Która jest w ogóle godzina? - otwieram niechętnie oczy. Będąc pewną, że jest wyjątkowo wczesny poranek.
- Dochodzi dziesiąta - odpowiada mi ze śmiechem. Co wprawia mnie w sporą konsternację. Jakim cudem spałam do tak późnej godziny?
- Żartujesz? Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? - podrywam się z prędkością światła z łóżka. Przypominając, że na tę godzinę było przecież zaplanowane wspólne śniadanie. - Nie zdążę się nawet ubrać - zaczynam panikować. Nie chcąc się przypadkiem spóźnić i sprawić, aby każdy czekał specjalnie na mnie.
- Nie musisz. Tutaj żaden Dress code nie obowiązuje. Wszyscy najczęściej jemy śniadanie właśnie w takich strojach - uspokaja mnie. Samemu także wciąż będąc w ubraniach, w których wczoraj spał. - Przebierzesz się dopiero na ten spacer po okolicy, który ci wczoraj obiecałem.
- Na pewno? - staram się mimo wszystko upewnić. Woląc uniknąć jakiejś gafy.
- Na pewno. Chodź i przestań się tak wszystkim niepotrzebnie spinać. Tyle razy już ci mówiłem, abyś czuła się, jak u siebie - wyciąga w moim kierunku dłoń, za którą ufnie chwytam. Po czym wspólnie podążamy na dół, skąd dochodził nas już wesoły gwar rozmów. Zapowiadał się kolejny wspaniały dzień spędzony w doborowym towarzystwie, czego wprost nie mogłam się już doczekać.