28.08.2020
Znienawidzony do granic możliwości dźwięk budzika stojącego przy łóżku, wybudza mnie z doskonale znanego mi już na pamięć snu, a właściwie wspomnienia, bo przecież to wszystko wydarzyło się naprawdę, choćbym nie wiem ile razy, próbowała to przed samą sobą wypierać. Tamta zaskakująca i niepowtarzalna noc rzeczywiście miała miejsce i to był niepodważalny fakt, czy to mi się podobało, czy też nie.
Ogromnie sfrustrowana przecieram swoje zaspane oczy, starając się unormować przyśpieszony oddech i pozbyć lekkiego mrowienia całego ciała, a już zwłaszcza tego niedającego się niczym zaspokoić pragnienia rodzącego w dolnej części mojego brzucha, którego niekiedy wprost nienawidziłam. Nie mogłam uwierzyć, że mózg, wciąż robi sobie ze mnie jawne żarty i w najmniej spodziewanych momentach wyciąga na wierzch coś, do czego nie chciałam już w żadnym wypadku wracać. Uznając za definitywnie zakończoną historię. Będącą mocno przyjemnym, ale wciąż wyłącznie jednonocnym wybrykiem dwójki pijanych i niemających ze sobą nic wspólnego osób.
Byłam przekonana, że to na dobre minęło i głupi rozum nigdy więcej nie podsunie mojej uległej podświadomości tamtych zdarzeń, mających miejsce podczas wesela Sophie i Halvora. Zakopując je głęboko w swoich najodleglejszych zakamarkach wraz z ich głównym bohaterem, dla którego równo od trzech miesięcy i dwudziestu siedmiu dni, tak po prostu z dnia na dzień przestałam istnieć. Bez żadnego, nawet najmniejszego słowa wyjaśnienia wyrzucił do kosza miesiące naszych długich rozmów i tysiące codziennie wymienianych między sobą wiadomości, kiedy to myślałam, że naprawdę możemy na siebie liczyć. Łudziłam się, że udało się nam nawet zaprzyjaźnić, bo przecież na tym to chyba polega. Na wzajemnym wspieraniu się i byciu dla kogoś, gdy właśnie tego potrzebuje ta druga osoba. Rozczarowałam się jednak dość porządnie po raz kolejny. Przestało mnie to już nawet dziwić. W końcu od niepamiętnych lat zostawałam odrzucana w kąt jak popsuta zabawka, gdy tylko przestałam być komuś potrzebna. Bardzo szybko się wszystkim nudziłam. Nie miałam przecież zupełnie nic do zaoferowania, a już na pewno nie austriackiej gwieździe skoków narciarskich, który kolejny raz okazał się w minionym sezonie najlepszy ku mojej ówczesnej ogromnej radości.
Głównie dlatego nie chciałam znowu przechodzić tego samego, co przez pierwsze parę miesięcy po tamtej nocy, gdy nie było tygodnia, abym nie budziła się z palącym niemal pragnieniem powtórzenia między nami tego wszystkiego i ponownego zaznania tej upragnionej czułości, które wraz z rozwojem naszej znajomości nauczyłam się jako tako kontrolować. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie poruszyliśmy ze sobą tematu tego incydentu. Jasno mi sugerując, że możemy zostać wyłącznie znajomymi i nikim więcej, co jak najbardziej mi zresztą wtedy odpowiadało. Nie szukałam głębszych relacji, a miłość dla mnie była wyłącznie definicją, którą można było odnaleźć, co najwyżej w słowniku albo jakiejś innej encyklopedii. Nigdy nikogo nie kochałam, bo niby jak, skoro nikt nie nauczył mnie tego uczucia, a tym bardziej mnie nim nie obdarzył. Dlaczego więc teraz, gdy nasza relacja została zakończona, wszystko wróciło? Widocznie było ze mną gorzej, niż podejrzewałam, a defekty systemu emocjonalnego tylko postępowały na sile.
Nie mając jeszcze ochoty na wstanie z łóżka. Rozglądam się po wysłużonych i mocno zniszczonych meblach pokoju, którego właściwie nigdy nie uważałam za swój. Nie dowierzając, że to naprawdę mój ostatni dzień w tych obdrapanych ścianach i przynajmniej prawie na rok będę mogła się z nimi pożegnać. Choć miałam cichą nadzieję, że znajdę jakiś sposób na uwolnienie się z tego miejsca raz na zawsze i już nigdy więcej nie będę musiała tu wracać. Patrzę przez dłuższą chwilę na swoją walizkę wypakowaną po brzegi ubraniami, zastanawiając czy rzeczywiście dobrze robię. Jeszcze do niedawna roczny pobyt w Austrii, na rzecz której zrezygnowałam ze stypendium w wymarzonej od dawna Francji, wydawał się być genialnym pomysłem. Oferta naukowa Uniwersytetu w Salzburgu, wcale nie była w końcu gorsza, a co więcej miało być mi łatwiej się odnaleźć w nowej rzeczywistości ze względu na obecność znajomych osób, dzięki którym nie byłabym sama w obcym kraju. Wszystko się jednak drastycznie zmieniło w momencie, gdy Stefan zerwał ze mną wszelkie kontakty. To przecież głównie ze względu na niego podjęłam taką, a nie inną decyzję, mającą być dla niego ogromną niespodzianką i okazją do spędzenia ze sobą wspólnego czasu, o którym przecież tak wiele razy marzyliśmy podczas naszych nocnych rozmów. Wymyślając coraz to nowsze miejsca, które moglibyśmy zobaczyć. Szkoda tylko, że niecałe dwa miesiące po dokonaniu przeze mnie ostatecznego wyboru, tak po prostu nasza znajomość się skończyła. Stawiając mnie w sytuacji bez wyjścia. Za nic nie mogłam zrezygnować z tego stypendium, na które wprost harowałam przez cały ostatni rok akademicki, a z drugiej strony nie wyobrażałam sobie zamieszkać u Inge i Michaela ze świadomością, że będę zmuszona niemal na okrągło widywać się tam ze Stefanem, który był przecież ich najlepszym przyjacielem. Obydwoje na pewno będziemy się czuć w takich momentach mocno niezręcznie. Zwłaszcza że, przynajmniej Inge nadal nic nie wiedziała o naszej dość zażyłej relacji, bo przecież jakoś nie było okazji do wyznania tego. Teraz skłaniałam się raczej ku temu, że Austriak zwyczajnie wolał, aby nikt o tym nie wiedział. Pewnie wstydził się zadawania z kimś takim jak ja. Czemu nie potrafiłam się zresztą dziwić.
Nie chcąc się spóźnić podczas ostatniego dnia do pracy. Zmuszam samą siebie do wstania i opuszczenia jedynego bezpiecznego w tym mieszkaniu pomieszczenia. Przekręcam po cichu klucz w drzwiach. Wychodząc na niewielki korytarz, wyczuwam jak zawsze nieprzyjemny zapach stęchlizny. Mimowolnie zaglądam do pokoju, gdzie wciąż jeszcze spała moja rodzicielka wraz ze swoimi dwoma kompanami, którzy wczoraj do późnych godzin nocnych urządzili sobie huczną posiadówkę. Butelki po tanim winie walały się po podłodze wraz z puszkami po piwie, co stanowiło dość przykry widok. Patrzyłam jednak na to z obojętnością. Zbyt długo go po prostu widywałam, aby mi nie spowszedniał. Jako dziecko i tak wylałam zbyt wiele łez nad podobnymi dekoracjami naszego mieszkania. Nie mogąc zrozumieć, dlaczego nie mogę mieć takiego samego domu jak inne dzieci ze szkoły, których rodzice codziennie odbierali po zajęciach, troszczyli się o nie i zapewniali wszystko, co tylko mogli.
Nastawiam czajnik z wodą na kawę, próbując pozbyć się z kuchennego blatu kolejnych pustych butelek po alkoholu, których wcale nie było tu mniej niż w pokoju. Przeklinając pod nosem własną matkę, która znowu nie trzeźwiała od ponad tygodnia. Widocznie tym razem znalazła wyjątkowo hojnych adoratorów. Wątpiłam, że w ogóle pamiętała o moim jutrzejszym wyjeździe. Skoro czasami zapominała, choćby o moim istnieniu. Miałam to jednak gdzieś. Dwa miesiące temu miarka się przebrała, gdy po kolejnych fałszywych obietnicach o zerwaniu z nałogiem i podjęciu leczenia, wytrzymała niecałe dwa tygodnie, a potem bez żadnych skrupułów ukradła wszystkie pieniądze przeznaczone i zarobione przeze mnie na czynsz i rachunki, znikając z nimi na przeszło cztery dni. Bawiąc się za nie z podobnymi do niej w najlepsze. To wtedy wyzbyłam się resztek złudzeń, że kiedykolwiek się opamięta i nasze życie będzie jeszcze normalne. Zrozumiałam też, że jeśli nie chcę skończyć jak ona. Musiałam przestać ją w końcu niańczyć i jak najszybciej się stąd wynieść.
- Też z chęcią napiłbym się jakiejś kawy albo najlepiej czegoś mocniejszego. Zwłaszcza z taką ślicznotką. W życiu bym się nie spodziewał, że Trine ma tak wspaniałą córkę - niespodziewanie w progu kuchni staje jeden z nieznanych mi mężczyzn w podeszłym już wieku. Patrząc na mnie z obrzydliwym uśmiechem zainteresowania. Przez co przechodzi mnie lekki dreszcz strachu, że traumatyczna sytuacja z przeszłości może się znowu powtórzyć.
- To proszę sobie zrobić - staram się go wyminąć, ale jest zbyt potężny. Swoim ciałem zasłaniał dosłownie całe wejście.
- Wolałbym, abyś dotrzymała mi towarzystwa - przejeżdża pożądliwym wzrokiem po mojej sylwetce, łapiąc mocno za nadgarstek. Patrzyłam na zaciśnięte na nim mięsiste palce, a przed oczami staje mi tamta noc, mój pokój i ten szyderczy śmiech, gdy rozpaczliwie próbuję wyrwać się z łapsk podobnego typa.
- Puść mnie, bo pożałujesz! - mówię z ostrzeżeniem. Mając nadzieję, że to poskutkuje. Już nie miałam trzynastu lat. Teraz byłam dużo bardziej uodporniona na zło tego świata.
- Jaka ostra. Lubię takie - śmieje się ohydnie, a smród alkoholu, którym był przesiąknięty, powoduje we mnie mdłości.
- Zostaw ją i chodź tu, Janne. Natychmiast! - stanowczy głos matki przywołuje do porządku tego oślizłego typa, który zostawia mnie na szczęście w spokoju. Oddycham z olbrzymią ulgą, niemal biegnąc do swojego pokoju bez słowa. Uświadamiając sobie, że nadal byłam cholernie słaba i bezbronna w takich momentach. Opieram się o drzwi, zaciskając dłonie w pięści. Starając się nie wybuchnąć głośnym płaczem bezradności. Obiecuję sobie, że dam radę wytrzymać tutaj do jutra. To jeszcze tylko kilkanaście godzin i zostawię to wszystko za sobą. Będę nareszcie wolna od mojej matki i wszystkiego, co związane z jej nałogiem.
Wciąż lekko roztrzęsiona wydarzeniami sprzed kilkunastu minut. Czeszę w pośpiechu swoje włosy, które już kilka miesięcy temu wróciły do swojego naturalnego ciemnego odcienia. Dobrze wiedziałam, że skończyłam z eksperymentowaniem kolorami pod wpływem jednej z rozmów ze Stefanem, który upierał się, że w takich mi najładniej. Nie potrafiłam przejść obojętnie obok takiego komplementu. Uznając, że w sumie może mieć rację i tak już po prostu zostało. Przez co miałam teraz olbrzymią ochotę przefarbować je jakkolwiek, aby tylko zrobić mu na złość i pokazać, jak niewiele znaczy dla mnie jego opinia.
Spoglądam z niedowierzaniem na zegarek. Informujący, że pozostało mi niewiele czasu do przyjazdu autobusu, a musiałam jeszcze dotrzeć na przystanek. Zbieram więc w pośpiechu swoje rzeczy, wychodząc na równie mocno zniszczoną klatkę schodową, co cały ten budynek, który gościł w swoich murach samych przegranych. Życie bardzo szybko ich doświadczyło i pokonało. Spychając na samo dno.
Nie zdążam nawet dobrze zamknąć za sobą drzwi, gdy zauważam Leo opierającego się nonszalancko o przeciwległą ścianę. Jeszcze tylko jego mi tutaj brakowało. Ten poranek chyba nie mógł być gorszy.
- Cześć, skarbie. Gdzie ci tak śpieszno? Myślałem, że spędzimy ten dzień razem. Stęskniłem się za tobą. - podchodzi do mnie, przyciągając mocno do siebie. Następnie zaciskając obscenicznie swoje dłonie na moich pośladkach, za co mam ochotę uderzyć go z całej siły w twarz. Miałam serdecznie dość przedmiotowego traktowania i sprowadzania mnie przez wszystkich tu obecnych do zwykłej rzeczy, która służy im wyłącznie do zaspokajania ich seksualnych potrzeb.
- Zostaw mnie. Śpieszę się do pracy. Od dawna nie jestem też twoim skarbem - o ile kiedykolwiek nim byłam, dodaję w myślach.
- Do pracy? Żartujesz sobie? Twoja świętoszkowata szefowa nie dała ci wolnego nawet ostatniego dnia? Nieźle cię tam wykorzystuje - znowu próbuje obrażać Sophie, nie mając o niczym pojęcia, co wywołuje we mnie prawdziwą wściekłość. Kogo jak kogo, ale jej nie miał żadnego prawa atakować, chociażby słownie. - Olej ją i tak więcej nie będziesz tam pracować. Mam ochotę się porządnie zabawić - próbuje mnie pocałować, ale się wyrywam. Nie życząc sobie jakiejkolwiek bliskości z jego strony.
- Na pewno nie ze mną. Jutro z samego rana mam lot, a muszę się jeszcze spakować - uciekam się do marnej wymówki. Mając nadzieję, że da mi spokój. Leo już od dawna wzbudzał we mnie jedynie same najgorsze odczucia. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Towarzystwo tutejszych facetów przestało mnie bawić dawno temu. Właściwie od momentu, gdy postanowiłam się opamiętać i wziąć poważnie za swoje życie. Za wszelką cenę chcąc zmienić je na lepsze. Na początku skończyłam więc z zabawą, a w późniejszym okresie i z marnowaniem swojego czasu na relację bez większych zobowiązań z blondynem nie mającym do mnie żadnego szacunku, a stojącym teraz naprzeciw. Nareszcie dostrzegając, że to najgorszy możliwy wybór na życiowego partnera, jakiego tylko mogłam dokonać.
- Widzę, że nadal nie zrezygnowałaś z tego głupiego wyjazdu. Kiedy ty w końcu zmądrzejesz? - śmieje się mi kpiąco prosto w twarz.
- O co ci chodzi, co? Zazdrościsz, że próbuję się stąd wyrwać i mieć normalne życie? Gdybyś tylko odrobinę się wysilił, też wyszedłbyś na ludzi. To tylko od nas zależy, jak nasz los się potoczy - nie rozumiałam, jak mógł tak biernie naśladować życie swoich rodziców, którzy byli dokładnie tacy sami, jak moja matka. Chociaż nie, Leo był nawet gorszy od nich razem wziętych. Oni przynajmniej nie mieli problemów z narkotykami w przeciwieństwie do niego. Od dawna już podejrzewałam, że był poważnie uzależniony od tego świństwa. A przeczucia bardzo rzadko mnie zawodziły.
- Ty naprawdę wierzysz, że ci się uda? Przestań być taką cholerną naiwniaczką. Tacy jak my już na starcie mają przejebane. Jesteśmy odpadkami i skutkiem ubocznym naszego systemu państwa. Nigdy nie wygrzebiemy się z tych nizin. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej. Zamiast więc zajmować się tymi durnymi studiami, które nic ci nie dadzą, stypendium którego pewnie nikt poza tobą nie chciał i żebraniem o jałmużnę u tych twoich cudownych znajomych, pewnie śmiejących się z ciebie po kątach, którzy podbudowują sobie wyłącznie ego na pomaganiu ci. Licząc, że otrzymają za to zbawienie. Tacy jak oni nigdy nie robią niczego bezinteresownie, a my do nich nie pasujemy i nie będziemy nigdy pasować. Skupiłabyś się lepiej na naszym związku i pomyślała o jakimś wspólnym mieszkaniu. Zejdź na ziemię z łaski swojej i przestań się łudzić! To nie żadna pierdolona bajka! - zaczyna się wydzierać, aż echo słów odbija się od ścian. Staram się tego po siebie nie dać poznać, ale ogromnie zabolały mnie jego słowa. Może on rzeczywiście miał rację i tylko naiwnie się łudziłam, że cokolwiek mogę zmienić w swoim życiu? Może już z góry skazana byłam na taki sam los jak wszystkich otaczających mnie dookoła osób? Próbuję mimo wszystko walczyć z tym pesymistycznym myśleniem. Nie mając zamiaru poddać się bez walki.
- Związku? Z tego, co pamiętam, to łączył nas jedynie seks i to wyjątkowo kiepski, jak już musisz wiedzieć - uderzam w jego najczulszy punkt. - Myślisz, że kiedykolwiek tak naprawdę mnie zaspokoiłeś? Uważasz, że marne trzy minuty w porywach do czterech na to wystarczą? - śmieję się mu prosto w twarz, odpłacając za wszystko, co przed momentem powiedział. Doprowadzając go tym do furii.
- A co, masz lepszego ode mnie? - chwyta mnie mocno za ramiona, potrząsając z całej siły za nie.
- Może - prowokuję go. Nie bacząc na konsekwencje. - Jeśli więc liczysz na urocze gniazdko, powiedz to lepiej Marii. Przyda wam się. Nie będziecie musieli się wtedy pieprzyć ukradkiem po kątach.
- Skąd ty o tym w ogóle wiesz? - Leo był w niemałym szoku, że jego pilnie strzeżony sekret jak pewnie sobie myślał, wyszedł na jaw. Był taki żałosny i po prostu głupi.
- Tacy jak my uwielbiają plotkować, zapomniałeś? - parafrazuję jego słowa sprzed kilku sekund. - Odpieprz się więc ode mnie raz na zawsze. Wolałabym być do końca życia sama niż z kimś takim jak ty - wymijam go, zaczynając schodzić z pośpiechem po schodach.
- Jesteś zwykłą dziwką! Taką samą jak twoja matka - słyszę od niego na odchodne. Co kwituję wyłącznie środkowym palcem, posłanym w kierunku Leo. W tym środowisku nie było miejsca na grzeczność ani tym bardziej sentymenty. Jeśli chciało się przetrwać, trzeba było nauczyć się być twardym i wypranym z emocji. I choć opanowałam tę sztukę do perfekcji. Byłam tym coraz bardziej wykończona. Tak bardzo marzyłam o zwyczajnym życiu, gdzie sąsiad powie ci dzień dobry, a nie wyzwie od najgorszych.
Czekając na autobus. Szukam w torebce paczki z papierosami. W trybie natychmiastowym potrzebowałam uspokajającej dawki nikotyny. W innym przypadku za chwilę zwyczajnie eksploduję z szalejącej we mnie wściekłości. Porządnie zaciągam się trzymanym w dłoni papierosem. Kręcąc z dezaprobatą głową nad swoimi marnymi poczynaniami. Przecież praktycznie udało mi się rzucić tę paskudną truciznę. Jednak wszystkie ostatnie wydarzenia spowodowały, że stopniowo wracałam do swojego nałogu. Coraz częściej popalając. Byłam beznadziejnym przypadkiem, a skłonność do używek widocznie odziedziczyłam w genach.
- Już jestem! Przepraszam za spóźnienie - wpadam do restauracji mocno zdyszana. Przez opóźniony autobus. Biegłam całą drogę od przystanku, co kosztowało mnie mnóstwo wysiłku. Przynajmniej jednak oczyściłam umysł z negatywnych emocji zaserwowanych mi z samego rana.
- Daj spokój. Nic się przecież nie stało - Sophie posyła mi uspokajający uśmiech. Patrząc na mnie życzliwie - Mówiłam ci, że możesz sobie spokojnie odpuścić ten dzień i porządnie przygotować do wyjazdu. Praca powinna być dziś ostatnią rzeczą dla ciebie.
- Wszystko mam spakowane i załatwione. Nie mam nic do zrobienia. Poza tym chciałam spędzić z wami jeszcze trochę czasu. Będę strasznie tęsknić, nawet za marnym poczuciem humoru Malcolma. Dobrze wiesz, że jesteście najbliższymi mi osobami - mówię szczerze. Nie mając zamiaru tego ukrywać przed dziewczyną.
- My też będziemy za tobą bardzo tęsknić, Heidi. Pamiętaj jednak, że zawsze będzie czekało tutaj na ciebie miejsce. Tak samo, jak dach nad głową - wskazuje dłonią do góry. Sophie, od kiedy tylko dowiedziała się prawdy o mojej mamie i wszystkim innym, co związane z życiem w najgorszej części miasta. Wielokrotnie nalegała, abym przeprowadziła się do mieszkania nad restauracją. Ja jednak nie mogłam na to przystać, to byłaby stanowczo za duża pomoc. W dodatku wciąż miałam wtedy nadzieję, że mogę jeszcze uratować swoją rodzicielkę. Jeszcze do niedawna nie potrafiłam jej zwyczajnie zostawić.
- Dziękuję - tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić, starając nie rozkleić. Choć dobrze wiedziałam, że tutaj nie musiałam udawać, ani twardej, ani niczego innego.
- Dobrze wiesz, że nie masz za co - zapewnia jak zawsze. Nie miałam pojęcia, skąd brało się tyle bezinteresownej dobroci w tej dziewczynie. Zwłaszcza że także wiele przeszła w swoim życiu. Jak choćby tę na całe szczęście zwycięską walkę ze swoją chorobą.
- Heidi, możesz mi pomóc? Trzeba przygotować stoliki. Zaraz otwieramy - Malcolm przerywa naszą rozmowę.
- Już idę. Tylko się przebiorę - informuję go. Po czym zabieram się za pracę, którą naprawdę bardzo lubiłam. Głównie z powodu osób, z którymi od dłuższego już czasu współpracowałam.
Po skończeniu swoich obowiązków. Z lekką melancholią i nostalgią przyglądam się wnętrzu restauracji. Będąc pewną, że od jutra będzie mi tego wszystkiego bardzo brakować. Tego panującego gwaru, niekiedy sporego zamieszania, czy stałych bywalców, którzy zawsze obdarzali mnie serdecznością i hojnym napiwkiem. Starając się pozbyć łez pojawiających w moich oczach. Kieruję swoje kroki do restauracyjnej kuchni z zamiarem pożegnania ze wszystkimi. Zatrzymuję się jednak w jej progu z prawdziwym szokiem, gdy zauważam sporej wielkości tort, przy którym z wyczekiwaniem stoją Therese, Sophie i Malcolm. Przez moment boję się nawet, że zapomniałam o urodzinach któregoś z nich. Zwyczajnie nie dowierzając, że mógłby być on dla mnie. Dotychczas takiej niespodzianki nie doczekałam się nigdy ze strony bliskich nawet na swoje osiemnaste urodziny.
- W końcu! Myślałem, że już tutaj nie przyjdziesz - Malcolm marudzi w swoim standardowym stylu. Na co przekręcam tylko oczami.
- Chyba nie myślałaś, że nie urządzimy ci porządnego pożegnania. Uważaj na siebie w tej Austrii, dziecko - Therese zamyka mnie w swoim mocnym uścisku, który natychmiast odwzajemniam. Ciesząc, że mam kogoś takiego jak ona. Całą naszą obecną trójkę traktowała jak swoje wnuczęta. Dzięki czemu mogłam w końcu poczuć, jak to jest mieć babcię.
- Spokojnie. Inge już o nią porządnie zadba - Sophie była o tym niemal przekonana. Sama też nie miałam co do tego wątpliwości. - Teraz jednak zabieraj się za krojenie. Inaczej biedny Malcolm umrze nam jeszcze z głodu - nie potrafię powstrzymać śmiechu z wiecznego apetytu chłopaka.
- Wcale nie jestem głodny. Nie moja jednak wina, że ten tort tak apetycznie wygląda - próbuje się bronić.
Następna godzina upływa nam na wspólnej i niekończącej się rozmowie, wspomnieniach, czy głośnym śmiechu rozbawienia, gdy nawzajem wytykamy sobie żartobliwie i liczne wpadki. Dawno już z nikim tak dobrze się nie bawiłam. Po raz pierwszy poczułam też, że naprawdę mam rodzinę, nawet jeśli nie byliśmy ze sobą spokrewnieni i mocno specyficzni. Uwielbiałam jednak tę naszą odmienność, która mimo wszystko nie przeszkadzała nam w doskonałym porozumieniu. Przez co, jeszcze trudniej było mi się z nimi pożegnać.
- Sophie, jesteś pewna, że Inge i Michael naprawdę chcą, abym u nich zamieszkała? Może lepiej, gdybym jednak została przy akademiku? Na pewno można to jeszcze załatwić - wypowiadam w końcu na głos wątpliwości, które męczyły mnie od rana przez durnego Leo i jego podłe słowa.
- Co takiego? Heidi, oczywiście że tego chcą. Inaczej by ci tego nie zaproponowali. Przecież Inge już nie może się ciebie wprost doczekać - nie mogłam temu zaprzeczyć. W końcu dzwoniła do mnie niemal codziennie, rozmawiając następnie przez długie minuty i podtrzymując na duchu, gdy znowu musiałam znosić głośne odgłosy imprezy zza ściany. Była mi teraz niemal tak samo bliska, jak Sophie. Z Michaelem też darzyliśmy się sympatią, mimo zaledwie kilku spotkań. To jednak mnie nie uspokajało.
- A co jeśli zrobili to, bo tak wypada? Albo ze zwykłej litości? - drążę dalej uparcie temat.
- Ile znasz Inge? Co jak co, ale ona nigdy nie robi czegoś wbrew sobie, czy też na pokaz przed innymi. Dlatego albo u nich zamieszkasz, albo nigdzie cię nie puszczę. Muszę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Wybij więc sobie z głowy te wszystkie głupoty. Od tego są przyjaciele, aby sobie nawzajem pomagać - stara się mnie przekonać.
- Nic mi nie będzie. Przypominam, że jestem od ciebie tylko dwa lata młodsza. Nie jestem dzieckiem - buntuję się dla zasady.
- Nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie i tak zawsze będziesz, jak młodsza siostra, o którą muszę dbać - przytula mnie mocno do siebie.
- Sophie, nie chcę nic sugerować, ale chyba rodzi się w tobie spory instynkt macierzyński. Może powinnaś o tym porozmawiać z Halvorem? - uśmiecham się do niej mocno rozbawiona. - Naprawdę do twarzy byłoby ci z dzieckiem. W dodatku z takimi rodzicami na pewno daleko zajdzie. Co ty na to? - proponuję, starając odwrócić swoją uwagę od wszystkich męczących mnie obaw.
- Jeszcze słowo i się poważnie pogniewamy. Już ja wiem, kiedy mam rodzić dzieci - grozi mi żartobliwie. Po czym obydwie wybuchamy głośnym śmiechem, który nie znika przez dłuższą chwilę. To właśnie była prawdziwa przyjaźń i żadne czcze gadanie Leo tego nie zmieni.
☆☆☆☆
Obecna sytuacja wpływa dobrze na moją wenę (przynajmniej jeden plus), dlatego pierwszy rozdział, który trochę wszystko wyjaśnia, pojawia się tak szybko. 😁
Ogromnie sfrustrowana przecieram swoje zaspane oczy, starając się unormować przyśpieszony oddech i pozbyć lekkiego mrowienia całego ciała, a już zwłaszcza tego niedającego się niczym zaspokoić pragnienia rodzącego w dolnej części mojego brzucha, którego niekiedy wprost nienawidziłam. Nie mogłam uwierzyć, że mózg, wciąż robi sobie ze mnie jawne żarty i w najmniej spodziewanych momentach wyciąga na wierzch coś, do czego nie chciałam już w żadnym wypadku wracać. Uznając za definitywnie zakończoną historię. Będącą mocno przyjemnym, ale wciąż wyłącznie jednonocnym wybrykiem dwójki pijanych i niemających ze sobą nic wspólnego osób.
Byłam przekonana, że to na dobre minęło i głupi rozum nigdy więcej nie podsunie mojej uległej podświadomości tamtych zdarzeń, mających miejsce podczas wesela Sophie i Halvora. Zakopując je głęboko w swoich najodleglejszych zakamarkach wraz z ich głównym bohaterem, dla którego równo od trzech miesięcy i dwudziestu siedmiu dni, tak po prostu z dnia na dzień przestałam istnieć. Bez żadnego, nawet najmniejszego słowa wyjaśnienia wyrzucił do kosza miesiące naszych długich rozmów i tysiące codziennie wymienianych między sobą wiadomości, kiedy to myślałam, że naprawdę możemy na siebie liczyć. Łudziłam się, że udało się nam nawet zaprzyjaźnić, bo przecież na tym to chyba polega. Na wzajemnym wspieraniu się i byciu dla kogoś, gdy właśnie tego potrzebuje ta druga osoba. Rozczarowałam się jednak dość porządnie po raz kolejny. Przestało mnie to już nawet dziwić. W końcu od niepamiętnych lat zostawałam odrzucana w kąt jak popsuta zabawka, gdy tylko przestałam być komuś potrzebna. Bardzo szybko się wszystkim nudziłam. Nie miałam przecież zupełnie nic do zaoferowania, a już na pewno nie austriackiej gwieździe skoków narciarskich, który kolejny raz okazał się w minionym sezonie najlepszy ku mojej ówczesnej ogromnej radości.
Głównie dlatego nie chciałam znowu przechodzić tego samego, co przez pierwsze parę miesięcy po tamtej nocy, gdy nie było tygodnia, abym nie budziła się z palącym niemal pragnieniem powtórzenia między nami tego wszystkiego i ponownego zaznania tej upragnionej czułości, które wraz z rozwojem naszej znajomości nauczyłam się jako tako kontrolować. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie poruszyliśmy ze sobą tematu tego incydentu. Jasno mi sugerując, że możemy zostać wyłącznie znajomymi i nikim więcej, co jak najbardziej mi zresztą wtedy odpowiadało. Nie szukałam głębszych relacji, a miłość dla mnie była wyłącznie definicją, którą można było odnaleźć, co najwyżej w słowniku albo jakiejś innej encyklopedii. Nigdy nikogo nie kochałam, bo niby jak, skoro nikt nie nauczył mnie tego uczucia, a tym bardziej mnie nim nie obdarzył. Dlaczego więc teraz, gdy nasza relacja została zakończona, wszystko wróciło? Widocznie było ze mną gorzej, niż podejrzewałam, a defekty systemu emocjonalnego tylko postępowały na sile.
Nie mając jeszcze ochoty na wstanie z łóżka. Rozglądam się po wysłużonych i mocno zniszczonych meblach pokoju, którego właściwie nigdy nie uważałam za swój. Nie dowierzając, że to naprawdę mój ostatni dzień w tych obdrapanych ścianach i przynajmniej prawie na rok będę mogła się z nimi pożegnać. Choć miałam cichą nadzieję, że znajdę jakiś sposób na uwolnienie się z tego miejsca raz na zawsze i już nigdy więcej nie będę musiała tu wracać. Patrzę przez dłuższą chwilę na swoją walizkę wypakowaną po brzegi ubraniami, zastanawiając czy rzeczywiście dobrze robię. Jeszcze do niedawna roczny pobyt w Austrii, na rzecz której zrezygnowałam ze stypendium w wymarzonej od dawna Francji, wydawał się być genialnym pomysłem. Oferta naukowa Uniwersytetu w Salzburgu, wcale nie była w końcu gorsza, a co więcej miało być mi łatwiej się odnaleźć w nowej rzeczywistości ze względu na obecność znajomych osób, dzięki którym nie byłabym sama w obcym kraju. Wszystko się jednak drastycznie zmieniło w momencie, gdy Stefan zerwał ze mną wszelkie kontakty. To przecież głównie ze względu na niego podjęłam taką, a nie inną decyzję, mającą być dla niego ogromną niespodzianką i okazją do spędzenia ze sobą wspólnego czasu, o którym przecież tak wiele razy marzyliśmy podczas naszych nocnych rozmów. Wymyślając coraz to nowsze miejsca, które moglibyśmy zobaczyć. Szkoda tylko, że niecałe dwa miesiące po dokonaniu przeze mnie ostatecznego wyboru, tak po prostu nasza znajomość się skończyła. Stawiając mnie w sytuacji bez wyjścia. Za nic nie mogłam zrezygnować z tego stypendium, na które wprost harowałam przez cały ostatni rok akademicki, a z drugiej strony nie wyobrażałam sobie zamieszkać u Inge i Michaela ze świadomością, że będę zmuszona niemal na okrągło widywać się tam ze Stefanem, który był przecież ich najlepszym przyjacielem. Obydwoje na pewno będziemy się czuć w takich momentach mocno niezręcznie. Zwłaszcza że, przynajmniej Inge nadal nic nie wiedziała o naszej dość zażyłej relacji, bo przecież jakoś nie było okazji do wyznania tego. Teraz skłaniałam się raczej ku temu, że Austriak zwyczajnie wolał, aby nikt o tym nie wiedział. Pewnie wstydził się zadawania z kimś takim jak ja. Czemu nie potrafiłam się zresztą dziwić.
Nie chcąc się spóźnić podczas ostatniego dnia do pracy. Zmuszam samą siebie do wstania i opuszczenia jedynego bezpiecznego w tym mieszkaniu pomieszczenia. Przekręcam po cichu klucz w drzwiach. Wychodząc na niewielki korytarz, wyczuwam jak zawsze nieprzyjemny zapach stęchlizny. Mimowolnie zaglądam do pokoju, gdzie wciąż jeszcze spała moja rodzicielka wraz ze swoimi dwoma kompanami, którzy wczoraj do późnych godzin nocnych urządzili sobie huczną posiadówkę. Butelki po tanim winie walały się po podłodze wraz z puszkami po piwie, co stanowiło dość przykry widok. Patrzyłam jednak na to z obojętnością. Zbyt długo go po prostu widywałam, aby mi nie spowszedniał. Jako dziecko i tak wylałam zbyt wiele łez nad podobnymi dekoracjami naszego mieszkania. Nie mogąc zrozumieć, dlaczego nie mogę mieć takiego samego domu jak inne dzieci ze szkoły, których rodzice codziennie odbierali po zajęciach, troszczyli się o nie i zapewniali wszystko, co tylko mogli.
Nastawiam czajnik z wodą na kawę, próbując pozbyć się z kuchennego blatu kolejnych pustych butelek po alkoholu, których wcale nie było tu mniej niż w pokoju. Przeklinając pod nosem własną matkę, która znowu nie trzeźwiała od ponad tygodnia. Widocznie tym razem znalazła wyjątkowo hojnych adoratorów. Wątpiłam, że w ogóle pamiętała o moim jutrzejszym wyjeździe. Skoro czasami zapominała, choćby o moim istnieniu. Miałam to jednak gdzieś. Dwa miesiące temu miarka się przebrała, gdy po kolejnych fałszywych obietnicach o zerwaniu z nałogiem i podjęciu leczenia, wytrzymała niecałe dwa tygodnie, a potem bez żadnych skrupułów ukradła wszystkie pieniądze przeznaczone i zarobione przeze mnie na czynsz i rachunki, znikając z nimi na przeszło cztery dni. Bawiąc się za nie z podobnymi do niej w najlepsze. To wtedy wyzbyłam się resztek złudzeń, że kiedykolwiek się opamięta i nasze życie będzie jeszcze normalne. Zrozumiałam też, że jeśli nie chcę skończyć jak ona. Musiałam przestać ją w końcu niańczyć i jak najszybciej się stąd wynieść.
- Też z chęcią napiłbym się jakiejś kawy albo najlepiej czegoś mocniejszego. Zwłaszcza z taką ślicznotką. W życiu bym się nie spodziewał, że Trine ma tak wspaniałą córkę - niespodziewanie w progu kuchni staje jeden z nieznanych mi mężczyzn w podeszłym już wieku. Patrząc na mnie z obrzydliwym uśmiechem zainteresowania. Przez co przechodzi mnie lekki dreszcz strachu, że traumatyczna sytuacja z przeszłości może się znowu powtórzyć.
- To proszę sobie zrobić - staram się go wyminąć, ale jest zbyt potężny. Swoim ciałem zasłaniał dosłownie całe wejście.
- Wolałbym, abyś dotrzymała mi towarzystwa - przejeżdża pożądliwym wzrokiem po mojej sylwetce, łapiąc mocno za nadgarstek. Patrzyłam na zaciśnięte na nim mięsiste palce, a przed oczami staje mi tamta noc, mój pokój i ten szyderczy śmiech, gdy rozpaczliwie próbuję wyrwać się z łapsk podobnego typa.
- Puść mnie, bo pożałujesz! - mówię z ostrzeżeniem. Mając nadzieję, że to poskutkuje. Już nie miałam trzynastu lat. Teraz byłam dużo bardziej uodporniona na zło tego świata.
- Jaka ostra. Lubię takie - śmieje się ohydnie, a smród alkoholu, którym był przesiąknięty, powoduje we mnie mdłości.
- Zostaw ją i chodź tu, Janne. Natychmiast! - stanowczy głos matki przywołuje do porządku tego oślizłego typa, który zostawia mnie na szczęście w spokoju. Oddycham z olbrzymią ulgą, niemal biegnąc do swojego pokoju bez słowa. Uświadamiając sobie, że nadal byłam cholernie słaba i bezbronna w takich momentach. Opieram się o drzwi, zaciskając dłonie w pięści. Starając się nie wybuchnąć głośnym płaczem bezradności. Obiecuję sobie, że dam radę wytrzymać tutaj do jutra. To jeszcze tylko kilkanaście godzin i zostawię to wszystko za sobą. Będę nareszcie wolna od mojej matki i wszystkiego, co związane z jej nałogiem.
Wciąż lekko roztrzęsiona wydarzeniami sprzed kilkunastu minut. Czeszę w pośpiechu swoje włosy, które już kilka miesięcy temu wróciły do swojego naturalnego ciemnego odcienia. Dobrze wiedziałam, że skończyłam z eksperymentowaniem kolorami pod wpływem jednej z rozmów ze Stefanem, który upierał się, że w takich mi najładniej. Nie potrafiłam przejść obojętnie obok takiego komplementu. Uznając, że w sumie może mieć rację i tak już po prostu zostało. Przez co miałam teraz olbrzymią ochotę przefarbować je jakkolwiek, aby tylko zrobić mu na złość i pokazać, jak niewiele znaczy dla mnie jego opinia.
Spoglądam z niedowierzaniem na zegarek. Informujący, że pozostało mi niewiele czasu do przyjazdu autobusu, a musiałam jeszcze dotrzeć na przystanek. Zbieram więc w pośpiechu swoje rzeczy, wychodząc na równie mocno zniszczoną klatkę schodową, co cały ten budynek, który gościł w swoich murach samych przegranych. Życie bardzo szybko ich doświadczyło i pokonało. Spychając na samo dno.
Nie zdążam nawet dobrze zamknąć za sobą drzwi, gdy zauważam Leo opierającego się nonszalancko o przeciwległą ścianę. Jeszcze tylko jego mi tutaj brakowało. Ten poranek chyba nie mógł być gorszy.
- Cześć, skarbie. Gdzie ci tak śpieszno? Myślałem, że spędzimy ten dzień razem. Stęskniłem się za tobą. - podchodzi do mnie, przyciągając mocno do siebie. Następnie zaciskając obscenicznie swoje dłonie na moich pośladkach, za co mam ochotę uderzyć go z całej siły w twarz. Miałam serdecznie dość przedmiotowego traktowania i sprowadzania mnie przez wszystkich tu obecnych do zwykłej rzeczy, która służy im wyłącznie do zaspokajania ich seksualnych potrzeb.
- Zostaw mnie. Śpieszę się do pracy. Od dawna nie jestem też twoim skarbem - o ile kiedykolwiek nim byłam, dodaję w myślach.
- Do pracy? Żartujesz sobie? Twoja świętoszkowata szefowa nie dała ci wolnego nawet ostatniego dnia? Nieźle cię tam wykorzystuje - znowu próbuje obrażać Sophie, nie mając o niczym pojęcia, co wywołuje we mnie prawdziwą wściekłość. Kogo jak kogo, ale jej nie miał żadnego prawa atakować, chociażby słownie. - Olej ją i tak więcej nie będziesz tam pracować. Mam ochotę się porządnie zabawić - próbuje mnie pocałować, ale się wyrywam. Nie życząc sobie jakiejkolwiek bliskości z jego strony.
- Na pewno nie ze mną. Jutro z samego rana mam lot, a muszę się jeszcze spakować - uciekam się do marnej wymówki. Mając nadzieję, że da mi spokój. Leo już od dawna wzbudzał we mnie jedynie same najgorsze odczucia. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Towarzystwo tutejszych facetów przestało mnie bawić dawno temu. Właściwie od momentu, gdy postanowiłam się opamiętać i wziąć poważnie za swoje życie. Za wszelką cenę chcąc zmienić je na lepsze. Na początku skończyłam więc z zabawą, a w późniejszym okresie i z marnowaniem swojego czasu na relację bez większych zobowiązań z blondynem nie mającym do mnie żadnego szacunku, a stojącym teraz naprzeciw. Nareszcie dostrzegając, że to najgorszy możliwy wybór na życiowego partnera, jakiego tylko mogłam dokonać.
- Widzę, że nadal nie zrezygnowałaś z tego głupiego wyjazdu. Kiedy ty w końcu zmądrzejesz? - śmieje się mi kpiąco prosto w twarz.
- O co ci chodzi, co? Zazdrościsz, że próbuję się stąd wyrwać i mieć normalne życie? Gdybyś tylko odrobinę się wysilił, też wyszedłbyś na ludzi. To tylko od nas zależy, jak nasz los się potoczy - nie rozumiałam, jak mógł tak biernie naśladować życie swoich rodziców, którzy byli dokładnie tacy sami, jak moja matka. Chociaż nie, Leo był nawet gorszy od nich razem wziętych. Oni przynajmniej nie mieli problemów z narkotykami w przeciwieństwie do niego. Od dawna już podejrzewałam, że był poważnie uzależniony od tego świństwa. A przeczucia bardzo rzadko mnie zawodziły.
- Ty naprawdę wierzysz, że ci się uda? Przestań być taką cholerną naiwniaczką. Tacy jak my już na starcie mają przejebane. Jesteśmy odpadkami i skutkiem ubocznym naszego systemu państwa. Nigdy nie wygrzebiemy się z tych nizin. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej. Zamiast więc zajmować się tymi durnymi studiami, które nic ci nie dadzą, stypendium którego pewnie nikt poza tobą nie chciał i żebraniem o jałmużnę u tych twoich cudownych znajomych, pewnie śmiejących się z ciebie po kątach, którzy podbudowują sobie wyłącznie ego na pomaganiu ci. Licząc, że otrzymają za to zbawienie. Tacy jak oni nigdy nie robią niczego bezinteresownie, a my do nich nie pasujemy i nie będziemy nigdy pasować. Skupiłabyś się lepiej na naszym związku i pomyślała o jakimś wspólnym mieszkaniu. Zejdź na ziemię z łaski swojej i przestań się łudzić! To nie żadna pierdolona bajka! - zaczyna się wydzierać, aż echo słów odbija się od ścian. Staram się tego po siebie nie dać poznać, ale ogromnie zabolały mnie jego słowa. Może on rzeczywiście miał rację i tylko naiwnie się łudziłam, że cokolwiek mogę zmienić w swoim życiu? Może już z góry skazana byłam na taki sam los jak wszystkich otaczających mnie dookoła osób? Próbuję mimo wszystko walczyć z tym pesymistycznym myśleniem. Nie mając zamiaru poddać się bez walki.
- Związku? Z tego, co pamiętam, to łączył nas jedynie seks i to wyjątkowo kiepski, jak już musisz wiedzieć - uderzam w jego najczulszy punkt. - Myślisz, że kiedykolwiek tak naprawdę mnie zaspokoiłeś? Uważasz, że marne trzy minuty w porywach do czterech na to wystarczą? - śmieję się mu prosto w twarz, odpłacając za wszystko, co przed momentem powiedział. Doprowadzając go tym do furii.
- A co, masz lepszego ode mnie? - chwyta mnie mocno za ramiona, potrząsając z całej siły za nie.
- Może - prowokuję go. Nie bacząc na konsekwencje. - Jeśli więc liczysz na urocze gniazdko, powiedz to lepiej Marii. Przyda wam się. Nie będziecie musieli się wtedy pieprzyć ukradkiem po kątach.
- Skąd ty o tym w ogóle wiesz? - Leo był w niemałym szoku, że jego pilnie strzeżony sekret jak pewnie sobie myślał, wyszedł na jaw. Był taki żałosny i po prostu głupi.
- Tacy jak my uwielbiają plotkować, zapomniałeś? - parafrazuję jego słowa sprzed kilku sekund. - Odpieprz się więc ode mnie raz na zawsze. Wolałabym być do końca życia sama niż z kimś takim jak ty - wymijam go, zaczynając schodzić z pośpiechem po schodach.
- Jesteś zwykłą dziwką! Taką samą jak twoja matka - słyszę od niego na odchodne. Co kwituję wyłącznie środkowym palcem, posłanym w kierunku Leo. W tym środowisku nie było miejsca na grzeczność ani tym bardziej sentymenty. Jeśli chciało się przetrwać, trzeba było nauczyć się być twardym i wypranym z emocji. I choć opanowałam tę sztukę do perfekcji. Byłam tym coraz bardziej wykończona. Tak bardzo marzyłam o zwyczajnym życiu, gdzie sąsiad powie ci dzień dobry, a nie wyzwie od najgorszych.
Czekając na autobus. Szukam w torebce paczki z papierosami. W trybie natychmiastowym potrzebowałam uspokajającej dawki nikotyny. W innym przypadku za chwilę zwyczajnie eksploduję z szalejącej we mnie wściekłości. Porządnie zaciągam się trzymanym w dłoni papierosem. Kręcąc z dezaprobatą głową nad swoimi marnymi poczynaniami. Przecież praktycznie udało mi się rzucić tę paskudną truciznę. Jednak wszystkie ostatnie wydarzenia spowodowały, że stopniowo wracałam do swojego nałogu. Coraz częściej popalając. Byłam beznadziejnym przypadkiem, a skłonność do używek widocznie odziedziczyłam w genach.
- Już jestem! Przepraszam za spóźnienie - wpadam do restauracji mocno zdyszana. Przez opóźniony autobus. Biegłam całą drogę od przystanku, co kosztowało mnie mnóstwo wysiłku. Przynajmniej jednak oczyściłam umysł z negatywnych emocji zaserwowanych mi z samego rana.
- Daj spokój. Nic się przecież nie stało - Sophie posyła mi uspokajający uśmiech. Patrząc na mnie życzliwie - Mówiłam ci, że możesz sobie spokojnie odpuścić ten dzień i porządnie przygotować do wyjazdu. Praca powinna być dziś ostatnią rzeczą dla ciebie.
- Wszystko mam spakowane i załatwione. Nie mam nic do zrobienia. Poza tym chciałam spędzić z wami jeszcze trochę czasu. Będę strasznie tęsknić, nawet za marnym poczuciem humoru Malcolma. Dobrze wiesz, że jesteście najbliższymi mi osobami - mówię szczerze. Nie mając zamiaru tego ukrywać przed dziewczyną.
- My też będziemy za tobą bardzo tęsknić, Heidi. Pamiętaj jednak, że zawsze będzie czekało tutaj na ciebie miejsce. Tak samo, jak dach nad głową - wskazuje dłonią do góry. Sophie, od kiedy tylko dowiedziała się prawdy o mojej mamie i wszystkim innym, co związane z życiem w najgorszej części miasta. Wielokrotnie nalegała, abym przeprowadziła się do mieszkania nad restauracją. Ja jednak nie mogłam na to przystać, to byłaby stanowczo za duża pomoc. W dodatku wciąż miałam wtedy nadzieję, że mogę jeszcze uratować swoją rodzicielkę. Jeszcze do niedawna nie potrafiłam jej zwyczajnie zostawić.
- Dziękuję - tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić, starając nie rozkleić. Choć dobrze wiedziałam, że tutaj nie musiałam udawać, ani twardej, ani niczego innego.
- Dobrze wiesz, że nie masz za co - zapewnia jak zawsze. Nie miałam pojęcia, skąd brało się tyle bezinteresownej dobroci w tej dziewczynie. Zwłaszcza że także wiele przeszła w swoim życiu. Jak choćby tę na całe szczęście zwycięską walkę ze swoją chorobą.
- Heidi, możesz mi pomóc? Trzeba przygotować stoliki. Zaraz otwieramy - Malcolm przerywa naszą rozmowę.
- Już idę. Tylko się przebiorę - informuję go. Po czym zabieram się za pracę, którą naprawdę bardzo lubiłam. Głównie z powodu osób, z którymi od dłuższego już czasu współpracowałam.
Po skończeniu swoich obowiązków. Z lekką melancholią i nostalgią przyglądam się wnętrzu restauracji. Będąc pewną, że od jutra będzie mi tego wszystkiego bardzo brakować. Tego panującego gwaru, niekiedy sporego zamieszania, czy stałych bywalców, którzy zawsze obdarzali mnie serdecznością i hojnym napiwkiem. Starając się pozbyć łez pojawiających w moich oczach. Kieruję swoje kroki do restauracyjnej kuchni z zamiarem pożegnania ze wszystkimi. Zatrzymuję się jednak w jej progu z prawdziwym szokiem, gdy zauważam sporej wielkości tort, przy którym z wyczekiwaniem stoją Therese, Sophie i Malcolm. Przez moment boję się nawet, że zapomniałam o urodzinach któregoś z nich. Zwyczajnie nie dowierzając, że mógłby być on dla mnie. Dotychczas takiej niespodzianki nie doczekałam się nigdy ze strony bliskich nawet na swoje osiemnaste urodziny.
- W końcu! Myślałem, że już tutaj nie przyjdziesz - Malcolm marudzi w swoim standardowym stylu. Na co przekręcam tylko oczami.
- Chyba nie myślałaś, że nie urządzimy ci porządnego pożegnania. Uważaj na siebie w tej Austrii, dziecko - Therese zamyka mnie w swoim mocnym uścisku, który natychmiast odwzajemniam. Ciesząc, że mam kogoś takiego jak ona. Całą naszą obecną trójkę traktowała jak swoje wnuczęta. Dzięki czemu mogłam w końcu poczuć, jak to jest mieć babcię.
- Spokojnie. Inge już o nią porządnie zadba - Sophie była o tym niemal przekonana. Sama też nie miałam co do tego wątpliwości. - Teraz jednak zabieraj się za krojenie. Inaczej biedny Malcolm umrze nam jeszcze z głodu - nie potrafię powstrzymać śmiechu z wiecznego apetytu chłopaka.
- Wcale nie jestem głodny. Nie moja jednak wina, że ten tort tak apetycznie wygląda - próbuje się bronić.
Następna godzina upływa nam na wspólnej i niekończącej się rozmowie, wspomnieniach, czy głośnym śmiechu rozbawienia, gdy nawzajem wytykamy sobie żartobliwie i liczne wpadki. Dawno już z nikim tak dobrze się nie bawiłam. Po raz pierwszy poczułam też, że naprawdę mam rodzinę, nawet jeśli nie byliśmy ze sobą spokrewnieni i mocno specyficzni. Uwielbiałam jednak tę naszą odmienność, która mimo wszystko nie przeszkadzała nam w doskonałym porozumieniu. Przez co, jeszcze trudniej było mi się z nimi pożegnać.
- Sophie, jesteś pewna, że Inge i Michael naprawdę chcą, abym u nich zamieszkała? Może lepiej, gdybym jednak została przy akademiku? Na pewno można to jeszcze załatwić - wypowiadam w końcu na głos wątpliwości, które męczyły mnie od rana przez durnego Leo i jego podłe słowa.
- Co takiego? Heidi, oczywiście że tego chcą. Inaczej by ci tego nie zaproponowali. Przecież Inge już nie może się ciebie wprost doczekać - nie mogłam temu zaprzeczyć. W końcu dzwoniła do mnie niemal codziennie, rozmawiając następnie przez długie minuty i podtrzymując na duchu, gdy znowu musiałam znosić głośne odgłosy imprezy zza ściany. Była mi teraz niemal tak samo bliska, jak Sophie. Z Michaelem też darzyliśmy się sympatią, mimo zaledwie kilku spotkań. To jednak mnie nie uspokajało.
- A co jeśli zrobili to, bo tak wypada? Albo ze zwykłej litości? - drążę dalej uparcie temat.
- Ile znasz Inge? Co jak co, ale ona nigdy nie robi czegoś wbrew sobie, czy też na pokaz przed innymi. Dlatego albo u nich zamieszkasz, albo nigdzie cię nie puszczę. Muszę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Wybij więc sobie z głowy te wszystkie głupoty. Od tego są przyjaciele, aby sobie nawzajem pomagać - stara się mnie przekonać.
- Nic mi nie będzie. Przypominam, że jestem od ciebie tylko dwa lata młodsza. Nie jestem dzieckiem - buntuję się dla zasady.
- Nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie i tak zawsze będziesz, jak młodsza siostra, o którą muszę dbać - przytula mnie mocno do siebie.
- Sophie, nie chcę nic sugerować, ale chyba rodzi się w tobie spory instynkt macierzyński. Może powinnaś o tym porozmawiać z Halvorem? - uśmiecham się do niej mocno rozbawiona. - Naprawdę do twarzy byłoby ci z dzieckiem. W dodatku z takimi rodzicami na pewno daleko zajdzie. Co ty na to? - proponuję, starając odwrócić swoją uwagę od wszystkich męczących mnie obaw.
- Jeszcze słowo i się poważnie pogniewamy. Już ja wiem, kiedy mam rodzić dzieci - grozi mi żartobliwie. Po czym obydwie wybuchamy głośnym śmiechem, który nie znika przez dłuższą chwilę. To właśnie była prawdziwa przyjaźń i żadne czcze gadanie Leo tego nie zmieni.
☆☆☆☆
Obecna sytuacja wpływa dobrze na moją wenę (przynajmniej jeden plus), dlatego pierwszy rozdział, który trochę wszystko wyjaśnia, pojawia się tak szybko. 😁