Strony

czwartek, 13 stycznia 2022

Rozdział 31

 

12.06.2021


Wertuję kolejne strony albumu ze zdjęciami, doszukując się na nich nawet najmniejszych szczegółów, wytężając swój umysł niemal do granic możliwości. Sprawdzając naiwnie tym samym, czy czegoś mi przypadkiem nie przypominały. W przerwach od niezwykle intensywnej nauki, którą ciągnęłam niemal na okrągło przez kilka ostatnich dni, właściwie nie robiłam niczego innego. Od momentu powrotu wspomnień związanych z Carlą od czasu do czasu zdarzało mi się jeszcze natrafiać w swojej głowie na jakieś pojedyncze zupełnie przypadkowe i niełączące się ze sobą wspomnienia z okresu ostatnich dwóch lat, ale nie było to nic istotnego. W dodatku całkowicie pozbawione ładu i składu. Wszystkie te, które miałyby dla mnie jakieś większe znaczenie, wciąż pozostawały poza moim zasięgiem, co wprost doprowadzało mnie do szału. Dlaczego choć raz los nie mógł mi sprzyjać i czegoś ułatwić? Z jednej strony byłam tak blisko odzyskania pamięci, a z drugiej miałam wrażenie, że dzieliło mnie od niej lata świetlne i zabraknie mi zwyczajnie życia, aby się do niej w ogóle zbliżyć. Tak bardzo potrzebowałam jakiegoś punktu zaczepienia i dalszej motywacji do kontynuowania tej piekielnie wyczerpującej terapii. Poza tym za niecałe dwa tygodnie miałam się znowu znaleźć w Salzburgu i przystąpić do najcięższej w życiu sesji egzaminacyjnej, na którą w ogóle nie czułam się gotowa. Nie wyobrażałam sobie udać się do Austrii z pustą od wspomnień głową. Mijać ulubione i znajome miejsca, które będą dla mnie zupełnie obce, czy spotkać się z osobami, których nie będę za nic pamiętać. Już teraz przeczuwałam, że będzie to dla mnie istne piekło na ziemi. Dodając do tego możliwość przypadkowego zobaczenia się ze Stefanem, zapowiadał się dla mnie istny emocjonalny rollercoaster, z którym szczerze wątpiłam, że sobie poradzę. Co miałabym mu niby powiedzieć, gdybym stanęła z nim ponownie twarzą w twarz? Jak wytłumaczyć swoje uczucia, których sama absolutnie nie rozumiałam.


Nieoczekiwanie mój telefon zaczyna dzwonić, co wywołuje na mojej twarzy szczery uśmiech zadowolenia, gdy zauważam, kto chce się ze mną skontaktować. Taka chwila rozmowy z kimkolwiek była mi naprawdę mocno potrzebna.
- Cześć, Katinka. Miło, że dzwonisz - zaczynam na powitanie Węgierki. Ciesząc się, że mimo moich pamięciowych ułomności, dziewczyna nadal chciała ze mną utrzymać kontakt.
- Cześć, panno zapominalska. Jak ci idzie nauka? Umiesz już wszystko na piątki? - śmieje się, jak zawsze będąc w radosnym nastroju. Jej optymizm chyba nigdy się nie kończył.
- Chciałabym, ale o piątkach mogę tym razem tylko sobie pomarzyć - dobre oceny raczej powinnam włożyć między bajki w tym roku.
- Na pewno ci uwierzę. Zawsze tak mówicie razem z Domenico, a potem macie najlepsze wyniki ze wszystkich. Nie wiem, dlaczego zaprzyjaźniłam się akurat z największymi kujonami na roku. Przez was czuję się jeszcze głupsza niż jestem - skarży się z udawanym wyrzutem.
- Nie tym razem, a ty wcale nie jesteś głupia - o tym byłam akurat przekonana. Dowody stanowiły, chociażby jej notatki, które były jednymi z najlepszych, jakie widziałam na oczy.
- Jasne. Dość jednak o mnie. Jak się w ogóle czujesz? - pyta z dobrze wyczuwalną troską w głosie.
- Jest znośnie. Jakoś się trzymam - nie miałam zamiaru jej okłamywać i udawać, że jest cudownie.
- Będzie lepiej. Musi być. Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam. Poradzisz sobie nawet z czymś tak pokręconym - dodaje mi wiary w samą siebie. - Poza tym nie możemy się doczekać spotkania z tobą. Louisa już odlicza dni do twojego przylotu. Strasznie się za tobą wszyscy stęskniliśmy. Nawet ten gbur Domenico ostatnio to przyznał, a to wielkie osiągnięcie - pragnęłam odpowiedzieć jej tym samym. Poczuć, że również za nimi niezmiernie mocno tęsknię, ale nadal nie pamiętałam nikogo poznanego podczas pobytu w Austrii. Choć ostatnio miałam wrażenie, że zaczynam sobie przypominać moment poznania Katinki i Domenico albo wyłącznie to sobie wyobraziłam. Czasami gubiłam się w tym, co było prawdą, a co jedynie wytworem mojego umysłu. Szczególnie gdy śniłam o zdarzeniach, które mogły być wspomnieniami z przeszłości. To również stanowiło dla mnie niebagatelny problem. Oddzielenie realizmu od fikcji, które raz po raz przenikały się ze sobą w moim roztrojonym mózgu.
- W takim razie do zobaczenia wkrótce i owocnej nauki - życzę jej szczerze. Doskonale wiedząc, że zaliczenie tego roku było wcale nie takim łatwym zadaniem dla każdego z nas.
- Do zobaczenia i pamiętaj, że na pewno zdasz wszystko śpiewająco, geniuszu.


Z westchnieniem sporego niezadowolenia sięgam po paczkę swoich ulubionych landrynek, a następnie na powrót pogrążam się w notatkach. Raczej jeszcze nigdy nie czekałam z takim utęsknieniem na przyjście upragnionych wakacji i zaznania podczas nich chwili wytchnienia.


💖💖💖

13.06.2021

Z zadowoleniem przyglądam się z tarasu domu niezwykle udanej zabawie Effiego w ogrodzie moich rodziców, który dzięki mojej rodzicielce był tak samo piękny, jak co roku, a następnie zapatruję się w dal. Lato rozkwitało w pełni, dostarczając nam wszystkim wcale nie gorszych widoków niż w zimie. Lubiłem tę porę roku, bo zawsze kojarzyła mi się z nadzieją i nowym początkiem. Liczyłem dlatego, że w moim przypadku również tym razem tak będzie. Tym bardziej że z każdym dniem zaczynałem sobie coraz lepiej radzić i powoli godzić z wydarzeniami ostatnich miesięcy. Gwar głośnych rozmów dochodzących z salonu, wprawiał mnie dodatkowo w sporą radość. Cieszyłem się na to rodzinne spotkanie z okazji urodzin mamy. Dzięki niemu miałem okazję spotkać się ponownie z dawno niewidzianymi członkami rodziny i choć na kilka godzin zaznać odskoczni od swojej obecnej dość nudnej i monotonnej rzeczywistości, choć z tyłu głowy chyba każdego z nas tutaj dzisiaj obecnych, plątała się myśl, że wolne krzesło stojące obok mojego, powinno być zajęte przez pewną brunetkę, która zawsze dodawała sporego kolorytu naszym spotkaniom. Nikt nie chciał mimo to poruszać tego tematu, za co byłem im niezmiernie wdzięczny.


- Ja też za nią tęsknię. Widziałyśmy się tylko kilka razy, a mam wrażenie jakbyśmy znały się długie lata - głos cioci Helen dobiega zza moich pleców. Zjawiła się tutaj niczym duch.
- Skąd wiesz, że akurat myślę o Heidi? - odwracam się w jej stronę z lekką przekorą w oczach.
- Stefan, znam cię od zawsze. Tak łatwo mnie nie zwiedziesz - posyła mi lekki uśmiech. - I tak jestem dumna, że tak dobrze sobie z tym wszystkim radzisz. Bałam się, że będzie o wiele gorzej.
- Bo było - ogarnia mnie spore poczucie wstydu, gdy tylko przypominam sobie o tamtym wieczorze u Eileen, który mógł być katastrofalny w skutkach. - Zrozumiałem jednak, że takie życie nie ma najmniejszego sensu. To nic mi nie da. Czasem lepiej pogodzić się z rzeczywistością niż bezsensownie o coś walczyć.
- Zaufaj mi. Heidi niedługo do nas wróci. Wasze linie życia są na stałe ze sobą splecione. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. Niedawno sprawdzałam - patrzę na kobietę z lekkim politowaniem.
- Ciociu, błagam cię. Nie zaczynaj znowu o tych mistycznych głupotach. Wiesz, że absolutnie w to nie wierzę - kręcę z dezaprobatą głową.
- Wkrótce się przekonasz, że byłeś w błędzie. Poza tym ostatnio Tarot wywróżył wam dwójkę wspaniałych dzieci. Uspokoiłam więc twoich rodziców, że nie muszą się już zamartwiać o to, czy doczekają się kiedyś wnucząt - wybucham głośnym śmiechem za nic nie mogąc się opanować, gdy słyszę te rewelacje. To brzmiało zbyt absurdalnie nawet, jak na ciocię Helen. - Śmiej się śmiej, ale jeszcze kiedyś mi podziękujesz, gdy za kilka lat przekonasz się, że miałam rację.
- Bez wątpienia tak będzie. Karty nie zdradziły ci jeszcze może przypadkiem ich daty urodzenia i koloru oczu? - żartuję sobie w najlepsze, drażniąc się z ciocią, jak to robiłem od niepamiętnych lat.
- Nie, ale wiem za to, że będzie to dziewczynka i chłopiec - upiera się przy swoim.
- To naprawdę niezmiernie ciekawe - oczy mam niemal pełne od łez rozbawienia. Dawno już nic mnie tak nie rozśmieszyło. - Ten twój Tarot i inne wróżby... Co my byśmy bez nich zrobili? - lekko kpię.
- Uważaj, bo za chwilę stracisz pozycję mojego ulubionego siostrzeńca. Nie śmieje się ze starszych od siebie - mruży lekko oczy, udając powagę.
- Zapomniałaś chyba, że innego nie masz - dalej się z nią w najlepsze droczę.
- Stefan, natychmiast marsz do domu, bo twoja mama już wcześniej kazała cię zawołać na tort - wskazuje ręka drzwi, a ja posłusznie spełniam jej rozkaz. Dołączając z wielką ochotą do rodzinnej dyskusji. Kiedy myślałem, że ciocia Helen już niczym nie będzie w stanie mnie zaskoczyć, za każdym razem przechodziła dosłownie samą siebie.


💖💖💖

17.06.2021


Lekko spóźniona przekraczam próg dobrze znajomej mi już kawiarni, usytuowanej niedaleko kliniki, gdzie za niedługo miałam rozpocząć swoją kolejną sesję terapeutyczną w tym tygodniu. Rozglądam się uważnie po zajętych stolikach za swoim towarzyszem, dostrzegając go siedzącego przy jednym położonym w rogu sali. Bez zastanowienia podążam w tamtym kierunku, naprawdę ciesząc się z tego spotkania, które na pewno pomoże mi optymistycznie nastawić się przed kolejną godziną pracy nad własnym umysłem zapewne nieprzynoszącej większych rezultatów.

- Nieładnie się tak spóźniać na umówione spotkanie. Gdzie twoje dobre maniery? - Thomas wita się ze mną z rozbawieniem, ani myśląc, przejść obojętnie wobec mojej drobnej niepunktualności.
- I kto to mówi. Ty spóźniasz się wszędzie nieustannie - przytykam mu, siadając naprzeciw niego.
- Nie zapominaj, że mnie wybacza się więcej, słonko - pyszni się dumnie.
- Ta twoja pewność siebie kiedyś cię wyjątkowo mocno zgubi - ostrzegam go ze śmiechem.
- Mimo wszystko zaryzykuję - był po prostu niereformowalny. - Skoro cię nie było, to pozwoliłem sobie za ciebie zamówić - wskazuje na stojące na blacie dwie filiżanki. Jedna zawierała jakąś wymyślną kawę, a druga moją ukochaną herbatę, co przyjmuję z niemałą aprobatą.
- Pamiętałeś - byłam pod sporym wrażeniem. Thomas nigdy nie wydawał się przywiązywać szczegółów do takich rzeczy, jak czyjeś preferencje.
- Oczywiście. Dla ważnych dla mnie osób jestem gotów się poświęcić - puszcza mi oczko.
- Skończ już z tym kokietowaniem, bo to nic ci nie da. Ja się nie nabiorę. Od samego początku cię przejrzałam, flirciarzu - obydwoje zaczynamy się śmiać. Traktowałam Thomasa jak dobrego kolegę, ale nic więcej. Na całe szczęście chłopak wydawał się jednak zdawać z tego świetnie sprawę i w pełni to akceptować.


- Jak nastawienie przed wizytą u mojego ojca? - pyta niby niewinnie, starając się wybadać mój nastrój. Rzadko poruszaliśmy temat terapii, bo ja najzwyczajniej w świecie nie lubiłam o niej mówić.
- Takie samo jak zawsze. Znowu pewnie urządzi maraton wytrzymałościowy dla mojego upartego mózgu, który i tak nic nie da poza pozbawieniem mnie resztek sił. Dzień jak co dzień - biorąc niewielki łyk herbaty, staram się udawać, że nie przejmuję się przesadnie brakiem postępów w odwracaniu amnezji.
- Jestem pewny, że wasza praca niedługo zaowocuje. Jesteś za silna, aby się teraz poddać. Zbyt dużo już osiągnęłaś - ściska moją dłoń w geście otuchy, patrząc głęboko w oczy. Zachowując przy tym całkowitą powagę, co przecież nie zdarzało się mu za często.
- Wydaje mi się, że czasami wierzysz we mnie bardziej niż ja sama - łączę lekko nasze dłonie z delikatnym uśmiechem błąkającym się mi po twarzy.
- Ktoś musi, kruszynko.
- Jak mnie nazwałeś? - oburzam się z jawnej kpiny na mój dość niski wzrost.


Następne minuty upływają nam już w zdecydowanie mniej poważnym tonie. Z wielką przyjemnością słucham relacji Thomasa z ostatnich zajęć na uczelni, trochę mu tego nawet zazdroszcząc. Strasznie brakowało mi ostatnio tej całej otoczki studiowania, z której tak nagle wypadłam. Dobrze by było znowu zacząć chodzić na wykłady, robić notatki i spędzać przerwy ze znajomymi. Miałam jedynie nadzieję, że od października to wszystko znowu stanie się częścią mojego życia.


- Heidi, a jak się mają twoje wspomnienia z tajemniczym Panem S? - nieoczekiwanie Thomas nagle zmienia temat, spoglądając ukradkiem na moją bransoletkę, z którą nie rozstawałam się od dłuższego czasu. - Nadal żadnych postępów?
- To nie jest żaden tajemniczy Pan S tylko Stefan - patrzę na niego z wyraźnym ostrzeżeniem.
- Przecież wiem, ale tak brzmi fajniej. Poza tym tak po prawdzie to przecież on, jak na razie jest dla ciebie nadal chodzącą zagadką. 
To pod pewnym względem może być nawet ekscytujące - podnosi ręce w obronnym geście, a ja nie potrafię się długo na niego złościć.
- Straszny głupek z ciebie, ale odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, to jak na razie niczego sobie związanego z nim niestety nie przypomniałam - chyba to mnie najbardziej frustrowało. Być może, gdybym pamiętała Stefana, ta cała amnezja nie wywołałaby, aż takiego spustoszenia w moim życiu i radziłabym sobie z nią o wiele lepiej.
- Wiesz już jednak, co zrobisz, gdy te wspomnienia wrócą? - dopytuje, czekając z wyczekiwaniem na moją odpowiedź, jakby zależało od tego co najmniej jego dalsze życie.
- Nie mam pojęcia. To ważne, co będą one zawierać. Jakie uczucia będą za sobą niosły - wymiguję się od jednoznacznej odpowiedzi. Nigdy nie potrafiłam rozmawiać z kimkolwiek o swoich prawdziwych uczuciach i Thomas nie był w tym żadnym wyjątkiem.
- Mnie się jednak wydaję, że doskonale już wiesz. Twoje uczucia do niego są wciąż żywe, mimo niepamięci. Widać to na każdym kroku, gdy o nim wspominasz - te słowa raz po raz rozbrzmiewają w mojej głowie niczym echo, a ja dochodzę do wniosku, że Thomas może mieć dużo racji.


- Muszę lecieć. Wiesz, jak twój tata nie znosi spóźnień - po wypiciu herbaty, szukam w portfelu pieniędzy, aby zapłacić za nią. Zdając sobie sprawę, że i tak zbyt długo przeciągnęłam to spotkanie.
- Ani mi się waż. Ja zaprosiłem i ja stawiam. Może daleko mi do dżentelmena, ale nie pozwolę, abyś za siebie płaciła - jest nieprzejednany. - Odprowadzę cię, dobrze?


- Heidi, może wybrałabyś się dzisiaj wieczorem ze mną i moimi znajomymi do klubu? Gwarantuję dobrą zabawę - Thomas składa mi niespodziewaną propozycję, gdy docieramy pod ten znajomy przeszklony budynek, w którym spędzam ostatnio mnóstwo czasu.
- To miłe z twojej strony, ale nie. Muszę się uczyć. Wiesz, że mam zaraz egzaminy i nadal masę zaległości - odmawiam. Nie miałam ochoty na żadne imprezy. Zwłaszcza z nieznanymi osobami.
- Błagam cię, nie samą nauką człowiek żyje. Ja też zaraz zaczynam sesję, ale od czasu do czasu trzeba się zrelaksować. Zwłaszcza ty powinnaś. Jesteś ostatnio strasznie spięta, a skoro najlepszy sposób na relaks na razie u ciebie odpada, to chodź, chociaż z nami.
- Thomas! Czasami mam ci ochotę coś zrobić za te głupie podteksty! - uderzam go lekko w ramię. Co za niepoprawny człowiek.
- Daj spokój. Przecież wiesz, że mam rację. Nic tak nie relaksuje jak... - nie pozwalam mu dokończyć. Woląc nie słuchać o jego seksualnych doświadczeniach.
- Wchodzę do środka. Do zobaczenia kiedyś - zbliżam się w stronę drzwi. Nie czekając na dalsze kontynuowanie przez niego rozmowy.
- Nie kiedyś, a wieczorem. Nie odpuszczę ci. Szczegóły prześlę ci później. Miłej wizyty u mojego staruszka. Pa - całuje mnie lekko w policzek, a następnie odchodzi w tylko sobie znaną stronę z głośnym śmiechem zadowolenia, że po raz kolejny udało się mu mnie zawstydzić.


Siadam na swoim ulubionym granatowym fotelu, który mieścił się w tym gustownym i niezwykle eleganckim gabinecie doktora Andersena. Czekając, aż łaskawie zwróci na mnie swoją uwagę. Zdążyłam już przywyknąć do jego ekscentrycznych zagrywek i wykazywać się wobec nich nadspodziewaną u mnie cierpliwością. Innego sposobu na niego i tak zresztą nie było.
- Jak się dziś miewasz? - skupia nareszcie się na mnie, odrywając nagle od ekranu komputera.
- Tak samo jak ostatnio. Nic się nie zmieniło - zapatruję się na dyplomy wiszące na ścianie, udzielając szybkiej odpowiedzi.
- Rozumiem. A co ze wspomnieniami. Pojawiły się jakieś nowe? - przenoszę na doktora swój wzrok, prychając lekko pod nosem.
- Oczywiście, że tak. Pamiętam dosłownie wszystko, nie widać? - ironizuję pod wpływem nieoczekiwanej złości, za którą za chwilę strasznie mi wstyd. Nie powinnam była przenosić swoich negatywnych emocji na innych.
- Milutka jak zawsze - szepcze ukradkiem pod nosem.
- Przepraszam, że się uniosłam, ale powoli mam tego dosyć. Dni mijają, a ja nadal stoję w tym samym miejscu - mityguję się.
- Heidi, ostrzegałem cię, że proces odzyskiwania pamięci jest niezwykle żmudny i trudny. Ty i tak wyróżniasz się ponad przeciętnych pacjentów, bo w tak krótkim czasie zaczęły się pojawiać u ciebie jakieś wspomnienia. Mówiłem ci już ostatnio, że to ogromny sukces - doktor Andersen stara się mnie przekonać do swoich racji.
- Pamiętam, ale to strasznie frustrujące. Dlaczego nie mogę przypomnieć sobie czegoś istotnego? Czy ja tak dużo chcę? - pytam głupio, niczym małe uparte dziecko.
- Wiesz, że do tego najczęściej potrzeba jakiegoś bodźca. Często jest to jakieś ulubione miejsce, odpowiednie słowa, niekiedy nawet piosenka. Coś, co ma dla pacjenta duże znaczenie i łączy się bezpośrednio ze wspomnieniem. Poza tym, aby cała pamięć wróciła, najpierw musi powrócić jakieś wyjątkowo silne wydarzenie, które pociągnie za sobą kolejne i  całkowicie odblokuje pamięć. To musi być coś, co będzie wprost nasycone emocjami. Widocznie nadal nic cię na takie nie nakierowało - tłumaczy mi powoli i spokojnie, ale to wcale nie napawa mnie większym optymizmem. Nadal nic w tym procesie nie będzie zależało ode mnie, a zostanie zdane jedynie na zwyczajny przypadek losu. 
- Do tej pory myślałam, że pracujemy nad moją pamięcią, a nie próbą wyczarowania Patronusa - komentuję jego słowa lekko sarkastycznie.
- Przynajmniej już za to wiemy, w którym domu w Hogwarcie byś była. Ślizgońską naturę masz chyba we krwi - doktor Andersen po raz pierwszy podczas naszych sesji głośno się roześmiewa. To było coś iście spektakularnego.
- Jakby pan zgadł. To od zawsze był mój ulubiony dom - mimowolnie wraca u mnie dobry humor.
- Możemy zacząć naszą właściwą pracę? Czas zaczyna nam uciekać - doktor Andersen w końcu poważnieje i przechodzi do rzeczy.
- W porządku. Jestem gotowa - przygotowuję się mentalnie na kolejny porządny umysłowy wycisk.  


Przeglądam się w lustrze, oceniając końcowy efekt swojego wyglądu, dochodząc do wniosku, że nie jest tak całkowicie najgorzej. Przy okazji nadal mocno się waham, czy wieczorne wyjście z Thomasem i jego znajomymi do jednego z tych popularnych klubów w mieście, to na pewno dobry pomysł. Nie miałam zbyt dobrych skojarzeń z takimi miejscami ze względu na dość nieprzyjemne doświadczenia z przeszłości, do których wolałam od dawna już nie wracać. Tym razem miało być jednak inaczej. Może więc był to dobry moment na przełamanie i stworzenie nowych pozytywnych wspomnień i udowodnienie sobie, że potrafię się zrelaksować i bawić w zdrowy oraz normalny sposób. Ostatni raz spoglądam na zegarek, po czym chwytam za torebkę i opuszczam mieszkanie. Decyzja została podjęta. Liczyłam jedynie, że nie będę jej za kilka godzin przypadkiem żałować, a nowo poznane osoby okażą się przychylnie do mnie nastawione.


Zbliżam się do grupki stworzonej z pięciu osób, z której dochodzi do mnie jak zawsze rozbawiony czymś głos Thomasa. Niezbyt pewnie podchodzę bliżej z zamiarem przywitania, odczuwając dość spore zestresowanie. Nadal brakowało mi pewności siebie w takich momentach, a przede wszystkim bałam się oceny swojej osoby przez innych.


- Heidi, jednak przyszłaś! Doskonała decyzja. Niezmiernie się cieszę - Thomas przytula mnie lekko na przywitanie, dzięki czemu od razu czuję się pewniej. - Poznajcie się. To Tea, Lea, Alex i Emil, a to jest właśnie Heidi, o której wam mówiłem - przedstawia nas sobie po czym od razu zostaję wciągnięta w toczącą się między nimi dyskusję. Co pozwala poczuć się mi nadzwyczaj swobodnie w ich towarzystwie. Musiałam przyznać, że było to wyjątkowo miłym doznaniem.
- Chodźmy do środka. Czas się w końcu trochę wyluzować - zarządza Alex, któremu wtóruje oczywiście Thomas. Następnie przez całą drogę do środka wymieniam się uwagami z Teą, z którą jak na razie złapałam najlepszy kontakt.


Zajmujemy miejsca przy dość dużym stoliku, a ja staram się przyzwyczaić do głośnej i dudniącej muzyki, która zaprowadza dość spory mętlik w mojej głowie. Przez co muszę zużyć ogrom siły na zachowanie koncentracji, jak to bywało ostatnio we wszystkich hałaśliwych miejscach. To była jeszcze jedna pamiątka po urazie głowy, która nadal nie znikła. Emil zbiera od nas zamówienia, wybierając się do baru, przy okazji obdarzając mnie tak przeszywającym spojrzeniem, że w sekundę robi mi się od tego gorąco. Nie umyka to uwadze Thomasa, któremu wyraźnie się to nie podobało.


- Uważaj na niego. To mój przyjaciel, ale i paskudny uwodziciel. Przygody na jedną noc traktuje, jak swoje hobby. Myśli, że może mieć każdą. Trzeba dać mu od razu stanowczego kosza, wtedy się odczepi - szepcze mi na ucho przyjacielskie ostrzeżenie.
- Dziękuję za dobrą radę, ale nawet bez niej nie miałby na co liczyć - nie interesowały mnie żadne bliższe znajomości z kimkolwiek, a już na pewno jednonocne. W obecnym stanie wolałam się trzymać z daleka od jakichkolwiek emocjonalnych komplikacji. Poza tym podświadomie czułam, że miejsce w moim sercu jest przez kogoś wciąż zajęte. Szkoda tylko, że nie potrafiłam przy tym z tobą osobą być.
- Niczego innego nie spodziewałem się usłyszeć, ale ze mną chyba zatańczysz? - spogląda na mnie prosząco.
- Może później, jak zasłużysz. Na razie idź poszukaj szczęścia gdzie indziej - śmieję się z jego zawiedzionej miny.
- Jak sobie chcesz. Obyś tylko później nie żałowała i nie zazdrościła innej mojej wybrance - żartuje, a następnie dołączamy do rozmowy reszty osób.


Sączę powoli swojego wyjątkowo smacznego drinka, który miał być prawdopodobnie jedynym wypitym przeze mnie tego wieczoru, a mój nastrój zaczyna się stopniowo poprawiać. Byłam wdzięczna Thomasowi za to zaproszenie. Taki wieczór odskoczni od rzeczywistości był mi naprawdę niezwykle mocno potrzebny.
- Przepraszam państwa, ale idę poszukać kogoś bardziej rozrywkowego od was nudziarze. Niedługo wracam - Thomas żartobliwie nam salutuje, dołączając do Lei i Alexa, którzy wspólnie przepadli na parkiecie już dawno temu.
- Idę zamówić sobie jeszcze jednego drinka. Wziąć też tobie? - Tea patrzy na mnie z zapytaniem.
- Nie, dziękuję. Ten mi na razie wystarczy - kiwa głową ze zrozumieniem, powoli odchodząc, a ja dopiero wtedy orientuję się, że zostałam z Emilem sama. Przeklinam samą siebie w myślach. Mogłam pójść z Teą.


- W końcu zostaliśmy sami i mamy okazję bliżej się poznać - chłopak siada obok mnie z zadowoleniem. Wyjątkowo szczęśliwy z takiego obrotu sprawy. - Co powiesz na wspólny taniec? W przeciwieństwie do Thomasa wiem, jak zadbać o dobre samopoczucie i dostarczenie wrażeń takiej ślicznotce, jak ty - przekręcam jedynie oczami z dezaprobatą nad tymi kiepskimi słowami.
- Wybacz, ale raczej nie skorzystam - grzecznie odmawiam, licząc że sobie odpuści.
- Dlaczego? Przecież to tylko taniec. Nie wiem, co za bzdur nagadał ci Thomas, ale w nic mu nie wierz - stara się mnie usilnie przekonać. - Co mam zrobić, abyś się zgodziła? - dotyka lekko mojej dłoni.
- Odpowiedz na jedno łatwe pytanie. Gdzie znajduje się obraz "Oszust z asem karo"? To powinno być dla ciebie proste. W końcu łączy się z kierunkiem twoich studiów - zabieram od niego swoją dłoń, wykorzystując sprawdzony sposób na spławienie jakiegoś nachalnego faceta, choć tym razem wiele ryzykowałam. Emil studiował na wydziale sztuk pięknych, mógł dlatego doskonale znać tę odpowiedź. Miałabym wtedy niemały problem.
- Nigdy nie słyszałem o tym obrazie - oddycham z lekką ulgą. - Ale może uda mi się zgadnąć. Chodzi o Museum of Modern Art? - strzela w jedno z popularniejszych miejsc, co było wyjątkowo mądrym posunięciem z jego strony.
- Pudło. Wygląda na to, że to nie jest twój szczęśliwy dzień - wzruszam lekko ramionami, nieoczekiwanie zaczynając odczuwać raptowny i dość spory ból głowy, który był wyjątkowo niepokojący.
- Trudno. Jakoś to przeboleję - pulsowanie zaczyna narastać, a mój oddech przyspieszać. Czułam, że działo się ze mną coś bardzo złego.
- Idę do łazienki - podnoszę się, a w głowie zaczyna mi mocno wirować. Za to ból stawał się niemal nie do wytrzymania. Przed oczami natomiast miałam jedynie wygląd wspomnianego przed chwilą obrazu, który wydawał mi się z jakiegoś powodu niezwykle istotny. Lekko się zataczając z całkowicie nieodgadnionych przyczyn, wchodzę do na całe szczęście pustej łazienki. Zaczynając się bać, że mój raptownie pogarszający się stan, to wynik jakichś powikłań po wypadku. Syczę cicho z bólu, łapiąc się za głowę, mając wrażenie, że za chwilę coś rozsadzi moją czaszkę od środka, a następnie mój wyjątkowo zdradliwy umysł, zabiera mnie w gwałtowną wycieczkę w przeszłość. Szokując tym do tego stopnia, że prawie tracę oddech, gdy przed oczami zaczyna majaczyć mi jedno z najszczęśliwszych wspomnień w moim życiu. 



Po całej tej kuriozalnej wymianie zdań sprzed chwili i dość niezdarnym opuszczeniu stolika przez Michaela w celu rozmowy z Inge, o ile w ogóle dobrze zapamiętałam jego imię. Z niezbyt dużym zainteresowaniem rozglądam się nieśpiesznie po tej naprawdę przepięknie przyozdobionej weselnej sali, będąc coraz bardziej znudzona. Od samego początku wesela miałam wrażenie, że czas dosłownie stoi w miejscu i kpi sobie ze mnie w najlepsze za każdym razem, gdy tylko spoglądałam na zegarek. Przez co od kilkudziesięciu już minut nie marzyłam o niczym innym, jak o dyskretnym i jak najszybszym opuszczeniu tego miejsca, gdzie czułam się nadzwyczaj niekomfortowo. Miałam dość otaczającego mnie gwaru, twarzy praktycznie nieznanych mi osób, muzyki całkowicie w nie moim guście, a przede wszystkim tych piekielnie niewygodnych szpilek, które przeszkadzały mi nawet przy siedzeniu i sukienki w paskudnym liliowym kolorze, bo przecież mój ukochany czarny nie wchodził dziś w grę. Czułam, że zupełnie tutaj nie pasuję i mocno negatywnie wyróżniam się na tle innych ze swoją skwaszoną miną i niemal mordem w oczach, którym obdarzałam każdego zdesperowanego śmiałka, który choćby pomyślał o zaproszeniu mnie do tańca, gdy pewnie odmówiły mu uprzednio wszystkie inne dużo ładniejsze ode mnie kobiety. Na całe szczęście takich desperatów nie było zbyt wielu. Widocznie woleli przesiedzieć całe wesele przy swoich stolikach niż ryzykować starcie z taką wiedźmą, jak ja. Głównie dlatego od zawsze wprost nienawidziłam takich uroczystości i całej tej aury, jaką za sobą niosły. To zdecydowanie nie było miejsce dla kogoś takiego jak ja. Wiecznie zbuntowanej pesymistki z całą masą problemów, absolutnie niepojmującej fenomenu miłości i wiązania się z drugą osobą na całe życie. Dla mnie było to czymś nie do wyobrażenia. Jedyne co powstrzymało mnie przed natychmiastową ucieczką stąd, była świadomość, że Sophie i Halvor za nic nie darowaliby mi tego. Z jakiegoś całkowicie niezrozumiałego dla mnie powodu wprost uparli się, abym tu dzisiaj była. Żadna moja wymówka, którą zaserwowałam im na przestrzeni ostatnich dni, nie przekonała ich do odpuszczenia mojej osobie i pozwolenia na spędzenie tego wieczoru w rutynowej samotności, którą tak bardzo sobie ceniłam. Nadal nie wiedziałam również, dlaczego świeżo upieczone małżeństwo obdarzyło mnie już jakiś czas temu tak dużą sympatią, zaczynając traktować jak wyjątkowo bliską sobie osobę i bez żadnego wahania wpuściło do swojego życia. Nigdy nie byłam przecież zbyt lubiana, co zresztą wcale mnie nie dziwiło, bo nie miałam nic ciekawego do zaoferowania poza swoim trudnym i często paskudnym charakterem. Mimo to oni oraz kilka innych osób z ich kręgu znajomych dostrzegli we mnie coś, czego nie widziałam nawet ja sama. Obawiałam się jedynie, że wkrótce i oni przejrzą na oczy, rozumiejąc że zdecydowanie mnie przecenili. Rozczarowując się mną dogłębnie. Egzystowanie z moją osobą nadal było w końcu nie lada przeprawą, mimo moich usilnych starań na przynajmniej, choćby najmniejsze otworzenie się na świat, a przede wszystkim stonowanie swojego ciętego języka i wiecznego sarkazmu, które wielokrotnie sprawiły innym przykrość.


- Inge zgodziła się chyba porozmawiać z Michelem, bo razem wychodzą. To dobry znak. Oby tylko tego czymś znowu nie spaprał, bo go zabiję - głos siedzącego naprzeciw bruneta przywołuje mnie do rzeczywistości. Dopiero wtedy na powrót przypominam sobie w ogóle o jego obecności. On i chyba jego przyjaciel tworzyli dzisiaj naprawdę komiczny duet. Nie rozumiałam jedynie, jakim cudem chodziło tutaj o ratowanie związku jednego z nich z Inge. Wiedziałam, że dziewczyna przechodziła ostatnio nie najlepszy okres, ale czyżby rzeczywiście miało to związek z zawodem miłosnym? Do tej pory sądziłam, że Inge raczej w sporej większości popiera moje poglądy i również nie jest przekonana do całej tej miłosnej otoczki oraz nie zawraca sobie nią zbytnio głowy.
- Tę dwójkę naprawdę coś ze sobą łączyło? - nie dowierzam. Na pierwszy rzut oka to wydawało się czymś nierealnym. Oni byli całkowicie od siebie różni, ale już dawno zostało udowodnione, że byłam kompletną ignorantką, jeśli chodziło o relacje międzyludzkie. Najlepszym dowodem był choćby związek organizatorów tego wesela. Do tej pory pamiętam jaki dysonans poznawczy przeżyłam, gdy spotkałam w końcu Halvora, którego za nic nie wskazałabym wcześniej na tego, za którym to właśnie akurat Sophie nie widziała świata, gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy. Dopiero z czasem zrozumiałam, że ich odmienne charaktery wcale nie były wadą, a sporą zaletą ich związku.
- Oczywiście. Są w sobie na zabój zakochani, ale przy tym tak głupio uparci, że wszystko skomplikowali do niewyobrażalnych rozmiarów. Przez to musieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i nareszcie doprowadzić do ich spotkania - przejęcie w głosie sugerowało, że był wyjątkowo mocno zaangażowany w tę sprawę. - Oni muszą się ze sobą pogodzić. Dość jednak tego analizowania. Masz może ochotę zatańczyć? Muszę się czymś zająć, a ty wyglądasz na znudzoną. Umilmy więc sobie ten czas nawzajem - wystosowuje w moją stronę śmiałą propozycję, którą zbywam głośnym i ironicznym prychnięciem.
- Zapomnij - odpowiadam z niezachwianą pewnością, patrząc mu prosto w oczy. Następnie wracam do grania w jakąś nudną grę na swoim telefonie. Mając nadzieję, że skutecznie go tym zniechęcę do dalszej rozmowy ze mną. Nie znosiłam pogawędek o niczym z nieznajomymi osobami. To była dla mnie zupełna strata czasu.
- Dlaczego nie? Przecież na weselach głównie się tańczy i bawi. Po co innego miałabyś tu być? - nie odpuszcza, co wprawia mnie w lekką irytację. Czemu to właśnie ja musiałam dzielić z nim ten stolik? Przecież ten typek był najgorszą gadułą pod słońcem. Jak ktokolwiek był z nim w stanie wytrzymać na co dzień? To musiał być jakiś koszmar.
- Może po to, aby tacy jak ty mieli zagadkę do rozwiązania? Albo być może jestem tu za karę? Jest tysiące możliwych rozwiązań. Nie znasz mnie i lepiej nawet nie próbuj poznawać. To ci się nie opłaci - ostrzegam go, posyłając mu kpiący uśmieszek. To jednak ani trochę go nie zraża. Widocznie lubił igrać z ogniem.
- Nie daj się prosić, Heidi. Zapewniam, że w miarę znośnie potrafię tańczyć i na pewno cię nie podepczę - wypowiada moje imię z zadziwiającą miękkością i sympatią w głosie. Uśmiech również nadal nie schodził mu z twarzy. Z tym człowiek zdecydowanie było coś nie tak. - Powinnaś też wiedzieć, że nie odpuszczam tak łatwo i uparcie dążę do celu. Tak łatwo mnie do siebie nie zrazisz.
- Czyżby? Zaraz się przekonamy. Zatańczę z tobą, ale pod jednym malutkim warunkiem, Stefanie - celowo akcentuję jego imię przesłodzonym głosem. - Powiesz mi, w którym muzeum na świecie znajduje się obraz "Oszust z asem karo", zgoda? - uciekam się do stosowanej od lat niezawodnej zagrywki na zbycie nachalnych natrętów, którzy czegoś ode mnie chcieli. Jeszcze żaden spotkany na mojej drodze, nie znał poprawnej odpowiedzi. Najczęściej nie wiedzieli nawet, o co mi chodzi, uznając za jakąś nienormalną i odpuszczali. Dzięki temu uniknęłam kilku niepożądanych zaproszeń na pseudo randkę, czy wspólnej zabawy podczas jakichś imprez, na których jeszcze do niedawna bywałam dość często. W tym przypadku nie mogło być inaczej. Byłam pewna, że Stefan za nic nie odgadnie rezydencji jednego z moich ulubionych, ale niezbyt popularnych obrazów, które nie były akurat autorstwa Salvadora Dali i da mi nareszcie święty spokój.
- Tego akurat się nie spodziewałem. Nigdy bym nie przypuszczał, że lubujesz się akurat w sztuce. Jesteś niezwykle intrygującą zagadką, ale to mi się podoba - marszczę lekko brwi, bo on nadal wcale nie wyglądał na pogodzonego z przegraną w stworzonej przez mnie tak nagle grze.
- Wiele razy już słyszałam, że lubię zaskakiwać. Za to ty powinieneś iść poszukać jakiejś innej towarzyszki do tańca, bo tym razem nie osiągniesz swojego założonego celu. Nie martw się jednak porażki zdarzają się każdemu. Miłej reszty wesela - odpowiadam mu lekko triumfalnie. Ciesząc, że mam go z głowy. Za moment będę mogła znowu oddać się samotnemu złorzeczeniu na swoje marne życie.
- Chwila, nie wyprzedzajmy tak szybko faktów. Wcale nie powiedziałem, że nie znam odpowiedzi, bo tak się składa, że wiem, gdzie ten obraz się znajduje. To Luwr, mam rację? - przechyla lekko głowę z udawanym zastanowieniem, a mi wprost odbiera mowę. Jakim cudem odgadł, że chodziło właśnie o to miejsce! To było przecież niemożliwe! Miałam wrażenie, że to jakiś kiepski sen, z którego zaraz się obudzę.
- Skąd...? - urywam, kręcąc z niedowierzaniem głową, będąc zwyczajnie w szoku.
- Miałem po prostu spore szczęście. Tak się składa, że mój dziadek pracował kiedyś przez krótki czas w Luwrze, a ten obraz należał do jednych z ulubionych mojej babci. Nie jestem fanem sztuki, czy częstym gościem muzeów, ale setki razy słyszałem od dziadka anegdotki właśnie o Luwrze, a zwłaszcza o tym konkretnym obrazie. To chyba jakieś przeznaczenie, że wybrałaś akurat ten. Widocznie los chce, abyśmy razem zatańczyli - śmieje się ukradkiem z mojej miny, a ja nadal nie mogę pogodzić się z doznaną porażką. Czemu musiałam mieć dzisiaj takiego pecha? Czy sama obecność tu nie była już wystarczająca?
- W porządku. Wygrałeś, więc miejmy to już za sobą. Jeden taniec i na nic więcej nie licz - wstaję z zamiarem udania się honorowo na parkiet, ciesząc że grany był akurat dość szybki utwór. Przynajmniej nie była to jakaś romantyczna ballada. Wolny taniec byłby dla mnie wprost nie do zniesienia.
- Nie tak szybko. Wygrałem, dlatego to ja wybiorę, do czego zatańczymy i kiedy. Na razie może po prostu się lepiej poznamy? Tak byłoby najlepiej. Poza tym jestem niezmiernie ciekawy, co takiego jeszcze w sobie kryjesz - obdarzam go morderczym spojrzeniem. W co on sobie ze mną pogrywał?
- Raczej nie jestem zainteresowana - krzyżuję swoje ramiona od nowa zajmując miejsce na krześle.
- Straszny uparciuch z ciebie, wiesz? - dogryza mi.
- Za to ty jesteś okropnie namolny - nie pozostaję mu dłużna.
- To jak będzie? Zagramy w dziesięć pytań? Ładnie cię proszę - zupełnie ignoruje mój przytyk. Wracając do swojej wcześniejszej propozycji. Przez co zaczynam się szczerze śmiać z tego wszystkiego, czym zaskakuję nawet samą siebie. - O wiele lepiej. Z uśmiechem zdecydowanie ci do twarzy - niespodziewanie komplementuje moją osobę, co mocno mnie deprymuje. Nie przywykłam do otrzymywania miłych komentarzy na swój temat.
- Za to tobie przydałaby się, choćby minutowa przerwa od niego, a może dostałeś już szczękościsku i to dlatego ciągle masz ten uśmiech przyklejony do twarzy? - tym razem to Stefan wybucha głośnym śmiechem, a ja niewiele później do niego dołączam. Przynajmniej kiepskie poczucie humoru mieliśmy do siebie podobne.


- Jak masz na drugie imię? - pyta niespodziewanie po krótkim momencie ciszy między nami, co wprawia mnie w spore zdziwienie.
- Serio? To jest twoje pierwsze pytanie? Co ta wiedza ma do wzajemnego poznawania się i dlaczego tak w ogóle to ty pierwszy zadajesz pytanie? - buntuję się. Wolałam, aby to on poszedł na pierwszy ogień. Tak byłoby mi łatwiej.
- Zadaję jako pierwszy, bo to ja wpadłem na pomysł, abyśmy w nie zagrali. Poza tym znajomość drugiego imienia jest bardzo ważna. Nie wiedziałaś o tym? - mruga do mnie żartobliwie.
- Jesteś nienormalny i nie mam drugiego imienia. Zmarnowałeś jedynie pytanie - śmieję się cicho z niego. - Za to mnie ciekawi, jak twoi bliscy radzą sobie z takim upierdliwcem, jak ty? To w ogóle możliwe? - staram się zachować powagę, gdy gromi mnie wzrokiem. Może ta noc jednak nie będzie taka zła? Jakimś cudem towarzystwo Stefana z każdą minutą okazywało się coraz przyjemniejsze, co jeszcze pół godziny temu byłoby dla mnie czymś nie do pomyślenia. Czasami miło się było jednak tak bardzo czymś zaskoczyć. 


Opieram się mocniej o ścianę łazienki, gdy ból głowy się wzmaga, a wspomnienie, które miałam jak żywe przed oczami, zmienia się w kolejne. Tym razem tańczyłam ze Stefanem ten tak bardzo wywalczony przez niego taniec do kultowej piosenki " The Lady in Red", którą miałam wrażenie, że z premedytacją wybrał, aby tylko mnie jeszcze bardziej zezłościć po tym, jak mimowolnie zdradziłam mu, że wprost nie znoszę romantycznych ballad. Nie rozumiałam, dlaczego jako jednej z nielicznych poznanych w moim życiu osób, pozwalałam mu na takie igranie ze mną. Co takiego w sobie miał, że bez żadnego problemu przedzierał się przez wszystkie budowane przeze mnie od lat wyjątkowo szczelne i wysokie mury?
Szybko zapominam jednak o piosence, która od tego dnia zostaje zresztą na stałe dodana do mojej playlisty i wszystkim innym w momencie, gdy nasze spojrzenia spotykają się w tym powolnym i pełnym bliskości tańcu, a ja po raz pierwszy w życiu czuję się naprawdę atrakcyjna w czyichś oczach. To było tak nowe i zniewalające uczucie, że niemal zapierało mi dech. Nie miałam bladego pojęcia, co się ze mną działo i jak to powstrzymać. Najgorsze jednak było, że mimo wewnętrznych ostrzeżeń chciałam w to brnąć dalej i przekonać się, do czego nas ostatecznie doprowadzi, choć miałam przy tym pełną świadomość, że coś takiego nigdy nie powinno mieć między nami miejsca i nie skończy się niczym dobrym. Oczywiście wbrew mojej wcześniejszej obietnicy nie poprzestało na tym jednym wspólnym tańcu, a było ich znacznie więcej. W kilkanaście minut ten wieczór z koszmarnego zamienił się w jeden z najlepszych w moim życiu.


Kolejne tak ważne dla mnie zdarzenie dobiega końca, a następnie czuję, że wspomnienia jedno po drugim niczym tsunami zalewają moją głowę. Kilkusekundowe migawki zapomnianych zdarzeń przelatują mi przed oczami w formie jak gdyby filmu, wracając na odpowiednie miejsca w pamięci wraz z towarzyszącymi im uczuciami i osobami, które je tworzyły. Cały ten proces niemal zwala mnie z nóg. Byłam pewna, że za chwilę albo zemdleję, albo eksploduje mi głowa od nadmiaru nieustannie otrzymywanych informacji. To była istna męczarnia. Mimo to biorę głęboki oddech, starając się przetrwać najgorsze. Musiałam przez to przejść, bo nagroda była zbyt cenna, aby ją stracić. Byłam już tak blisko, że w żadnym razie nie mogłam się teraz poddać. Jakimś cudem amnezja całkowicie u mnie ustępowała, a moje największe marzenie ostatnich miesięcy, stawało się faktem.


Po jakimś bliżej nieokreślonym czasie udaje mi się odzyskać ostrość widzenia i znów stanąć pewnie na nogach. Mimo ogólnego wyczerpania wykorzystuję ten moment poprawy swojego stanu, podchodząc do umywalki, wpatrując w wyjątkowo marnie wyglądające odbicie w lustrze. Mając nieodparte wrażenie, że jakaś zagubiona część mojej osobowości wróciła po długim czasie na swoje miejsce. To jednak wcale nie było najprzyjemniejsze uczucie. Czułam się obco w swoim własnym ciele, a zalewające mnie raz po raz uczucia były niemal przerażające. Byłam całkowicie rozchwiana emocjonalnie. Nie radziłam sobie z taką kumulacją głęboko ukrytych przez wiele długich tygodni odczuć. Radość mieszała się ze smutkiem. Szczęście z tęsknotą. Euforia z przygnębieniem. Najgorszy był jednak ten olbrzymi strach, gdy dociera do mnie z całą mocą, co takiego na własne życzenie straciłam. Kilka łez mimowolnie natychmiast zaczyna spływać po moich policzkach, gdy dochodzę do swojego ostatniego zapomnianego wspomnienia. Tej tak bardzo niepotrzebnej kłótni ze Stefanem i szarpaniny z Leo, która zniszczyła wszystko. Wściekłość i poczucie niesprawiedliwości zaczyna we mnie niemal wrzeć, gdy przypominam sobie moment upadku. Przeklęty Leo! Jednym pełnym nienawiści ruchem zrujnował całe moje życie. W dodatku nie ponosząc za to do tej pory najmniejszej kary.
- Stefan...- wypowiadam cichym szeptem to najważniejsze dla mnie imię, dokładnie pamiętając już każdy szczegół z nim związany. Niczego bardziej nie pragnęłam niż tego, aby był teraz przy mnie i pomógł poradzić z tak gwałtownym odzyskaniem pamięci. Tęsknota za nim była niemal nie do zniesienia. - Co ja najlepszego narobiłam? - zaczynam głośno płakać na wspomnienie tego, jak zdruzgotany był w tamtym momencie, gdy na dobre opuszczał moją szpitalną salę.


Gdy uspokajam się na tyle, że jestem w stanie, choć trochę skupić się na rzeczywistości. Cała się trzęsąc, w pośpiechu opuszczam łazienkę, zmierzając do wyjścia z klubu wprost na wyjątkowo chłodną noc. Drżącymi dłońmi dzwonię po taksówkę, a następnie wysyłam Thomasowi krótką wiadomość, aby się nie martwił. Nie wdając przy tym w żadne większe szczegóły. Walczę sama ze sobą, błagając w myślach o jak najszybsze znalezienie się w bezpiecznych ścianach zamieszkiwanego przez mnie mieszkania.


W ciepłym wnętrzu pojazdu staram się nieudolnie wziąć w garść. Wybieram w telefonie doskonale mi już znany numer przyjaciółki, mając nadzieję, że mimo późnej pory odbierze.
- Heidi, coś się stało? - ulga, jakiej doświadczam po usłyszeniu jej zaspanego głosu po kilku niezmiernie długich sygnałach, jest wprost nie do opisania.
- Sophie, mogłabyś do mnie teraz przyjechać, proszę. Potrzebuję cię - mówię wykończona. Czułam się jak kiepski komputer, któremu wgrano zbyt wielką ilość plików na raz i za nic nie potrafi sobie z nią poradzić.
- Zaraz będę - słyszę tylko, zanim się rozłącza. To była właśnie cała Sophie, jaką na nowo pamiętałam.


Niemal biegnę do drzwi, gdy po trwającym całą wieczność oczekiwaniu, słyszę upragnione pukanie. Stając twarzą w twarz z Sophie na nowo się rozpłakuję. To było silniejsze od wszystkiego innego.
- Heidi, co się dzieje? Dlaczego płaczesz? - przytula mnie mocno do siebie, a ja wtulam się w nią z całej siły, głośno szlochając. Nie radząc sobie sama ze sobą. - Ktoś cię skrzywdził? - dopytuje poważnie zmartwiona, na co kręcę jedynie głową.
- Sophie, ja pamiętam - wyszeptuję przez ściśnięte od płaczu gardło.
- Co takiego? Przypomniałaś sobie coś przykrego albo krzywdzącego? - odsuwa się lekko ode mnie, wpatrując z uwagą w moją twarz. - Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, a ja zawsze spróbuję pomóc.
- Wiem o tym, bo przecież setki razy tak już bywało i nigdy mnie nie zawiodłaś. Chodzi mi o to, że pamiętam wszystko. Trochę ponad godzinę temu odzyskałam, jak mi się wydaję całą pamięć - tłumaczę dziewczynie, wprawiając ją w niemały szok. Za nic nie spodziewała się tego usłyszeć.
- Naprawdę? - nie dowierza. - Przecież to wspaniała wiadomość! Tak długo wszyscy na to czekaliśmy - radość wprost z niej emanowała w przeciwieństwie do mnie.
- Również myślałam, że będę skakać pod sufit ze szczęścia, gdy w końcu ta chwila nadejdzie, ale wcale tak nie jest - kolejna porcja łez wypływa z moich oczu. - Czuję się taka pogubiona i zdezorientowana. W dodatku, gdy uświadomię sobie, ile straciłam... to wprost nie do zniesienia - zwierzam się jej, ufając bezgranicznie, jak dawniej.
- Heidi, to nic dziwnego, że tak się czujesz. Każdy na twoim miejscu byłby zagubiony i oszołomiony. Masz do tego pełne prawo. Potrzebujesz kilku dni, aby to sobie od nowa poukładać i oswoić z powrotem tak wielu wspomnień. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - stara się mnie pocieszyć.
- Wcale nie, bo na pewno nie odzyskam już najważniejszego - ocieram łzy, siadając bezsilnie na łóżku.
- Chodzi o Stefana? - Sophie dołącza do mnie, trafiając idealnie w sedno.
- To jak go potraktowałam, jest niewybaczalne. Nie usprawiedliwia mnie nawet amnezja - co ja sobie najlepszego myślałam, kiedy definitywnie kończyłam naszą relację. Mogłam to przecież rozwiązać na tyle innych sposobów.
- To nieprawda. W tamtym momencie nie było właściwie innego rozwiązania dla was. Każdy o tym wiedział - nie zgadzałam się z jej zdaniem.
- Było. Rozstaliśmy się, ale nie musiałam całkowicie zrywać z nim kontaktu. Przecież mnie prosił. To był dla niego na pewno cios nie do zniesienia i to po tym, ile dla mnie zrobił. Michael miał rację, że nigdy sobie tego nie wybaczę, gdy odzyskam pamięć. Dlaczego go nie posłuchałam? - kręcę z rezygnacją głową, pomstując nad własną głupotą.
- Heidi, spokojnie. To wciąż można bardzo łatwo naprawić. Teraz już nic nie stoi temu na przeszkodzie, abyście do siebie wrócili - nie rozumiałam, dlaczego dla niej było to takie łatwe.
- Sophie, jak ty to sobie wyobrażasz? Mam zapukać do jego drzwi jak gdyby nigdy nic i powiedzieć: Cześć, odzyskałam pamięć. Będziemy znowu razem? To byłby szczyt bezczelności z mojej strony - wiedziałam, że nigdy nie zasługiwałam na życie u boku Stefana, ale ostatnie wydarzenia jeszcze mocniej to uwypukliły. Powinnam raz na zawsze zostawić go w spokoju, ale szczerze wątpiłam, czy będę potrafiła tego dokonać. - Tylko ja mogłam skrzywdzić w tak paskudny sposób kochaną przez siebie osobę. Z dnia na dzień pozbyłam się go, jakby nigdy nic dla mnie nie znaczył, mimo że przez cały czas czułam, że wcale tak nie jest.
- On rozumiał, dlaczego to zrobiłaś i zaakceptował. Jestem też pewna, że na nic nie czeka bardziej, jak na twój powrót. Musicie tylko otwarcie i szczerze ze sobą porozmawiać. Przecież się kochacie, a to najważniejsze - za wszelką cenę stara się przedstawić beznadziejną dla mnie sytuację z pozytywnej strony.
- A może Stefan już wcale mnie nie kocha i dał sobie ze mną święty spokój? Powinien to zrobić. Należałaby mi się taka nauczka - tego obawiałam się najbardziej. Otrzymania wiadomości, że nie chce mieć ze mną więcej niczego wspólnego albo co gorsza, że znalazł sobie kogoś, kto na niego w pełni zasługuje. Miał do tego pełne prawo, sama mu to przecież powiedziałam podczas naszej ostatniej rozmowy.
- Na pewno tak nie jest - Sophie natychmiast zaprzecza, ale cień niepewności na sekundę gości w jej oczach. To mi wystarcza.
- Wiesz coś więcej na ten temat, prawda? Jest coś, czego mi wszyscy nie mówicie - byłam o tym przekonana.
- To nic takiego. Po prostu po powrocie do Austrii Stefan nadal mieszkał z Eileen - na samo wspomnienie imienia dziewczyny, zaczynam odczuwać paskudny przypływ zazdrości. To w końcu ona doprowadziła do masy nieporozumień między nami. - Jestem pewna, że to nic i tak nie zmienia w kwestii dotyczącej was. Na razie jednak powinnaś odpocząć i wszystko sobie na spokojnie przemyśleć. Wrócimy do tego tematu najwcześniej jutro, dobrze? Tego wszystkiego na raz jest stanowczo za dużo. Nie możesz aż tak nadwyrężać swojego umysłu - zgadzałam się z Sophie w tej kwestii, dlatego odpuszczam.
- W porządku, ale jutro rano opowiesz mi o wszystkim, co działo się na przestrzeni ostatnich tygodni, a w co nie byłam wtajemniczona.


- Mogłabym cię o coś prosić? - pytam, gdy za jej namową kładę się do łóżka.
- Jasne, o co chodzi? - czeka, aż zacznę mówić, podając mi kubek z moją ulubioną gorącą herbatą.
- Chciałabym, abyś na razie nikomu nie mówiła, że wszystko sobie przypomniałam. Potrzebuję kilku spokojnych dni na oswojenie się z tym i poukładanie wszystkiego w głowie - spuszczam zawstydzona wzrok. Powinnam to w końcu zrobić od razu. Należało się to tym wszystkim osobom, które każdego dnia mnie wspierały.
- To twoja decyzja, kiedy zechcesz im powiedzieć. Obiecuję, że do tego czasu, będę milczeć jak grób - posyła mi porozumiewawczy uśmiech.
- Dziękuję. Chciałabym też, abyś ze mną dzisiaj została. Mogłabyś? - za nic nie byłabym w stanie być tej nocy sama.
- Oczywiście, że zostanę. Zrobiłabym to nawet gdybyś nie chciała - byłam jej niezmiernie wdzięczna. - Tak bardzo się cieszę, że znowu wszystko pamiętasz. Strasznie tęskniłam za twoją pełną wersją.
- Ja też. Dopiero teraz mam wrażenie, że znowu powoli zaczynam być w pełni sobą - z każdą minutą czułam się coraz lepiej, a blokująca mnie pustka zaczynała na dobre znikać. Miałam nadzieję, że od tego momentu będzie tylko lepiej i jakoś poradzę sobie ze wszystkimi nadal czekającymi na mnie przeszkodami, prowadzącymi do pełni szczęścia. Pamięć już odzyskałam, nadchodził więc czas na odzyskanie dawnego życia, które tak bardzo pokochałam przed jego gwałtowną utratą. 


💖💖💖

20.06.2021

Siadam na kanapie obok Michaela, który postanowił złożyć mi niezapowiedzianą wizytę, zastanawiając, co takiego może być jej powodem. Ostatnio raczej nie miał żadnych problemów, aby korzystać z moich rad, czy szukać pocieszenia.
- Powiesz mi w końcu, co się stało? - zaczynam naszą rozmowę jako pierwszy. Wiedząc, że Michael zwlekałby jeszcze z tym  nie wiadomo ile.
- Dlaczego uważasz, że od razu coś się stało? Nie mogłem wpaść tak po prostu, aby spędzić z tobą trochę czasu? - udaje głupiego.
- Za dobrze cię znam, aby w to uwierzyć. Ta mina, którą teraz masz nigdy nie zwiastuje niczego dobrego - nie miałem złudzeń. Za chwilę pewnie dowiem się czegoś, co zrujnuje mój pozorny spokój.
- Dobrze, niech ci już będzie. Heidi dzisiaj dzwoniła. Przylatuje w przyszłą niedzielę, a od poniedziałku rozpoczyna egzaminy - wstrzymuję na chwilę oddech. Świadomość, że Norweżka będzie znowu w Salzburgu wydawała się tak nierealna, że ciężko było mi w to uwierzyć.
- Sama? Czy może ze swoim nowym adoratorem? - ironia wprost wylewa się z mojego ostatniego słowa. Za nic nie umiałem nadal opanować swojej zazdrości.
- Oczywiście, że sama. Stefan, mówiłem ci już tyle razy, że to tylko zwyczajny znajomy. Nic ich ze sobą nie łączy - Michael jak zawsze powtarza jedno i to samo.
- Dlatego próbowaliście ukryć przede mną jego istnienie? - nadal miałem to za złe przyjaciołom. Gdybym wtedy przypadkiem się o nim nie dowiedział, wciąż żyłbym w błogiej nieświadomości.
- Chcieliśmy to zrobić, aby uniknąć właśnie takiej reakcji z twojej strony. Dlaczego do ciebie nie dociera, to co mówię? - mój przyjaciel wydawał się zmęczony ciągnięciem w kółko tego tematu.
- Ponieważ znam Heidi. Ona nigdy nie dopuściłaby do siebie kogoś, kto nic by dla niej nie znaczył. Jestem pewien, że prędzej czy później coś poważniejszego z tego wyniknie - starałem się odpychać od siebie takie myśli, ale były one po prostu silniejsze.
- Mylisz się. Najlepiej zresztą będzie, jak spotkasz się z Heidi i usłyszysz to od niej. Nie sądzisz, że jej przyjazd, to doskonała okazja, abyście na nowo zaczęli budować swoją relację? - wpada na iście genialny pomysł.
- Michi, nic z tego, bo nie będzie mnie wtedy w mieście. W przyszłą sobotę wybieram się z dziadkiem na kilkudniową wyprawę w góry. Już od dawna to wspólnie planowaliśmy - zdradzam mu swoje plany, które niemal go szokują.
- Czy ty zwariowałeś? Dlaczego marnujesz taką niepowtarzalną szansę i po prostu uciekasz? - zupełnie nie rozumie mojej decyzji. - Poddawanie się bez walki jest zupełnie nie w twoim stylu.
- Nie uciekam, a jedynie ułatwiam Heidi i sobie jej pobyt tutaj. Ona na pewno nie chciałaby się ze mną spotykać, a ja wiem, że gdybym tu wtedy został, nie powstrzymałbym się przed zobaczeniem z nią. Nie chcę jej dodawać niepotrzebnego stresu. Przez te egzaminy i tak będzie pewnie kłębkiem nerwów. Obiecałem, że nie będę wywierać na nią żadnego wpływu i słowa dotrzymam. Jeśli mamy mieć ze sobą jakąkolwiek relację, to inicjatywa musi wyjść od niej. Ja na pewno nie będę do niczego jej zmuszał - to było najlepsze rozwiązanie w naszej sprawie. Z drugiej strony byłem wprost przekonany, że dziewczyna na pewno nie wykaże w najbliższej przyszłości ochoty na jakąkolwiek znajomość ze mną. Po co miałaby tego chcieć, skoro przestałem dla niej cokolwiek znaczyć.
- Popełniasz błąd. Stefan, przemyśl to sobie jeszcze raz dokładnie. Zastanów się, bo kiedyś będziesz tego gorzko żałował - Michael nie odpuszcza. Czasami był nad wyraz upierdliwy.
- Ja już wszystko sobie przemyślałem. Decyzja zapadła i na pewno jej nie zmienię - byłem nieugięty. Uważając, że tak będzie dla nas po prostu lepiej. Kolejnego rozczarowania zwyczajnie bym nie zniósł.

niedziela, 2 stycznia 2022

Rozdział 30


29.05.2021


 Ze sporym poczuciem ulgi, staram się szybko i sprawnie pokonać ostatnie wyjątkowo wąskie schody tej mocno wiekowej już kamienicy, położonej w jednej z tych kilku obrzeżnych i bardzo malowniczych, aczkolwiek dość niechętnie unowocześnianych dzielnic Salzburga, gdzie winda w takim budynku jak ten, które można było tutaj spotkać na każdym kroku, była wyłącznie luksusowym marzeniem jego mieszkańców, niestety niemożliwym w żaden sposób do spełnienia. Szczerze podziwiałem i zarazem współczułem każdemu, kto musiał mierzyć się z tym sporym wyzwaniem na co dzień i to po kilka razy. To musiał być istny koszmar, w którym za nic nie chciałbym brać udziału. Uśmiecham się dlatego sam do siebie z niemałą satysfakcją, kiedy znajduję się nareszcie na szczycie tych upiornych i kompletnie niefunkcjonalnych schodów. Kończąc tym samym tę porządną i dość wymagającą wspinaczkę przez sześć wyjątkowo długich pięter z piekielnie ciężką walizką Eileen, którą kilka minut temu ochoczo zobowiązałem się wnieść, nie wiedząc jeszcze, co dzięki temu mnie czeka. Nie miałem pojęcia, co takiego zostało tam przez dziewczynę wcześniej spakowane, że ten bagaż ważył teraz niemal tonę. Sprawiając mi w niektórych momentach nie lada problem oraz poważnie męcząc, o czym świadczyła, chociażby posiadana przeze mnie spora zadyszka. Ta w pierwotnych założeniach niewinna przebieżka, dała mi lepszy wycisk niż niejeden dość wymagający spacer z Effim albo rozgrzewka przed skokiem, co wyłącznie utwierdzało mnie w przekonaniu, że moja fizyczna forma nadal odbiegała daleko od ideału. Tak samo zresztą jak codzienny nastrój, który potrafił kilka razy na dzień zaliczać spektakularne wahania, to w jedną to w drugą stronę. Często nie poznawałem przez to samego siebie, a to wyjątkowo mi się nie podobało i było przyczyną głównych frustracji. Równocześnie kompletnie nie wiedziałem, jak miałbym nad tym niby zapanować, skoro moje rozchwianie mogłaby naprawić tylko jedna osoba, aktualnie zupełnie niepamiętająca mojej osoby i niechcąca mieć ze mną niczego wspólnego. Szybko przestaję dlatego myśleć o swoim nie najlepszym stanie, nie mając zamiaru znowu zaczynać się nad sobą użalać. Na pewno nie teraz, gdy ledwie dochodziło południe i miałem jeszcze coś do zrobienia.



Po licznych perturbacjach, przeciągającej się w nieskończoność wyprowadzce poprzedniego lokatora oraz całej innej masie problemów, które mogły spotkać tylko Eileen. Wczoraj ku mojemu ogromnemu zdziwieniu w końcu naprawdę otrzymała klucze do maleńkiego mieszkanka na ostatnim piętrze tej kamienicy, które miało od teraz stanowić jej nowy dach nad głową. Z czego dziewczyna wydawała się być wyjątkowo zadowolona i szczerze cieszyć tym, że przestanie mieszkać u mnie kątem. Jak najszybciej chciała się przez to tutaj przeprowadzić i dłużej nie wykorzystywać mojej gościnności, która i tak dość mocno się po raz kolejny przeciągnęła, co nieoczekiwanie wprowadziło mnie w spore roztrojenie, gdy dziś rano doszła do mnie świadomość, że znowu zostanę sam ze sobą w pustym i cichym mieszkaniu.


W ciągu ostatnich kilkunastu dni mimowolnie spędzałem z Eileen dość sporo wspólnego czasu, mimo swoich początkowych wewnętrznych zarzekań, że tej relacji nie dało się już uratować. Ona jednak robiła wszystko, aby odzyskać moje zaufanie i naszą przyjaźń, a ja powoli zaczynałem na nowo wierzyć w szczerość jej intencji i dawać wiarę przeprosinom oraz słowom dziewczyny, że rzeczywiście żałuje swojego zachowania, które narobiło wyjątkowo dużo szkód w moim związku z Heidi. Oczywiście nadal nie do końca ufałem Eileen, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego do końca powodu nie potrafiłem definitywnie przekreślić naszej znajomości i wyzbyć się wszelkiej posiadanej do niej od lat sympatii. Zwłaszcza teraz, gdy była praktycznie jedyną osobą, przy której, choć na chwilę moje myśli nie skupiały się wyłącznie na utracie Heidi. Towarzystwo Eileen i jej nieustanna paplanina, gdy tylko znajdowałem się w pobliżu, były dla mnie na pewien sposób zbawienne. Zajmowanie mojej uwagi dyskusjami na często dość błahe, a niekiedy i absurdalne tematy nieoczekiwanie okazało się świetnym sposobem na poprawę mojego kiepskiego humoru. Poza tym lekkie dziwactwa i ta nieustanna niezdarność Eileen, jak nic innego wywoływało na mojej twarzy, przynajmniej chwilowy uśmiech rozbawienia, za co byłem dziewczynie bardzo wdzięczny. Nigdy bym nie przypuszczał, że to właśnie dzięki Eileen zacznę się żmudnie wygrzebywać z największego emocjonalnego dołka w swoim dotychczasowym życiu.


- Jesteś nareszcie! Widzę, że trochę ci zajęła wspinaczka do mojego nowego królestwa - Eileen śmieje się ze mnie, gdy tylko udaje mi się przekroczyć próg jej upragnionego własnego lokum.
- Śmiej się. Przypominam jednak, że od dzisiaj to ty będziesz musiała zmagać się codziennie z tymi schodami. Zobaczymy, kiedy będziesz miała serdecznie dość. Obstawiam tydzień i zatęsknisz za moim mieszkaniem na drugim piętrze - dogryzam jej, ale dziewczyna miała tak wyśmienity nastrój, że nawet taka niedogodność, jak wspinaczka na szóste piętro nie była w stanie tego zmienić.
- Przeżyję. Widoki z okna są tego warte. Tylko popatrz - ciągnie mnie za sobą, wyglądając przez otwarte na oścież okno. Zachwycając się bez końca nową okolicą. Musiałem przyznać, że podziwianie jej z tej wysokości miało swój niewątpliwy urok. Szkoda tylko, że wystrój mieszkania nie szedł z tym w parze. Wnętrze tego niewielkiego metrażu, prezentowało się lekko mówiąc niezbyt ciekawie. Eileen wydawało się to jednak nie przeszkadzać.


- Zdecydowałaś już, jak to wszystko tutaj urządzisz? - pytam ciekawy. Zdając sobie sprawę, że czekało ją w najbliższych dniach mnóstwo pracy. Poprzedni mieszkaniec nie kwapił się do posprzątania po sobie, gdy opuszczał to miejsce.
- Mam już jakiś pomysł. Na początku zacznę od gruntownego sprzątania i przemalowania ścian. Farbę już mam. Potem zrobię też porządne przemeblowanie i pozbędę się niektórych mebli - planuje, mając przy tym mnóstwo zapału. Dawno już nie widziałem w Eileen tyle energii i optymizmu. - Wiem, że nie powinnam prosić cię o kolejną przysługę, bo wyświadczyłeś mi już ostatnio setki takich, ale miałbyś dziś trochę czasu i pomógłbyś mi z przestawieniem tych najcięższych mebli? Bez tego nie uda mi się dokładnie pomalować ścian - patrzy na mnie z wypisaną na twarzy prośbą. Licząc, że udzielę pozytywnej odpowiedzi.
- Z chęcią. Z malowaniem też ci pomogę, przynajmniej zajmę czymś pożytecznym czas - zgadzam się praktycznie od razu. Skupienie się na pomocy Eileen, było o wiele lepszym pomysłem na spędzenie soboty od bezczynnego leżenia i patrzenia się w sufit.
- Dziękuję, jesteś najlepszym przyjacielem pod słońcem. W takim razie bierzmy się do pracy, bo mamy jej niemało - zarządza, zaczynając rozdzielać nam zadania, przez co następne godziny upływają nam na wytężonych działaniach, aby nadać temu mieszkaniu zupełnie nowy i o wiele lepszy charakter.


- Powoli zaczyna to coraz lepiej wyglądać. Świetnie się spisaliśmy - słyszę od Eileen, gdy siada obok mnie przy oknie, podając butelkę z wodą i podziwiając nowy błękitny kolor na ścianach.
- To się nazywa mistrzowska współpraca - przybijam jej piątkę, a sekundę później telefon dziewczyny zaczyna głośno dzwonić. 
- Nie odbierzesz? - zastanawiam się, gdy go ignoruje i chowa z powrotem do kieszeni, jak gdyby nigdy nic.
- Nie, bo to moja mama. Dzwoni na zmianę z ojcem co tydzień - krzywi się, tracąc sporo ze swojej dzisiejszej radości. Temat rodziców był dla Eileen od dawna niezwykle drażliwy. Ich kontakty praktycznie nie istniały i nie zanosiło się, aby niedługo miało się coś w tej kwestii zmienić.
- Od jak dawna ze sobą całkowicie nie rozmawiacie? - dopytuję, wkraczając na niebezpieczny grunt.
- Nie pamiętam dokładnie, ale przynajmniej dwa lata, a powinno ich być o wiele więcej. Już dawno mogłam się od nich zupełnie odciąć i zapomnieć o ich istnieniu. Na nic innego nie zasługują - determinacja towarzysząca słowom dziewczyny była niezwykle porażająca.
- Eileen, może nie powinnaś ich tak definitywnie przekreślać? Sama widzisz, że nadal dzwonią mimo braku reakcji z twojej strony, a to znaczy, że zależy im na tobie. Skąd wiesz, że nie zrozumieli swoich błędów i nie chcą ich naprawić? Nowe mieszkanie to wprost doskonały pomysł, aby nawiązać ponowny kontakt. Mogłabyś ich tutaj zaprosić i pokazać, jak świetnie sama sobie radzisz. Udowodnić im, że nie mieli racji. To przecież twoi rodzice - chciałem pokazać tę sytuację z innej perspektywy, czując że mimo wszystko brakuje jej obecności rodziny w niektórych momentach.
- Za nic tego nie zrobię. Oni nigdy więcej nie dowiedzą się, gdzie aktualnie mieszkam! - natychmiast odrzuca od siebie taką możliwość. - Gdybym znowu ich do siebie dopuściła, w mig zaczęliby kontrolować każdy aspekt mojego życia i zrobiliby wszystko, abym żyła pod ich dyktando. Tylko o to im od zawsze chodziło, ale koniec z tym. Nie dam sobą nigdy więcej rządzić. To moje życie - buntuje się, stając wyjątkowo poddenerwowana.
- W porządku. Zrobisz jak uważasz. To była tylko lekka sugestia - uspokajam ją, nie mając zamiaru dłużej nalegać. - Po prostu nie wyobrażam sobie, że mógłbym całkowicie zerwać kontakt ze swoją rodziną. To dla mnie nie do pomyślenia.
- Stefan, twoja rodzina jest cudowna i wiele osób może ci jej tylko pozazdrościć. Uwierz mi jednak, że gdybyś miał taką jak moja, uciekałbyś jak najdalej od niej - uśmiecha się smutno, a mi robi się nadzwyczaj żal dziewczyny. Eileen nie zasłużyła sobie na taką samotność i zdanie praktycznie wyłącznie na siebie. To powinno zupełnie inaczej wyglądać. - Najlepiej zmieńmy temat, bo zaczyna się robić nieprzyjemnie. Moi kochani rodzice nawet na odległość potrafią zepsuć atmosferę. To się nazywa talent - po kilku sekundach niezręcznego milczenia, wybuchamy głośnym śmiechem, nie mogąc się opanować. Zachowywaliśmy się jak nienormalni.


- Muszę już iść. Effi powinien wyjść na wieczorny spacer dobre półgodziny temu - gdy spoglądam na zegarek, uświadamiam sobie, że całkowicie straciłem poczucie czasu. Kiedy ten cały dzień zdążył minąć?
- Rozumiem. Już i tak wystarczająco mi pomogłeś. Obiecaj mi tylko, że wpadniesz na małą parapetówkę za tydzień w piątek. Poznasz moich znajomych z pracy. Jestem pewna, że się polubicie i będziemy się dobrze bawić - Eileen nalega, abym się zgodził.
- Jeszcze zobaczymy, ale postaram się - nie udzielam jej jednoznacznej odpowiedzi, samemu nie będąc przekonanym, czy to dobry pomysł. Jakiekolwiek imprezy, to ostanie, na co miałem na tym etapie życia ochotę.
- Nie odpuszczę ci tego. W takim dniu nie mogłoby zabraknąć mojego najlepszego przyjaciela - przytula mnie przyjaźnie na odchodne i całuje lekko w policzek.
- Dobranoc. Udanej pierwszej nocy w mieszkaniu - życzę Eileen.
- Będzie taka, jeśli mi się nie przyśnisz - żartuje ze śmiechem, zamykając za mną szczelnie drzwi.


Opuszczam kamienicę, zaczynając powoli iść chodnikiem w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu, gdy zupełnie nieoczekiwanie wpadam na dwójkę dość dobrze znajomych mi osób, których za nic nie spodziewałbym się ujrzeć w tym miejscu.
- Melinda? Chris? - spoglądam ze zdumieniem na małżeństwo, którego nie widziałem od kilku dobrych miesięcy. Mimo wszystko ciesząc się, że nadal są razem, co po licznych intrygach Nelle i zdradzie Chrisa wcale nie było takie oczywiste. - Co wy tutaj robicie?
- O to samo chciałam spytać ciebie - Melinda przypatruje się mi z ciekawością, gładząc dłońmi swój zaawansowany ciążowy brzuszek.
- Moja znajoma tutaj mieszka - zdradzam im zgodnie z prawdą.
- To tak samo, jak my. Niedawno się tutaj niedaleko przeprowadziliśmy. Chcieliśmy zacząć wszystko od nowa dla dziecka. Nie było łatwo, ale z każdym dniem jest coraz lepiej - tym razem to Chris mi odpowiada, łącząc swoją dłoń z tą należącą do jego żony. Wydawał się wprost promieniować szczęściem.
- Dobrze, że wam się udało przetrwać. Nelle nie zniszczyła przynajmniej tego - na samo wspomnienie o mojej byłej dziewczynie na twarzach naszej trójki pojawia się zaciętość i złość.
- Za nic nie dałabym tej żmii satysfakcji. Nie odbierze mojemu kochanemu synkowi ojca, a mnie męża. Za wysokie progi na tak niskie standardy, które sobą reprezentuje. Od naszej wspólnej znajomej wiem, że uciekła stąd w popłochu do Wiednia i znalazła sobie podobno kolejną ofiarę. Tym razem to syn jednego z dość popularnych w kraju dziennikarzy. Widocznie nadal stara się robić karierę po trupach. Oby tylko jak najdalej od nas - przez Melindę przemawiała niemal żywa nienawiść do Nelle. Chyba nikt nie zaszedł jej w życiu tak za skórę, jak właśnie ona.
- Więc spodziewacie się chłopczyka? - staram się zmienić temat na dużo przyjemniejszy. Nelle nie zasługiwała na wspominanie o niej. To był zamknięty rozdział dla nas wszystkich.
- Tak powiedział lekarz. Za niecały miesiąc będzie już nareszcie z nami - od razu widać było, że nie mogli się doczekać narodzin swojego pierwszego dziecka. 
- Jeszcze raz gratuluję i życzę wam dużo szczęścia - uśmiecham się szczerze w ich stronę. W gruncie rzeczy Melinda i Chris to byli dobrzy ludzie i zasługiwali na spokojne oraz godne życie.
- Tobie również niech się szczęści. Przepraszam też za całą tę sprawę z Nelle. Okropnie wyszło - Chris wciąż musiał mieć spore wyrzuty sumienia związane ze zdradą.
- Było minęło. To już nieważne. Liczy się tylko to,  że wszystko dobrze się dla nas skończyło - nie chowałem do niego żadnej urazy. Doskonale wiedząc, że dał się zmanipulować Nelle, identycznie jak ja. - Do zobaczenia kiedyś, Stefan.
- Do zobaczenia - żegnamy się ze sobą przyjaznymi uśmiechami, ruszając w przeciwne strony. 


💖💖💖


31.05.2021

Ignorując dość spory gwar panujący w poczekalni przed świetnie mi już znanym gabinetem, gdzie oczekiwałam na kolejną sesję ze swoim ekscentrycznym i nieodgadnionym terapeutą. Staram się skupić na czytanym przez siebie tekście z podręcznika, zapamiętując najważniejsze dla mnie informacje. Od tygodni poświęcałam swój niemal cały wolny czas na naukę, aby tylko skutecznie nadrobić olbrzymie zaległości z tego semestru, jednak to ciągle było za mało. Dni przybliżające mnie do końcowych egzaminów, mijały w zastraszającym tempie, a ja nadal miałam wrażenie, że jestem na samym początku drogi. Stos nieprzerobionych notatek i podręczników z każdym dniem tylko przybierał na swojej objętości, coraz bardziej mnie przerażając i dołując. Pojawiał się stres, przez co nie radziłam sobie najlepiej z koncentracją podczas przyswajania wiedzy, błądząc przy tym myślami bardzo daleko. Bałam się, że nie zaliczę tego roku i wszystkie moje plany całkowicie legną w gruzach, a ta porażka ostatecznie mnie dobije. Dobitnie pokazując, jak beznadziejna się stałam. Od dłuższego czasu starałam się jakoś oswoić i nauczyć żyć z wielką wyrwą w pamięci, ale to wcale nie było takie łatwe. Codziennie natrafiałam na kolejne problemy, wynikające z tej przypadłości i czułam się tym coraz bardziej zmęczona. Miałam serdecznie dość tego, że nie pamiętam przyjaciół albo poznanych niedługo przed wypadkiem osób. Irytowałam się brakiem wspomnień odwiedzonych miejsc, czy znajomości tak wielu potrzebnych mi wspomnień, o których ktoś w danej chwili wspominał. Przez to chodziłam nieustannie poirytowana i wyładowywałam swoje frustracje na niczemu winnych przyjaciołach, za co miałam czasami ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu i swojego braku wdzięczności za wszystko, co dla mnie zrobili. Dodając do tego wrodzoną nieufność i pesymizm, byłam tykającą bombą, która lada dzień mogła wybuchnąć i narobić niemałych szkód.


Nie mogłam się również pogodzić z tym, że mimo odbywania niezwykle intensywnej terapii, nadal niczego sobie nie przypomniałam. Amnezja miała się u mnie w najlepsze, a ja tylko niepotrzebnie zużywałam siły na stosowanie tych wszystkich przeklętych mnemotechnik i pobudzanie swoich synaps, które odpowiadały za pamięć wsteczną, zamiast spożytkować je na naukę. Z każdej sesji z doktorem Andersenem wychodziłam wykończona i niemal zasypiałam na stojąco. Poligon jaki serwował mojemu umysłowi trzy razy w tygodniu, był dla niego niemal zabójczy. Podczas sesji nie odpuszczał mi nawet na sekundę, zmuszając mój mózg do pracy na najwyższych obrotach. Zarzekając się, że wkrótce przyniesie to oczekiwane przez nas efekty, a tama trzymająca moje wspomnienia z dala od mojego zasięgu, zacznie się powoli rozszczelniać. Chciałam w to głęboko wierzyć, ale z każdym następnym tygodniem mój entuzjazm zaczynał słabnąć. Coraz częściej pojawiały się u mnie chwile zwątpienia i pogodzenia z tym że nigdy nie odzyskam pełni pamięci. To trwało zwyczajnie zbyt długo, a mi zaczynało powoli brakować sił do walki. Pojawiała się we mnie powolna akceptacja takiego stanu rzeczy i świadomość, że nie wrócę do dawnego życia, bo jego już nie da się odzyskać. Czas płynął nieubłaganie i nie stanie dla mnie w miejscu. Tak samo ludzie, którzy żyli dalej. To było w tym wszystkim chyba najgorsze. Nie dający się niczym ukoić żal, że straciłam szansę na szczęście u boku kogoś, kto być może był miłością mojego życia. Starałam się jak najmniej myśleć o Stefanie i naszej zakończonej relacji. Wciąż nie wiedząc, czym ona tak naprawdę dla mnie kiedyś była. Kochałam go, czy może tylko tak mi się jedynie wtedy wydawało? Czy naprawdę byłam zdolna kogoś pokochać i pojąć coś tak na nowo mi obcego, jak miłość? A jeśli drugi raz już nie uda mi się tego nauczyć?


- Wiele w życiu już widziałem, ale za nic bym nie przypuszczał, że pod gabinetem mojego ojca spotkam fascynatkę historii sztuki - nieznajomy głos odrywa mnie gwałtownie od czytania i rozmyślania nad swoją obecną sytuacją. Spoglądam na wysokiego blondyna o niemal posągowej twarzy modela, który przyglądał się mi z nieukrywanym zaciekawieniem, jakbym była jakimś okazem w zoo.
- Chcesz mi powiedzieć, że też nim jesteś? Nie powinieneś raczej szaleć na punkcie medycyny, jak twój tata? - pytam, przypatrując się dokładniej jego twarzy, dostrzegając lekkie podobieństwo z tą należącą do doktora Andersena.
- Niestety wdałem się całkowicie w mamę. Staruszek nadal nie może się do końca pogodzić z tym, że wybrałem malarstwo, a nie lekarski kitel. Dwóch artystów w rodzinie, to dla niego chyba trochę za dużo - szepcze konspiracyjnie, zaczynając się po chwili śmiać. - Tak w ogóle jestem Thomas. Thomas Andersen przyszły wybitny malarz.
- Nie wiem jak z talentem, ale pewności siebie, to ci na pewno nie brakuje - śmieję się z niego. - Jestem Heidi i mimo wszystko miło mi cię poznać - witam się z nim lekkim uściskiem dłoni.
- Ładne imię, ale nie mogło być inaczej - patrzy głęboko w moje oczy, lekko mnie tym pesząc. Zuchwałość i przekonanie o swojej wartości wprost z niego emanowała.
- Dziękuję - wypowiadam lekko się rumieniąc w momencie, gdy drzwi od gabinetu się otwierają.
- Thomas? Co ty tutaj robisz? Byliśmy chyba umówieni na szesnastą, prawda? Mam jeszcze jedną pacjentkę - doktor Andersen wpatrywał się w syna z lekką konsternacją.
- Zgadza się, ale skończyłem wcześniej zajęcia. Nie martw się, poczekam aż wasza sesja dobiegnie końca. Najwyżej porozmawiam przez ten czas ze Stiną - mruga do mnie porozumiewawczo.
- Jak chcesz. Zapraszam - ostanie słowa doktor kieruje do mnie, znikając następnie we wnętrzu gabinetu.
- Owocnej wizyty. Nie wiem, z czym się zmagasz, ale jestem pewien, że mój staruszek ci w tym pomoże. On zdecydowanie zna się na swoim fachu. Zaufaj mi, wiem co mówię - Thomas obdarza mnie ostatnim rozbrajającym uśmiechem, aby następnie udać się w stronę recepcji. Ten chłopak był po prostu niemożliwy. Inaczej nie dało się go po prostu opisać.


Po ponad godzinie opuszczam w końcu gabinet z towarzyszącą mi migreną i ogólnym wyczerpaniem. Marzyłam jedynie o długim i spokojnym śnie. Chyba już nigdy nie przyzwyczaję się do intensywności tych sesji. Za każdym razem miałam wrażenie, że przesuwam granicę swojej psychicznej wytrzymałości, a i tak po skończeniu czułam, że zamiast mózgu mam gotującą się papkę. Udając się korytarzem do wyjścia, zauważam na krześle swój podręcznik, który musiałam tu zostawić przez to całe zamieszanie tuż przed sesją. Podnoszę go, dostrzegając że wystaje z niego jakaś kartka, której wcześniej tam na pewno nie było. Biorę ją zaintrygowana do ręki, a na moich ustach pojawia się spory uśmiech rozbawienia.


Gdybyś chciała z kimś kiedyś podyskutować o sztuce przy dobrej kawie, zadzwoń. Jestem zawsze otwarty na nowe opinie i spostrzeżenia. Pamiętaj, że rozmowom o sztuce i pięknym kobietom nigdy nie mówię nie.
P.s. To wcale nie jest kiepski podryw, zwłaszcza że nawet hipotetycznie nie wiem, czy jesteś wolna.

Twoja nowa bratnia dusza, Thomas.


Kręcę z niedowierzaniem głową, chowając karteczkę do torebki. Nic dziwnego, że to miejsce przez wiele osób było uważane za dziwne, skoro całkowitym przypadkiem miało się w nim okazję na spotkanie na przykład kogoś takiego jak Thomas. Wychodząc na zewnątrz, musiałam jednak przyznać przed samą sobą, że jakimś cudem obdarzyłam tego chłopaka maleńką nutką sympatii. Kto wie, czy to rzeczywiście nie była szansa na nową niezwykle interesującą znajomość.


💖💖💖

04.06.2021


Ostatni raz spoglądam na wysoko położone okna, należące do mieszkania Eileen, przechodząc nieśpiesznie przez ulicę. Ostatecznie decydując, że pojawię się na organizowanej przez nią dzisiejszego wieczoru parapetówce. Cały tydzień wahałem się, czy to, aby na pewno stosowne w mojej obecnej sytuacji, w której tkwiłem i czy w ogóle wypadało mi dalej ciągnąć znajomość z Eileen wbrew ostrzeżeniom i poradom najbliższych, ale od kilku godzin było to już bez żadnego znaczenia. Od teraz nie miałem już w sumie nic do stracenia. Mój parszywy humor i tak nie mógł być gorszy bez względu na to, co się jeszcze dzisiaj wydarzy. Ewentualnie popsuje go więc znajomym Eileen, gdy pokażę, że mój nastrój nadaje się o wiele bardziej na stypę niż imprezę, ale miałem to gdzieś. Wydarzenia z porannych godzin skutecznie odebrały mi resztkę chęci do życia i pozbawiły ostatecznej nadziei, że kiedykolwiek odzyskam Heidi. Podsłuchana przypadkiem rozmowa Inge i Michaela, z której to dowiedziałem się, że Heidi poznała niedawno jakiegoś chłopaka, a co więcej spędza z nim coraz więcej czasu, świetnie się przy tym bawiąc, ostatecznie mnie dobiła. Byłem również wściekły na przyjaciół, że postanowili to przede mną zataić, aby mnie jeszcze bardziej nie dołować i grali przede mną, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Najgorsza w tym wszystkim była chyba jednak ta niedająca się niczym ugasić olbrzymia zazdrość, że ktoś inny może zająć moje miejsce u boku Heidi. Choć ona miała przecież pełne prawo ułożyć sobie życie na nowo po tym, jak zakończyła nasz związek przed kilkoma tygodniami. Nas nie było, czego nadal nie przyjąłem do wiadomości. To wszystko było tak pogmatwane i skomplikowane, że już dawno przestałem cokolwiek z tego rozumieć. Dlatego uznałem, że najlepszym pomysłem będzie porządne znieczulenie i zapomnienie o całym otaczającym mnie świecie za pomocą pokaźnej ilości alkoholu, którego u Eileen na pewno dzisiaj nie zabraknie.


Pukam do drzwi mieszkania swojej przyjaciółki, wiedząc że jestem już porządnie spóźniony. Walka z samym sobą o podjęcie decyzji co do przyjścia tutaj, zajęła mi stanowczo zbyt dużo czasu.
- Jednak przyszedłeś. Myślałam, że ty również zrezygnowałeś - Eileen po dość długiej chwili oczekiwania, otwiera mi w końcu drzwi. Jeden rzut oka na nią mi wystarczył, aby dostrzec, że niedawno z jakiegoś powodu płakała.
- Co się stało? Gdzie tak w ogóle są wszyscy? - szukam odpowiedzi, rozglądając się po jej pustym mieszkaniu. Zupełnie nie tego spodziewałem się tutaj zastać.
- Nie przyjdą. Okazało się, że jedna z moich rzekomych koleżanek postanowiła wyprawić urodziny w tym samym dniu, ale zapomniała mnie o tym jakimś cudem poinformować. Wszyscy oczywiście wybrali jej imprezę, a mnie zostawili. Popatrz - podaje mi swój telefon z licznymi wiadomościami z przeprosinami i stosem wymówek, a potem zdjęcie sporej grupki osób przy urodzinowym torcie. - Dlaczego ludzie tak bardzo mnie lekceważą i ignorują? Czy ja już nigdy nie znajdę osób, które mnie szczerze polubią? Jestem taka beznadziejna? - łzy znowu zaczynają jej płynąć po policzkach. Nie mając pojęcia, co w tej sytuacji zrobić, po prostu ją do siebie przytulam.
- Nie płacz, wcale nie jesteś beznadziejna. Ja cię lubię i jednak przyszedłem, a cała reszta nie jest nam do niczego potrzebna. We dwoje urządzimy sobie o wiele lepszą imprezę, zobaczysz - próbuję ją pocieszyć.
- Tak myślisz? - Eileen nie wydawała się, co do tego przekonana.
- Jestem pewny. Obydwoje mamy za sobą fatalny dzień. Zasługujemy więc na choćby jeden miły akcent na koniec. Co powiesz na Twistera? - biorę do ręki pudełko z grą, uśmiechając się do Eileen zachęcająco.
- Zgoda, ale jeśli powiesz mi, dlaczego wyglądasz jak siedem nieszczęść. Co się stało? - dziewczyna domaga się jakichś szczegółów.
- Nie chcę na razie o tym mówić, ale jeśli wygrasz, to może się zastanowię - staram się zgrabnie wymigać od opowieści o tym, czego się dzisiaj dowiedziałem.
- Wygrać z tobą w Twistera? To nierealne, ale rozumiem. Porozmawiamy, gdy będziesz chciał - cieszyłem się, że Eileen postanowiła na mnie nie naciskać.
- W takim razie zaczynajmy.


Rozmowa z Eileen niezwykle dobrze się nam kleiła, przez co nie zwracaliśmy najmniejszej uwagi na to, że piliśmy kieliszek za kieliszkiem tego niezwykle dobrze smakującego wina, opróżniając tym samym w wyjątkowo szybkim tempie butelkę za butelką, które były przygotowane dla zdecydowanie większej ilości osób, doskonale się mimo to przy tym bawiąc. Nie przejmowaliśmy się takimi szczegółami, jak nasz coraz częstszy i głośniejszy śmiech z dość kiepskich żartów, czy ogarniające nas bardziej z każdą sekundą niezwykle błogie poczucie rozluźnienia, które jasno sugerowały, że stan obydwojga zaczynał być mocno nietrzeźwy. Wspaniale bawiliśmy się w swoim towarzystwie i nikt inny nie był nam do niczego potrzebny. Nie liczył się dlatego ten niemal drastycznie zmniejszający dystans między nami na kanapie, którą zajmowaliśmy od kilku dobrych godzin, a co więcej praktycznie stykanie się ze sobą ramionami, zaczynało się mi nawet podobać. Słodki zapach perfum Eileen, który unosił się dookoła, stał się dla mnie z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nadzwyczaj przyjemny, co wcześniej byłoby czymś nie do pomyślenia. Teraz nie miało już dla mnie nawet znaczenia, że tak bardzo różnił się od tego kwiatowego, który uwielbiałem, gdy gościł na pościeli w mojej sypialni, a który najchętniej wymazałbym raz na zawsze z pamięci wraz z jego właścicielką, aby tylko to wszystko przestało tak bardzo ranić. Krążące w moim organizmie wypite procenty i to beznadziejne poczucie bezradności w związku z rewelacjami, które dziś przypadkiem podsłuchałem z rozmowy przyjaciół, spowodowały że przestałem się przejmować czymkolwiek. Stałem się zupełnie zobojętniały na swoje wszelkie zasady, uczucia, czy złożone obietnice. Na co mi one były, skoro niosły za sobą jedynie rozpacz i rozczarowanie? Po co miałem dalej się starać i katować wspomnieniami, które już nigdy nie wrócą? Co da mi czekanie na coś, co nigdy już nie stanie się upragnioną rzeczywistością? Heidi i ja to przeszłość, czy mi się to podobało, czy nie. Musiałem to nareszcie zrozumieć i zaakceptować. Sama miłość to czasami za mało do szczęśliwego zakończenia. Nam właśnie zabrakło tej odrobiny szczęścia i przychylności losu, aby wieść wspólne życie.


Powoli budząca się niewidziana od bardzo dawna, głęboko uśpiona egoistyczna i bezwzględna część mnie, której wprost nienawidziłem, sprawia że nie obchodzi mnie nic poza Eileen i jej błyszczącym spojrzeniem, wpatrującym się w moją osobę, gdy słuchała mnie z ani na moment niesłabnącą uwagą. Z nią wszystko byłoby pewnie proste i łatwe, a na pewno mniej bolesne. Może to właśnie takiej relacji potrzebowałem w swoim dalszym życiu? Być może to, co miało mi przynieść tak potrzebne ukojenie i zapomnienie leżało tuż na wyciągnięcie ręki?


Kiedy więc w końcu zapada między nami niespodziewana cisza. Spoglądam głęboko w zielone oczy dziewczyny, próbując mocą wyobraźni zmienić ich kolor na ten właściwy, po czym niewiele myśląc, łączę nasze usta w dość gwałtownym i porywczym pocałunku, ignorując wszelkie znaki ostrzegawcze rozbrzmiewające w mojej głowie. Spycham je w głąb wraz z tym znienawidzonym wyobrażeniem widoku Heidi w towarzystwie jej nowego obiektu fascynacji. Za wszelką cenę chcąc je wyrzucić ze swoich myśli. Tak samo zresztą jak świadomość, że popełniam nieodwracalny błąd. Jedyne czego chciałem, to znów poczuć czyjąś bliskość. Poczuć się dla kogoś kimś ważnym i chcianym. Szukałem czegoś, co wypełni tę okropną pustkę, codziennie coraz bardziej niszczącą mnie od środka. To właśnie głównie dlatego posuwam się o krok dalej i pogłębiam ten pocałunek, zaczynając błądzić dłońmi po plecach Eileen, starając się oszukać przy tym samego siebie, chociaż wewnątrz zdawałem sobie świetnie sprawę, że nasze usta nie potrafią się ze sobą zgrać, zderzając się ze sobą w niedopasowanym tempie. Wiedziałem również, że te należące do dziewczyny były tak bardzo inne od tych, których nadal podświadomie pragnąłem. Brnąłem w to jednak dalej na przekór wszystkiemu, nie licząc się z konsekwencjami, czy przede wszystkim uczuciami Eileen. Perfidnie ją wykorzystywałem, aby sobie ulżyć i zapomnieć, jak bezsensowne stało się to wszystko. Stawałem się najgorszym sortem człowieka, ale już nawet to nie było w stanie mnie powstrzymać.


- Stefan, nie! - nieoczekiwanie Eileen gwałtownie mnie od siebie odpycha, wstając z prędkością światła z kanapy i podchodząc do okna. Zaczynając w milczeniu wpatrywać się w powoli zapadający zmierzch.
- Zrobiłem coś nie tak? - pytam głupio, całkowicie zdezorientowany, podchodząc powoli do niej. Nadal oszołomiony wydarzeniami między nami.
- Wszystko. To przed chwilą nie powinno mieć nigdy między nami miejsca. Przepraszam, że nie przerwałam tego wcześniej i w ogóle do tego dopuściłam. Miałam być mądrzejsza - szokuje mnie wypowiedzianymi przez siebie słowami. - Alkohol to był fatalny pomysł, zwłaszcza że widziałam przecież, w jak złym jesteś stanie.
- Przepraszam. Myślałem, że tego chcesz - byłem tego więcej niż pewien. Gdyby było inaczej, nie odwzajemniłaby przecież pocałunku z takim zaangażowaniem i ochotą. Od kilku dobrych dni miałem podejrzenia graniczące z pewnością, że Inge miała rację co do uczuć żywionych do mnie przez Eileen. Ona wcale nie traktowała mnie jedynie jak swojego przyjaciela, a ten pocałunek tylko to ostatecznie potwierdzał. Wszyscy odkryli to dawno temu. Szkoda, że poza mną.
- To nie ma nic do rzeczy, bo ty tego nie chciałeś i nigdy nie będziesz chciał. To nie ja miałam być adresatką tych pocałunków i obydwoje o tym doskonale wiemy - staram się uniknąć spojrzenia Eileen, aby nie wyczytała z moich oczu, że ma zupełną rację. Dawno już nie było mi tak bardzo wstyd. Co ja sobie myślałem? Nie miałem prawa korzystać ze słabości, którą do mnie posiadała, jeśli nie mogłem zaoferować niczego w zamian. - Wiem, że kochasz Heidi i pewnie tak będzie już do końca życia. To ona jest ci przeznaczona, a nie ja, czy jakakolwiek inna dziewczyna. Ostatnie tygodnie wyłącznie utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Ten niepowtarzalny błysk w oczach, kiedy o niej wspominasz albo uśmiech. Gdybyś tylko siebie wtedy widział. Tak właśnie działa prawdziwa miłość. To niczym magia. - kręci głową z delikatnym uśmiechem aprobaty.
- Wybacz, ale nie bardzo rozumiem, Eileen. Przecież byłaś przeciwna mojemu związkowi z Heidi. Uważałaś, że ona mnie tylko wykorzystuje i wcale nie kocha, pamiętasz? - przypominam jej nasz największy powód kłótni. Dawno już nie byłem tak skołowany. Skąd nagle tak drastyczna zmiana zdania u niej?  Sądziłem, że Eileen to ostatnia osoba, która mogłaby kibicować naszemu związkowi.
- Chyba chciałam tak myśleć, aby nie dopuścić oczywistej prawdy do siebie. Jeszcze raz cię bardzo za to przepraszam, nie powinnam była tego w żadnym wypadku robić. Zachowałam się wtedy strasznie egoistycznie, chcąc ugrać coś dla siebie, mimo że dobrze od dawna wiedziałam, iż przyjaźń to jedyne, co możesz mi zaoferować. Poza tym ostatnio przy sprzątaniu twojego salonu przypadkiem natknęłam się na coś, co również powinieneś zobaczyć, a raczej przeczytać. To dosadnie mnie przekonało, że Heidi niczego nigdy nie udawała. Ona cię naprawdę bardzo kocha tak samo, jak ty ją - tłumaczy spokojnie, czując się z tym w pełni pogodzona.
- Raczej kochała - odpowiadam jej gorzko. Byłem pewien, że w niedalekiej przyszłości, to ktoś inny zajmie moje miejsce. Ten facet miał nade mną największą przewagę pod słońcem, bo jego Heidi nie musiała sobie przypominać. On nie stał się dla niej z dnia na dzień obcym człowiekiem.
- Kocha nadal, Stefan. Jestem tego pewna. Zobaczysz, że wkrótce sobie ciebie przypomni. Musisz tylko cierpliwie zaczekać i nie robić więcej takich głupstw, jak przed momentem. Nie szukaj pocieszenia ani zastępstwa Heidi, bo to na dłuższą metę i tak nie zda rezultatu. Popełnisz tylko nieodwracalny błąd, którego nigdy sobie nie wybaczysz- ściska delikatnie moją dłoń w geście otuchy. Nigdy bym się nie spodziewał, usłyszeć czegoś takiego akurat od Eileen.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Eileen? - mimowolnie żartuję, wprowadzając trochę lżejszą atmosferę w ten ponury nastrój.
- To pewnie to wino przeze mnie przemawia - śmieje się cicho. -  A tak na poważnie od tego są chyba przyjaciele, aby czasami naprowadzić nas na właściwą ścieżkę, prawda? Ja naprawdę chcę, abyś był szczęśliwy i trzymam za to mocno kciuki. Podobno im trudniej na początku, tym potem lepsza nagroda. Pamiętaj o tym i nie rezygnuj tak łatwo.


- Powinienem się zbierać, a ty położyć spać - gdy udaje mi się trochę ochłonąć i poukładać minimalnie myśli, zaczynam odczuwać olbrzymie pokłady winy z powodu tego, co chciałem zrobić. Czułem się fatalnie względem Eileen, a przede wszystkim Heidi. Choć dała mi ona wolną rękę, to przecież obiecałem jej coś zupełnie innego. Miałem na nią zaczekać, nieważne ile. Tymczasem niemal dopuściłem się przed chwilą zdrady. Gdyby Eileen tego nie powstrzymała, ja na pewno bym tego nie zrobił. Brzydziłem się samym sobą, stając dziś kimś, kim za nic nigdy nie chciałem być.
- Zamówię ci taksówkę - oferuje, ale od razu odmawiam. Potrzebowałem otrzeźwiającego długiego spaceru. Miałem mnóstwo spraw do przemyślenia.
- Wolę się przejść - kiwa głową ze zrozumieniem. - Eileen, jeszcze raz przepraszam za to wszystko. To było strasznie głupie z mojej strony. Obiecuję, że już nigdy czegoś takiego nie zrobię. Dziękuję też, że mnie powstrzymałaś.
- Daj spokój. Ja już nic nie pamiętam, a ty? - cieszyłem się, że dziewczyna tak dobrze to mimo wszystko znosiła. Byłem pod ogromnym wrażeniem jej postawy.
- Chciałbym - czułem, że najgorsze dopiero przede mną. Rano gdy całkowicie wytrzeźwieję wyrzuty sumienia, staną się pewnie nie do zniesienia. Co ja najlepszego narobiłem? Byłem skończonym kretynem.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Po powrocie do mieszkania powinieneś za to zajrzeć na ostatnią stronę tej ładnej książki, która stoi na górnej półce w salonie. To na pewno poprawi ci humor i przyda na następne dni - radzi, a ja szybko wnioskuję, że chodzi o ostatni świąteczny prezent od Heidi. Co takiego mogło się w nim kryć? - Mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo? - stara się upewnić na pożegnanie, czy nic się między nami nie zmieniło.
- Oczywiście, że tak. Będziemy w kontakcie. Dobranoc, Eileen - żegnam się.
- Dobranoc, Stefan - słyszę, gdy zaczynam przygotowywać się na pierwszą karę, jaką było zejście z tych piekielnych schodów, a to był dopiero początek mojej męki.


Wchodzę do mieszkania, rzucając z niechęcią klucze na komodę. Witając się następnie z uradowanym z mojego powrotu Effim. Jak dobrze, że przynajmniej jego nadal miałem. Po czym mimowolnie od razu kieruję swoje kroki do salonu, sięgając po upragniony od kilkudziesięciu już minut przedmiot. Siadam na puszystym salonowym dywanie, głaszcząc lekko swojego ukochanego pupila. Zwyczajnie bojąc się otworzyć ten wyjątkowy podarunek od Heidi na tej właściwej stronie. Nie podejrzewając kompletnie, czego mogę się tam spodziewać. Zaczynam więc od przejrzenia tych początkowych stron, zawierających nasze zdjęcia i odwiedzonych przez nas wspólnie miejsc, bilety do kina z tytułami obejrzanych razem premier, czy ważnymi dla nas cytatami, o które często się ze sobą przekomarzaliśmy. Przywołuję tym samym masę radosnych wspomnień, za którymi tak bardzo teraz tęskniłem. Tak bardzo brakowało mi nowych. W końcu zbieram się na odwagę i otwieram ostatnią stronę, którą pokrywa identyczne jak zapamiętałem ładne i wyraźne pismo Heidi. Jednak to kryjąca się za nim treść jest w tym wszystkim najważniejsza. Treść, która gwałtownie przyśpiesza bicie mojego serca i sprawia, że mam ochotę zapaść się pod ziemię z powodu tego, do czego chciałem się dzisiaj z premedytacją posunąć. Jak ja mogłem, chociaż o tym pomyśleć? Za nic nie spojrzałbym po czymś takim Heidi w oczy. Już teraz zresztą miałbym z tym nie lada problem.


Na wypadek gdybym nie odważyła Ci się wyznać tego przed zapełnieniem tych wszystkich stron. (Co jest bardzo możliwe, biorąc pod uwagę mój kompletny brak umiejętności odpowiedniego wyrażania uczuć). Chcę, abyś wiedział, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Moim początkiem i końcem. Moją największą motywacją i ostoją w trudnych chwilach. Moim najlepszym przyjacielem i powiernikiem nawet najbardziej wstydliwych sekretów, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Moją nadzieją na lepsze jutro i wiarą, że marzenia mogą się spełniać. Moją nutką optymizmu i radości. Moim największym szczęściem i powodem, dla którego uwierzyłam w miłość. Jesteś tym na punkcie, którego jakimś cudem oszalałam. (Wiesz, że powinieneś uznać to za swój największy sukces?).
Przechodząc jednak do sedna czas, abyś w końcu dowiedział się, że jestem w tobie nieodwołalnie zakochana, czego już pewnie i tak się domyślasz. Kocham cię, Stefan. Kocham cię nawet wtedy, gdy tego kompletnie nie widać. Zawsze o tym pamiętaj i nigdy w to nie wątp, choćby życie rzucało nam największe kłody pod nogi. Jestem pewna, że przetrwamy każdą przeciwność, jeśli tylko będziemy trzymać się razem. Jakby nie było, jesteśmy najlepszym duetem pod słońcem, prawda?

   Twoja najlepsza przyjaciółka, a teraz i dziewczyna. (Widzisz, jak to dziwnie brzmi? Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję).

P.s. To prawdopodobnie najbardziej romantyczna rzecz, na jaką zdobyłam się w swoim życiu, więc liczę, że łaskawie to docenisz. Mógłbyś też wrócić szybciej niż dopiero pojutrze, bo strasznie za Tobą tęsknię i przez to zaczynam pisać takie głupoty, jak te na górze. Popatrz, do czego mnie doprowadziłeś. Przez Ciebie posuwam się do tak strasznych czynów. Nasz "eksperyment" ma na mnie zdecydowanie zły wpływ.


Wybucham głośnym śmiechem, czytając ostatni dopisek. To była właśnie moja Heidi w całej okazałości. Tylko ona potrafiła wyznawać wzruszająco swoje uczucia, aby za chwilę zacząć z tego żartować. Byłem pewien, że gdyby tylko miała okazję to teraz przeczytać, spojrzałaby na naszą relację z zupełnie innej strony i nie przekreśliłaby jej tak łatwo, mimo swojej niepamięci. To był w końcu ten tak usilnie poszukiwany przez nią dowód, że nasz związek, to nie była jedynie chwilowa zabawa i obydwoje byliśmy w niego równie mocno zaangażowani.


Oddałbym naprawdę wszystko, aby dziewczyna było tutaj ze mną, a nie tysiące kilometrów dalej z nowym adoratorem u boku. Gdzieś tam głęboko we mnie rozpaliła się jednak mała nadzieja, że to jednak  nie jest jeszcze nasz definitywny koniec, a tylko następna przeszkoda na drodze, tak jak kiedyś napisała. Od teraz zamierzałem się tego w pełni trzymać. Skoro wszyscy wierzyli, że Heidi nadal mnie kocha, to nadszedł najwyższy czas, abym ja również w to uwierzył. Jeśli tak rzeczywiście było, to prędzej czy później znajdziemy do siebie drogę. Bez względu na to, czy dziewczyna odzyska pamięć, czy nie. Musiałem się dlatego od jutra wziąć na poważnie w garść i przestać być wrakiem człowieka. To do niczego mnie nie zaprowadzi poza autodestrukcją. Wystarczająco głupstw już narobiłem, więcej nie było mi do niczego potrzebne.


💖💖💖

09.06.2021



Schodzę po schodach prowadzących z mieszkania do restauracji w wyśmienitym nastroju, śmiejąc się pod nosem z otrzymanej przed momentem od Thomasa wiadomości. Od kilku dobrych dni i naszego niezwykle udanego spotkania przy faktycznie wybornej kawie, którą serwowali w niezwykle urokliwej kawiarni, do której się wybraliśmy. Wymienialiśmy się ze sobą zabawnymi smsami coraz lepiej się przy tym poznając. Uwielbiałam poczucie humoru tego chłopaka, które potrafiło poprawić w sekundę mój nastrój. Jego żarty nie raz już doprowadziły mnie do łez rozbawienia.


Dzięki Thomasowi jakimś cudem zaczęłam się ostatnio dużo częściej uśmiechać i przestać zamartwiać wszystkim dookoła, co nie umknęło uwadze moich przyjaciół, chcących poznać każdy szczegół mojej nowej znajomości. Przede wszystkim czułam się jednak przy Thomasie niezwykle swobodnie, co wynikało z tego, że nie miałam z nim żadnych utraconych wspomnień, a to bardzo wiele ułatwiało. W dodatku mogłam z nim w pełni dzielić się swoją pasją, jaką niezmiennie było zamiłowanie do sztuki i historii, co w kontaktach z innymi osobami nie zdarzało się niestety zbyt często. Thomas faktycznie wydawał się być moją bratnią duszą, przez co na przekór swoim uprzedzeniom, zaczynałam mu powoli ufać i coraz bardziej się przed nim otwierać. Gdy zdradziłam mu prawdę na temat swojej amnezji, wydawał się być mocno poruszony, ale kiedy tylko zrobiło się trochę z tego powodu niezręcznie, bardzo szybko obrócił wszystko w żart. Ani przez moment nie żałowałam, że go poznałam, bo czułam, że dzięki niemu zaczynam się powoli otrząsać z tego nieszczęśliwego wypadku i wszystkich innych złych rzeczy, które za sobą niósł. Odczuwałam nawet pierwsze oznaki radości z życia i próbowałam znowu cieszyć z małych rzeczy. Uczyłam się doceniać, że nadal tu jestem i tłumaczyłam samej sobie, że ten upadek mógł skończyć się o wiele gorzej niż tylko utrata pamięci.


Z radością wchodzę do restauracyjnej sali, rozglądając się za Malcolmem. Zdziwiona, że jeszcze go nie ma. Od kilku już dni w miarę swoich możliwości pomagałam mu w przygotowaniach do otwarcia restauracji, dobrze się przy tym bawiąc. Lubiłam spędzać czas na tej sali, czując się tutaj w pełni swobodnie i bezpiecznie. Podświadomie pewnie wyczuwałam, że kiedyś znałam to miejsce na wylot. Liczyłam więc, że być może jakimś cudem coś sobie tutaj wkrótce przypomnę. Doktor Andersen również uważał, że przebywanie w takich miejscach, pomoże mi w walce z amnezją. Poza tym chciałam się też powoli wdrażać na nowo w stare obowiązki. Mając ogromną nadzieję, że Sophie znajdzie dla mnie tutaj miejsce. Musiałam gdzieś pracować, a to miejsce wydawało się na razie do tego idealne.


- Widziałaś gdzieś Malcolma? Szukałam go chyba wszędzie - pytam Sophie, zaglądając do restauracyjnej kuchni. Zwabiona cudownym zapachem gotujących się potraw.
- Spóźni się. Ma podobno jakiś nagły wypadek w domu - zdradza, nie odrywając się od swojej pracy.
- Rozumiem. Nie ma jednak żadnego problemu. Sama poradzę sobie z przygotowaniami - chciałam się wykazać i udowodnić przede wszystkim samej sobie, że wracam do pełni sił.
- Jesteś pewna, że dasz radę? Nie powinnaś się jeszcze przemęczać - Sophie wpatruje się we mnie z troską. Jak zawsze bojąc, że coś mi się stanie.
- Nie martw się. Naprawdę sobie poradzę. Z każdym dniem mam coraz więcej energii. W razie czego cię zawołam - posyłam jej uspokajający uśmiech, zabierając się następnie ochoczo za nakrywanie pierwszych stolików.


Kiedy wszystko jest prawie gotowe. Do restauracji wpada zdyszany Malcolm ze swoją ukochaną córeczką na rękach.
- Heidi, jesteś naszą ostatnią nadzieją. Zajmiesz się dzisiaj Carlą? Opiekunka zachorowała i nie miał kto z nią zostać, a Marie ma dzisiaj ważne zajęcia na uczelni od rana i nie da rady się wyrwać. Proszę cię, zgódź się. Nikt inny mi nie został - patrzy na mnie błagalnie.
- Oczywiście, że się zgadzam. Przecież to dla mnie będzie czysta przyjemność. Dobrze wiesz, że uwielbiam spędzać czas z Carlą. Po co w ogóle o to pytasz?
- Chodź do cioci - przejmuję dziewczynkę od Malcolma, co wywołuje u niej pełnie zadowolenia.
- Dajmy tatusiowi trochę popracować, a same może obejrzymy na początek Kopciuszka? To w końcu twoja ulubiona bajka - nie raz już ją wspólnie oglądałyśmy, gdy Carla była pod moją opieką. To była nasza mała tradycja.
- Tak! Ciociu, ciem bajkę - wtula się we mnie mocniej.
- Będziemy w takim razie na górze - informuję Malcolma, ale mnie niespodziewanie zatrzymuje.
- Heidi, ty pamiętasz - mówi z olbrzymią radością. - Pamiętasz, że opiekowałaś się już nie raz Carlą i która bajka jest jej ulubioną.
- Malcolm, dobrze się czujesz? Dlaczego niby miałabym tego nie... - urywam, gdy i do mnie dochodzi ta porażająca świadomość. Nie powinnam była tego przecież pamiętać, bo te wspomnienia pochodziły z okresu objętego amnezją. Ta rewelacja niemal zwala mnie z nóg. - Nie wierzę. Naprawdę coś sobie w końcu przypomniałam. To chyba jakiś cud - miałam ochotę wprost skakać ze szczęścia. Gdy już prawie traciłam nadzieję, dostałam najlepszą motywację do dalszej walki i jeszcze cięższej pracy. Jeśli udało mi się odzyskać wspomnienia związane z Carlą, to jestem w stanie przypomnieć sobie wszystkie. Terapia naprawdę działała i zaczynała przynosić upragnione od dawna efekty.
- Wiedziałem, że ci się uda. Zobaczysz, wkrótce odzyskasz całą pamięć, to teraz tylko kwestia czasu, aż wspomnienia wrócą na odpowiednie miejsce układanki - Malcolm wydawał się być nie mniej szczęśliwy z tego powodu ode mnie, a ja miałam zamiar trzymać go za słowo w tej kwestii. Zrobiłam dziś pierwszy krok w pełnym powrocie do normalności i szczerze liczyłam, że niedługo będzie ich o wiele więcej.