21.10.2020
Odgarniając lekko z twarzy upierdliwe kosmyki, które już dawno temu wysunęły się z końskiego ogona, w którego upięłam dziś rano na szybko swoje dość długie już włosy. Spoglądam leniwie na zegarek zawieszony na jednej ze ścian kawiarni. Obserwując, jak jego wskazówki przesuwają się mozolnie do przodu wprost w niemal niezauważalny dla mnie sposób. W to niezwykle senne popołudnie środka trwającego obecnie tygodnia, nawet mocny aromat kawy unoszący się po całym pomieszczeniu i spory ruch zapełniający niemal każdy stolik przeróżnymi osobami nie były w stanie powstrzymać mnie od częstego ziewania i nieustannej ochoty zapadnięcia, chociażby w krótką kilkuminutową drzemkę. Mojej senności nie udało się też przegonić, mimo obecności jak zawsze niezwykle żywiołowej Katinki siedzącej aktualnie wraz z Domenico przy jednym ze stolików, która w sekundę potrafiła zarazić wszystkich sporym pokładem pozytywnej energii.
Dziewczyna oczywiście w swoim standardowym stylu żwawo o czymś dyskutowała ani myśląc zwracać uwagi na to, że jej rozmówca praktycznie w ogóle się nie odzywa. Dominico nie wyglądał jednak na takiego, który byłby z tego powodu urażony. Dobrze w końcu wiedziałam, że chłopak tak samo, jak ja o wiele lepiej czuł się w roli słuchacza podczas prowadzonych konwersacji z drugą osobą, dlatego też Katinka w rozmowach z nami miała zawsze pełne pole do popisu. Może właśnie w tym, że tak dobrze się w sporej ilości kwestii uzupełnialiśmy, tkwił sukces udanego początku naszej znajomości.
Staram się nieudolnie stłumić następne ziewnięcie, przygotowując kolejne otrzymane przed momentem zamówienie. Doskonale wiedząc, że powodem mojego niewyspania było mimo świadomości posiadania z samego rana zajęć na Uniwersytecie, prowadzenie do późnych godzin nocnych wynikłej przypadkiem, ale niemającej praktycznie końca i pełnej przekomarzań telefonicznej dyskusji ze Stefanem, dotyczącej naszych ogromnie odmiennych od siebie gustów muzycznych w kwestii których od zawsze nie mogliśmy się ze sobą porozumieć. Właściwie to była jedyna płaszczyzna, na której nadal nie byliśmy w stanie wypracować między sobą nawet najmniejszego kompromisu. Co jednak mogłam poradzić, że od zawsze byłam fanką ciężkiego rocka i metalowych brzmień przyprawiających Austriaka o prawdziwą zgrozę. Tak samo zresztą, jak mnie jego upodobania do niestety elektronicznej i klubowej muzyki, których utwory brzmiały dla mnie po prostu okropnie. O wspólnym słuchaniu muzyki nie było więc żadnej mowy. Chyba że zadowolilibyśmy się popularnymi popowymi utworami granymi w rozgłośniach radiowych, które często traktowaliśmy z taką samą neutralnością. Biorąc je za zwykłe tło codzienności.
Nawet takie dziecinne jak wczoraj przekomarzanki ze Stefanem, przeplatane niekiedy jednak poważnymi rozmowami mającymi na celu odbudowanie mojego zaufania do jego osoby, trwające od kilku już dni sprawiały mi mnóstwo radości. Ze względu na nasze liczne obowiązki w ciągu dnia, najczęściej mogliśmy sobie na nie pozwolić niestety dopiero dość późnymi wieczorami, co przypłacałam znacznym zmniejszeniem godzin przeznaczanych na sen. Za nic nie potrafiłam jednak sobie odmówić tych rozmów, czy wymieniania się do późna licznymi wiadomościami. Nasz świeżo odnowiony kontakt miał na mnie na powrót bardzo dobry i kojący wpływ. Dzięki czemu bardzo szybko zapomniałam o ostatnim fatalnym weekendzie i swoim nieodpowiedzialnym zachowaniu. W pełni wracając na właściwe sobie tory względnej normalności. Co więcej, każdego dnia budziłam się w zadziwiająco bardzo dobrym humorze i ani myślałam przejmować się więcej usłyszanymi słowami od Nelle. Starając przekonać samą siebie, że absolutnie nie miała racji w żadnej poruszonej przez nią kwestii i wcale nie jestem osobą, za jaką mnie niesprawiedliwie uważa.
Układam na tacy przygotowane dla Katinki i Domenico obłędnie pachnące kawy. Ciesząc, że postanowili tutaj niespodziewanie wpaść. Dzięki czemu, choć wciąż byłam w pracy. Mogłam spędzić z nimi dodatkowe kilka minut wspólnego czasu, który był o wiele lepszy od tego spędzonego wyłącznie podczas zajęć. Z każdym dniem rozumieliśmy się lepiej, a ja obdarzałam ich coraz większą sympatią i przede wszystkim zaufaniem. Nabierając przekonania, że w pełni mogę na nich w każdej sytuacji polegać.
- To dla twoich znajomych? - słyszę nieoczekiwane pytanie zadane przez Louisę, która już na stałe wpisała się w grafik dokładnie na te same zmiany co ja. Twierdząc, że najlepiej się jej współpracuje akurat ze mną. Miło mnie tym samym zaskakując.
- Tak. Właśnie miałam im zanieść - informuję ją, nie bardzo wiedząc, w czym rzecz.
- Wyręczę cię - oferuje się niespodziewanie. Patrząc na Domenico maślanymi oczami, co wszystko już świetnie mi wyjaśniało. Biedak wyraźnie wpadł Louisie w oko, a to nie wróżyło dla niego na pewno niczego dobrego.
- Nawet o tym nie myśl. On jest definitywnie wyłączony z listy twoich potencjalnych mężów - nie pozostawiam jej złudzeń.
- Niby dlaczego? Skąd wiesz, że Domenico nie jest moją drugą połówką, której tak usilnie szukam? Przecież on jest taki przystojny i tak mądrze mówi, a ta jego tajemniczość tylko dodaje mu sporego uroku - rozmarza się, co kwituję wyłącznie spojrzeniem pełnym politowania. Czasami nie miałam do niej zwyczajnie siły.
- Louisa, nie próbuj na nim swoich sztuczek. Obydwoje jesteście moimi znajomymi i nie chcę za chwilę musieć się opowiadać po którejś stronie, gdy popadniecie w jakiś konflikt. Dobrze wiemy, że najpóźniej za tydzień i tak znajdziesz sobie inny obiekt westchnień. Nie mieszaj więc mu niepotrzebnie w głowie, proszę - miałam nadzieję, że ją przekonam i skutecznie wybiję ten szalony pomysł z głowy.
- Wcale tak nie musi być. Może Domenico zainteresuje mnie swoją osobą na zdecydowanie dłuższy czas? Zresztą, nie przekonam się, dopóki tego nie sprawdzę - w mgnieniu oka łapie za tacę, podążając w stronę upatrzonego stolika, nie dając mi żadnych szans na reakcję. Jakby tego było mało, niemal od razu przechodzi do realizacji swojego chytrego planu. Obdarzając Domenico swoim promiennym uśmiechem, który potrafił oczarować niemal każdego i od razu wdaje się z nim w założeniu w niezobowiązującą pogawędkę, co gorsza wyglądało na to, że w pełni połknął on ten zarzucony przez nią haczyk. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby z taką chęcią i zapałem odpowiadał na czyjekolwiek pytania, jak robił to teraz. Kwituję to tylko pełnym dezaprobaty pokręceniem głową posłanym w stronę dziewczyny, z którego i tak nic sobie nie robi. Nie mając następnie wyjścia, powracam do wykonywania swojej pracy, której wcale mało nie miałam.
- Heidi, czy ty w ogóle mnie słuchasz? Zakochałaś się, czy jak, że myślisz przez cały dzisiejszy dzień o niebieskich migdałach? - Katinka śmieje się z mojego roztargnienia, gdy podchodzi do lady znudzona niekończącą się rozmową Louisy z Domenico, która bez żadnego zawahania zajęła już miejsce Węgierki przy stoliku. Nie zważając choćby na to, że wciąż jest w pracy.
- Oczywiście. Nie wiesz, że jestem zakochana na zabój w podręczniku od sztuki oświecenia? - mówię z grymasem sporego niezadowolenia i jawną ironią. Profesor odpowiedzialny akurat za ten przedmiot był zmorą chyba każdego studenta naszego roku. Za cel stawiając sobie nieustanne udowadnianie, jak niewiele wiemy, niemal na każdych kolejnych zajęciach. Za pomocą wyrywkowych i wyjątkowo podchwytliwych pytań, kierowanych do nas zupełnie przypadkowo raz po raz obnażał naszą niewiedzę. Nikt nie miał przez to pojęcia, kiedy nadejdzie właśnie jego kolej w tym nierównym starciu z góry skazanym na porażkę.
- Nawet mi nie przypominaj. Ostatnio przez tego gbura totalnie ośmieszyłam się przed Clementem. Jak ja teraz mam się do niego zbliżyć? Skoro uważa mnie pewnie za wyjątkowo głupią - żali się z jawnym zawstydzeniem. Nie potrafiąc poradzić sobie z kompromitacją przed niemal pełną salą wykładową. Pocieszającym faktem na pewno było jednak to, że nie była jedyną, która czegoś podobnego doświadczyła. Podzieliła po prostu los wielu innych przed nią. Byłam też pewna, że nieubłaganie zbliżał się i mój czas na dołączenie do tego zacnego grona.
- Dałabyś sobie w końcu spokój z uganianiem się za tym zarozumiałym Francuzem, który wszystkich traktuje z góry. Co ty w ogóle w nim widzisz? - kompletnie nie rozumiałam Katinki.
- O to samo mogłabym zapytać ciebie. Przecież ten Max jest okropny. Jak ty możesz się z nim zadawać? To jakiś narwany kretyn i nikt więcej - krzywi się na samo wspomnienie o Austriaku, którego ostatnio przypadkiem miała okazję niestety poznać.
- To już nieaktualne. Skończyłam z nim - zdradzam jej uczciwie. Nie wdając się w przesadne szczegóły, czy choćby w to, że Max nadal nie mógł pogodzić się z moją stanowczą decyzją. Nieustannie zamęczając mnie przez to telefonami albo wiadomościami, które notorycznie ignorowałam. My już nie mieliśmy o czym ze sobą rozmawiać. Nie po tym, jak okropnie się zachował w ostatnią sobotę. Dosadnie ukazując tym samym swoje prawdziwie wyjątkowo paskudne oblicze.
- Całe szczęście - Katinka unosi ręce w górę w geście triumfu, co przyprawia mnie o głośny wybuch śmiechu. - Teraz muszę jeszcze przypilnować Domenico, aby nie zepsuł czymś znajomości z Louisą, bo wyraźnie obydwoje są sobą zainteresowani. Ktoś w końcu musi przecież was pilnować i zadbać o wasze szczęście, bo sami do późnej starości będziecie się bezsensownie miotać między jednym złym wyborem a drugim.
- Żartujesz? Myślałam, że pomożesz mi właśnie trzymać ich od siebie z daleka. Opowiadałam ci przecież, jakie Louisa ma podejście do takich relacji - lekko się rozczarowuję.
- Nie ma zupełnie takiej potrzeby. Obydwoje są dorośli i wiedzą, co robią. Zresztą, czy od jednej randki komuś stała się kiedyś krzywda? - Katinka wzrusza ramiona. Zupełnie nie rozumiejąc powodu mojego być może lekko na wyrost zmartwienia.
- Jakiej znowu randki? - pytam głupio. Nie mając pojęcia, jakim cudem tak szybko między nimi do tego doszło. Znali się przecież ledwie od kilkunastu minut. Czy ludzie naprawdę byli wobec siebie tak ufni i potrafili od razu angażować się w jakieś potencjalnie głębsze relacje bez żadnego problemu? Przecież nawet moje pierwsze spotkanie z Maxem, poprzedzone było tygodniową wymianą wiadomości, choć przez myśl nigdy mi nawet nie przeszło, że nasza relacja mogłaby kiedykolwiek stać się czymś poważnym. Czasami dlatego kompletnie nie rozumiałam tego, co działo się dookoła mnie. W dodatku ostatnio miałam wrażenie, że wszyscy moi bliscy albo są szczęśliwie zakochani, albo wyjątkowo blisko stania się takimi. Tylko ja, wciąż byłam kompletnie pogubiona i błądziłam, jak dziecko we mgle w kwestii uczuć, czy bliższych relacji międzyludzkich.
- Normalnej, a niby jakiej. Umówili się na piątek wieczór - wprawia mnie po raz kolejny w niemały szok. - Heidi, czasami mam wrażenie, że naprawdę przeniosłaś się tutaj z jakiejś odległej przeszłości. W niektórych sprawach jesteś strasznie staroświecka, a myślałam, że Domenico nikt w tej kwestii nie pobije. Trochę więcej luzu. Życie jest za krótkie, aby z niego nie korzystać - chichocze, niczego nie robiąc sobie z mojego morderczego spojrzenia, którym ją przez dłuższą chwilę obdarzam.
- Na razie, Louisa. Do zobaczenia pojutrze - żegnam się z dziewczyną. Lekko współczując, że czekało ją jeszcze kilka godzin pracy. Tym razem do spółki z panią Anne, która pojawiła się przed kilkoma minutami. Jak zawsze pełna zapału i jednocześnie życzliwości dla każdej napotkanej przez nią osoby.
- Jasne. Do zobaczenia - nie odrywa ani na sekundę wzroku od ekranu swojego telefonu, będąc czymś ogromnie zaoferowana. Podejrzewałam nawet co, a raczej kto pochłaniał całą jej uwagę w wolnych chwilach od paru już dobrych godzin. Liczyłam tylko, że to wszystko nie skończy się jedną wielką katastrofą, a przynajmniej, że ja nie zostanę w nią mimowolnie wplątana.
Z poczuciem ogromnej ulgi, że dzień mojej pracy nareszcie dobiegł końca, opuszczam powoli kawiarnię. Ciesząc dodatkowo ze świadomości, że jutro będę mogła bez żadnych przeszkód nareszcie porządnie się wyspać. Wolny dzień z połączeniem tylko jednego popołudniowego wykładu był wspaniałą perspektywą, na którą praktycznie od samego rana wyczekiwałam. Wychodzę na zewnątrz z wyjątkowo pozytywnym nastawieniem, zauważając że na nieszczęście zaczyna lekko mżyć. Nie mając dlatego wyjścia, zaczynam poszukiwania parasolki w swojej torbie, gdy przypadkiem orientuję się w końcu, że ktoś przygląda mi się z niemałym rozbawieniem.
Dziewczyna oczywiście w swoim standardowym stylu żwawo o czymś dyskutowała ani myśląc zwracać uwagi na to, że jej rozmówca praktycznie w ogóle się nie odzywa. Dominico nie wyglądał jednak na takiego, który byłby z tego powodu urażony. Dobrze w końcu wiedziałam, że chłopak tak samo, jak ja o wiele lepiej czuł się w roli słuchacza podczas prowadzonych konwersacji z drugą osobą, dlatego też Katinka w rozmowach z nami miała zawsze pełne pole do popisu. Może właśnie w tym, że tak dobrze się w sporej ilości kwestii uzupełnialiśmy, tkwił sukces udanego początku naszej znajomości.
Staram się nieudolnie stłumić następne ziewnięcie, przygotowując kolejne otrzymane przed momentem zamówienie. Doskonale wiedząc, że powodem mojego niewyspania było mimo świadomości posiadania z samego rana zajęć na Uniwersytecie, prowadzenie do późnych godzin nocnych wynikłej przypadkiem, ale niemającej praktycznie końca i pełnej przekomarzań telefonicznej dyskusji ze Stefanem, dotyczącej naszych ogromnie odmiennych od siebie gustów muzycznych w kwestii których od zawsze nie mogliśmy się ze sobą porozumieć. Właściwie to była jedyna płaszczyzna, na której nadal nie byliśmy w stanie wypracować między sobą nawet najmniejszego kompromisu. Co jednak mogłam poradzić, że od zawsze byłam fanką ciężkiego rocka i metalowych brzmień przyprawiających Austriaka o prawdziwą zgrozę. Tak samo zresztą, jak mnie jego upodobania do niestety elektronicznej i klubowej muzyki, których utwory brzmiały dla mnie po prostu okropnie. O wspólnym słuchaniu muzyki nie było więc żadnej mowy. Chyba że zadowolilibyśmy się popularnymi popowymi utworami granymi w rozgłośniach radiowych, które często traktowaliśmy z taką samą neutralnością. Biorąc je za zwykłe tło codzienności.
Nawet takie dziecinne jak wczoraj przekomarzanki ze Stefanem, przeplatane niekiedy jednak poważnymi rozmowami mającymi na celu odbudowanie mojego zaufania do jego osoby, trwające od kilku już dni sprawiały mi mnóstwo radości. Ze względu na nasze liczne obowiązki w ciągu dnia, najczęściej mogliśmy sobie na nie pozwolić niestety dopiero dość późnymi wieczorami, co przypłacałam znacznym zmniejszeniem godzin przeznaczanych na sen. Za nic nie potrafiłam jednak sobie odmówić tych rozmów, czy wymieniania się do późna licznymi wiadomościami. Nasz świeżo odnowiony kontakt miał na mnie na powrót bardzo dobry i kojący wpływ. Dzięki czemu bardzo szybko zapomniałam o ostatnim fatalnym weekendzie i swoim nieodpowiedzialnym zachowaniu. W pełni wracając na właściwe sobie tory względnej normalności. Co więcej, każdego dnia budziłam się w zadziwiająco bardzo dobrym humorze i ani myślałam przejmować się więcej usłyszanymi słowami od Nelle. Starając przekonać samą siebie, że absolutnie nie miała racji w żadnej poruszonej przez nią kwestii i wcale nie jestem osobą, za jaką mnie niesprawiedliwie uważa.
Układam na tacy przygotowane dla Katinki i Domenico obłędnie pachnące kawy. Ciesząc, że postanowili tutaj niespodziewanie wpaść. Dzięki czemu, choć wciąż byłam w pracy. Mogłam spędzić z nimi dodatkowe kilka minut wspólnego czasu, który był o wiele lepszy od tego spędzonego wyłącznie podczas zajęć. Z każdym dniem rozumieliśmy się lepiej, a ja obdarzałam ich coraz większą sympatią i przede wszystkim zaufaniem. Nabierając przekonania, że w pełni mogę na nich w każdej sytuacji polegać.
- To dla twoich znajomych? - słyszę nieoczekiwane pytanie zadane przez Louisę, która już na stałe wpisała się w grafik dokładnie na te same zmiany co ja. Twierdząc, że najlepiej się jej współpracuje akurat ze mną. Miło mnie tym samym zaskakując.
- Tak. Właśnie miałam im zanieść - informuję ją, nie bardzo wiedząc, w czym rzecz.
- Wyręczę cię - oferuje się niespodziewanie. Patrząc na Domenico maślanymi oczami, co wszystko już świetnie mi wyjaśniało. Biedak wyraźnie wpadł Louisie w oko, a to nie wróżyło dla niego na pewno niczego dobrego.
- Nawet o tym nie myśl. On jest definitywnie wyłączony z listy twoich potencjalnych mężów - nie pozostawiam jej złudzeń.
- Niby dlaczego? Skąd wiesz, że Domenico nie jest moją drugą połówką, której tak usilnie szukam? Przecież on jest taki przystojny i tak mądrze mówi, a ta jego tajemniczość tylko dodaje mu sporego uroku - rozmarza się, co kwituję wyłącznie spojrzeniem pełnym politowania. Czasami nie miałam do niej zwyczajnie siły.
- Louisa, nie próbuj na nim swoich sztuczek. Obydwoje jesteście moimi znajomymi i nie chcę za chwilę musieć się opowiadać po którejś stronie, gdy popadniecie w jakiś konflikt. Dobrze wiemy, że najpóźniej za tydzień i tak znajdziesz sobie inny obiekt westchnień. Nie mieszaj więc mu niepotrzebnie w głowie, proszę - miałam nadzieję, że ją przekonam i skutecznie wybiję ten szalony pomysł z głowy.
- Wcale tak nie musi być. Może Domenico zainteresuje mnie swoją osobą na zdecydowanie dłuższy czas? Zresztą, nie przekonam się, dopóki tego nie sprawdzę - w mgnieniu oka łapie za tacę, podążając w stronę upatrzonego stolika, nie dając mi żadnych szans na reakcję. Jakby tego było mało, niemal od razu przechodzi do realizacji swojego chytrego planu. Obdarzając Domenico swoim promiennym uśmiechem, który potrafił oczarować niemal każdego i od razu wdaje się z nim w założeniu w niezobowiązującą pogawędkę, co gorsza wyglądało na to, że w pełni połknął on ten zarzucony przez nią haczyk. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby z taką chęcią i zapałem odpowiadał na czyjekolwiek pytania, jak robił to teraz. Kwituję to tylko pełnym dezaprobaty pokręceniem głową posłanym w stronę dziewczyny, z którego i tak nic sobie nie robi. Nie mając następnie wyjścia, powracam do wykonywania swojej pracy, której wcale mało nie miałam.
- Heidi, czy ty w ogóle mnie słuchasz? Zakochałaś się, czy jak, że myślisz przez cały dzisiejszy dzień o niebieskich migdałach? - Katinka śmieje się z mojego roztargnienia, gdy podchodzi do lady znudzona niekończącą się rozmową Louisy z Domenico, która bez żadnego zawahania zajęła już miejsce Węgierki przy stoliku. Nie zważając choćby na to, że wciąż jest w pracy.
- Oczywiście. Nie wiesz, że jestem zakochana na zabój w podręczniku od sztuki oświecenia? - mówię z grymasem sporego niezadowolenia i jawną ironią. Profesor odpowiedzialny akurat za ten przedmiot był zmorą chyba każdego studenta naszego roku. Za cel stawiając sobie nieustanne udowadnianie, jak niewiele wiemy, niemal na każdych kolejnych zajęciach. Za pomocą wyrywkowych i wyjątkowo podchwytliwych pytań, kierowanych do nas zupełnie przypadkowo raz po raz obnażał naszą niewiedzę. Nikt nie miał przez to pojęcia, kiedy nadejdzie właśnie jego kolej w tym nierównym starciu z góry skazanym na porażkę.
- Nawet mi nie przypominaj. Ostatnio przez tego gbura totalnie ośmieszyłam się przed Clementem. Jak ja teraz mam się do niego zbliżyć? Skoro uważa mnie pewnie za wyjątkowo głupią - żali się z jawnym zawstydzeniem. Nie potrafiąc poradzić sobie z kompromitacją przed niemal pełną salą wykładową. Pocieszającym faktem na pewno było jednak to, że nie była jedyną, która czegoś podobnego doświadczyła. Podzieliła po prostu los wielu innych przed nią. Byłam też pewna, że nieubłaganie zbliżał się i mój czas na dołączenie do tego zacnego grona.
- Dałabyś sobie w końcu spokój z uganianiem się za tym zarozumiałym Francuzem, który wszystkich traktuje z góry. Co ty w ogóle w nim widzisz? - kompletnie nie rozumiałam Katinki.
- O to samo mogłabym zapytać ciebie. Przecież ten Max jest okropny. Jak ty możesz się z nim zadawać? To jakiś narwany kretyn i nikt więcej - krzywi się na samo wspomnienie o Austriaku, którego ostatnio przypadkiem miała okazję niestety poznać.
- To już nieaktualne. Skończyłam z nim - zdradzam jej uczciwie. Nie wdając się w przesadne szczegóły, czy choćby w to, że Max nadal nie mógł pogodzić się z moją stanowczą decyzją. Nieustannie zamęczając mnie przez to telefonami albo wiadomościami, które notorycznie ignorowałam. My już nie mieliśmy o czym ze sobą rozmawiać. Nie po tym, jak okropnie się zachował w ostatnią sobotę. Dosadnie ukazując tym samym swoje prawdziwie wyjątkowo paskudne oblicze.
- Całe szczęście - Katinka unosi ręce w górę w geście triumfu, co przyprawia mnie o głośny wybuch śmiechu. - Teraz muszę jeszcze przypilnować Domenico, aby nie zepsuł czymś znajomości z Louisą, bo wyraźnie obydwoje są sobą zainteresowani. Ktoś w końcu musi przecież was pilnować i zadbać o wasze szczęście, bo sami do późnej starości będziecie się bezsensownie miotać między jednym złym wyborem a drugim.
- Żartujesz? Myślałam, że pomożesz mi właśnie trzymać ich od siebie z daleka. Opowiadałam ci przecież, jakie Louisa ma podejście do takich relacji - lekko się rozczarowuję.
- Nie ma zupełnie takiej potrzeby. Obydwoje są dorośli i wiedzą, co robią. Zresztą, czy od jednej randki komuś stała się kiedyś krzywda? - Katinka wzrusza ramiona. Zupełnie nie rozumiejąc powodu mojego być może lekko na wyrost zmartwienia.
- Jakiej znowu randki? - pytam głupio. Nie mając pojęcia, jakim cudem tak szybko między nimi do tego doszło. Znali się przecież ledwie od kilkunastu minut. Czy ludzie naprawdę byli wobec siebie tak ufni i potrafili od razu angażować się w jakieś potencjalnie głębsze relacje bez żadnego problemu? Przecież nawet moje pierwsze spotkanie z Maxem, poprzedzone było tygodniową wymianą wiadomości, choć przez myśl nigdy mi nawet nie przeszło, że nasza relacja mogłaby kiedykolwiek stać się czymś poważnym. Czasami dlatego kompletnie nie rozumiałam tego, co działo się dookoła mnie. W dodatku ostatnio miałam wrażenie, że wszyscy moi bliscy albo są szczęśliwie zakochani, albo wyjątkowo blisko stania się takimi. Tylko ja, wciąż byłam kompletnie pogubiona i błądziłam, jak dziecko we mgle w kwestii uczuć, czy bliższych relacji międzyludzkich.
- Normalnej, a niby jakiej. Umówili się na piątek wieczór - wprawia mnie po raz kolejny w niemały szok. - Heidi, czasami mam wrażenie, że naprawdę przeniosłaś się tutaj z jakiejś odległej przeszłości. W niektórych sprawach jesteś strasznie staroświecka, a myślałam, że Domenico nikt w tej kwestii nie pobije. Trochę więcej luzu. Życie jest za krótkie, aby z niego nie korzystać - chichocze, niczego nie robiąc sobie z mojego morderczego spojrzenia, którym ją przez dłuższą chwilę obdarzam.
- Na razie, Louisa. Do zobaczenia pojutrze - żegnam się z dziewczyną. Lekko współczując, że czekało ją jeszcze kilka godzin pracy. Tym razem do spółki z panią Anne, która pojawiła się przed kilkoma minutami. Jak zawsze pełna zapału i jednocześnie życzliwości dla każdej napotkanej przez nią osoby.
- Jasne. Do zobaczenia - nie odrywa ani na sekundę wzroku od ekranu swojego telefonu, będąc czymś ogromnie zaoferowana. Podejrzewałam nawet co, a raczej kto pochłaniał całą jej uwagę w wolnych chwilach od paru już dobrych godzin. Liczyłam tylko, że to wszystko nie skończy się jedną wielką katastrofą, a przynajmniej, że ja nie zostanę w nią mimowolnie wplątana.
Z poczuciem ogromnej ulgi, że dzień mojej pracy nareszcie dobiegł końca, opuszczam powoli kawiarnię. Ciesząc dodatkowo ze świadomości, że jutro będę mogła bez żadnych przeszkód nareszcie porządnie się wyspać. Wolny dzień z połączeniem tylko jednego popołudniowego wykładu był wspaniałą perspektywą, na którą praktycznie od samego rana wyczekiwałam. Wychodzę na zewnątrz z wyjątkowo pozytywnym nastawieniem, zauważając że na nieszczęście zaczyna lekko mżyć. Nie mając dlatego wyjścia, zaczynam poszukiwania parasolki w swojej torbie, gdy przypadkiem orientuję się w końcu, że ktoś przygląda mi się z niemałym rozbawieniem.
- Cześć, Małpko. Jesteś po prostu mistrzynią spostrzegawczości, wiesz? Zorientowałaś się po blisko minucie, że stoję niemal naprzeciwko ciebie, to chyba jakiś rekord - Stefan podchodzi bliżej mnie ze śmiechem, którego ani myślał sobie darować z powodu mojego gapiostwa.
- Bardzo zabawne, naprawdę - odpowiadam z ironicznym uśmiechem. - Co ty tutaj w ogóle robisz? - dziwię się. Za nic by się go dzisiaj nie spodziewała ujrzeć. Nie byliśmy przecież umówieni. To jednak nie znaczyło, że nie cieszyłam się na jego widok, bo było zdecydowanie na odwrót.
- Chciałem ci zrobić niespodziankę. Poza tym trochę się za tobą stęskniłem - przytula mnie do siebie, a ja bez zastanowienia wtulam się w niego z całej siły. Wiedząc, że przez te kilka sekund mogę sobie na to bezkarnie pozwolić. Choć trudno było mi się do tego przyznać nawet przed samą sobą, to niekiedy niezwykle mocno pragnęłam czyjejś bliskości, a przede wszystkim właśnie tej pochodzącej od Stefana. - Co powiesz na małą wycieczkę ze mną w roli przewodnika? Na przykład tam? Słyszałem, że podobno od dawna chciałaś zwiedzić to miejsce - wskazuje lekko za siebie, wprost na Twierdzę Hohensalzburg, która wznosiła się dostojnie nad miastem i była widoczna niemal z każdego jego punktu. Chyba nikomu nie udało się przejść obojętnie wobec tego naprawdę robiącego spore wrażenie widoku.
- Naprawdę możemy się tam teraz wybrać? - zaczynam się cieszyć niczym mała dziewczynka z powodu tej perspektywy. Przede wszystkim dlatego, że od dawna planowałam już swoje odwiedziny tamtego miejsca, ale za każdym razem coś udaremniało moje ambitne plany.
- Jeśli tylko zechcesz - zapewnia. Na co bez żadnego wahania przystaję. Czegoś takiego za nic nie mogłabym pozwolić sobie przegapić.
- Oczywiście, że chcę. Jak mogłabym odmówić? - niemal podskakuję z radości i podekscytowania. Będąc już teraz pewną, że będziemy się świetnie bawić.
- W takim razie nie traćmy czasu - kierujemy się w stronę jego samochodu, gdy przypominam sobie o istotnym fakcie.
- Zaraz, ale czy ty przypadkiem nie byłeś dziś umówiony z Michaelem? - nawiązuję do swojej rannej rozmowy z Inge. Nie chcąc, aby Stefan cokolwiek przeze mnie poświęcał. Poza tym doskonale wiedziałam, jak ogromnie mu zależało, aby zrekompensować wszystkim swoim bliskim ostatnie nie najlepsze tygodnie, kiedy to praktycznie nie miał dla nich w ogóle czasu. Co w ostatnich dniach wyjątkowo zaczęło mu wychodzić ku ich sporemu zdumieniu.
- Owszem, ale dopiero wieczorem. Mamy mecz do obejrzenia. Jednak do tego czasu na spokojnie zdążymy porządnie zwiedzić zamek - zapewnia uspokajająco. - Dla mnie to też będzie właściwie pierwszy raz. Nie mogę się więc już doczekać - zaskakuje mnie tym faktem. Mieszkał tu w końcu od dosyć dawna. Zakładałam więc, że był tam wielokrotnie.
- Przecież miałeś być moim przewodnikiem. Myślałam, że znasz to miejsce praktycznie na pamięć - oburzam się żartobliwie. Będąc nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy. Dzięki temu obydwoje będziemy mieć o wiele więcej frajdy z odkrywania po raz pierwszy fascynujących muzealnych artefaktów, kryjących się w murach zamku.
- Czy ty zawsze musisz mnie łapać za słówka? Jak ja mam ci niby zaimponować, skoro udaremniasz każdą moją próbę już na samym starcie? - mimo że doskonale wiedziałam, iż to zwykłe żarty. To i tak poczułam spore uczucie ciepła rozlewające się po całym moim ciele. Do tej pory to w końcu zawsze ja czułam się w powinności zaimponowania drugiej osobie, chcąc w ten sposób udowodnić, że w ogóle jestem godna jakiegoś zainteresowania.
- Powinieneś się cieszyć, bo to oznacza, że dokładnie cię za każdym razem słucham - pocieszam go. - Poza tym, gdybyś jeszcze nie wiedział, to już od dawna imponujesz mi bardzo wieloma rzeczami - mówię, zanim zdążę się ugryźć w język. Obawiając, że to było mocno niestosowne w naszej obecnej relacji. Czy przyjaciołom będącym w związku w ogóle wypadało mówić takie słowa? Gdzie powinniśmy postawić wyraźną granicę? Przed pojawieniem się Nelle wszystko było o wiele łatwiejsze.
- Z wielką chęcią się więc dowiem jakimi - na całe szczęście Stefan wygląda na takiego, który zupełnie się rozważał podobnych kwestii. Uznając naszą rozmowę za całkowicie normalną.
- Zapraszam - otwiera mi niespodziewanie drzwi od samochodu, traktując przy tym niczym jakąś wybitną osobistość. Czym wyjątkowo mocno mnie rozczula. Czasami potrafił być taki przemiły.
- Cóż za dżentelmeńskie maniery - chwalę go. Po ostatnich doświadczeniach z Maxem byłam teraz wprost pod olbrzymim wrażeniem, że i ja mogę być traktowana w taki pełen szacunku sposób. Nelle naprawdę była ogromną szczęściarą, że miała przy sobie kogoś takiego, jak właśnie Stefan. - Dziękuję - mówię z uśmiechem, gdy wsiadam w końcu z należytą gracją.
- Nie masz absolutnie za co. Heidi, takiego właśnie traktowania powinnaś doświadczać na porządku dziennym. To nie powinno być dla ciebie czymś zaskakującym - upiera się, wciąż usilnie starając przekonać do swoich racji.
Droga do obranego przez nas celu upływa nam na wymienianiu między sobą uwag dotyczących minionych godzin. Z jawnym zainteresowaniem przysłuchuję się, jak Stefan z każdym dniem robi coraz większe postępy w kwestii budowania swojej formy do zbliżającego się wielkimi krokami sezonu. Co naprawdę mnie cieszyło. W zamian rewanżuję się krótką relacją ze spędzonego czasu w kawiarni i kolejnych wyczynów Louisy. W naszych rozmowach z Austriakiem od zawsze najbardziej lubiłam to, że obydwoje byliśmy w nie równie zaangażowani i za każdym razem słuchaliśmy tego drugiego z pełnym skupieniem bez względu na to, czego dotyczył aktualnie poruszany temat.
- Muszę kiedyś poznać całą tę szaloną trójkę. Z samych opowieści już ich polubiłem - Stefan był naprawdę żywo zaciekawiony osobowościami moich nowych znajomych.
- Na pewno świetnie byś się wpasował w ich towarzystwo. Tylko musisz uważać, aby Louisa nie dowiedziała się na razie, że jesteś chłopakiem Nelle. Ostatnio zaszła jej wyjątkowo za skórę i do tej pory pomstuje na jej zachowanie - ostrzegam go przezornie na przyszłość. - Jak w ogóle się teraz między wami układa? - poruszam w końcu temat, którego obydwoje zgodnie unikaliśmy od niedzieli, kiedy to jak podejrzewałam wyjątkowo mocno się ze sobą posprzeczali.
- Nie rozmawiamy ze sobą z Nelle. Postanowiliśmy zrobić sobie krótką przerwę - odpowiada zdawkowo, nawet na mnie przy tym nie patrząc.
- Rozumiem - żałowałam, że w ogóle o to zapytałam, bo wyraźnie zepsuło to nasz dobry nastrój.
- Myślałem, że gdy emocję trochę opadną, będzie mi łatwiej zapomnieć o tym, jak paskudnie się zachowała. Jednak, gdy tylko sobie przypomnę, jak okropnie cię potraktowała, moja złość na Nelle wraca i to ze zdwojoną siłą. W dodatku byłem pewien, że tęsknota za nią będzie nie do opanowania. Tymczasem ja czasami łapię się na tym, że w ogóle nie myślę o niej, spędzając czas z bliskimi mi osobami tak po prostu o niej zapominam. Jestem tym po prostu przerażony. Przecież tak na pewno nie powinno być, kiedy się kogoś kocha. Prawda? - zwierza się mi niespodziewanie po krótkiej chwili milczenia, jaka między nami zapanowała. W życiu nie spodziewałabym się czegoś takiego usłyszeć. Do tej pory byłam pewna, że Stefan wprost szaleje za Nelle i nic nie byłoby w stanie tego zmienić.
- Wybacz, ale w tej kwestii ci niestety nie doradzę. Jestem ostatnią osobą, u której mógłbyś szukać jakiejkolwiek rady w kwestii związku. Sama w żadnym prawdziwym nigdy nie byłam. Dlatego nawet nie wiem, jak to w ogóle jest, gdy ktoś powinien być dla ciebie najważniejszy - odwracam głowę w stronę okna. Zaczynając odczuwać nieoczekiwany smutek. Być może przez swoje emocjonalne braki przegapiałam niepowtarzalną szansę na doznanie prawdziwego szczęścia, które mogła zapewnić jedynie druga osoba.
Docierając w znajome mi już rejony starówki Salzburga, którą kilkukrotnie zdążyłam wcześniej odwiedzić. Kompletnie zapominamy ze Stefanem o niezręcznym temacie, który poruszyliśmy przed kilkoma minutami. Po czym nie zwracając większej uwagi na coraz mocniej padający deszcz, kierujemy się w stronę dobrze już widocznej z daleka kolejki torowej, która w błyskawicznym tempie miała nas zabrać dobre kilkadziesiąt metrów w górę nad miasto, wprost pod wrota średniowiecznej twierdzy Hohensalzburg.
Gdy tylko znajdujemy się szczycie, nie mogę powstrzymać swojego zachwytu nad rozpościerającymi się przed nami widokami, które wprost zapierały dech w piersiach. Panorama Salzburga z tej perspektywy prezentowała się wprost nieziemsko i nie do opisania zwykłymi słowami.
- Wiedziałam, że będzie tu przepięknie, ale w życiu bym się nie spodziewała, iż aż tak - dzielę się swoją ekscytacją ze Stefanem.
- To dopiero początek. Przekonajmy się lepiej, jak jest w środku - mówi w momencie, gdy rozpętuje się nad nami prawdziwa ulewa. - Biegniemy - łapie mnie za dłoń. Ruszając biegiem przed siebie w kierunku murów zamku. Gdy udaje nam się w końcu przy nich znaleźć. Jesteśmy przemoknięci do ostatniej suchej nitki.
- Mówiłam, aby wziąć parasolkę, to się uparłeś. Nie wyglądalibyśmy wtedy teraz, jak zmokłe kury - wybucham głośnym śmiechem, nie potrafiąc się opanować, gdy patrzę na nasz nad wyraz niereprezentatywny wygląd.
- Nie moja wina, że tak wolno biegasz - dogryza mi, odwdzięczając się za poprzedni przytyk w jego stronę.
- Wypraszam sobie - odpowiadam mu z udawaną urazą. - Przez ciebie wszyscy będą na nas patrzeć, jak na prawdziwych wariatów.
- To chyba żadna nowość - Stefan ponownie łapie mnie za rękę, przekraczając gmach zamczyska.
Ku mojemu ogromnemu zadowoleniu wnętrze tej mającej kiedyś spełniać funkcje obronne budowli, która zajmowała sobą ogromną powierzchnię, skrywało w sobie niemal mini miasteczko. W jej centralnej części znajdował się mały kwadratowy placyk, wokół którego znalazło się miejsce nawet na niewielką kawiarnię, czy urokliwy sklep z pamiątkami, który już z daleka przyciągał sobą uwagę i zachęcał do odwiedzin. Pomiędzy porządnie odrestaurowanymi budynkami licznych muzealnych sal, które zawierały w sobie zapewne mnóstwo atrakcji dla kogoś takiego jak ja z nieposkromioną duszą historyka i poszukiwaczki przygód. Biegły natomiast wąskie plątaniny łączących się ze sobą ścieżek, po których teraz dumnie spacerowałam. Zostawiając za sobą Stefana lekko w tyle.
- Tu jest lepiej niż w Disneylandzie - odwracam się za siebie, wskazując na nasze aktualne wspaniałe otoczenie.
- Aż tak dalekich wniosków bym nie wyciągał - Austriak tonuje mój w jego przekonaniu, zbyt wielki entuzjazm.
- Nie znasz się - macham lekceważąco ręką. Kompletnie nie zgadzając z jego opinią. - To, od czego zaczynamy? - zastanawiam się, którą muzealną wystawę odwiedzić jako pierwszą.
- Sama wybierz. Ja się w pełni dostosuję - daje mi wolną rękę, co zamierzałam oczywiście porządnie wykorzystać.
Następne blisko dwie godziny poświęcamy na szczegółową wycieczkę w głąb odległej historii Salzburga i całej Austrii. Ze szczerym podziwem przyglądam się miniaturom miast, mającym na celu odtworzenie ich pierwotnego wyglądu. Używanym przed laty monetom, które w przeszklonych gablotach, wciąż mieniły się swoim dawnym blaskiem. Sporo uwagi poświęcam także antycznym meblom, które posiadały w sobie mnóstwo uroku, czy też różnego rodzaju broniom, które dzielnie służyły przodkom żyjących obecnie Austriaków podczas różnego rodzaju toczonych przez siebie bitew. Na koniec nawet Stefan znajduje coś dla siebie, gdy w jednej z przeznaczonych dla zwiedzających sal, natykamy się na ukazany chronologicznie rozwój sprzętu narciarskiego, jaki nastąpił podczas ostatnich stuleci.
Największe wrażenie pośród tych wszystkich niepowtarzalnych rzeczy, kosztowności, czy sufitu będącego niezwykłą imitacją nocnego nieba, od którego wprost nie mogłam oderwać oczu, robi jednak na mnie postawa Stefana, który od początku do końca był mocno zaangażowany w nasze zwiedzanie. W dodatku z uśmiechem i bez grama marudzenia znosił moje często przydługie wywody, czy licznie wtrącane anegdotki do doskonale mi znanych historycznych wydarzeń.
- Jeszcze cię nie zanudziłam? - pytam, gdy kończę w końcu opowiadać o mniej znanych dokonaniach dla sztuki Marii Teresy, której postać często gościła ostatnio w moich naukowych notatkach.
- Żartujesz? Opowiadasz o tym wszystkim z taką pasją, że każdego byś porwała. Dzięki tobie zaczynam nawet lubić historię - zapewnia z niebudzącą żadnych wątpliwości szczerością. - Skąd w ogóle wzięła się u ciebie taka miłość do sztuki i historii? Nigdy mi o tym tak właściwie nie opowiadałaś - patrzy na mnie ze sporą ciekawością, licząc że ją zaspokoję.
- Gdy byłam już na tyle duża, że nikt nie miał problemu z moim samodzielnym chodzeniem po mieście. To właśnie w przeróżnych muzeach w Oslo spędzałam praktycznie całe weekendy. Przebywałam w nich przez setki niezliczonych godzin, powoli coraz bardziej zatracając w magii, jaką w sobie kryły. To one były moją ucieczką od tego, co działo się na co dzień w domu. Często marzyłam o tym, aby przenieść się do dalekiej przeszłości. Myślałam, że tam wszystko byłoby o wiele łatwiejsze - skupiam swój wzrok na wiszącym portrecie jakiegoś zasłużonego średniowiecznego rycerza. Nie umiejąc patrzeć na swojego rozmówcę podczas takich dość osobistych zwierzeń. Nadal trudno było mi się przyzwyczaić, że Stefan nie jest już tylko głosem w telefonie, czy słowami zawartymi w którejś z rzędu wiadomości, a namacalną swoją obecnością osobą.
- Chciałaś więc być jak na przykład Maria Teresa? - widząc, że poruszyliśmy dość przykry dla mnie temat. Stefan próbuje rozluźnić atmosferę, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. Znowu tym samym udowadniał, jak świetnie mnie zna.
- Zostając przy Austriackich Monarchiach, to zdecydowanie bardziej jak księżniczka Sissi, ale nie ta historyczna, a w wersji stworzonej na potrzeby animacji. Jako dziecko uwielbiałam oglądać tę bajkę. Przez długi czas była moją ulubioną - uśmiecham się na wspomnienie tych kilku pozytywnych momentów z dzieciństwa, kiedy matka wpadała w krótkie epizody trzeźwości i pozwalała mi podczas nich do woli oglądać telewizję, zapewne próbując w ten sposób nieudolnie zrekompensować los, który swoimi wyborami nam zgotowała. - Myślałam, że tak jak ona spotkam kiedyś jakiegoś księcia, który obroni mnie przed całym złem tego świata i będziemy żyć potem długo i szczęśliwie - konczę swoją opowieść ze smutnym uśmiechem na ustach.
- I co było potem? - dopytuje, czekając wyraźnie na jakiś ciąg dalszy.
- Nic, po prostu dorosłam i zrozumiałam, że książąt nie ma. Są co najwyżej wstrętne żaby - śmieję się. Odrzucając od siebie wszelakie wspomnienia. - Chyba zobaczyliśmy już wszystko.
- Zgadza się. Dlatego, co powiesz na kubek gorącej czekolady? Warto zakończyć naszą dzisiejszą wyprawę miłym akcentem - proponuje.
- Z wielką chęcią - zgadzam się, po czym wspólnie udajemy się w stronę pobliskiej, niemal opustoszałej kawiarenki.
- Heidi, czy ty naprawdę nie wierzysz w istnienie miłości? - nieoczekiwane pytanie, odrywa mnie od wpatrywania się w krople deszczu spływające po szybie okna kawiarni, która ugościła nas swoim ciepłym wnętrzem i wyśmienicie smakującą czekoladą, serwowaną w naprawdę olbrzymich kubkach.
- To nie tak. Nie neguję istnienia tego uczucia. Każdego dnia dostaję przecież mnóstwo takich czy innych dowodów na jej istnienie. Wierzę, że ludzie naprawdę się kochają. W końcu nawet mieszkam ze szczęśliwie zakochaną parą - zaczynam tłumaczyć. - Chodzi po prostu o to, że szczerze wątpię, abym to ja była zdolna do odczuwania miłości. Obdarzałam ludzi już wieloma uczuciami. Sympatią, nienawiścią, pożądaniem, a nawet może i zauroczeniem, ale nigdy nie miłością. Dlatego uważam, że chyba po prostu nie potrafię kochać - wzruszam ramionami. Nie mogąc nic na to poradzić. Taka już byłam i musiałam nauczyć się z tym żyć.
- To na pewno nieprawda. Może nie spotkałaś jeszcze tylko osoby, którą mogłabyś obdarzyć właśnie tym uczuciem - stara się mnie pocieszyć i dodać nadziei.
- Może - odpowiadam mu bez przekonania. - Stefan, jak to jest właściwie być zakochanym? Co się wtedy tak naprawdę czuje? - miałam nadzieję, że być może on sam rozwieje moje wątpliwości w kwestii tego, co tak naprawdę czułam do jego osoby, gdyż nadal nie potrafiłam tego właściwie określić.
- Pewnie każdy przeżywa to na swój sposób. Ja jednak uważam, że świat jest wtedy o wiele piękniejszym miejscem. Przestajesz się przejmować błahostkami takimi jak zła pogoda, korek na drodze, czy cokolwiek innego. Nieustannie się uśmiechasz. Wszystko wydaje ci się lepsze, łatwiejsze. Ma się wrażenie, że traci się po prostu rozum, a dla kilku minut z ukochaną osobą jest się w stanie naprawdę wiele poświęcić. Nic poza nią nie ma większego znaczenia. Ma się ochotę przychylić jej nieba. Tak przynajmniej jest do pewnego momentu... - naszą rozmowę przerywa mój dzwoniący telefon.
- To Inge. Pewnie zastanawia się, gdzie jestem. Miałam wrócić w końcu do mieszkania prosto po pracy - wyjaśniam. Po czym odbieram połączenie. Nie chcąc, aby się o mnie znowu martwiła.
- Dziękuję za to niezwykle przemiłe popołudnie - zaczynam, gdy znajdujemy się pod zamieszkiwanym przeze mnie budynkiem.
- Przyjemność również po mojej stronie. Niedługo musimy to zresztą powtórzyć. Z tobą mogę odwiedzić każde muzeum świata i na pewno nie będę narzekał - deklaruje się.
- Z chęcią. Trzymam cię więc za słowo - między nami zapada w końcu lekko niezręczne milczenie. Obydwoje chyba nie bardzo wiedzieliśmy, jak mamy się ze sobą pożegnać. Miałam go przytulić? Pocałować w policzek? Czy może jedynie podać rękę? - Powiem Michaelowi, że już na niego czekasz. Do zobaczenia - otwieram w pośpiechu drzwiczki. Wychodząc na zewnątrz i rezygnując z jakiegokolwiek gestu. Czując, że zostanie przeze mnie dłużej we wnętrzu samochodu, nie przyniosłoby nam niczego dobrego.
Wpadam do mieszkania niczym tornado z szerokim uśmiechem błąkającym się mi na ustach. Znajdowałam się w wyśmienitym nastroju. Jak gdybym unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, co nie umyka uwadze Inge, która pojawia się w kuchni tuż po wyjściu Michaela, będącego pod sporym wrażeniem słowności swojego najlepszego przyjaciela w ostatnich dniach. Powoli wszyscy zaczynali dostrzegać, że wyrwany spod przesadnego wpływu Nelle na nowo stawał się dawnym sobą.
- Udane popołudnie? - dziewczyna pyta mocno zaciekawiona.
- Jeszcze jak - odpowiadam jej zgodnie z prawdą. Nie mając zamiaru niczego ukrywać.
- Widzę, że złapaliście ze Stefanem świetny kontakt. Bardzo mnie to cieszy - kiwa z pełną aprobatą głową.
- Mnie również - dobrze wiedziałam, że wkrótce będę musiała znaleźć dogodny moment i wyznać jej całą prawdę o naszej znajomości, którą miała prawo od dawna już w pełni znać.
- Mam nadzieję, że nasz wieczór serialowy jest nadal aktualny? - chce się upewnić w naszych planach, które ustaliłyśmy już wczoraj.
- Jasne. Wezmę tylko jakieś przekąski i nasze ulubione ciastka - informuję Inge. Po czym zaczynam przeglądać szafki w poszukiwaniu słodkości. Będąc ogromnie zadowolona z powodu tego, jak zaczyna powoli wyglądać moje życie.
- Przyjemność również po mojej stronie. Niedługo musimy to zresztą powtórzyć. Z tobą mogę odwiedzić każde muzeum świata i na pewno nie będę narzekał - deklaruje się.
- Z chęcią. Trzymam cię więc za słowo - między nami zapada w końcu lekko niezręczne milczenie. Obydwoje chyba nie bardzo wiedzieliśmy, jak mamy się ze sobą pożegnać. Miałam go przytulić? Pocałować w policzek? Czy może jedynie podać rękę? - Powiem Michaelowi, że już na niego czekasz. Do zobaczenia - otwieram w pośpiechu drzwiczki. Wychodząc na zewnątrz i rezygnując z jakiegokolwiek gestu. Czując, że zostanie przeze mnie dłużej we wnętrzu samochodu, nie przyniosłoby nam niczego dobrego.
Wpadam do mieszkania niczym tornado z szerokim uśmiechem błąkającym się mi na ustach. Znajdowałam się w wyśmienitym nastroju. Jak gdybym unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, co nie umyka uwadze Inge, która pojawia się w kuchni tuż po wyjściu Michaela, będącego pod sporym wrażeniem słowności swojego najlepszego przyjaciela w ostatnich dniach. Powoli wszyscy zaczynali dostrzegać, że wyrwany spod przesadnego wpływu Nelle na nowo stawał się dawnym sobą.
- Udane popołudnie? - dziewczyna pyta mocno zaciekawiona.
- Jeszcze jak - odpowiadam jej zgodnie z prawdą. Nie mając zamiaru niczego ukrywać.
- Widzę, że złapaliście ze Stefanem świetny kontakt. Bardzo mnie to cieszy - kiwa z pełną aprobatą głową.
- Mnie również - dobrze wiedziałam, że wkrótce będę musiała znaleźć dogodny moment i wyznać jej całą prawdę o naszej znajomości, którą miała prawo od dawna już w pełni znać.
- Mam nadzieję, że nasz wieczór serialowy jest nadal aktualny? - chce się upewnić w naszych planach, które ustaliłyśmy już wczoraj.
- Jasne. Wezmę tylko jakieś przekąski i nasze ulubione ciastka - informuję Inge. Po czym zaczynam przeglądać szafki w poszukiwaniu słodkości. Będąc ogromnie zadowolona z powodu tego, jak zaczyna powoli wyglądać moje życie.
💗💗💗💗
24.10.2020
Z coraz bardziej narastającym wyczekiwaniem pokonuję kolejne kilometry, dzielące mnie od rodzinnego domu. Wprost nie mogąc się doczekać spotkania z rodzicami. Cieszyłem się na ten wspólnie spędzony z nimi weekend. Mając nadzieję, że znajome mi doskonale od dawna na pamięć okolice, pozwolą nareszcie podjąć jakąś sensowną decyzję w kwestii moich dalszych relacji z Nelle, a przede wszystkim rozjaśnią mi w końcu mętlik w związku z uczuciami, jakie rzeczywiście do niej żywiłem. Sam już nie byłem pewien, co tak naprawdę do niej czuję. Czy to rzeczywiście była miłość, a może jedynie ślepe zauroczenie, które za sprawą wyjścia na jaw pewnych wydarzeń zostało znacząco osłabione. Od ostatniej niedzieli zdecydowanie inaczej zaczynałem patrzeć na naszą relację oraz samą Nelle. Różowe okulary, które miałem na oczach przez ostatnie miesiące, skutecznie zostały z nich zrzucone. Dzięki czemu wyraźnie zauważyłem wszystkie wady Austriaczki, których wcale nie miała tak mało. Jej czasami wprost chorobliwą ambicję, zaborczość, spory egoizm i często niepohamowaną zazdrość. Wiedziałem już, że była zdolna dążyć po trupach do celu, a co więcej uciekać się do bardzo nieczystych zagrań, aby tylko osiągnąć założony sobie dawno temu sukces. Z drugiej strony nadal była tak samo mądra, wesoła, mocno uczuciowa, czy w pełni znająca swoją wartość. Wciąż była tą samą osobą, dla której zupełnie straciłem głowę. Nad tym wszystkim przeważał jednak fakt tego, czego dopuściła się w stosunku do Heidi. Nie umiałem jej tego wybaczyć ani tym bardziej zapomnieć. Dobrze wiedząc, jak tragicznie mogło się to zakończyć. Bałem się również, że prędzej czy później coś podobnego może się powtórzyć w stosunku do Norweżki albo jakiejś innej bliskiej mi osoby. Dochodził też szereg innych kwestii, o których nie miałem nawet ochoty aktualnie myśleć.
Mimo że od blisko tygodnia nie kontaktowaliśmy się ze sobą z Nelle w żaden sposób. Wcale przesadnie tego nie odczuwałem. Nie byłem ani przesadnie nieszczęśliwy, ani smutny z tego powodu. Co więcej, czas spędzony w towarzystwie przyjaciół dawno już nie przynosił mi tyle radości. Gdy Nelle przestała być głównym tematem naszych rozmów, prowadzących w konsekwencji głównie do sprzeczek. Wszystko znowu było między nami jak dawniej, zanim to poznałem pannę Lisberg, która niezwykle mocno zawładnęła moim światem. Na przestrzeni ostatnich dni uświadomiłem także sobie, jak związek z Nelle był dla mnie absorbujący. Pochłaniał on niemal mój cały wolny czas. Nie zostawiając go dla nikogo innego. Zaczynałem dlatego coraz bardziej rozumieć, dlaczego Inge i Michael mieli do mnie ostatnio tyle pretensji, co usilnie próbowałem im teraz wynagrodzić. Mając nadzieję, że w pełni wybaczą mi tak niesprawiedliwe traktowanie.
Parkuję samochód przed domem, w którym się wychowałem i z którym wiązało się wiele fantastycznych wspomnień. Czując, jak uśmiech mimowolnie sam wkrada się mi na usta. Dobrze było wrócić do miejsca, gdzie witano mnie zawsze z otwartymi ramionami i ogromnym poczuciem dumy z powodu tego, jakim człowiekiem byłem. Choć tak właściwie to jego mieszkańcy powinni być dumni z siebie, bo to im zawdzięczałem wspaniałe wychowanie i wpojone dawno temu wartości, które były o wiele ważniejsze od przemijającego kiedyś sukcesu albo materialnych rzeczy.
Zanim jeszcze przekroczę próg tak dobrze znanego mi wnętrza, dociera do mnie, jak mocno zaniedbałem ostatnio swój kontakt z rodzicami. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio złożyłem im wizytę, co napawało mnie ogromnym zawstydzeniem i wyrzutami sumienia. Brak odwiedzin jednych z najważniejszych dla mnie osób na świecie, znowu wynikał po części również przez Nelle, która nigdy nie potrafiła w pełni odnaleźć się w tym miejscu. W dodatku uważała moich rodziców za zbyt otwartych i bezpośrednich oraz za bardzo starających się ingerować w jej życie, co niekoniecznie przypadło jej do gustu. Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale doskonale wiedziałem, że ich relacje w żadnym wypadku nie będą takie, jakich bym sobie życzył. Nelle była na to po prostu zbyt uparta i nieskora do nauczenia się egzystowania w środowisku, które niekoniecznie jej z jakiegoś powodu pasowało.
- Już jestem - mówię głośniej, gdy tylko zamykam za sobą drzwi, aby rodzice mnie usłyszeli.
- Stefan, nareszcie! - mama niemal biegnie w moim kierunku. Zamykając następnie w swoim mocnym uścisku. - Jak ja się za tobą stęskniłam - wyczuwam w jej głosie lekkie wzruszenie, co przyprawia mnie o ogromne wyrzuty sumienia. Powinienem zdecydowanie częściej tu wpadać.
- Też się cieszę, że was widzę - kiwam lekko głową w stronę mojego jednego z największych autorytetów, jakim bezsprzecznie był mój ojciec.
- Puść go, bo jeszcze udusisz w końcu naszego jedynego syna - śmieje się, co mama kwituje jedynie morderczym spojrzeniem posłanym w kierunku swojego męża. Widocznie nic się między nimi nie zmieniło i dzień bez jakiś wzajemnych uszczypliwości, wciąż był dla nich dniem straconym. To jednak w żaden sposób nie przeszkadzało ich bezgranicznej miłości, która trwała niezmiennie od bardzo wielu już lat. Od zawsze podziwiałem ich niezwykle zgodne małżeństwo, które stanowiło dla mnie nadal niedościgniony wzór. Wierzyłem jednak, że kiedyś spotkam w końcu tę właściwą osobę i doświadczę czegoś podobnego, co przeżywali właśnie moi rodzice. Do niedawna liczyłem, że będzie nią Nelle, ale aktualnie miałem co do tego mnóstwo wątpliwości.
- Bądź tak miły i sprawdź, czy nie ma cię przypadkiem na zewnątrz. Od rana mówię, że trzeba przynieść drewna do kominka, ale przecież oglądanie telewizji jest ważniejsze, prawda kochanie? - śmieję się cicho, gdy widzę, jak tata przekręca tylko oczami na ten lekki przytyk mamy. - A ty synku chodź do kuchni. Specjalnie ugotowałam dziś twój ulubiony obiad - dwa razy nie trzeba mi było tego powtarzać. W mgnieniu oka udaję się do jednego z ulubionych pomieszczeń w tym domu, w którym pachniało wprost obłędnie moimi ulubionymi zapachami. Co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że powroty do domu chyba nigdy się mi nie znudzą.
Po wspólnym posiłku z rodzicami i wysłuchaniem, co ciekawego wydarzyło się pod moją nieobecność oraz zdaniem im relacji z tego, co słychać u mnie. Nieuchronnie zostaje poruszony temat, którego najchętniej w ogóle bym nie zaczynał.
- Dlaczego nie zabrałeś ze sobą Nelle? - mama wydawała się być tym mocno niepocieszona. - Naprawdę chciałabym się z nią bliżej poznać i znaleźć jakiś wspólny język. To bardzo ważne, jeśli w przyszłości miałybyśmy zostać rodziną.
- Ma mnóstwo pracy i nie mogła się wyrwać. Sama wiesz, jak to jest - kłamię na poczekaniu, nie chcąc martwić rodziców swoimi kłopotami w związku.
- Czy ta dziewczyna widzi cokolwiek poza pracą? To już gruba przesada - tata ani myślał udawać, że darzy Nelle czymś więcej niż tolerancją.
- Po prostu chce ugruntować swoją pozycję. Jest na samym początku kariery zawodowej i stara się udowodnić wszystkim, że zasługuje na otrzymaną szansę - mimowolnie staję w jej obronie. Nie chcąc, aby niepotrzebnie się do niej uprzedzali.
- To jednak nie oznacza, że trzeba wszystko temu podporządkować - jest nieprzejednany i z góry negatywnie nastawiony do motywacji, jaką kierowała się w swoim życiu Nelle.
- Daj temu spokój. Dopóki Stefan jest z nią szczęśliwy, to nam nic do jej priorytetów - posyłam mamie uśmiech wdzięczności. - Ktoś chce dokładkę? - zmienia szybko temat, a atmosfera znacznie się polepsza, gdy tylko osoba Nelle przestaje być na tapecie.
Późnym popołudniem wychodzę na taras domu, spoglądając w dal i wciągając do płuc wyjątkowo zimne tego dnia powietrze.
- Co się dzieje, synu? Widzę przecież, że coś cię trapi - niespodziewanie pojawia się przy mnie tata, który po raz kolejny udowadnia, jak świetnie mnie zna.
- Mogą cię o coś zapytać? - zaczynam niepewnie. Szukając u niego jakiejś pomocy.
- O co tylko chcesz. Po to w końcu nas masz, aby zwracać się po radę w jakiś trudnych momentach - opowiada mi bez wahania.
- Skąd wiedziałeś, że właśnie mama, to ta jedyna? Nigdy nie miałeś żadnych wątpliwości? - mówię na jednym wdechu, mając nadzieję, że jakoś mi pomoże.
- Nie wiedziałem. Po prostu to czułem. W tej kwestii zawsze kierowałem się sercem, a nie rozumem. Tobie też radzę - patrzy na mnie z niezwykłą przenikliwością. - Chodzi o Nelle, prawda? - dopytuje.
- Ostatnio się dość mocno pokłóciliśmy. Nawet ze sobą nie rozmawiamy, a ja przesadnie nie odczuwam jej braku. Sam już nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić - zwierzam się otwarcie. - W dodatku jest jeszcze Heidi - mimowolnie wspominam o Norweżce.
- Heidi? - był wyraźnie coraz bardziej zainteresowany tymi zwierzeniami.
- Moja przyjaciółka. Ta, o której wam kiedyś trochę opowiadałem, gdy nie rozumieliście, dlaczego nieustannie siedzę z nosem w telefonie. Dostała tutaj roczne stypendium i mieszka teraz z Inge i Michaelem, a my znów odnowiliśmy ze sobą kontakt - streszczam pokrótce.
- No tak. Jak mogłem zapomnieć? Nie tak dawno temu myśleliśmy z mamą, że to ją właśnie chcesz nam przedstawić. Zwłaszcza po tym, gdy zawsze mówiłeś o niej z takim mnóstwem towarzyszących ci przy tym uczuć. Nigdy nie widziałem już u ciebie czegoś podobnego. Zamiast niej u twego boku pojawiła się jednak Nelle - ogromnie zaskakuje mnie tymi słowami. Czy wszyscy dookoła mnie widzieli o wiele więcej niż ja sam? - Stefan, nie dam ci cudownego rozwiązania na twoje wątpliwości, bo tylko ty je możesz znaleźć. Zastanów się jednak, przy której z nich jesteś bardziej szczęśliwy. Z którą mógłbyś wyobrazić sobie spędzenie swojej starości, a przede wszystkim, przy której czujesz się po prostu sobą. Pamiętaj, że prawdziwa miłość polega właśnie na akceptacji tej drugiej osoby, a nie na dostosowaniu się do jakichś ustalonych z góry kryteriów.
- Zaproś tutaj kiedyś Heidi. Z chęcią ją z mamą poznamy. Wiesz przecież, że nasz dom jest zawsze otwarty dla twoich przyjaciół - kiwam lekko głową na zgodę. Nadal rozważając wcześniej usłyszaną radą. W dodatku byłem niemal pewien, że rodzice bardzo polubiliby się z Heidi.
- Jeśli tylko uda mi się ją jakoś przekonać - miałem doskonałą świadomość, że namówienie Norweżki na wizytę w moim rodzinnym domu na pewno będzie ogromnie trudnym wyzwaniem.
- Czy wy do reszty poszaleliście? Chcecie się rozchorować? Jest piekielnie zimno, a nie macie nawet kurtek na sobie - mama pojawia się przy nas z mocno zagniewaną miną. - Obydwaj natychmiast do domu i to bez żadnych dyskusji - nakazuje.
- Widzisz? To właśnie jest prawdziwa miłość. Gdybym nie kochał twojej matki, już dawno bym z nią oszalał - zaczynam się szczerze śmiać z narzekań taty. Tego właśnie było mi trzeba.
Wieczorem, gdy sięgam po swój telefon z zamiarem odpisania Heidi na otrzymane od niej wcześniej wiadomości, w których dopytywała, jak mija mi czas spędzony z rodzicami i czy mój nastrój uległ poprawie. Zauważam kilkanaście nieodebranych połączeń od Nelle i jedną krótką wiadomość od niej, która znowu skutecznie wywraca do góry nogami wszystko, co tak bardzo pragnąłem sobie ułożyć w głowie. Wystarczyło te kilka słów, abym niczego po raz kolejny nie był pewien.
"Odezwij się. Musimy porozmawiać. Tęsknię i bardzo Cię kocham".
Tylko czy ja rzeczywiście kochałem ją równie mocno, aby nasze wspólne życie było udane?